Lipiec 2020
Szłam spokojnie wśród wysokiej trawy. Gdyby nie moje
fioletowe włosy nikt nie mógłby mnie zobaczyć. Od zawsze wyróżniałam się
z tłumu, ponieważ żaden inny wilk nie posiadał kolorowej chociażby
grzywki. A jeśli ktokolwiek miał włosy to w naturalnych kolorach.
Westchnęłam widząc w oddali Jakeo (Nie czytaj Dżakeo!) - mojego
najlepszego przyjaciela, do którego najwyraźniej coś czuję...
Postanowiłam do niego podejść po cichu i przestraszyć
go. Basior skupił się bardzo na jednym z kamieni. Czekaj... Kamieni? Od
kiedy interesują go kamienie?
- Wole? Co ty robisz? - tak nazwałam swojego przyjaciela wołem, czy coś w tym złego, że mamy takie przezwiska?
- Ciszej... Przestraszysz go. - mruknął nie odrywając wzroku od kamienia. Podeszłam bliżej.
- Mam przestraszyć kamień? - zdziwiłam się. Jake (Nie czytaj Dżejk!)
nie odezwał się, więc zawróciłam. Straciłam humor. Z nisko zawieszoną
głową wlokłam się w stronę mojego namiotu. Mój ojciec poszedł na dłuższe
polowanie ze swoimi przyjaciółmi.
W pewnym momencie
zderzyłam się z kimś. Podniosłam wzrok i zrobiłam stanowczy krok do
tyłu. Nie bałam się jej, lecz lepiej było się odsunąć. Przede mną stała
Dakota, dość wkurzona, a jednak Dakota. Z początku nie zorientowała się
kim jestem, lecz potem ze sztucznym uśmiechem przywitała się.
- Cześć Uszata!
- Witaj Pasiasta... -
mruknęłam patrząc się w jej piękne zielone oczy. Ogólnie cała Dakota
była urodziwa, o czym doskonale wiedziała, niestety... Piękne czarne
włosy opadały na jej nieskazitelnie czystą brązową sierść w ciemniejsze
pasy. Była ode mnie trochę wyższa, a jej sylwetka była wręcz idealna.
Nad nosem i przy oczach miała białe plamki, które widniały też na jej
wspaniałym ogonie. Od zawsze zazdrościłam jej urody... Ja jestem tylko
brzydką waderą, w ogóle nie pasująca do reszty... - Co
tutaj robisz? - zapytałam jakby mnie to interesowało.
-
Tatuś wybrał się na polowanie z twoim ojcem i nie mam co robić. -
powiedziała słodko, na co cicho fuknęłam. Nigdy za nią nie przepadałam.
Zawsze słodka i niewinna, choćby nie wiem jak stara by była. - Przyszłam
zobaczyć co u ciebie.
- Wszystko dobrze. - udało mi się zdobyć na słaby uśmiech. - A u ciebie?
- Źle... Mama mi wyzdrowiała...
- Słucham? Czemu się tym zamartwiasz,
przecież jest wszystko dobrze prawda? - spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Ona mnie nie lubi... To znaczy próbuje zastąpić materialne rzeczy
swoją miłością. A z resztą ty i tak nie zrozumiesz. - prychnęła.
- Ale mama cię kocha, jak możesz tak mówić? - nie zwróciłam uwagi na
to, że twierdzi iż nie rozumiem, choć po części to była prawda...
- Wolałabym nowe koraliki, niż siedząca na karku starszą kobietę. -
teatralnie opadła na
ziemię. Jej mama nie była stara, sama Dakota była ode mnie tylko o
niecały rok starsza. - W sumie winę tu ponosi Veter, ten egzotyczny
kupiec. Kupiłam u niego truciznę, którą podałam mojej matce, lecz
najwyraźniej przestała działać.
- Co?! Kupiłaś u niego truciznę?! Przecież to jest nielegalne! - uniosłam głos, a wadera spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Legalne, nielegalne co za różnica. Nie krzycz na mnie! Gdybyś miała
dwójkę młodszego
rodzeństwa, matkę i kochającego, wspaniałego tatusia to byś zrozumiała!
Życie nie jest takie łatwe! - warknęła i pobiegła w stronę swojej watahy
znajdującej się niecały kilometr od naszej.
Resztę dnia
chodziłam przybita. Nie miałam ochoty jeść. Po drodze do rzeczki
zobaczyłam cień. Sunął on z niesamowitą prędkością w moją stronę, kiedy
doszło do zderzenia, poczułam się jakbym zaczęła spadać. Chwilę później
walnęłam w ziemię...
Obudziłam się gwałtownie. Byłam cała zalana potem i ciężko
dyszałam. Rozejrzałam się wokoło. Byłam w swojej jaskini i leżałam na
moim niewygodnym posłaniu. Zdałam sobie sprawę, że to wszystko był tylko
sen - głupi i na dodatek wszystko mijało się z prawdą. Dakota nigdy nie
zrobiła krzywdy swojej mamie i nie miała dwójki rodzeństwa, ponieważ
posiadała tylko siostrę. Ona i jej mama miały świetne relacje. Jakeo i
te kamienie? Nadal tego nie rozumiem.
Postanowiłam wybrać się nad Wodospad i zanurzyć się w wodzie. Jest jeszcze przed świtem, więc później wybiorę się na zbiórkę. Będąc na miejscu ochoczo wskoczyłam do zimnej wody. To pobudziło mnie na tyle, że będę mogła ćwiczyć i nie zasnę podczas biegu. Po drodze na Wrzosową łąkę zerwałam sobie kilka jagód, które chwilę potem zjadłam. Nie miałam siły na polowanie i ochoty na zająca czy sarnę ze spiżarni. Było dzisiaj naprawdę ciepło. W końcu to już sierpień. Dniami nie dało się wytrzymać, choć często pojawiały się burze, których wręcz nienawidzę i się ich boję. Często podczas nich zakradam się po cichu do jaskini Leah. Ona śpi twardo, więc nie ma szans bym mogła ją obudzić przez przypadek.
Gdy przywlokłam się już na Wrzosową Łąkę zauważyłam tam Alfę i Yuki oraz Kai'ego. Po mnie przyszła Leah, wesoło nucąc coś pod nosem. Jak zwykle uśmiech jej nie schodził z pyska. Suzanna stanęła przed nami i przemówiła.
- Dzisiaj poćwiczymy zwinność i szybkość. - powiedziała donośnie - Na początek przebiegniecie pięć kółek wokół Wrzosowej Łąki. Następnie będziecie pokonywać tor przeszkód przygotowany przeze mnie. Potem sprintem będziecie biegać przez ścieżkę w Zielonym Lesie.
Zaczęliśmy biec wokół Wrzosowej Łąki. Podczas trzeciego kółka, gdy dogoniłam z wielkim trudem Leah, przywitałam się z nią. Niby polepszyło się miedzy nami, lecz w pewnej części nadal jest to trochę sztuczne. Po tych kółkach nadszedł czas na tor przeszkód. Nie był on dla mnie zbytnio trudny i pokonałam go nawet szybko jak na mnie. Leah miała większe trudności. Pod koniec, gdy mieliśmy biegać sprintem przez Zielony Las, źle się poczułam. Nie chciałam dać tego po sobie. Mój czas był najgorszy i odbiegał od czasów innych.
Po treningu poszłam nad Wodopój napić się. Nie miałam pomysłu na resztę dnia. Troszkę się tutaj nudzę. Idąc dalej zobaczyłam Leah idącą z Lind. Nie znam jej, lecz wiem , że posiada moc wiatru i została tutaj zrzucona z góry przez gnolle górskie czy coś takiego - Leah mi opowiadała. Podeszłam do nich z zamiarem przywitania się.
- Cześć, jestem Manahane. - uśmiechnęłam się w miarę przyjaźnie do wadery z piórami.
- No cześć, jestem Lind. Leah opowiadała mi o tobie - uśmiechnęła się szeroko, prawie tak jak Lea. - mam nadzieję, że nam też uda się polubić.
- Możemy spróbować - powiedziałam bez namysłu. Po chwili kichnęłam.
- Na zdrowie! - powiedziały jednocześnie.
- Dzięki. Wiecie co, dziś nie czuję się na siłach. - mruknęłam - chyba pójdę się położyć.
- No dobrze, to dobranoc. - odpowiedziała Lind. Ja udając w stronę swojej jaskini, spojrzałam się jeszcze raz za siebie i ruszyłam biegiem.
Od razu położyłam się spać. Nie zwracałam uwagi, że było dopiero popołudniu. Zasnęłam głębokim snem.
Postanowiłam wybrać się nad Wodospad i zanurzyć się w wodzie. Jest jeszcze przed świtem, więc później wybiorę się na zbiórkę. Będąc na miejscu ochoczo wskoczyłam do zimnej wody. To pobudziło mnie na tyle, że będę mogła ćwiczyć i nie zasnę podczas biegu. Po drodze na Wrzosową łąkę zerwałam sobie kilka jagód, które chwilę potem zjadłam. Nie miałam siły na polowanie i ochoty na zająca czy sarnę ze spiżarni. Było dzisiaj naprawdę ciepło. W końcu to już sierpień. Dniami nie dało się wytrzymać, choć często pojawiały się burze, których wręcz nienawidzę i się ich boję. Często podczas nich zakradam się po cichu do jaskini Leah. Ona śpi twardo, więc nie ma szans bym mogła ją obudzić przez przypadek.
Gdy przywlokłam się już na Wrzosową Łąkę zauważyłam tam Alfę i Yuki oraz Kai'ego. Po mnie przyszła Leah, wesoło nucąc coś pod nosem. Jak zwykle uśmiech jej nie schodził z pyska. Suzanna stanęła przed nami i przemówiła.
- Dzisiaj poćwiczymy zwinność i szybkość. - powiedziała donośnie - Na początek przebiegniecie pięć kółek wokół Wrzosowej Łąki. Następnie będziecie pokonywać tor przeszkód przygotowany przeze mnie. Potem sprintem będziecie biegać przez ścieżkę w Zielonym Lesie.
Zaczęliśmy biec wokół Wrzosowej Łąki. Podczas trzeciego kółka, gdy dogoniłam z wielkim trudem Leah, przywitałam się z nią. Niby polepszyło się miedzy nami, lecz w pewnej części nadal jest to trochę sztuczne. Po tych kółkach nadszedł czas na tor przeszkód. Nie był on dla mnie zbytnio trudny i pokonałam go nawet szybko jak na mnie. Leah miała większe trudności. Pod koniec, gdy mieliśmy biegać sprintem przez Zielony Las, źle się poczułam. Nie chciałam dać tego po sobie. Mój czas był najgorszy i odbiegał od czasów innych.
Po treningu poszłam nad Wodopój napić się. Nie miałam pomysłu na resztę dnia. Troszkę się tutaj nudzę. Idąc dalej zobaczyłam Leah idącą z Lind. Nie znam jej, lecz wiem , że posiada moc wiatru i została tutaj zrzucona z góry przez gnolle górskie czy coś takiego - Leah mi opowiadała. Podeszłam do nich z zamiarem przywitania się.
- Cześć, jestem Manahane. - uśmiechnęłam się w miarę przyjaźnie do wadery z piórami.
- No cześć, jestem Lind. Leah opowiadała mi o tobie - uśmiechnęła się szeroko, prawie tak jak Lea. - mam nadzieję, że nam też uda się polubić.
- Możemy spróbować - powiedziałam bez namysłu. Po chwili kichnęłam.
- Na zdrowie! - powiedziały jednocześnie.
- Dzięki. Wiecie co, dziś nie czuję się na siłach. - mruknęłam - chyba pójdę się położyć.
- No dobrze, to dobranoc. - odpowiedziała Lind. Ja udając w stronę swojej jaskini, spojrzałam się jeszcze raz za siebie i ruszyłam biegiem.
Od razu położyłam się spać. Nie zwracałam uwagi, że było dopiero popołudniu. Zasnęłam głębokim snem.
Znajdowałam się w moim namiocie. Obok mnie siedział mój pluszak - Nakaka. Jest to Króliczek, a przynajmniej miał go przypominać. Przeciągnęłam się ospale. Do środka wszedł mój ojciec. Na imię mu Usare. Jest największym wilkiem z naszej watahy. Za nim stała Dakota...
- Hane zajmij się gościem. Przygotuj coś do picia. Może Gagutare? - spojrzał na mnie obojętnie, za to do Pasiastej szeroko się uśmiechnął. Warknęłam cicho.
- Oczywiście - wycedziłam przez zęby. Gagutare to woda z ziołami i roślinami. Ojciec wyszedł z namiotu.
- I co, Manahane? Tatuś się tobą nie interesuje? - prowokowała mnie. Nie odpowiedziałam. Zaczęłam wyciągać z pudełka wysuszone liście. - A gdzie ta twoja niania? Umarła?
- Dakota, przestań - warknęłam na nią, biorąc w pysk gliniany dzban. - Zaraz wrócę, idę po wodę.
Wyszłam i skierowałam się w stronę rzeczki. Gdy nabrałam wody w naczynie skierowałam się z powrotem do namiotu. Gdy wróciłam zastałam istny Armagedon. Dakota użyła swojej mocy do zniszczenia mi całego wnętrza. Nie oszczędziła nawet mojego pluszaka - został on rozerwany na strzępy. Dakota posiadła dwie moce - moc ziemi i iluzji. Nie zdążyłam wyjść, a mój tata wszedł do namiotu.
- Co tu się stało?!
- Dakota! Nie było mnie tylko chwili i zastałam tylko to. - opowiedziałam, lecz on nie brał tego pod uwagę. Przecież Dakota jest święta.
- Nie wierzę jak mogłaś to zrobić?!
- Jak miałam to zrobić?! Przecież ja nic nie potrafię!
- Bo jesteś bezużyteczna! Tak jak twoja matka! - miałam łzy w oczach.
- Nawet jej nie znałam! - wybuchłam płaczem. Zeszły ze mnie wszystkie emocje. Nagle ojciec zamienił się w Dakotę, która wybuchła śmiechem.
- Jesteś beznadziejna Mana, jedyne co potrafisz to Gagutare. A ja nie lubię Gagutare. - powiedziała kpiąco, a cały bałagan znikł. - To tylko iluzja złotko. Ale twojego pluszaka nie oszczędziłam, on naprawdę jest zniszczony. - Zaczęła się wrednie śmiać. Nie wytrzymałam, wzięłam nóż zrobiony z kości jakiegoś zwierzaka. Ruszyłam w stronę Daki.
- Masz kilka sekund na ucieczkę. - spojrzałam się jej w oczy.
- Myślisz, że się ciebie przestraszę? - fuknęła. Nie zdążyła się zorientować, a ja wbiegłam na nią wyrzucając ją z namiotu. Zdezorientowana próbowała się podnieść, lecz ja byłam szybsza. Zbyt długo znęcała się nade mną. Zbyt długo powtarzała, że jestem beznadziejna. Rzuciłam się na nią i wbiłam jej nóż w szyję. Zaczęła pluć krwią. Ja tylko patrzyłam jak kona. Zanim przestała oddychać powiedziałam:
- Pozdrów wszystkich tam w piekle i powiedz, że kiedyś dołączę tam do was.
Umarła.
Zakręciło mi się w głowie i upadłam na ziemię. Gdy otworzyłam oczy znajdowałam się zupełnie gdzie indziej niż wcześniej. Siedział przy mnie zupełnie nieznajomy mi basior.
- Już nie śnisz? - uśmiechnął się - To znaczy już nie śnisz o morderstwie.
- Słucham? - wstałam i spojrzałam się że zdziwieniem. - Gdzie jestem?
- W Sferze Snów Świadomych. Mogę cię zapewnić, że śpisz. Ale jesteś świadoma tego, więc zbytnio się nie wyśpisz. - powiedział spokojnie jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- I co dalej?
- Dalej?
- Hane zajmij się gościem. Przygotuj coś do picia. Może Gagutare? - spojrzał na mnie obojętnie, za to do Pasiastej szeroko się uśmiechnął. Warknęłam cicho.
- Oczywiście - wycedziłam przez zęby. Gagutare to woda z ziołami i roślinami. Ojciec wyszedł z namiotu.
- I co, Manahane? Tatuś się tobą nie interesuje? - prowokowała mnie. Nie odpowiedziałam. Zaczęłam wyciągać z pudełka wysuszone liście. - A gdzie ta twoja niania? Umarła?
- Dakota, przestań - warknęłam na nią, biorąc w pysk gliniany dzban. - Zaraz wrócę, idę po wodę.
Wyszłam i skierowałam się w stronę rzeczki. Gdy nabrałam wody w naczynie skierowałam się z powrotem do namiotu. Gdy wróciłam zastałam istny Armagedon. Dakota użyła swojej mocy do zniszczenia mi całego wnętrza. Nie oszczędziła nawet mojego pluszaka - został on rozerwany na strzępy. Dakota posiadła dwie moce - moc ziemi i iluzji. Nie zdążyłam wyjść, a mój tata wszedł do namiotu.
- Co tu się stało?!
- Dakota! Nie było mnie tylko chwili i zastałam tylko to. - opowiedziałam, lecz on nie brał tego pod uwagę. Przecież Dakota jest święta.
- Nie wierzę jak mogłaś to zrobić?!
- Jak miałam to zrobić?! Przecież ja nic nie potrafię!
- Bo jesteś bezużyteczna! Tak jak twoja matka! - miałam łzy w oczach.
- Nawet jej nie znałam! - wybuchłam płaczem. Zeszły ze mnie wszystkie emocje. Nagle ojciec zamienił się w Dakotę, która wybuchła śmiechem.
- Jesteś beznadziejna Mana, jedyne co potrafisz to Gagutare. A ja nie lubię Gagutare. - powiedziała kpiąco, a cały bałagan znikł. - To tylko iluzja złotko. Ale twojego pluszaka nie oszczędziłam, on naprawdę jest zniszczony. - Zaczęła się wrednie śmiać. Nie wytrzymałam, wzięłam nóż zrobiony z kości jakiegoś zwierzaka. Ruszyłam w stronę Daki.
- Masz kilka sekund na ucieczkę. - spojrzałam się jej w oczy.
- Myślisz, że się ciebie przestraszę? - fuknęła. Nie zdążyła się zorientować, a ja wbiegłam na nią wyrzucając ją z namiotu. Zdezorientowana próbowała się podnieść, lecz ja byłam szybsza. Zbyt długo znęcała się nade mną. Zbyt długo powtarzała, że jestem beznadziejna. Rzuciłam się na nią i wbiłam jej nóż w szyję. Zaczęła pluć krwią. Ja tylko patrzyłam jak kona. Zanim przestała oddychać powiedziałam:
- Pozdrów wszystkich tam w piekle i powiedz, że kiedyś dołączę tam do was.
Umarła.
Zakręciło mi się w głowie i upadłam na ziemię. Gdy otworzyłam oczy znajdowałam się zupełnie gdzie indziej niż wcześniej. Siedział przy mnie zupełnie nieznajomy mi basior.
- Już nie śnisz? - uśmiechnął się - To znaczy już nie śnisz o morderstwie.
- Słucham? - wstałam i spojrzałam się że zdziwieniem. - Gdzie jestem?
- W Sferze Snów Świadomych. Mogę cię zapewnić, że śpisz. Ale jesteś świadoma tego, więc zbytnio się nie wyśpisz. - powiedział spokojnie jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- I co dalej?
- Dalej?
Uwagi: Nie ma słowa "zmartwiasz", zatem zamieniłam je na "zamartwiasz". "Przywlokłam" piszemy przez "o". Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie. "Sfera" piszemy przez "f". Przy zwracaniu się do kogoś, przed (lub po) imieniem stawiaj przecinek, np. Dakota, przestań., Nie wiem o czym mówisz, Albusie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz