Kwiecień 2021
Leżałem na boku w swojej ciasnej jaskini. Doskwierało mi zimno, głównie przez szalejący wiatr. Na domiar złego, drażnił mnie od rana szum liści, których nawiało do mojego lokum. Traf chciał, że mieszkałem akurat pod usychającą brzozą. Obróciłem się na grzbiet i nabrałem w płuca nieco powietrza. Poczułem świeży zapach wczesnowiosennych ziół.
Niedługo po przesiedleniach, wiele razy przed przebudzeniem spodziewałem się zapachu siarki i stęchlizny. Jednak czas mija, a ja w końcu odzwyczaiłem od tych duszących oparów. Teraz wiem, że zrobiłbym wszystko, żeby nie mieszkać na terenie Watahy Asai, obecnie przemianowanej na Watahę Czarnego Kruka. Czy ta zmiana to przeczenie historii początków tego stada? Może, ale to nie mój problem.
Przekręciłem głowę w stronę wyjścia. Świat na zewnątrz był spowity szarością. Mgła i zachmurzone niebo. Bez pośpiechu podniosłem się z posłania i usiadłem na ziemi. Zacząłem się zastanawiać, co powinienem dziś ze sobą zrobić. Już wcześniej planowałem odwiedzić Wrzosowisko - centrum terenów Watahy Magicznych Wilków i Zielony Las. Wszelkiego rodzaju pokazy, atrakcje festynowe, rozpoczynają się wcześnie, jednak bar i restauracja będą otwarte dopiero wieczorem. Nie mam ani grosza, ale nie wybierałem się tam na jakieś wymyślne posiłki.
Właśnie... Wypadałoby coś zjeść z rana.
Wynurzyłem się z jaskini i ruszyłem powoli wąskim, górskim szlakiem. Trasa w dół, którą wybrałem, biegła obok jednego z górskich źródeł. Wykorzystałem tę okazję, żeby ugasić poranne pragnienie. Oszczędziło mi to znacznie dłuższej wycieczki do Wodopoju. Kiedy skończyłem pić, w mojej głowie zawitał pomysł na posiłek: ryby. Wydały mi się być jedyną zdobyczą, którą mogę sobie zapewnić w pojedynkę.
Znałem już bardzo dobrze te tereny, więc po dłuższej chwili marszu, bez problemu odnalazłem Jezioro. O tej porze nie było tam nikogo, poza jednym, znanym mi wilkiem. Siedział na niewielkim kamieniu, przy brzegu zbiornika wodnego. Charakterysowało go ulizane, czarne futro i czerwone szramy na bokach, wokół żeber. Spoglądał swoimi białymi, pustymi oczami w falującą taflę i uśmiechając się szeroko sam do siebie, mruczał pod nosem:
- Jedna ryba dla mnie, jedna ryba dla cienia - złapał szybkim ruchem pokryte łuską stworzenie i wyrzucił z powrotem do wody. - Cienie lubią ryby. Ja też lubię ryby. Kto ich nie lubi? Bezumstvo chce jeść ryby, cienie chcą jeść ryby z nim. Ryby są pyszne, ale cienie ich nie jedzą. Nie są głodne. Ja też nie jestem głodny. A cienie są głodne. Pyszne ryby, cienie też lubią ryby... - Bezumstvo znów zapętlał się w swoich głośnych przemyśleniach, co jakiś czas przecząc samemu sobie.
Już dawno stwierdziłem, że jego nie warto obserwować; nie umiem rozpracowywać wariatów, których on jest dobrym przykładem. Jak dla mnie, szaleńcy podobni do niego, raz zachowują się tak, a raz inaczej. Bez żadnego schematu.
Zawróciłem, żeby oddalić się, zanim czarny basior mnie zauważy. Dobrze wiedziałem, że sama rozmowa z nim jest niebezpieczna dla mojego zdrowia psychicznego. Ostatnio Corrid zaprzyjaźnił się ze swoim odbiciem, bo poprzedniego dnia chciał zapytać Bezumstvo o kilka rzeczy. Prawie mi szkoda tego nieszczęśnika. Nie był pierwszą ofiarą wiecznie roześmianego basiora, który nie rozstaje się ze swoimi cieniami.
Postanowiłem, że poszukam jednak czegoś do jedzenia w Zielonym Lesie. To teren bogaty w pożywienie, może trafię na jakąś padlinę. Pozostawione tutaj mięso nigdy nie zdąży się zepsuć. W przeciwieństwie do resztek na terytorium, które niegdyś mieliśmy na wyłączność.
Ciekawe, że pomimo wielkich różnic w ilości zwierzyny, czy choćby jakości powietrza, duża część wilków z Watahy Czarnego Kruka nadal trzyma się uparcie naszego rodzimego terytorium. Podejrzewałem, że to jakiś dziwny sentyment, albo jedynie siła przyzwyczajenia.
Mijałem kolejne drzewa, co jakiś czas zbliżając nos do ziemi. Chwilowo odnajdywałem tylko tropy całych stad żywych zwierząt, a robiłem się coraz bardziej głodny. Kiedy podniosłem głowę i zacząłem się rozglądać na boki, nagle zahaczyłem o coś uchem. Przystanąłem i spojrzałem w górę, próbując zlokalizować przedmiot, o który się otarłem. Na pewno nie była to liana, ani żaden liść, co do tego miałem absolutną pewność. Zmrużyłem oczy. Na gałęzi, pod którą przed chwilą przeszedłem, wisiał naszyjnik. Był wykonany w dużej mierze z różnokolorowych, oszlifowanych kamieni, mieniących się w słońcu. Wiele z nich było ułożone w kształt kwiatów, według pewnego schematu. Schwyciłem znaleziony przedmiot w zęby i ściągnąłem na ziemię.
"Więc jednak takim jak ja, też czasem dopisze szczęście" - pomyślałem. Znaleziony Naszyjnik Pożywienia był rozwiązaniem mojego obecnego problemu.
***
Dotarłem do Wrzosowej Łąki popołudniem. W centrum tego terenu znajdowała się teraz obszerna scena Amfiteatru. Chwilowo nikt nie występował na jej deskach, jednak i tak w pobliżu było dość dużo wilków z obu watah. Wypatrzyłem pośród nich niejakiego Kai'a. Zajmował gapiów na rożnorakie sposoby. Słowem, dobrze wykonywał swoje zadanie jako konferansjer. Basior reklamował dostępne konkurencje, za które można otrzymać karty, a także wspomniał coś o dzisiejszych występach.
Bez pośpiechu podszedłem do ławek i usiadłem na jednej z nich. To idealne miejsce na "odpoczynek", czyli obserwowanie codziennych zachowań otaczających mnie wilków. Być może przyszedłem tu zbyt wcześnie, nie czułem się jeszcze na siłach, żeby już zaczynać towarzyskie rozmowy.
Spojrzałem ku scenie. Na jej brzegu usiadł mężczyzna, albo raczej basior w ludzkiej postaci. Znam go, to Joel Treunis, zwany Trumnisem. Muzyk i tancerz, po godzinach pracuje w Mieście. Dość interesujący osobnik, dołączył we wrześniu, kiedy jeszcze dużą część terenów zalewała woda.
Zanim skończyłem przypominać sobie wszystkie fakty o Joelu, ten spojrzał w bok i podniósł rękę w geście przywitania. Zbliżał się do niego inny osobnik z Watahy Magicznych Wilków. Magnus, kolejny pochodzący z Miasta. Kiedy szary basior znalazł się obok sceny, też zmienił się w człowieka i założył na nos okulary. Wiedziałem dobrze, że potrafi przybierać taką formę, podobno woli ją od wilczej. Do tego momentu byłem pewien, że jeszcze nie miałem okazji go w niej zobaczyć.
Wtem coś wyłoniło się z mojej pamięci. Zdałem sobie sprawę, że jako człowiek, raz spotkałem Magnusa, a raczej minąłem go. Miało to miejsce w Mieście, w szpitalu.
Przechodziłem wtedy przypadkiem przez oddział, na którym leżał właśnie ten niski mężczyzna o mysich włosach i specyficznych rysach. Pokonując korytarz 12B, dostrzegłem Magnusa przez uchylone drzwi sali, w której się wówczas znajdował. Czyżby jednak istniały wilki, które leczą się u ludzi?
Ten mężczyzna nie przykuł tamtego dnia mojej szczególnej uwagi. Pacjenci spoza oddziału, na którym "pracowałem", nie mieli dla mnie znaczenia.
Szkoda, że w końcu się wydało, że nie byłem lekarzem, a mój dowód osobisty był sfałszowany. Obserwowanie zjawiska strachu u ludzi ze stanami lękowymi, było niezwykle zajmującym doświadczeniem. Ludzie są inni, niż leśne stworzenia i fantastyczne istoty...
Hm... znowu mnie wzięło na wspomnienia? Widać bardzo żałuję tego, że nie dopilnowałem tam w Mieście wszystkiego, jak należy.
Mówi się trudno, straciłem tylko okazję i życie jako człowiek. Jak to mówią, "nie wolno się przywiązywać do niczego". Teraz już nie mogę tam wrócić. Jestem poszukiwany.
Wstałem z ławki i ruszyłem z powrotem w stronę Lasu. Spojrzałem jeszcze raz ku scenie, przypomniawszy sobie, że tamten epizod miał miejsce grubo przed dołączeniem Magnusa do watahy. Zacząłem się znów nad tym zastanawiać, jednak wtedy wpadłem na jakiegoś innego wilka.
- Hej, uważaj jak chodzisz! - usłyszałem.
- Przepraszam, rozkojarzyłem się - przyznałem, wyrażając głosem zakłopotanie.
<chętny?>
Uwagi: "Zahaczyć" piszemy przez "h". Nie musisz pisać "konferansjer" wielką literą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz