Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

czwartek, 27 grudnia 2018

Od Joela "Pomyłka" cz. 1

Sierpień 2022 r.
Tego dnia było tak samo wietrznie jak w ostatnich miesiącach. Paskudna ta pogoda, nie ma co... Chciałem iść do Miasta, ale kategorycznie mi tego zabroniono. Z tym, że z dnia na dzień miałem coraz większe poczucie, że nie zdołam się tam już nigdy wybrać i warto jednak zgromadzić sobie jakieś pamiątki... Albo iść tam, do rodziny, i już nigdy nie wrócić do stada. Robiło się niebezpiecznie, a ja jednak wolałbym mieć poczucie, że przeżyję. Wyjeżdżając z dala stąd powinno być lepiej. Nie wierzę, że takie chmury by wisiały nad całym globem...
Prawda była też taka, że aktualnie byłem bezrobotny. Zwolnili mnie w Mieście, a jako, że nie miałem co ze sobą tam zrobić (prócz sporadycznych spacerków do baru na kilka drinków) większość swojego czasu spędzałem w watasze. Czułem, że się trochę staczam. Po co kończyłem studia? By sprzątać w kawiarni, a na końcu rzucić wszystko i zamieszkać w dziczy? Śmieszne. Tu nawet nie miałem swojej gitary. Czy to by oznaczało, że się wypalam? Nie, niemożliwe. Może to tylko chwilowy kryzys twórczy. W końcu dziwne, że taka pogoda mnie nie inspiruje... A może to wina tego, że wolę jednak nieco bardziej spokojne i pozytywne utwory? Aktualny stan był stanowczo zbyt porywisty.
Jak na zawołanie na zewnątrz zaczęło lać. Coraz piękniej. Wychyliłem się z jaskini, ale nie na tyle, by zamoknąć. Zmarszczyłem brwi. Ten deszcz był... inny. Nie zdawał się być szarawy. Był... niebieski. Zerknąłem na kałuże. Osadzało się się coś, co trochę przypominało mi pyłek drzew, ale nie był żółty jak zazwyczaj, tylko właśnie niebieski.
- Dziwne - mruknąłem i usiadłem na ziemi. Wpatrywałem się w to jak zaczarowany. Nie umiałem sobie wytłumaczyć co się właśnie działo i jaki może być powód pojawiania się czegoś takiego. Zerknąłem w kierunku malującego się w oddali Miasta. Już miałem przed oczami szaleństwo ludzi. Dziesiątki specjalistów wypowiadających się na temat dziwnego osadu, przedstawianie profesjonalnych wyników badań i tworzenie nowych kategorii opadów w prognozach pogody... Mieszczan pewnie albo to nie obchodziło, albo zaczynali panikować i uciekać. Mruknąłem z niezadowoleniem. Miałem nadzieję, że przestanie padać, bo naprawdę chciałem zabrać co moje, póki nie zatonie w tej ulewie.
- Nie wychodzić z jaskiń póki nie przestanie padać!! - wrzasnął jakiś wilk z tej drugiej części watahy. Nie znałem go. Westchnąłem cicho. Czyli mamy kolejny zakaz - nie wychodzić póki pada. Świetnie.
***
Ostatnie kilka godzin spędziłem na porządkach. W jaskini uzbierało mi się nieco rupieci, pochodzenia których nawet nie znałem, ale wmówiłem sobie, że ułożenie ich według kolorów powinno sprawić, że można nazwać to porządkiem. Beznadziejne, że nie podpisywali butelek z eliksirami. Tylko na kilku z nich widniał jakiś napis... Najbardziej zastanowiła mnie butelka z różowym płynem. Ktoś mi dał to na przechowanie, czy co? Nie przypominałem sobie żadnego prezentu podobnego do tego. Wyglądało jak kompot. Może to był kompot? Truskawkowy. W zasadzie tak właśnie to wyglądało. Zdjąłem ostrożnie buteleczkę z póki, bo i tak mi nie pasowała do wystroju. Wraz z tym momentem do środka weszła już dobrze mi znana Yuki. Na początku się jej wystraszyłem, bo najwyraźniej złamała zakaz wychodzenia, a ja nie spodziewałem się gości. Nadal padało, a ona wyglądała jak czarno-niebieska kula przemoczonego futra. Patrzyłem na nią z szeroko otwartymi oczami. W pysku nadal trzymałem buteleczkę, co musiało wyglądać jeszcze komiczniej.
- Ukradłeś mój medalion? - warknęła wściekle.
- Szo? Njee... - Powiedziałem, po czym odłożyłem butelkę z sokiem na bok - Nie wiem nawet o jaki medalion chodzi.
Westchnęła z poirytowaniem.
- To już nie wiem gdzie go szukać - mruknęła jakby do siebie.
- Może zgubiłaś go pod jakimiś rupieciami w jaskini...? Ja przed chwilą zrobiłem generalne porządki i kilka rzeczy się znalazło...
Przerwałem, bo wadera dalej patrzyła na mnie tym swoim wściekłym wzrokiem. W dodatku tak, jakbym był głupi. Przełknąłem ślinę.
- Jasne, nie potrzebujesz pomocy... - Rozejrzałem się po jaskini - Może masz ochotę na kompot? Tak na poprawę nastroju.
- Kompot? - powtórzyła nadal agresywnie.
- Wiesz, taki wywar z owoców. Bardzo dobry i słodki.
- Pewnie chcesz mnie otruć.
- Co? Ja? Ależ skądże - Zaśmiałem się cicho - Jeśli mi nie wierzysz to możemy się napić razem. Jeśli to jednak nie kompot, to ucierpimy na tym razem. Jeśli jednak kompot, to wypijemy coś naprawdę dobrego.
- A co jeśli ja nie lubię słodkich rzeczy?
- To doleję ci wody - Mówiąc to, zmieniłem się w człowieka i odszukałem miseczek, które tutaj służyły za szklanki. W wiaderku obok miałem również zapas wody pitnej. Obserwowała mnie niezbyt szczęśliwa. Nawet nie chciała się otrzepać. Musiała być naprawdę zła z powodu medalionu, skoro zgodziła się napić z kimś, kto chyba na ogół ją denerwuje.
Na końcu postawiłem przy niej miseczkę. Nawet w środku pływały truskawki. Tak, to na pewno kompot - pomyślałem z zadowoleniem. Popatrzyła na to bez przekonania i odczekała, aż usiądę po turecku na ziemi, wezmę miseczkę i sam ją przechylę. Obserwowała mnie przez moment.
- Kompot - oznajmiłem, wzruszając ramionami. Wziąłem kolejny łyk. Tak bardzo mi tego brakowało... Zupełnie taki jak u babci.
Dopiero wtedy postanowiła też spróbować. Najwyraźniej również jej zasmakowało, bo zaczęła pić dość łapczywie, a resztki wylizała językiem.
- Widzisz? Wiedziałem, że ci przypadnie do gustu - oznajmiłem z satysfakcją. Podniosła na mnie wzrok, ale czaiło się już w nim mniej gniewu niż do tej pory. Czyżby ten kompot był dla nas symbolem pojednania? Uśmiechnąłem się do niej.
- O, udobruchałem najbardziej obrażalskiego wilka w watasze - zażartowałem. Wywróciła tylko oczami. Dopiero zauważyłem, że nieco unikała mojego wzroku. Zawsze tak było? Być może. Nie zwracałem na to uwagi. Wyciągnąłem do niej rękę, a ona o dziwo się nie odsunęła. Przeczesałem palcami jej grzywkę tak, by nie zasłaniała jej oczu.
- Od razu lepiej. Nie będziesz już ślepa - mówiłem. Znowu zwiesiła głowę. Uniosłem brew. Takie zachowanie trochę do niej nie pasowało.
- Wszystko w porządku?
- Tak, idioto - warknęła. Westchnąłem. Czyli stara dobra Yuki wróciła.
- Mam wrażenie, że tym razem ty utknęłaś w mojej jaskini, a nie ja w twojej. Sytuacja jak przy naszym poznaniu się, tylko że na odwrót... Romantycznie, nie uważasz? - zapytałem z nieco wrednym uśmieszkiem. Prychnęła i zerknęła na dwór. W tej samej chwili trzasnął piorun. Tak głośno, że miałem wrażenie, że zaraz popękają mi bębenki, a cała Góra się zatrzęsła. Yuki pisnęła i przysunęła się do mnie. Odruchowo ją objąłem, mimo że nadal była mokra. Uderzyło tuż przy wejściu do mojej jaskini. Serce biło mi jak oszalałe. Czy to oznacza, że być może ledwo uszliśmy z życiem?
- Nienawidzę piorunów - powiedziała Yuki, siląc się na ton głosu wyrażający złość, ale wyszło dość żałośnie. Naprawdę się bała. Zatroskany ją pogłaskałem. Po raz pierwszy widziałem ją w takim stanie...
- Nic się nie stało... - wyszeptałem. Nieznacznie drżała. Nieustraszona Yuki czegoś się bała. Niemożliwe.
- Czasem nienawidzę bycia wilkiem. Ludzie nie mają tak czułego słuchu - Mówiąc to, obniżyła głowę tak, by móc lepiej ukryć swoje uszy. Kładła je po sobie. Musiały ją boleć.
- W domu miałem takie nauszniki... Trochę wyciszały... Ale teraz ich nie mam - zacząłem, ale ona mi przerwała. Podniosła głowę i popatrzyła na mnie z wyzwaniem w oczach:
- Nauczysz mnie zmiany w człowieka?

<C.D.N.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz