- Lilly! - zawołała mnie moja przyszywana matka, Senari.
- Tak? - spytałam
- Alfa cię woła. - powiedziała
- Mnie? - nie zrozumiałam. Co takiego zrobiłam?
- Tak ciebie. Lepiej tam idź. Chyba, że chcesz, by Jack zrobił ci to co zrobił z Dezeusem. - wzdrygnęła się. Dezeus to mąż Senari. Znaczy był jej mężem, a moim przyszywanym ojcem. Jack go wołał, Dezeus jednak nie miał czasu i zamiast rano poszedł późnym wieczorem (Dezeus zbierał zapasy dla watahy. Jego motto brzmiało: "Zanim zaczniesz coś nowego, skończ to co robisz.") Wszedł do jaskini i nie wyszedł. 2 dni po tym zdarzeniu znalazłam jego ciało w pobliży jaskini Jacka. Przypominając to wszystko sobie też się wzdrygnęłam. Wystraszona szybko wybiegłam z jaskini matki i pobiegłam do Jacka.
- Lillith dobrze, że jesteś. Musimy pogadać. Usiądź. - uśmiechnął się. Przelękniona usiadłam. Tak przelękniona! Boję się go! On zabił Dezeusa i pół watahy. Najdziwniejsze się, że wszystkie wadery (oprócz mnie oczywiście) się w nim kochają. Ja uważam, że to bezczelna, wredna, rządna krwi pokraka! Do watahy non stop ktoś się pcha.
- O.... O co chodzi? - spytałam
- Musisz odejść. Brakuje już miejsca w watasze. - powiedział
- Czemu ja?! - krzyknęłam zdenerwowana
- Bo ty. Radzę ci nie ze mną nie zadzierać i odejść w pokoju. - wyszczerzył złowrogo zęby.
- Dobrze. Idę się pożegnać z mamą. - oznajmiłam
- Radzę ci się pośpieszyć kundlu! - krzyknął. Po tych słowach nagle się do niego odwróciłam. Skoczyłam na niego. Szybko leżał na ziemi, przybity przeze mnie.
- Nie jestem kundlem! - warknęłam
- Ta jasne. - spróbował się wyrwać.
- Zamknij się! - warknęłam - Zrobię co będę chcieć! Mogę iść gdzie chcę i kiedy chcę! Zrozumiano?!
- Zz.... Zrozumiałem. - powiedział zlękniony. Hmh... Potrafię być porządnie niebezpieczna. Puściłam go. Basior się otrzepał. - Zabije cię kiedyś Lilith!
- Nie zdążysz! Ja pierwsza to zrobię. - warknęłam i odeszłam w stronę jaskini mamy. Opowiedziałam mamie o całym zajściu. Najpierw łzy potem śmiech i znowu łzy. Też zaczęłam płakać. Musiał mi to zrobić akurat moje urodziny! Wspaniały dostałam prezent! Przytuliłam matkę. Potem z nią chodziłam do wszystkich po kolei. Każdy mnie zrozumiał. Kiedy odwiedziłyśmy dom, osoby, które w nim mieszkały szły dalej z nami. Na sam koniec cała wataha stała i mnie przytulała. Każdy zrozumiał. Czemu oni się nie zbuntują. Razem są silniejsi od tego czegoś.
- Alice powinna wrócić. - powiedzieli. Alice to matka Jacka. Ona tutaj rządziła, była dobra. Za jej życia mnie tu przyjęli. Jack miał akurat 1 tydzień. Alice wyszła na tereny wrogów pół roku temu. Nadal nie wróciła. Wszyscy na nią czekają....
- Trzymajcie się. - powiedziałam, ze łzami w oczach. Ostatni przytulas z nimi i odeszłam przed siebie. Po 50 metrach stanął przede mną Jack.
- Lilith. - powiedział
- Czego chcesz?! - warknęłam
- Niczego. - powiedział
- No to inaczej. Czemu za mną idziesz?!
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Co? - spytałam obojętnie.
- Lilith. - powiedział i się na mnie rzucił, leżałam na ziemi, on mnie przygwoździł! Myślałam, że za chwilę, będzie mój koniec.... Zamknęłam oczy i nie próbowałam się wyrywać, byłam zbyt zdziwiona. Moje zdziwienie się powiększyło, gdy Jack... mnie pocałował. Puścił mnie.
- Zawsze cię kochałem! - krzyknął. Zszokowana uciekłam. Biegłam jak najdalej od niego! Nic już nie rozumiem! Najpierw kazał mi odejść z watahy i obiecał, że mnie zabije, a teraz ten pocałunek i wyznanie wiecznej miłości.... Cały czas biegłam. Obróciłam głowę, by zobaczyć, czy za mną nie biegnie. Wpadłam w poślizg. Upadłam i zaczęłam jechać po błocie. Zatrzymałam się pod nogami trzech wader. Spojrzałam do góry, na nie. One na dół, na mnie. Były widocznie zdziwione moim widokiem.
- Yyyy.... Cześć jestem Shaylin.- przedstawiła się jedna z nich. Potem wskazałam na 2 pozostałe - A to jest Sagrina i Patty.
- Lilly. - powiedziałam
<Shaylin, Sagrina, Patty?>
Uwagi: brak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz