Księżyc wolno wschodzi na czarne niebo z milionami małych punktów. Wlokę
za sobą zakrwawioną nogę ostatkiem sił. Docieram na polanę, dobrze
oświetloną. Niezbyt dobre miejsce na krycie się, ale zdolność kamuflażu
nie jest bezużyteczna. Siadam pod drzewem maskując się chwilę po tym.
Opieram głowę o chropowaty pień. Przede mną rozciąga się pas zarośli, a
za nim magiczny widok na góry. Mimo późnej pory słychać tylko grające
świerszcze. Dyszę ciężko łapczywie pobierając powietrze.
Grajki ucichły nieco, lecz na drugim końcu polany nadal było je słychać.
Przez środek przewinęło się kilka wilków, ale dzięki zamaskowaniu
jeszcze mnie nie ujrzały. Wpatrywałem się w nie, a w duszy szeptałem:
''Pomóżcie mi, proszę...''. Trwałem tak w bezruchu przez chwilę, aż
ujrzałem znajomego wilka. Kiiyuko. Na krótki czas odszedłem od watahy,
ale zapewniłem ją że wrócę. Chciałem wrócić na tereny, w których
rozegrało się moje dzieciństwo i tam, gdzie stała się tragedia życia.
Słowa dotrzymuję, tak się dzieje teraz.
- Kiiyuko... - szepczę, lecz wadera jest za daleko. - Kiiyuko! - mówię na głos z wyraźną chrypą w głosie.
Wstaję ociężale, stawiam pierwsze kroki po czym upadam pod ciężarem ciała.
- Kiiyuko! - zdołałem wydrzeć się jak najgłośniej się dało.
Niebieskie lice zwracają się w moją stronę. Natychmiastowo zmieniam
kolor sierści, aby mnie dostrzegła. Na wszelki wypadek podnoszę się na
przednich łapach, po czym opadam bezładnie na trawę. Słyszę tupot jej
łap. Przewraca mnie gwałtownym ruchem na plecy nie wiedząc o co chodzi.
Wołał coś, lecz nic nie rozumiem. Świat staje się zamglony. Po chwili
jednak znów odzyskuję zmysły, wszystko staje się wyraźniejsze. Podrywam
się w górę.
- Musisz leżeć. - mruczy przyciskając łapą moją szyje do ziemi.
Jako iż to alfa, poddaję się. Leżę spokojnie patrząc w gwiazdy. Czuję
ból w nodze, ale na chwile uśmierza je jakaś maź. Wadera podchodzi do
mojego łba, po czym podaje kilka liści.
- To nie nasze tereny, więc jak najszybciej się stąd wynoś. Jeśli ból
się nasili, żuj to po czym rozsmaruj na nodze. A teraz wstawaj i kieruj
się na południe. - ciągnęła półszeptem.
- Powiedz mi tylko jakiej rośliny są te liście... - mówię patrząc jej w oczy.
Wtem rozbrzmiewa nie znajoma mi melodia. Samica zrywa się do biegu. Zatrzymuje się na chwilę, obraca się.
- Na co czekasz?! Uciekaj! Teraz, już! Uciekaj!
Czołgam się najsprawniej jak umiem. Wpadam w zarośla, robię dużo hałasu,
ale to nic. Czekam z niecierpliwością, co się stanie. Przez polanę
nagle przetacza się stado wilków na dziwnych stworzeniach.
- Wróg. - szepczę do siebie.
Przebiegają z taką prędkością, że nie zdążam zobaczyć szczegółów. Za
nimi widnieje tylko biała smuga pyłu, który znika po jakimś czasie.
Wyczołguję się na środek. Badam pozostałości po smudze. Proch ma ostry
zapach, lecz piękny. Rozglądam się. Ani żywego ducha...
Kilka chwil potem, wstaję obolały kuśtykając w stronę południa. Nagle
przede mną pojawia się czarny wilk o złotych ślepiach. Desari.
<Des?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz