Październik 2019 r.
Minął kolejny miesiąc. Spod przymrużonych oczu patrzyłam na widok rozciągający się przed Wschodnim Klifem. Warto było przyjść tu tak wczesną porą. Uśmiechnęłam się z zadowoleniem.
- I jak ci się podoba? - zapytał tata. Nawet nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że jest uradowany moją pozytywną reakcją.
- Śśświetne - skomentowałam. Westchnął z dumy, przybliżając się do mnie. Szturchnął mnie po przyjacielsku bokiem. Prawdę mówiąc domyślałam się, o co mu chodziło. Mój aparat mowy był coraz sprawniejszy. Zdarzało mi się tylko od czasu do czasu przedłużać niektóre głoski lub pomijać co niektóre litery.
- Jeśli chcesz, możemy przyjść tutaj również jutro.
Skinęłam głową. Wizja przychodzenia tutaj każdego dnia zapowiadała się obiecująco.
- Niestety pojutrze już jestem zajęty...
- Sama - zasugerowałam. Uwielbiałam w tacie to, że rozumiał moje krótkie hasła. Zareagował niezadowolonym mlaśnięciem językiem.
- Nie możesz tu przychodzić bez niczyjej opieki. Jeszcze coś ci się stanie i co wtedy?
- Sohara - podsunęłam.
- Zastanowię się - Westchnął. Wciąż się mimowolnie uśmiechałam z rozmarzeniem. Ten moment był taki błogi.
- Dzisiaj masz pierwszą lekcję obrony z Fermitate. Cieszysz się? - zapytał po kilku dłuższych chwilach milczenia. Skinęłam głową i kilka razy zamachałam ogonem. Rzeczywiście, czułam podekscytowanie na samą myśl o tym, że będzie właściwie moja pierwsza lekcja od dawna, która nie będzie polegać na w dużej mierze siedzeniu. Fakt, trochę się denerwowałam, ale przecież nie powinno być tak źle. Odbywałam coraz więcej lekcji wraz z rówieśnikami. Wciąż wiedziałam, że są ode mnie starsi, ale dziwne uczucie pozostało. Sama nie wiedziałam, czy jestem z tego powodu szczęśliwa, czy wręcz przeciwnie.
- To bardzo dobrze - odpowiedział tata, ponownie wpatrując się w wschodzące słońce. - Wierzę, że pójdzie ci świetnie.
Nieznacznie uniosłam kąciki ust. Tak, ja też miałam taką nadzieję.
Niebawem musieliśmy się już zbierać. Nie czułam większego żalu, bo niebo już powoli uzyskiwało swoją zwykłą barwę, pozbywając się pięknego różu, którym się tak zachwycałam. Wszystko dookoła straciło swój urokliwy pomarańczowy kolor. Tata zadeklarował, że odprowadzi mnie na zajęcia i dopiero później pójdzie na służbę. Taki układ jak najbardziej mi odpowiadał. Nawet jeśli szczeniaki widząc, że nie przychodzę sama rzucały mi dziwne spojrzenia. Prawdopodobnie były zazdrosne.
Tak było i tym razem. Aokigahara ostatnio stała się nieco poważniejsza, ale nie w kierunku, który bym uważała za prawidłowy. Rzuciła mi wręcz pogardliwe spojrzenie i natychmiast wróciła do rozmowy z Moone i Torance. Spuściłam łeb i poczłapałam do Shena.
- Hej - powiedział wesoło na powitanie. Skinęłam tylko nieznacznie głową i kątem oka zarejestrowałam, że tata oddala się już za krzaki. - Będziemy ćwiczyć w parze?
Pytanie to mnie nieco zaskoczyło, choć nie dałam tego po sobie poznać. Czy znaczyło to, że żadne ćwiczenia nie były przeprowadzane w pojedynkę? Jęknęłam w myślach. Wolałam działać sama, ale najwyraźniej nie miałam innego wyjścia. Przystałam na jego propozycję. Wyglądał na uradowanego.
- Cześć, dzieci - oznajmił szary basior, wchodząc na Szczenięcą Polankę. Widziałam go już wiele razy. Chadzał terenami watahy, jednak najczęściej pałętał się w okolicach Jaskini Alf. Był na moje oko całkiem nieźle zbudowany i wcale nie wyglądał na starego. To on musiał nazywać się Fermitate i być partnerem Suzanny. - Dziś skupimy się na przerzutach przez bok.
Jego wzrok zatrzymał się na mnie. Miał oczy koloru podobnego do moich. Równie złote, lecz jego były znacznie bardziej... niezwykłe.
- Jak ci na imię?
- Navri - odparłam bez wahania. Skinął głową z uśmiechem.
- Możesz dzisiaj zająć się odbijaniem tej gumowej piłeczki - Mówiąc to, obrócił się w stronę czerwonego przedmiotu leżącego w trawie. Ponownie na niego spojrzałam, nawet nie mrugnąwszy. Czy on sobie ze mnie żartował? Sądził, że sobie nie poradzę? Miałam ochotę warknąć, ale tego nie zrobiłam. Pokornie, zachowując resztki dumy, potruchtałam ku piłce. Nie spuszczała z oczu reszty szczeniaków. Shen wyglądał na zawiedzionego. Do pary przypadła mu Torance, która wyglądała na skupioną na wszystkim innym, tylko nie na nim. Rzucał mi tęskne spojrzenia, lecz ja akurat schyliłam się ku zabawce. Zamierzałam pokazać temu bucowi, że tak naprawdę stać mnie na więcej.
Poodbijałam ją kilka razy, ale było to niezwykle nużące. Nie lubiłam takich rzeczy. Wolałam znacznie poważniejsze i pożyteczniejsze zajęcia. Fermitate akurat tłumaczył pozostałym, jak należy wykonać daną czynność. Nie słyszałam, o czym mówił, lecz bacznie obserwowałam to, co prezentował innym. Kiedy zauważył, że zastygłam w bezruchu, dał znak, bym kontynuowała rzuty. Z tym, że ja nie chciałam tego robić. Tak bardzo nie chciałam.
Cisnęłam nią o drzewo. Odbiła się z taką siłą, że kawałek kory aż odpadł, a ona sama poleciała daleko za mnie. Moone w ostatniej chwili zdołała zbiec. Szczeniaki, włącznie z nauczycielem, patrzyły na mnie z oczami okrągłymi jak spodki. Zmierzyłam ich spojrzeniem.
- Navri, co się stało?
Jeszcze pytasz, głupku? - pomyślałam o wypowiedzi Alfy. Niemalże czułam, że moje oczy płoną złością. Im dłużej tak stał, najwyraźniej wciąż nie wiedząc, w czym problem, czułam narastający gniew. Niby Alfa, a tak mało domyślny. Groźnie stąpając zaczęłam się zbliżać w jego kierunku. Piłka odbiła się w końcu gdzieś nieopodal niego, a ja próbowałam dociec do tego, gdzie się zatrzymała. Gwałtownie się do mnie zbliżył, postępując zaledwie jeden krok w bok. Nie wiem dokładnie, co chciał zrobić, ale podejrzewałam, że zagrodzić mi drogę. To jednak nie było najlepszym pomysłem. Odruchowo wbiłam zęby w jego pierś i bez większego wysiłku przerzuciłam go za siebie. Gruchnął na trawę, a ja pokłusowałam ku piłce. Szczeniaki stały oniemiałe.
Kiedy wracałam na swoje stanowisko w pobliżu drzew, Fermitate już zdołał się podnieść. Po raz kolejny czegoś ode mnie chciał. Tym razem w jego głosie pobrzmiewała nutka czegoś, czego nawet nazwać nie potrafiłam. Podziwu?
- Jak to zrobiłaś?
Wzruszyłam ramionami. Podświadomie czułam, że stać mnie na znacznie więcej, ale skoro nie chciał, bym się wykazała, to nie.
- Ktoś cię tego nauczył?
Przystanęłam. Kto niby? Sohara? - kpiłam w myślach. Nauczenie mnie tego jest w obowiązkach nauczyciela obrony, a nie kogokolwiek innego. Basior odchrząknął i zaproponował nieśmiało:
- Jak chcesz, możesz zaprezentować co jeszcze potrafisz...
- Nie - odparłam bez chwili zastanowienia. Nie miałam zamiaru się ośmieszać przed resztą. Nie wiedziałam, co potrafię, a czego nie.
- W takim razie sądzę, że mogłabyś już jednak dołączyć do reszty grupy. Zobaczymy, jak sobie będziesz dalej radzić...
Teraz się nagle obudził - przeszło mi przez myśl, ale przełamując swoją niechęć do basiora, odwróciłam się na pięcie i odrzucając przeklętą piłkę w krzaki, wróciłam do reszty grupy. Mimowolnie patrzyłam z wyższością na pozostałych. Czy nimi otwarcie gardziłam? Tego nie wiedziałam. Mimo wszystko nie miałam za co ich nienawidzić.
Resztę lekcji spędziłam na słuchaniu i wykonywaniu poleceń Fermitate. Moim partnerem w końcu był Shen, a Torance przypadł nie kto inny, jak sam nauczyciel. Nie wyglądała na zadowoloną z tego powodu, ale nie narzekała. Ponadto, jak to określił basior, wszystkie ćwiczenia wykonywałam perfekcyjnie. Wielokrotnie kazał całej reszcie na mnie spoglądać. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Aokigahara patrzyła na mnie z serdeczną nienawiścią. Stopniowo zaczynałam czuć do niej dokładnie to samo. Czyżbyśmy miały się już niebawem stać rywalkami? To się już niebawem okaże.
<C.D.N.>
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz