W nocy wybrałem się do Mrocznego Lasu. Można było nazwać go moim domem,
najbardziej pasujące dla mnie miejsce... Sam na sam z własnymi lękami i
strachem. Czas coś z tym zrobić.
- Nadeszła w końcu ta godzina
Miękkie i zanikające światło
Przekroczyło zachodni horyzont
I życzy nam dobrej nocy.
I co za piękna noc to jest
By chodzić po księżycowym polu
Aby zobaczyć lekkie cienie
Ujawniane teraz przez światło gwiazd.
Więc dlaczego tak jest, że teraz
panują spokój i cisza
Gdy świece płoną i cały świat
Jest w swym najlepszym stanie
Wilki z mojej watahy
Powinny chować się,
Aby unikać Księżyca i czekać,
Na mej Siostry słoneczny dzień?
/''In umbra Luna est (Księżyc jest w cieniu)" - zaśpiewałem sobie/
Las wyglądał strasznie o tej godzinie. Cały las był pogrążony w blasku
księżyca. Drzewa lekko kołysały się na małym podmuchach wiatru. Niektóre
stworzenia tam żyjące, tworzyły straszne i przerażające cienie padająca
na ziemię. Nie przerwana grobowa cisza wałęsała się po całym lesie.
Wyobraźnia plotła mi figle. Las był uwięziony w wiecznej mej kołysance,
bez uczuć, bez zmartwień. Po Mrocznym Lesie spacerowało się jak po
księżycowym polu. Stare wspomnienia przeistaczały się w koszmar. Cel w
życiu jest nieubłagany. Nagle mój piękny (dla mnie) nastrój przerwał
niebieski błysk.
- Co to do chole** jasnej jest ! - krzyknąłem zły.
Było tak pięknie... No cóż, poszedłem na blaskiem. Doszedłem do
ogromnego drzewa. Ono było najstraszniejsze w całym lesie. Siało grozę
na kilometry.
- Hmm... Czegoś mi tu brak... - odrzekłem kierując czarne zaklęcie na drzewo.
Dzięki mojemu zaklęciu było jeszcze straszniejsze. Przerywając to, z
pod ziemi iskrzyło się to samo światło. Zacząłem kopać w tym miejscu.
Ziemia była trudna do kopania.
- Przydałby się żywioł ziemi... - pomyślałem.
Kopałem i kopałem. Nagle wpadłem do jakiegoś korytarza czy nory. Przede
mną był jej koniec. Moim oczom okazał się sam pierścień niezgody!
To było piękne! Pierścień kłócił pełno osób!
- Moje najlepsze znalezisko - dodałem.
Potem miałem wizję. Byłem w lesie i usłyszałem głos który mówił: "Ten
pierścień niezgody pojawia się co 50 księżyców w różnych częściach
lasu''. Ocknąłem się.
- Naprawdę aż 50 księżyców ? - zapytałem w myślach sam siebie.
Powoli wziąłem sygnet i poszedłem do jaskini. W niej obejrzałem go
porządnie i zalałem go miksturą. Ona miała powiedzieć czy pierścionek
jest prawdziwy, z legendy. Mikstura zrobiła się pomarańczowego,
zielona.
- Yay! - podskoczyłem w górę.
To był prawdziwy pierścień niezgody w swoim rodzaju! Wyszedłem z
pieczary. Chciałem wypróbować pierścień. Na trawie zobaczyłem dwie
mrówki. Wcelowałem w nie sygnetem. Mrówki zaczęły na siebie wchodzić i
gryźć się nawzajem.
- Super! - krzyknąłem.
Znowu wmaszerowałem do groty. Wyjąłem z podłogi małe pudełeczko. Ukryłem
w niej pierścień i znów schowałem do schowka. Zrobiłem też niewidzialne
pole obronne by nikt nigdy nie dostał się do znaleziska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz