Przełom sierpnia i września 2022r.
Zamknęłam książkę, ziewając szeroko. Nie było już w niej linijki, której nie znałabym na pamięć. Gdybym wiedziała, że zostanę uwięziona na całe dnie w jaskini, wypożyczyłabym sobie połowę zasobów Biblioteki. W tym także wydania napisane w języku Elfów. Przynajmniej mogłabym spróbować się go nauczyć. Miałabym jakieś ciekawe i rozwijające zajęcie. Niestety, traf chciał, że obecnie mogę sobie poczytać tylko to jedno, leżące w mojej jaskini wydanie. Zanudzenie się jego treścią było kwestią czasu.
Westchnęłam z rezygnacją i spojrzałam w sufit jaskini. Nie miałam w tym żadnego głębszego celu. Chwilę gapiłam się weń bez zainteresowania. "Nie zmienił się. Jest dokładnie taki sam, jak w dniu, w którym się tutaj wprowadziłam" - pomyślałam. Następnie skierowałam wzrok na nierówną ścianę mojego lokum. Ona zmieniła się nie do poznania, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że kilka dni temu wspólnie z Tingiem wyłamywaliśmy z niej budulec potrzebny do zabudowania wyjścia. Otrzymane w ten sposób kamienie ułożyliśmy jeden na drugim i skleiliśmy błotem połączonym z odrobiną zawartości jednej manierki, którą mój towarzysz miał w plecaku. Odmieniec utrzymywał, że zwykle służy mu to do naprawiania jego pięćsetletniego banjo. Koniec końców udało się zmniejszyć wyjście o jakieś kilka metrów (jeśli dobrze pamiętam, ile wynosi jeden "metr"). Od razu łatwiej zasnąć, kiedy do środka dociera znacznie mniej odgłosów szalejącej burzy. Natomiast kiedy nie śpię, nie muszę się już tak wysilać, żeby osłonić ścianą z powietrza to małe przejście.
Ziewnęłam jeszcze raz i przeciągnęłam się. Dochodzę do wniosku, że ten dzień, który spędziłam na zabudowywaniu wyjścia był najciekawszym dniem ostatnich miesięcy. Nieróbstwo (z przerwami na patrole w ekstremalnych warunkach) wkrótce mnie wykończy. Kiedy tak rozmyślałam nad tym wszystkim, nagle do moich uszu dotarło mamrotanie mojego towarzysza:
- Jedenaście... dwanaście... trzynaście... czternaście...
- Co ty tam mruczysz? - zainteresowałam się. - Znów jakaś aztecka kołysanka?
- Hm? - dotychczas odwrócony tyłem Odmieniec spojrzał w moją stronę. Siedział w kącie, przy świetle płonącej ptasiej czaszki przywiązanej do kija. Zupełnie już przywykł do używania jej jako pochodni.
- Pytam, czy znów nucisz azteckie kołysanki - powtórzyłam znużonym głosem.
- O czym ty mówisz? Co ma znaczyć "znów"? - Ting poruszył ogonem.
- Śpiewałeś ostatnio przez sen - oznajmiłam. - Albo raczej; nuciłeś przez sen i raz po raz wypowiadałeś jakieś dziwne słowo bez otwierania oczu.
- A, masz na myśli to... To nie kołysanka, ani tym bardziej nie... aztecka. To musiało być coś po grecku - wytłumaczył Ting, powoli odwracając głowę z powrotem przed siebie.
- Huh, dobrze wiedzieć - odparłam. - To co robisz tym razem? - wstałam z posłania i podeszłam bliżej Odmieńca.
- Liczę, ile ci zostało Złotych Księżyców po zakupie kart. Nie pytaj, dlaczego robię to dopiero teraz.
- Nie śmiem, mości Strażniku - westchnęłam. - Raczej spytam kto ci w ogóle pozwolił ruszać moje oszczędności - dodałam sucho.
- Nie potrzebuję na to twojej zgody. Tak czy inaczej, nie potrafiłabyś zrobić tego sama - zaznaczył mój towarzysz.
- I co z tego? - prychnęłam. - Tak czy inaczej, wolałabym, żebyś zostawił tę sakiewkę w spokoju - oznajmiłam, przedrzeźniając Tinga. - Oboje wiemy, że...
- Ciszej Pierzasta, bo nie wiem, gdzie skończyłem liczyć.
- Ty słuchasz mnie w ogóle? - obruszyłam się.
- Przeszkadzasz mi - burknął w odpowiedzi Odmieniec. - Gdzie ja skończyłem... gdzie... - mruknął.
- Na "naście" - podpowiedziałam, siadając.
No dobra, niech mu będzie. Niech sobie policzy, jak tak bardzo chce. Jeśli jednak dotrze do mnie, że coś z tego sobie przywłaszczył i wydał, marny jego los.
- Tyle to ja też wiem - prychnął Strażnik Wichury. - Jest dużo liczb zakończonych na "naście".
- Ciekawe... Ile konkretnie?
- Nie zadawaj głupich pytań - odparł Ting.
- Co jest nie tak z tym pytaniem? - Uderzyłam raz ogonem w ziemię.
- No tak, zapomniałem, że ty nie masz pojęcia o zasadach matematyki - przyznał Odmieniec.
Po tych słowach schował wszystkie Złote Księżyce z powrotem do małej sakiewki, gdzie zwykle je trzymam. Upewniwszy się, że żadnego nie pominął, zaczął liczyć półgłosem od nowa:
- Jeden, dwa, trzy...
Chwilę obserwowałam powolne ruchy mojego towarzysza. Starałam się skupić na jego słowach, jednak szybko zdałam sobie sprawę, że mam problem ze zrozumieniem takiego niedbałego seplenienia. Tak więc, szybko znudziło mnie to zajęcie. Ziewnęłam szeroko. Chwilę jeszcze milczałam, lecz w końcu postanowiłam znów zaczepić Tinga.
- Nie chciałbyś może nauczyć mnie liczyć? - spytałam. - Teraz i tak nie ma tutaj dużo do roboty.
- Inteligentne stworzenia zawsze znajdą sobie zajęcie - oznajmił Odmieniec
Drgnęłam i zacisnęłam zęby. Już-już miałam gotową ripostę, która sprawi, że raz na zawsze zamknie się ta jego głupia gęba, lecz wtedy gdzieś w pobliżu gruchnął piorun. Straszliwy hałas bez problemu przedarł się przez cienką barierę przy wejściu do nory. Syknęłam i odskoczyłam od ściany. Odruchowo spłaszczyłam się i zwinęłam w kłębek na wilgotnej ziemi. Ból i pisk w moich wrażliwych uszach utrzymał się co najmniej kilkanaście sekund. Nie otwierałam wówczas oczu nawet na chwilę. Kiedy wreszcie to zrobiłam i odrobinę rozluźniłam mięśnie, zauważyłam, że Ting siedzi przy mnie i gładzi delikatnie po grzbiecie. Ewidentnie chciał mi pomóc; uspokoić, wesprzeć. Wówczas poczułam jakiś dziwny zapach. Zorientowałam się, iż nieświadomie przestałam osłaniać swoim żywiołem przejście na zewnątrz i swąd pochodził stamtąd.
- Wszystko dobrze, Pierzasta? - spytał Odmieniec. Jego głos wydał mi się dziwnie przytłumiony.
- Będę żyła - odparłam nieco drżącym głosem i oparłam pyszczek na ziemi.
Nie chciałam jeszcze wstawać. Na domiar złego zaczęła mnie jeszcze boleć głowa; tak jak po każdym tego typu potężnym grzmocie. Skierowałam wzrok na wyjście z jaskini. Zobaczyłam przed nim głęboką kałużę. Przy jej brzegach zgromadził się ten dziwny, połyskujący na niebiesko nalot. Chyba powinniśmy jeszcze zadbać, by ta woda, jeśli tak ją można nazwać, nie dostała się do jaskini. Rośliny rosną od niej jak szalone, jednak nie wiemy, czy nie ma negatywnego wpływu na zwierzęta, w tym też na nas - wilki.
Ting nadal przy mnie czuwał. Wyglądał, jakby obawiał się, że nie jest ze mną w pełnie w porządku i może miał trochę racji. Nie mówię o kondycji fizycznej, raczej o fakcie, że nagle ogarnął mnie lęk. Lęk przed nieznanym. Nie pomagał w tym fakt, że od miesiąca widywałam tylko mojego towarzysza i kilka wilków, które przekazywały informacje o patrolach i tym podobnych. Nie wiem, co się dzieje z resztą watahy. Nie wiem, jak się czują moi przyjaciele. Czy nikt nie jest ranny? Czy nikt nie nałykał się tej dziwnej deszczówki? A co, jeśli burza już zebrała krwawe żniwo pośród watahy?! Nie...Nie, nie... O takich sytuacjach ktoś by mnie poinformował. Na pewno. Być może... Tak myślę... Tak?
Pulsujący ból głowy nasilał się. Powoli wstałam i powłóczyłam łapami w stronę swojego legowiska. Ting odprowadził mnie do niego, bacznie obserwując moje ruchy. Opadłam na jedyne wygodne miejsce w całej jaskini i zamknęłam oczy. Spróbowałam zasnąć licząc, że to mi pomoże. W końcu dopięłam swego.
***
Obudziła mnie znajoma fala magii, charakterystyczna dla teleportujących się między jaskiniami posłańców. Gość zaczął coś mówić donośnym głosem, żeby mnie do końca wybudzić. Kilka słów do mnie dotarło, a mianowicie "patrol", "szlak" oraz "pożary". Otworzyłam jedno oko i spojrzałam na zamgloną sylwetkę wilka. Nagle zasłonił ją mój Odmieniec.
- Odejdź, Pierzasta jest chora! - warknął do basiora.
- Ale...
- Już! Potrzebuje teraz spokoju - Ting kłapnął zębami.
Usłyszałam szuranie pazurów o kamienie przy wyjściu. Oznaczało to, że posłaniec odruchowo cofnął się. Zaraz po tym odgłosie nastąpiła szybka wymiana zdań, z której niewiele zrozumiałam. Wiem tylko, że Strażnik Wichury często przerywał rozmówcy, usiłując go jak najszybciej przepędzić.
- No dobrze, zmienimy harmonogram. Czy Lind potrzebna jest wizyta medyka?
- Wydobrzeje, jak dacie jej odpocząć kilka dni. Długo mam jeszcze czekać? - warczał Odmieniec.
Wkrótce dotarł do mnie kolejny powiew magii świadczący o tym, że gość w końcu sobie poszedł. Skierowałam pyszczek w stronę mojego towarzysza i spojrzałam na niego.
- Dziękuję - szepnęłam i wróciłam do krainy sennych marzeń.
W normalnych warunkach pewnie martwiłabym się, czy nie dosięgną mnie żadne konsekwencje za zachowanie Tinga wobec posłańca od Alf, albo dlaczego złe samopoczucie wcale mi nie mija, lecz teraz nie miałam siły myśleć już o niczym. Dziś mam wolne.
<C.D.N.>
Uwagi: Nazwałaś raz Złote Księżyce Srebrnymi Księżycami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz