- Jestem Vanessa, a ty, mała? - zapytałam.
- Ja nazywam się Kirke - pisnęło szczenię.
- Czemu jesteś w szpitalu? - drążyłam temat.
- Miałam ranę... - zacięła się Kirke. - No i ktoś mnie tu przyniósł i opatrzył - dokończyła kulawo.
- Aha - pokiwałam ze zrozumieniem głową. - A ja wywołałam tornado, które dosłownie uderzyło mną o ziemię z wielkiej wysokości. I teraz jestem cała połamana.
Szczenię spojrzało na moje bandaże ze współczuciem. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale nagle skrzywiłam się z bólu i jęknęłam przejmująco.
- Co się stało? - zaniepokoiła się Kirke.
- Żebro - wydyszałam, czując jak zaczyna ogarniać mnie ciemność. Chwilę później nie było nic oprócz niej.
***
- I jak? Lepiej? - spytała zatroskana Ice. Kiwnęłam głową w odpowiedzi, gdyż nadal nie byłam w stanie mówić.- Najwyraźniej za pierwszym razem nie udało nam się nastawić twojego żebra, dlatego odczułaś taki ból i zemdlałaś - wyjaśniła lekarka.
- Yhy - kaszlnęłam. Ice poradziła mi się położyć i wypoczywać, ale ja nadal stałam w miejscu. Poczułam jakieś ciepełko pod prawym skrzydłem... Spojrzałam tam i okazało się, że to mała Kirke. Uśmiechnęłam się błogo i popatrzyłam na to małe stworzonko. Czegoś takiego mi brakowało...
***
Dopiero co wyszłam ze szpitala. Postanowiłam nigdy więcej nie próbować
używać moich mocy. Jednak trudno jest tak nagle stać się "zwykłym"
wilkiem. Westchnęłam i pokręciłam głową z rezygnacją. Potem wpatrzyłam
się w horyzont. Było tak pięknie. A może poszłabym na spacer? Nie
czekając na nic poszłam przed siebie. Szłam tak caaaaały dzień.
Przekroczyłam już granicę watahy. Wokół mnie rosły białe, obumarłe
brzozy. Wśród wieczornej szarówki wyglądało to upiornie. Nagle
usłyszałam jakiś głos.Zdziwiłam się. Powoli zaczęłam skradać się w stronę gdzie znajdowała się postać wypowiadająca owe słowa. Gdy weszłam pomiędzy brzozy, zobaczyłam małą polankę. W samym środku niej, stała niebieska wadera. Wypowiadała dziwne słowa. Po chwili wadera uniosła się do góry, a jej oczy zapłonęły czerwienią. Skuliłam się tak, by mnie nie zauważyła.
Buchnęła para i z piersi wilczycy zerwał się medalion. Upadł na ziemię, w trawę.
I wtedy wilczyca zniknęła. Tak po prostu. Podeszłam do miejsca gdzie upadł medalion. Leżał tam. Był niebieski, w czarne, jakby wypalone czymś wzorki. Dotknęłam go łapą, i wtedy poczułam jakby... przypływ mocy. W mojej głowie zaświtała pewna myśl. Skupiłam się na jednej z martwych brzóz, i po chwili drzewo zapłonęło. Zrobiłam to bez żadnego wysiłku.
- Opanowałam swoje moce! - krzyknęłam w euforii. Dzięki temu medalionowi, nie muszę bać się że coś mi nie wyjdzie. To dzięki niemu mogę normalnie korzystać z mocy.
W tym momencie mój dobry humor przerwał dziwny odgłos, dobywający się z krzaków. Coś jakby kichnięcie. Najwidoczniej byłam śledzona!
- Wyłaź! Wiem, że tam jesteś! - zawołałam, a z krzaków wynurzył się wilk.
<chętny?>
Uwagi: W ostatnim fragmencie nie ma prawie wcale polskich znaków... Zmieniłam wilka, do którego op. jest adresowane, gdyż Moon zgłosiła, iż odchodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz