- Hej, jak myślisz, kto wygra? - szepnąłem do najbliżej stojącej wadery. Posłała mi zdegustowane spojrzenie, po czym odpowiedziała, zupełnie jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie:
- Ja.
Uniosłem brwi, prostując się i wypinając dumnie pierś. Ukradkiem spojrzałem na As, która wpatrywała się uważnie w swoje pazury. Zupełnie jakby było tam coś interesującego... wytężyłem wzrok, ale nie zobaczyłem niczego więcej. Pewnie po prostu nie miała niczego ciekawszego do roboty. Ciekawe o czym myślała... Nagle w mojej głowie pojawiła się przerażająca wizja. Co jeśli będziemy musieli stanąć przeciwko sobie? Zadrżałem. Zdecydowanie to nie byłaby wygodna sytuacja. Po raz kolejny na nią spojrzałem, jednak ta podniosła na mnie wzrok. Szybko popatrzyłem w innym kierunku. Poczułem się niezwykle głupio. Zupełnie jakbym podejrzał ją w trakcie kąpieli.
- Witajcie na pierwszej edycji "Bitwy o
zwycięstwo"! - obróciłem wzrok w stronę brązowej wadery stojącej na środku skalnego okręgu - Bez zbędnej gadaniny, gdyż wiem, że już mieliście wcześniej
wyjaśnione, po prostu przejdę do jedynego pytania, które chciałam zadać:
jesteście gotowi?
Natychmiast pokiwałem głową, spoglądając raz jeszcze w stronę Astrid. Dostrzegłem na jej pysku determinację. Spojrzała na mnie raz jeszcze i posłała mi lekki uśmiech. Dodał mi on odrobinę otuchy.
- W takim razie życzę powodzenia! Niech wyłonią się zwycięzcy pierwszej rundy! Do zobaczenia niebawem!
Nie zdążyłem obrócić głowy, żeby sprawdzić, co się stało, gdy nagle zalał nas blask. Astrid szybko zniknęła mi z oczu, a ja poczułem gwałtowne szarpnięcie, które niemalże zabrało mi dech w piersi. Przez głowę przelał się niespodziewany ból i w tym samym momencie zapanowała ciemność. Po chwili zorientowałem się, że stoję na czymś naprawdę gorącym. Odruchowo zacząłem podskakiwać, czując, że rzeczywiście zostałem poparzony. Łapy zapadały mi się w piachu... zaraz, w piachu. Jestem na pustyni.
- Dante? - usłyszałem zachrypnięty głos. Podniosłem wzrok i ujrzałem Mizuki, która stała kilka metrów ode mnie na zamarzniętym lodzie. Rozszerzyłem oczy, w momencie, kiedy ta cisnęła we mnie kulą ognia. Nie zdążyłem nawet krzyknąć, gdyż siła uderzenia odepchnęła mnie na odległość kilku metrów, a moje futro zwyczajnie zapłonęło. Poczułem silny ból, łzy pocisnęły mi się do oczu. Jednak szybko wpadłem na pomysł, co mógłbym zrobić. Wyczarowałem kulę wody, która opadła na mnie. Ciecz częściowo z sykiem zmieniła się w parę wodną, jednak było jej dość dużo, by mnie ugasić. Przyjemny chłód jednak nie trwał długo, gdyż poczułem skurcz mięśni. Niech szlag trafi szok termiczny! Chciałem wrzasnąć porażony własną głupotą, kiedy to usłyszałem zbliżającą się Mizuki. Dostrzegłem, że lodem z każdym jej krokiem pokrywa się coraz to więcej piasku, przez co jej nie parzy. Miałem walczyć z waderą? I to jeszcze w takich warunkach? Nie ma mowy.
Skurcz zelżał, więc natychmiast rzuciłem się do ucieczki. Nietrudno mi było zorientować się, że jesteśmy na wolnej przestrzeni. Nie ma gdzie się ukryć. Przekląłem w duchu, jednak nie przerywałem biegu. Spojrzałem kilka razy przez ramię, by upewnić się, że Mizuki za mną podąża. Biegła. Powoli mnie doganiała, od czasu do czasu ciskając ogniem, ale zwykle udawało mi się od tego uciec. Zwykle. Przeklinałem na głos za każdym razem, gdy ponownie zapłonąłem, jednak osiągana przeze mnie prędkość prędzej czy później ugaszała mały płomyczek na moim futrze. Po kilku minutach jednak przyszła mi do głowy pewna myśl. Zauważyłem, że zaczęła się męczyć, więc odczekałem jeszcze chwilę, aż ze złością nie rzuci się naprzód i nie spróbuje zaatakować. Tak się stało, a ja wykorzystując moment, wyczarowałem skalną ścianę, w którą z impetem grzmotnęła. Słysząc huk mimowolnie zachciało mi się śmiać, ale ostatkiem sił się powstrzymałem. Przecież nie jestem wilkiem cieszącym się z cudzego nieszczęścia... Poza tym raczej nie skrzywdziłem jej jakoś dotkliwie. Raczej. Drgnąłem na myśl o tym, co mogło się stać, ale nie przestałem biec. Obejrzałem się jeszcze kilka razy przez ramię, ale ściana stała nienaruszona. Mogła utracić przytomność. Zwolniłem, zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby jej pomóc, ale przecież to na tym polega... potrząsnąłem głową i na nowo przyspieszyłem tempa.
Kiedy uznałem, że jestem już wystarczająco daleko, zatrzymałem się i przeskakując rytmicznie raz w jedną, raz w drugą stronę, by jak najmniej się poparzyć, obróciłem się w stronę, gdzie była moja ściana. Przymrużyłem oczy, ale falujące gorące powietrze utrudniło mi obserwację. Chciałem wiedzieć, czy Mizuki już się podniosła. Wedle zasad, jeśli rzeczywiście nie może dalej walczyć, już dawno bylibyśmy odebrani z powrotem na tereny. Pewnie coś knuła... Nagle ujrzałem zbliżającą się sylwetkę. Zamarłem. Jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć? Natychmiast rzuciłem się w dalszą ucieczkę, ale kiedy obróciłem się za siebie, zauważyłem, że wilk zniknął. Czyżby fatamorgana? Poczułem, że moje oczy z gorąca łzawią, a ja się pocę. Na nowo użyłbym chłodnej wody, ale bałem się, że ponownie spowoduję szok termiczny.
Zamiast tego sprawiłem, że wyrosła średniej wielkości skalna ściana, która przysłoniła mi słońce oraz pojawił się mały stawik. Spoglądając raz po raz, czy Mizuki się czasem nie zbliża, chłodziłem się w cieniu i popijałem wodę. Mijały minuty, może i nawet godziny i nic się nie działo. Nie mając lepszych zajęć wpatrywałem się w kierunku, z którego powinna nadejść i chlapałem lekko, uderzając delikatnie łapą w taflę wody.
Kiedy chyba przysnąłem, ocknąłem się idealnie w porę. Obróciłem pysk w stronę Mizuki, która wściekle się na mnie rzuciła, ale ja wykonałem szybki przewrót na piasku, przez co przeturlała się obok i wpadła do dołku, w którym wcześniej był mój stawik. Musiał wyparować, gdyż teraz cień się skrócił, a woda pod wpływem temperatury zniknęła. Podniosłem się i ona również. Usiłowała ponownie cisnąć we mnie kulą ognia, bo chyba dostrzegła, że nie lubię, gdy płonę. Moje błękitne futro teraz nie dość, że było brudne od zaschniętego błota, to jeszcze zostało częściowo wypalone. To właśnie powód, dla którego wolałem nie oglądać swojego odbicia w wodzie. Schowałem się za skalną ścianą i powoli przesunąłem się do jej drugiego krańca. Spodziewając się, że Mizuki zaatakuje z tej samej strony, po której zniknąłem, nieco się zaskoczyłem, gdy odezwała się tuż za mną.
- Bu.
Odskoczyłem, a ona cisnęła we mnie odłamkami lodu. Poprzecinała mi skórę, a siła uderzenia przykuła mnie do piasku. Krzyknąłem z bólu spowodowanego poparzeniami i mieszanymi odczuciami spowodowanymi szokiem... no właśnie! Uchyliłem oczy, które zamknąłem pod wpływem siarczystego bólu i nakierowałem jedną z łap, w której wciąż miałem czucie w jej kierunku. Wystrzeliła w jej stronę fala lodowatej wody. Krzyknęła nie tylko z zaskoczenia, ale i z powodu buntu ciała przez nagłą zmianę temperatury, a nie można było zaprzeczyć, że gorąca z niej wadera. Wolałem sobie nawet nie wyobrażać, w jakim stanie będzie jej ciało po takim ataku. Możliwe, że zejdzie jej częściowo skóra, powypada futro, mięśnie się usztywnią, a ona będzie niezdolna do jakiegokolwiek ruchu lub zmutuje... możliwe też, że odrobinę za bardzo ponosi mnie wyobraźnia. Kiedy udało mi się wyrwać z lodowych ostrzy (niestety przez to moje ciało było jeszcze bardziej osłabione - w kilku miejscach miałem istny krwotok), które i tak zaczynały topnieć, przybrałem pozę zdradzającą pełną gotowość do odparcia ataku i wyczekująco patrzyłem na Mizuki, która chyba usiłowała się podnieść. W duchu szczerze bałem się, że zrobiłem jej krzywdę, która zostanie przy niej aż do końca jej życia... Jeżeli będzie równa bliznom i poparzeniom, które zostaną mi po jej atakach - w porządku, jesteśmy kwita. Gorzej, jeśli to będzie coś znacznie okropniejszego...
<Mizuki?>
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz