Podnoszę się z brudnej, mokrej ziemi by znów podążać przez niegościnny i
nie chcący mnie już świat. Czas biegnie powoli by mógł stopniowo i bez
pośpiechu zadawać mi ból.
Znów upadam, moje łapy błądzą w wilgotnym podłożu. Próbuje podnieść
swoje zmizerniałe i wychudłe ciało, ale tylko pogarszam nagły atak
choroby.
Otwieram oczy by móc coś zobaczyć. Nic. Tylko zamazane, drżące kształty przyprawiające mnie o torsje.
Zamykam oczy. Na tle ciemności tańczą w szaleńczych drganiach jasne
refleksy światła. Znów opadam na dno, na peryferie wszechświata, by
zmieszać się z resztą nic nie znaczącego pyłu, pyłu przeszłości.
Ból odchodzi jak zrezygnowany morderca dzierżąc w swych szponach moją
mękę. Zastygam w bezruchu, ostatnia fala choroby przechodzi moje ciało i
zostawia samą, zupełnie samą.
Czuje zapach mokrego mchu, wrzosów oraz gęstych krzaczków jagód i coś jeszcze. Tak.. coś znajomego.
Czuje woń wilka.
Słyszę, że nadchodzi, ale nie mam siły wstać, nie mam siły nawet lekko
się poruszyć. Widzę czarne skrzydła, próbuję coś jeszcze dostrzec ale to
nie możliwe mój wzrok jest już za bardzo wyczerpany.
<Onurix, odpiszesz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz