2019, listopad
Kiedy ostatni raz czułam to uczucie? Chyba wczoraj. Ale dzisiaj jest
ono inne… Bardziej dokuczające. Męczące. Po prostu, mocniejsze. Zwykle
mijało mi po paru długich chwilach, jednak teraz? Jest już wczesny
ranek, a przyszło do mnie późnym wieczorem. Nienawidzę jej… Nienawidzę
samotności. Za długą chwilę będę musiała się zbierać. Lekcja polowania
jest zaplanowana na późny świt. Rozciągnęłam zesztywniałe łapy i wstałam
ze swojego prowizorycznego łoża. Nie było zbyt miękkie, ale dawało
ciepło. Składało się z spróchniałych gałązek, ususzonych traw oraz skóry
zdjętej z sarny. Wychodząc z posłania „wyrzuciłam” przednie łapy jak
najdalej tym samym je wyciągając. Przeniosłam masę ciała na nie,
pozostawiając tylne kończyny na swoich miejscach. Wstępnie rozciągnięta
jak najszybciej wybiegłam z jaskini do Wodospadu. Napotkane przeszkody,
takie jak kamienie czy gałęzie, z lekkością przeskakiwałam.
Będąc już
blisko celu, zaryłam pazurami o ziemie, tym samym ryjąc w nich dosyć
głębokie szramy. Dysząc podeszłam do wodospadu i zaczęłam chłeptać zimną
wodę. Później zaczęłam czyścić sierść. Po „porannej toalecie” poszłam
na miejsce, w którym szczeniaki mają się zbierać. Tereny watahy świeciły
pustkami. Usiadłam, by poczekać na uczniów.
- Dzień dobry. – Po całej samotnej nocy, nie ukrywam, miło było usłyszeć czyiś głos. Była to Torance.
- Witaj – odpowiedziałam jej dosyć głośno. Było to nie w moim stylu. Przypomniał mi się młody Nirvaren.
- Co Pani się tak patrzy? – Tak się zamyśliłam, że zapomniałam że gapię się na uczennicę. Skuliła ogonek speszona.
- Przepraszam, pogrążyłam się w myślach. – Niemożliwe. Ja przeprosiłam.
Odeszła na bok. Może.. Mogłabym ją… Zaadoptować? W końcu prawa opieki
nad Nirvarenem nie zostały mi odebrane przez złe traktowanie, lecz przez
próbę morderstwa.
- Torance? – Wzdrygnęła się i spojrzała na mnie oczkami mówiącymi „nie bij”.
- Tak?
- Czy… Szukasz jeszcze opiekuna? – Przez chwile patrzała na mnie niezrozumiale.
- Tak… - Wyjąkała.
- Chciałabyś mieć opiekuna?
- Tak – powtórzyła, lecz tym razem trochę ciszej. – A co? – Chwilę się zawahałam.
- Mogłabym być twoją opiekunką?
- Zastanowię się… - Powiedziała.
- Jeżeli się namyślisz, przyjdź do mojej jaskini wieczorem –
powiedziałam. Cisza nastała. Po chwili dołączyły do nas Moone oraz
Aokigahara. Po chwili jeszcze przyszedł Shenvedo Ashe. Zaczęli
rozmawiać. Po parunastu minutach doszła do nas ostatnia wadera - Navri.
Tym razem poszliśmy w Góry. W drodze wyjaśniałam im co mają robić. Dziś
mają wspólnie upolować kozicę górską. To będzie swego rodzaju test. Shen
oraz Tor byli padnięci w przeciwieństwie do pełnych energii Navri i
Moone.
- Shenvedo Ashe, Torance – zaczęłam. – Jako że nie macie już sił
zostaniecie tropiącymi. – Shen posmutniał. – Która z was chciałaby być
goniącą? – Spojrzałam na waderki. Aokigahara zaczęła prosić.
- Dobra, razem z Aokigaharą będziemy goniącymi . – Spojrzałam się na
resztę. – Moone i Navri, jesteście atakującymi. – Tak jak powiedziałam,
tak było.
- Mam coś! – Powiedziała Torance. Shen zaczął węszyć tam gdzie było znalezisko Tor.
- Jeleń – potwierdził podnosząc pysk. – Mamy upolować kozice górską, nie jelenia.
- Upolujmy go – powiedziałam. Kiedy na naszym polu widzenia pojawiła się
ofiara rozkazałam atakującym ukryć się w krzakach. Tropiących wysłałam
na drzewo, by w razie czego powiadomić o zagrożeniu. Razem z uczennicą
zaczęłyśmy się skradać. Poleciłam Aokigaharze by zaskoczyła ofiarę z
lewej. Zaczęliśmy akcję. Jeleń zaczął uciekać, wprost w sidła Moone i
Navri. Rzuciły się na niego. Był już martwy.
- Możemy zjeść? – Zapytały razem szczenięta.
- Nie, najpierw upolujcie kozicę górską.
Ofiara padła na ziemie. Uczniowie zaczęli jeść. Gdybym miała być
szczera, Aokigahara jadła jak opętana. Nie byłam głodna, więc zostawiłam
wszystko dla nich. Spojrzałam na słońce. Było południe. Odprowadziłam
ich do miejsca następnych lekcji, a sama poszłam na polowanie z grupą
popołudniową. Dante już czekał.
- Witam – przywitałam się.
- Hej – odpowiedział. Po chwili przyszedł Shiryu. Zaczęliśmy tropić
zwierzynę. Chwilę później natrafiłam na zapach stada sarn. Podniosłam
głowę by rozejrzeć się za potencjalnymi ofiarami. W moje ślady poszedł
też Dante.
- Wyczułaś coś? – Zapytał.
- Sarny. – Powiedziałam i zaczęłam podążać za zapachem. Chodzenie z
pyskiem u ziemi było niekomfortowe, gdyż iż ponieważ trawa dostawała się
do oczu. Po długich minutach tropienia Shiryu dał znak, że ofiary są w
zasięgu wzroku. Była to grupka sześciu osobników. Zaczęłam wypatrywać
najsłabszą jednostkę. Niemal po chwili rzuciła mi się w oczy kulawa
sarna wraz ze źrebięciem. Dante obmyślił plan ataku. Oni zaczaili się w
krzakach, a ja zaczęłam się skradać. Krok po kroku docierałam do celu.
Gdy odległość pomiędzy mną a ofiarą osiągała około dziesięć metrów
rzuciłam się w pościg. Zapędziłam ją wprost w sidła Shiryu. Basior
zaczął ją atakować tym samym okaleczając jej kończyny. Niezdolna do
ruchu na przód upadła. Próbowała wstać, lecz gdy tylko podniosła łeb,
Dante zadał jej śmiertelny cios w tchawicę. Padła martwa na ziemię.
Dysząc spojrzałam w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stało stado. Na
środku polany stał zagubiony źrebak. Bez najmniejszego zastanowienia
ruszyłam w jego stronę.
- Zostaw go, teraz da mniej mięsa niż za parę miesięcy – powstrzymał mnie jeden z basiorów.
Gdy dociągnęliśmy zdobycze dzisiejszego polowania do Alfy, mogliśmy już
iść. Dwie sarny, kozica górska oraz cztery zające, to niezbyt wiele jak
na taką dużą watahę. Miałam popołudnie wolne. Gdy Shiryu i Dante
odeszli, zaczepiłam Suzanne.
- Przepraszam. – Przykułam uwagę wadery. – Mam sprawę.
- Gadaj – powiedziała zniecierpliwiona.
- Otóż chciałabym zaadoptować któregoś z szczeniąt. – Alfa o mało nie wybuchła śmiechem, ale po chwili stała się poważniejsza.
- Po raz kolejny chcesz mieć kogoś, kogo będziesz mogła demoralizować?
- Przepraszam bardzo, ale Nirvaren nie został zdemoralizowany. –
Przerwałam. – A prawa opiekuńcze nad nim zostały mi odebrane gdyż
próbowałam zabić Alexandra. – Broniłam się.
- Sama właśnie powiedziałaś, co zrobiłaś, a czego robić nie powinnaś.
Chcesz po raz kolejny utracić szczeniaka, bo zachce ci się kogoś
zamordować? – Mówiła poważnie.
- Mogę ci przysiąc, że dopóki szczenię nie dorośnie, nie złamię kości
żadnemu wilkowi. Wyjątkiem będzie zranienie w samoobronie. –
Powiedziałam teraz coś czego chyba nie dotrzymam…
- Nie obchodzą mnie żadne obietnice, bo nawet i je łamiesz. Nie
otrzymasz już praw do żadnego ze szczeniąt i nie ręczę za odebranie
tobie rodzonego potomstwa - Warknęła ostrzegawczo.
- Jeżeli złamię obietnicę, masz prawo wykonać na mnie wyrok śmierci. –
Zastanawiałam się, dlaczego tak mocno walczyłam o te prawa… Prawie
zaczęła się śmiać, ale w taki sposób, jaki zdecydowanie przyjazny nie
jest.
- Czyli masz zamiar adoptować szczeniaka, a później w razie czego
uświadomić je, że może i nawet ciebie stracić przez jakiś twój głupi
wybryk? – Irytowała mnie.
- A co jeżeli powiem, że tak? – Przerwałam. – To jak? - Tym razem faktycznie zaczęła się śmiać.
- Nie ma mowy. – Zawróciła i zaczęła odchodzić. Po dłuższym namyśle powiedziałam tak by mogła mnie usłyszeć:
- Ponieważ? – Chciałam wiedzieć, dlaczego ta zarozumiała s*ka nie da mi tych zasranych praw.
- Przed chwilą podałam wszystkie przyczyny. Nie mam żadnego powodu, by ci ufać. Rozumiesz? Żadnego. – Nie dawałam za wygraną.
- Boisz się, że coś zrobię szczeniakowi, czy bardziej nie, bo nie? – Ledwo, co powstrzymywałam się od krzyku.
- Boję się, że znowu coś głupiego strzeli ci do głowy i nie tylko
zrobisz krzywdę szczeniakowi, ale i innym. Prawdę mówiąc nie wiem,
dlaczego wciąż tu jesteś. Wiedz, że w dziejach watahy tylko ty zostałaś
wysłana na wygnanie. To nie jest żadne godne wyróżnienie. – Odeszła.
Wbiłam pazury w ziemię i zacisnęłam szczękę. Odwróciłam się w tył nagłym
ruchem, wydając z siebie gardłowy ryk. Byłam zdenerwowana. Już
wolałabym wszechmogącego Shiryu na przywódcę, niż ją. Poirytowana
zaczęłam wracać do jaskini.
W połowie drogi poczułam głód. Przeraźliwy
głód. Skrzywiłam się. Byłam blisko Gór, więc nie zaszkodziłoby coś na
szybko upolować. Wiem, przed paroma chwilami niosłam jedzenie, lecz to
było dla watahy. Skierowałam się w stronę szczytów. Mijały długie
minuty, a ja nadal nie miałam tropu. Miałam już dość tego dnia. Oraz
świata. Rozmyślając wyczułam trop. Trop kozicy górskiej. Zaczęłam iść za
wonią. Zapach zaprowadził mnie na stromą półkę skalną. Był tam dosyć
młody osobnik. Nie chciałam się z nim bawić w czajenie i gonienie.
Zmaterializowałam się nad jego głową. Grawitacja pociągnęła mnie na dół,
tym samym spadając na ofiarę. Wgryzłam się w kark, a zwierzę straciło
równowagę, spadając z półki skalnej. Jako że była stroma, osobnik wraz
ze mną spadł w dół zbocza.
Wylądowałam wraz z truchłem na drzewie.
Uderzyłam o pień tyłem głowy. Jęknęłam. Ból był straszny. Podnosząc się z
ziemi poczułam pod sobą coś twardego. Gdy stałam już na nogach
spojrzałam, co takiego leżało pode mną. Był to jakiś medalion. Darmowa
biżuteria. Przynajmniej coś dobrego w tym dniu mnie spotkało. Chwyciłam
naszyjnik w pysk, po czym uniosłam łeb do góry, zarzucając łańcuszkiem.
Byłam już doświadczona w zakładaniu tego typu biżuterii. Spojrzałam za
ofiarą. Leżała ona niezgrabnie obok drzewa. Cała posiniaczona i
pokrwawiona. Zabrałam zwierzę na grzbiet i zaczęłam iść stępem w stronę
swojej jaskini. Biodra bolały mnie gdy robiłam krok.
Weszłam do środka swojej groty. Rzuciłam zdobycz na ziemię. Zaczęłam
jeść niepohamowanie mięso. Kiedy byłam już najedzona, zorientowałam się
dopiero, że z ofiary zostały same kości. Z małej pseudo półki zabrałam
książkę, którą aktualnie czytałam. „Ludzkie życie” było dobrą lekturą,
gdyż mogłam poznać słabości moich wrogów. Położyłam się w łożu i
zaczęłam czytać.
Widząc że już się ściemnia, przerwałam czytanie. Odłożyłam księgę na
swoje miejsce, a sama poszłam do Wodospadu. Napiłam się wody, oraz
zmyłam zaschniętą krew z futra. Będąc czystą pobiegłam w stronę
dzisiejszej zbiórki. Na miejscu była już, oczywiście, Suzanna. Oprócz
niej był Kai, Zirael oraz Sierra. Dosłownie chwilę po mnie przyszła ta
nowa. Leah.
- W szeregu zbiórka! – Krzyknęła Alfa. Ustawiliśmy się w nie równym rzędzie.
- Wyrównać. – Wykonaliśmy rozkaz.
- Dziś będzie trening wytrzymałościowy oraz szybkościowy. – Powiedziała.
– Będziecie biegać wokół Zielonego Lasu, aż się nie zmęczycie. – Czy mi
się zdawało czy się z tego cieszyła? – No dalej, biegnijcie. –
Ruszyliśmy truchtem. Nie minęło zbyt wiele czasu, a Kai wyszedł na
prowadzenie. Wolałam się utrzymać z tyłu by nie tracić niepotrzebnie
energii. Gdy byłam już na obrzeżach lasu, przyśpieszyłam. Coraz bardziej
się ściemniało. Po chwili panował już półmrok. Leah dyszała jakby
przebiegła maraton. Wyrównałam się do jej poziomu.
- Jeżeli jesteś zmęczona, możesz przestać i pomaszerować do Alfy. –
Powiedziałam jej. Spojrzała się na mnie jakbym była jakimś wybawicielem.
Jednak, wystawiony na bok jęzor powodował że wyglądała głupio.
- Wytrwam – ledwo co wydyszała.
- Jak chcesz, tylko mówiłam. – Biegłam dalej. Po paru minutach Leah
zaczęła się wracać. Nie chcę opisywać wszystkiego co napotkałam podczas
biegu, bo szczerze był nudny i monotonny. Powiem tylko, że po drugim
okrążeniu zostałam tylko ja i Kai. Zmęczona byłam po ośmiu rundkach.
Postanowiłam, że przerwę tą katorgę. Szczerzę, byłam zaskoczona tym, że
tak dużo przebiegłam. Zmaterializowałam się w miejscu gdzie była
Suzanna. Obok niej stały wadery które wcześniej odpadły. Odeszłam na bok
i położyłam się obok dużego dębu. Opuszki łap bolały mnie od tak
długiej przebieżki. Któraś z wojowniczek podeszła do mnie i zapytała.
- Gdzie znalazłaś Medalion Dalekiej Podróży? – Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
- O czym ty mówisz? – Wskazała pyskiem na medalion, który znalazłam dziś po południu.
- Powoduje on że wilk jest wytrzymalszy. – Wyjaśniła.
- Nie twój interes. – Warknęłam. Odeszła speszona. No cóż. Następny rzadki przedmiot.
Kai w końcu się zmęczył.
- W szeregu zbiórka! – Okrzyknęła Suzanna. Wykonaliśmy rozkaz. – Koniec
zbiórki, rozejść się. – Prawie wszyscy odeszli, ale ja poszłam za Suzą.
- Alfo – Zawołam ją.
- Czego znowu? – Nie ochłonęła jeszcze po dzisiejszej, że tak to ujmę, kłótni.
- Jestem jeszcze raz w sprawię adopcji szczeniaka. – Wytłumaczyłam.
- Zamierzasz się uczepić jak rzep ogona? – Jestem pewna, że ją to irytowało.
- Tak, a nawet i bardziej – rzekłam. Prychnęła.
- Zachowanie godne dorosłej wadery. – Mruknęła.
- Jak mam waszej godności udowodnić że dam odpowiednią opiekę szczeniakowi? – Zapytałam.
- Wykazując się rozwagą i odpowiedzialnością.
- W jaki sposób? – To co przed chwilą powiedziała, według mnie, było bez
sensu. – Dasz mi pod opiekę jelonka czy zorganizujesz jakieś
przedsięwzięcie? – O mało się nie zaśmiałam.
- Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż szukanie ci jeleni - prychnęła i mnie wyminęła.
- Ktoś tu nie zrozumiał żartu. – Uśmiechnęłam się. – To co mam zrobić
byś mi „zaufała”? – Wypowiadając ostatnie zdanie nadałam swojemu głosu
wysoki ton.
- Coś, cokolwiek – powiedziała.
- Co byś powiedziała na upolowanie takiej ilości jedzenia by osoby głodujące już nie głodowały? – Zaproponowałam.
- Tym się zajmuje grupa od polowań – powiedziała.
- Ale na własną rękę – rzekłam. – Do wieczoru piątku. – Próbowałam ją przekonać.
- Prawdę mówiąc nie wiem, jak to się ima do odpowiedzialności, ale niech
ci już będzie. Upolujesz tyle zwierząt, że populacja Zielonego Lasu
drastycznie spadnie. – Orzekła.
- A co jeżeli nie będę polować na terenach watahy? – Zaproponowałam. –
Wokół naszej watahy jest wiele bezpańskich terenów i wątpię by ktoś tam
chodził polować.
- Nie są bezimienne - Warknęła - Nie są nasze, więc nie powinniśmy tam przychodzić. – Wytłumaczyła.
- Czyli mam upolować te paręnaście sztuk by nie chodzili głodni? – Zapytałam. – Z naszych terenów? – Po chwili dodałam.
- Tak. Nawet nie waż się wychodzić poza nasze terytoria. – Powiedziała.
- Dziękuję i życzę miłego wieczoru. – Rzekłam. Zaczęłam się wracać. –
Rzygam polowaniem… - Wymruczałam do siebie. Wróciłam do swojej jaskini.
Do późnego wieczora czytałam książkę, aż niespodziewanie zasnęłam.
Obudziłam się. Łapy nadal mnie bolały po wczorajszym maratonie. Czułam
zakwasy. Zaczynały się robić. Z promieni słonecznych dostających się do
jaskini wywnioskowałam, że był bardzo wczesny ranek. Mam czas do
południa na polowanie. Wyszłam z jaskini kierując się do Wodopoju.
Napiłam się i poszłam nad Jezioro. Zamierzałam ułowić chmarę ryb. Tereny
watahy były prawie puste. Gdy dotarłam do miejsca, ustawiłam się na
brzegu i zaczęłam wypatrywać ofiar. Pierwsza zdobycz wylądowała na
powierzchni wcześniej niż się spodziewałam.
Słońce było już na jednej trzeciej przebytej drogi. Obok mnie
piętrzyła się wielka piramida ofiar. Wystarczyłaby na tydzień w miarę
dużej wilczej rodziny. Skończyłam. Byłam zmęczona tym całym łowieniem.
Zabrałam się za liczenie sztuk. Co pięć ryb, rysowałam na ziemi kreskę
pazurem. Minął długi czas zanim dokopałam się do końca. Zaczęłam liczyć
kreski. Raz, dwa, trzy, cztery… Doliczyłam się dziewięciu kresek, plus
dodatkowych trzech ryb. To razem… Czterdzieści osiem ryb. Jak ja to
teraz zaniosę? Chwyciłam jedną trzecią w pysk za ogony i
zmaterializowałam się we własnej jaskini. Przeteleportowałam się z
powrotem do Jeziora. I tak ciągle…
- No już, możecie iść. – Wygnałam szczeniaki. Lekcja minęła. Na
szczęście. Rozejrzałam się po odchodzących szczeniakach. Zauważyłam
Torance. Coś mi się przez całą lekcję zdawało, że mnie unikała.
- Torance! – Zawołałam ją. Waderka się przestraszyła. Podeszłam do niej,
a ona się niechętnie odwróciła. W jej oczach widniał strach. –
Zastanowiłaś się? – Zapytałam.
< Torance? Co powiesz? ;-; >
Uwagi: Ile razy mam powtarzać, że nazwy geograficzne zapisujemy wielką literą? "Nauczyciel" to żaden tytuł, a zwrot grzecznościowy w postaci Pan, Pani czy Państwo, zapisując wielką literą, używamy tylko w listach! Przecinkiii...