Zmęczony, głodny, ranny. Taki właśnie teraz jestem, ale idę. Idę dalej w
cieniu drzew nie przeszkadzając nikomu, nie zważając już na żadne
przeszkody czy niebezpieczeństwa. Mam tego wszystkiego już serdecznie
dosyć. Odkąd ojciec wyrzucił mnie z watahy i nasłał na mnie tych
wrednych i bezlitosnych strażników, świat przestał dla mnie istnieć.
Jestem po prostu nikim. Nic nie wartym śmieciem.
Idąc tak sobie i rozmyślając natrafiłem na czyjeś tereny. Nie
chciałem znowu od kogoś oberwać więc nie zatrzymywałem się tylko
szedłem dalej. Miałem przeczucie, że ktoś za mną idzie i mnie
obserwuje. I miałem rację. W pewnym momencie usłyszałem szelest w
pobliskim krzaku. Zatrzymałem się jak gdyby nigdy nic i pochyliłem .
Udawałem, że wącham rosnące obok jagody. Kątem oka obserwowałem krzew.
Nieznajomy wilk zauważywszy, że spoglądam w ziemię, wychylił głowę ponad
roślinę i bacznie mi się przyglądał.
- Nie ładnie tak podglądać innych - powiedziałem z uśmiechem, a wilk (była to wadera) strasznie się wystraszył i znów ukrył.
- Już sobie stąd idę. Nie chcę kolejnych kłopotów.
Ruszyłem przed siebie, ale wadera wyskoczyła z krzaka i szła za mną. Nie
odzywała się tylko delikatnie dreptała kilka kroków z tyłu.
Przeszliśmy tak około pół kilometra. Zaczynało mnie to wkurzać. Co ona
ode mnie chce?
- Mogę wiedzieć co robisz? - zapytałem już strasznie zdenerwowany.
<chętna wadera?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz