Poszłam na moją ulubioną polanę. Właśnie tutaj przyszłam po dołączeniu do watahy. Na niebie znowu były gwiazdy. Zasnęłam wyobrażając sobie co może się jutro wydarzyć.
- - - - - - -
- Blue! Co ty tu jeszcze robisz?! - krzyknęła mi prosto do ucha Moon. - Za godzinę zaczyna się test!- Co?! - zerwałam się na równe nogi (łapy).
Razem z Moon pognałyśmy do miasta. Na szczęście wadera znała drogę na skróty, bo policja znajdowała się po drugiej stronie miasta. Przybiegłyśmy po czasie, jednak i tak nie było jeszcze wszystkich. Moon zasypała mnie poradami. Starałam się ją słuchać, ale ja byłam bardziej zainteresowana miejscem, w którym się znalazłyśmy. Byliśmy na dużym terenie za budynkiem, który wczoraj odwiedziłyśmy. Za mną i po mojej lewej stronie był budynek, a po prawej stronie stajnia. Przede mną stało ogrodzenia, a za nim znajdowały się tereny do ćwiczeń. Ponieważ było to na obrzeżach miasta, było widać las.
- To ja już pójdę - powiedziała Moon wskazując na mężczyznę, który szedł w naszym kierunku.
- Dzień dobry wszystkim. Jestem waszym instruktorem. Dzisiaj zacznie się rekrutacja nowych pracowników. Niestety, nie wszyscy się dostaną... - tu mężczyzna zrobił krótką, żałobną ciszę po czym ciągną dalej. - Ja nazywam się Łukasz Kaczmarek. Teraz sprawdzimy sobie obecność.
Łukasz zaczął czytać nazwiska z listy, którą cały czas trzymał w dłoni. Był wysoki i masywny. Miał brązowe, trochę rozczochrane włosy i przenikliwe, piwne oczy. Włożyłam ręce w kieszenie i zaczęłam się zastanawiać, jaką mam szansę z pozostałymi osobami. Rozejrzałam się po zebranych. Raziło mnie słońce, które już sięgało zenitu. Obok mnie stał chłopak w moim wieku. Miał ciemne, blond włosy i niebieskie oczy. Nazywał się chyba Rafał, bo tak odezwał się do niego chłopak, który z nim tu przyszedł. Rafał spojrzał w moją stronę, więc odwróciłam głowę w drugą stronę.
- Weronika Rutkowska! - zawołał instruktor. Po chwili dotarło do mnie, że to moje ludzkie nazwisko.
- Jestem! - zwołałam i wbiłam wzrok w ziemię, bo zauważyłam, że Rafał się nadal na mnie patrzy.
- Czyli jest was szesnastu, a powinno być osiemnastu - mruczał pod nosem Łukasz. - Trudno! Dwóch ludzi mamy z głowy! - powiedział głośniej, po czym zaczął coś skrobać na swojej liście.
Kaczmarek zaczął nam tłumaczyć na czym to wszystko będzie polegać.
- Ponieważ wszyscy skończyliście odpowiednią szkołę i macie doświadczenie, jeśli nie dostanie cię do tego wydziału, możecie spróbować gdzieś indziej. My możemy przyjąć 8 osób, przy czym dwie najgorsze będą miały raczej papierkową robotę. Potem mogą jednak awansować i pracować z pozostałymi w terenie. Wasza praca może nie być systematyczna. Na przykład może zdarzyć się tak, że będziecie cały czas w domu, a będziecie przychodzić tylko na wezwanie. Przez ten tydzień ja i moi koledzy, będziemy patrzeć jak wam idzie. We wtorek za tydzień zostanie u nas tylko 8 wyznaczonych osób, które dostaną posadę w policji. Pod uwagę będą brane różne wasze umiejętności oraz podejście do pracy. Dzisiaj pokaże wam wszystkie miejsca na naszej placówce, a potem odbędą się dwugodzinne zajęcia. I ostrzegam was. Możecie odpaść w każdej minucie pobytu w tym miejscu. A teraz chodźcie - powiedział instruktor i ruszył w stronę koni. Gdy weszliśmy do stajnie konie zarżały. Większość patrzyła się w moją stronę. Kaczmarek wytłumaczył nam, że konie są używane do patroli w lesie, żeby nie robić hałasu poprzez radiowozy. Później udaliśmy się do kojców. Siedziały w nich owczarki niemieckie. Gdy je zobaczyłam, zrobiło mi się ich żal. Przypomniały mi się klatki. Cofnęłam się przerażona, przez co wpadłam na Rafała. Bąknęłam przeprosiny i odeszłam kawałek dalej. Instruktor wypuścił jednego z psów. Zaczął pokazywać nam, jakie pies potrafi sztuczki. Psy to nasi kuzyni, więc w pewnym sensie słyszałam co mówi. Było to coś w tym rodzaju, jakby ludzie z Polski pojechali do Słowacji i próbowali się z nimi porozumieć. Nie jest to niemożliwe, chociaż czasami trochę trudne. Owczarek siedział, leżał czy podawał łapę na rozkaz. Obeszłam ludzi i stanęłam trochę dalej od nich.
- Dlaczego to robisz? - spytałam psa w wilczej mowie, najciszej jak potrafiłam. Było to niemal nie do usłyszenia ludzkim uchem.
- Bo muszę - powiedział do mnie, co ludzie odebrali jako warczenie. Niektórzy spojrzeli w moją stronę. Mogli zacząć mnie o coś podejrzewać. Na szczęście pies podszedł do mnie, zamerdał ogonem i dał się pogłaskać. Po chwili podszedł do pozostałych.
- Widzę, że masz rękę do psów - powiedział Rafał, który właśnie wytarł zaślinioną dłoń w spodnie.
- Może - odburknęłam i poszłam za Łukaszem, który zmierzał do budynku. Szybko obeszliśmy najważniejsze pomieszczenia, po czym wyszliśmy na tereny szkoleniowe. Były tam różne rzeczy i miejsca zaczynając od torów przeszkód kończąc na łąkach i lasach. Tym razem oprócz Kaczmarka, pojawili się również Paweł Borkowski i Wojtek Kowalczyk. Pierwszym naszym zadaniem był park linowy. Według innych nie był on zbyt duży, ale ja się na tym nie znałam. Nigdy przecież nie byłam w takim miejscu. Najgorsze w tym wszystkim było odpinanie i zapinanie wszystkich zabezpieczeń. Na szczęście udało mi się to jakoś ogarnąć. Poszło mi strasznie. Nie byłam jeszcze do końca przyzwyczajona do chodzenia na dwóch nogach. O ile nie miałam z tym problemu na ziemi, idąc po linie na wysokości kilku metrów, miałam problem z utrzymaniem równowagi. Gdy zeszłam byłam w niebo wzięta. Zobaczyłam kątem oka, że instruktor zapisuje jakieś notatki. Po parku linowym przyszedł czas na coś w rodzaju toru przeszkód. Byłam prawie ostatnia w kolejce. W niektórych momentach trzeba było się przeczołgać. Były też takie przeszkody, które trzeba było przeskoczyć, lub się na nie wpiąć. Dla mnie najlepsze jednak były te odcinki, w których trzeba się było wykazać się zwinnością i szybkością. Gdy skończyłam wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Czasami bycie wilkiem się opłaca. Tego dnia nie było więcej zajęć. Chyba okularnik odpadł, bo wracał ze smutną miną. No cóż. Moim zdaniem poszło mu fatalnie. Uradowana, że nie zawaliłam sprawy ruszyłam chodnikiem. Nagle ktoś na mnie skoczył. Prawie się przewaliłam.
- Moon! - krzyknęłam w stronę przyjaciółki złoszcząc się i radując jednocześnie.
- I jak ci poszło? Po twojej minie mogę wywnioskować, że nie najgorzej - powiedziała.
- Można tak powiedzieć. Może dzisiaj też mnie gdzieś zaprowadzisz, co? Bo jakoś nie chce mi się wracać do watahy. - powiedziałam i i uśmiechnęłam się do niej.
<Moon? xD>
Uwagi: zapomniałaś o kilku przecinkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz