Opowiadanie festynowe: bonus x2 więcej pkt. umiejętności i doświadczenia, 2x więcej SG za op.
Kwiecień 2021
Wysypałam zawartość swojej torby w nadziei, że wcześniej po prostu nie sprawdziłam dobrze, czy nie ma tam kart. Rozgarnęłam stertę mniej, lub bardziej potrzebnych rzeczy, która znalazła się na środku mojej jaskini. Pomiędzy książkami z Biblioteki, Medalionem Dobrych Wspomnień, drogimi kamieniami z Jeziora, zgniecionym kawałkiem papieru i innymi przedmiotami nie było niestety tego, czego szukałam. Westchnęłam i usiadłam na ziemi.
Po kolei, GDZIE ostatni raz widziałam te karty z loterii?, pomyślałam, próbując odnaleźć w pamięci jakieś wskazówki. Na pewno przyniosłam je do jaskini, to nie ulega wątpliwości. Co dalej? Oglądałam, siedząc na swoim posłaniu. Czy wynosiłam gdzieś potem te pozłacane nagrody? Raczej nie. Nie mogłam ich zapodziać pod tym polowym łóżkiem, sprawdzałam dwa razy.
Spojrzałam na miejsce, o którym rozmyślałam. Może jednak dla pewności rzucę okiem jeszcze raz... Podeszłam do posłania, narzutę i podniosłam. Pod nią nadal były tylko liście i inne elementy składowe, zapewniające wygodę i izolację od zimnego podłoża. Wtem zauważyłam, że coś wysunęło się spomiędzy mojego miejsca do spania, a kamiennej ściany. Odetchnęłam z ulgą. Jednak były tutaj.
Wyciągnęłam karty zza swojego "łóżka". Jedna z tych połyskujących na złoto nagród, dotyczyła pary, a druga - członka Watahy Czarnego Kruka. Nie przypominałam sobie, żebym miała ich więcej, więc schowałam te dwie do (obecnie pustej) torby. "Powinnam chyba zrobić porządek z resztą tych rozrzuconych rzeczy, zanim pójdę", pomyślałam, przypominając sobie o pozostawionej na środku mojego lokum stercie.
Nagle usłyszałam dziwne brzdęknięcie. Brzmiało zupełnie inaczej niż te zwykle wydawane przez banjo pewnego irytującego mieszkańca mojej jaskini. Odwróciłam głowę w stronę skalnej półki, gdzie Ting zwykł przesiadywać. Do teraz był wyjątkowo cicho, jednak chyba chciał wreszcie zacząć kolejną sesję szarpania strun. Ku mojemu zdziwieniu, tym razem nie grał dalej. Poprzestał na jednym, dziwnym dźwięku.
- Co to było? - zapytałam.
- Struna - odparł, wskazując na okolicę gryfa. - Po prostu się przerwała - dopiero wtedy zauważyłam, że jedno ze źródeł dźwięku banjo, zostało rozerwane wpół. Dwa wygięte kawałki struny zwisały teraz po obu stronach instrumentu.
- Ou... - mruknęłam. - Zdarzyło ci się to już kiedyś?
- A żeby to raz - odparł Ting.
- Potrzebujesz pomocy z naprawą? - zapytałam.
- Jeśli nie udało ci się tego wywnioskować z mojej poprzedniej wypowiedzi: nie, nie potrzebuję, umiem sobie z tym poradzić, mam już w tym wprawę - wyjaśnił. Nie wiem czemu, ale zdawało mi się, że mnie obraża samym tonem w tym momencie. - Możesz iść tam, gdziekolwiek planowałaś - skinął łapą, po czym odstawił banjo i sięgnął po swój plecak.
- Okej - odparłam sucho i zajęłam się pobieżnym układaniem po jaskini rzeczy wysypanych wcześniej z torby. Użyłam do tego oczywiście swojej mocy wiatru, żeby było szybciej. Powoli uczyłam się unosić więcej niż jeden przedmiot na raz. Po skończonej pracy, oznajmiłam:
- Jak coś, nie wiem o której wrócę - poprawiłam torbę.
- Bez różnicy, Pierzasta.
- Mówię to, na wypadek gdyby ktoś mnie szukał - sprecyzowałam, spoglądając na Odmieńca szperającego w swoich manatkach.
- Jeśli ktoś będzie cię szukał i tu wejdzie, powiem mu, że nie lubisz gości.
- Co? Dlaczego? - zdziwiłam się.
Ting jednak nie raczył mi wytłumaczyć, o co mu znów do diaska chodzi. Zajął się naprawą uszkodzonego instrumentu. Westchnęłam i pokręciłam głową, po czym wyszłam. "Przynajmniej tym razem zostanie w jaskini", pomyślałam.
***
Bez większych problemów znalazłam miejsce, gdzie urzędowali festynowi animatorzy. Wylądowałam w bezpiecznej odległości od nich i podeszłam do tego, który był najbliżej - Joela.
- Nie wiedziałam, że jesteś też animatorem - powiedziałam na przywitanie, uśmiechając się.
- Wiesz, dbam o rozwój kariery - Basior zaśmiał się lekko, odsłaniając odrobinę zęby. - Chcesz wziąć udział w jakiejś konkurencji?
- Jasne - odparłam. - Za jaką odpowiadasz ty?
- Z jednoosobowych; ukrywam przed uczestnikiem jakieś małe przedmioty. - Wyciągnął przed siebie łapę, w której było coś, co o ile dobrze pamiętam, nazywało się "kostką do gitary". - Na przykład takie. Chyba, że jesteś zainteresowana jakąś szaloną grą zespołową - spojrzał na mnie.
- Jeszcze nie dzisiaj - pokręciłam głową.
- To chciałabyś podjąć się poszukiwań? Ośmielisz się spróbować?
- A co mi tam, mogę - odparłam, odrobinę rozbawiona.
- Pole poszukiwań będzie dość spore, ale myślę zadanie jest w pełni wykonalne. Teraz muszę zasłonić ci oczy - wyjaśnił. - Takie zasady.
- W porządku - skinęłam głową, a basior przygotował kawałek materiału, który miał dotychczas zawiązany na przedniej łapie. Kiedy już miał pewność, że niczego nie zobaczę, kazał mi się obrócić, po czym odprowadził mnie kawałek dalej.
- Mam pięć minut, z zegarkiem w ręku - oznajmił. Gdybym jeszcze wiedziała, czy to dużo, czy mało... - Czekaj tu i nie podglądaj.
- Tak jest - uśmiechnęłam się. Usłyszałam, jak basior odchodzi.
Joel nie poszedł jednak zbyt daleko, więc dzięki moim wrażliwym uszom, mogłam dokładnie śledzić jego każdy ruch. Pomyślałam, iż w takim razie zadanie będzie banalnie proste, zwłaszcza ze względu na fakt, że będę miała też do pomocy nos. Animator jednak chyba uwzględnił wszystkie opcje, jakie miałam, ponieważ krążył wyjątkowo długo. Przemierzał okolicę wielokrotnie, zataczał koła, raz po raz zatrzymywał się, czasem biegał tam i z powrotem. Chciał jak najbardziej mnie zmylić. Nawet jeśli wiedziałam, którędy się poruszał, nie wyłapałam, kiedy ukrył przedmiot, który miałam znaleźć i ile chodził pomiędzy drzewami bez niego. Czyli będę mogła najwyżej poruszać się jego śladem.
- Okej, kostka schowana - oznajmił Joel, nieco zdyszany.
Szybkim ruchem ściągnął mi z oczu materiał.
- Promień poszukiwań to plus-minus pięćdziesiąt metrów - powiedział.
- Em... tylko - popatrzyłam na animatora. - Powiesz mi ile to "pięćdziesiąt metrów"?
- A, tak. Wybacz, wciąż zapominam, że nie wszyscy tu umiecie liczyć - przyznał. - Widzisz tamtą brzozę? - stanął obok mnie i wskazał kierunek. - Odtąd do niej jest pięćdziesiąt metrów.
Teraz już mogłam zacząć. Joel usiadł pod jedną z sosen i skierował wzrok na mnie.
Zbliżyłam nos do ziemi i zaczęłam podążać zostawionym wcześniej przez basiora śladem. Liczyłam, że jeśli kostka została ukryta w trawie, zdołam poczuć zapach plastiku, jednak na wszelki wypadek stawiałam małe kroki, żeby w razie czego poczuć ją pod łapami. Za każdym razem, kiedy mijałam jakiś krzak, kwiaty, czy pień drzewa, sprawdzałam dokładniej, czy to nie miejsce, które wybrał Jo. Niestety, największym minusem obranej przeze mnie taktyki było częste mijanie tych samych miejsc. Trochę to się dłużyło, jednak wyjątkowo nie nudziłam się. Tego typu powolne poszukiwania były całkiem ciekawym zajęciem.
Nie wiem ile czasu minęło dokładnie, jednak wreszcie udało mi się znaleźć plastikowy przedmiot. Leżał wetknięty w ziemię u korzeni lipy. Zauważywszy to, natychmiast wykopałam kostkę i przyniosłam Joelowi. Zadanie wykonane.
- Gratuluję - uśmiechnął się. - Wybierz swoją nagrodę - otworzył zabraną wcześniej paczkę i położył przede mną kilka cienkich plików kart, spiętych ze sobą. Zadbał, żebym nie mogła dostrzec obrazków. Bez specjalnego namysłu, wskazałam, które chcę mieć. Basior podniósł je i podrzucił w moją stronę. Złapałam swoją nagrodę w locie, za pomocą wiatru.
- Dzięki, Joel.
<CDN>
Wygrana: brązowe: Kolczyki Żywiołu, Korona Mądrości; srebrne: Świat Mroku; złote: Xander
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz