Samiec zniknął z mojego pola widzenia. Nim zdążyłem się obejrzeć, był
już tuż za mną. Popchnął mnie zieloną energią. Przetoczyłem się po
popiele i z hukiem rozłupałem zwęglony konar. Podniosłem łeb i
wyostrzyłem wzrok. Chyba się w niego uderzyłem, bo przez chwile nie
wiedziałem gdzie jestem. Samca otaczały chmary zielonych muszek, które
wirowały wokół niego jak tarcza. Zaraz jednak znów się zbliżył. Był
szybszy. Dużo szybszy niż na początku. Podniosłem się i zrobiłem
największy odskok na jaki było mnie stać. Basior wyhamował gwałtownie. W
tym czasie stworzyłem trzy kule ognia i każdą z nich rzuciłem w innym
kierunku - ponad niego, z jego lewej i prawej strony. Wszystkie kule
nagle wystrzeliły strumieniem ognia, malejąc w miarę upływającej
energii. Jaffer próbował zrobić przed nimi unik, ale były jak
przyklejone. Jego zielone muszki upadały jedna po drugiej, dołączając do
szarego popiołu. Warknął i ruszył na mnie, gdy energia z kul już
całkiem wygasła. Był wolniejszy, zupełnie tak jak na początku. A więc
jednak. Te obleśne owady to nie była tylko tarcza. Nagle zza moich
pleców wyłoniła się kosa, a zza niej upiór w czarnych łachmanach.
Odruchowo stworzyłem mini wybuch, który umożliwił mi zwiększenie
dystansu. Coś uderzyło mnie w plecy. Ch*lera, uskoczyłem wprost na
Jaffera. Szybko rozpaliłem ognisty krąg i zniknąłem w płomieniach.
Chodziłem po rozżarzonym gruncie, wtapiając się w ogień. Krążyłem wraz z
kręgiem, wybierając najlepsze miejsce na atak.
- Co? Już sobie poszedłeś? - zaśmiał się samiec - No chodź, nie wstydź się. Albo nie wiesz co? Ja przyjdę do ciebie.
Strumień zielonej energii spadł z nieba jak armagedon i zgasił cały
ogień jaki stworzyłem, wywalając mnie w dal na jakieś piętnaście metrów.
- No witaj - uśmiechnął się
Pode mną pojawił się znak. Czułem jak ulatują wszystkie moje siły, tak
że nie mogłem podnieść się z ziemi. Krzyki duchów rozległy się w
powietrzu, zielona energia zupełnie mnie otoczyła. Myślałem nad
możliwościami ataku. Jak na razie prawie cały czas się bronię. W ogóle
nie daje mi szansy na wykonanie czaru. Czuję się coraz słabszy, tak
jakby był chodzącą ssawką energii. Ostatnimi siłami przetoczyłem się po
ziemi i uwolniłem ze znaku. Stworzyłem potężną ścianę ognia, która
niczym tsunami pochłonęła basiora. I już myślałem, że może mi się udać,
kiedy ten, cały otoczony przez dziwną sferę, w której pełno było dłoni i
zniekształconych twarzy upiorów, przetrwał mój atak bez najmniejszego
szwanku. Uświadomiłem sobie, że przez te kilka miesięcy jak się tułałem,
ognia używałem wyłącznie do głupot: ogrzanie się, upieczenie mięsa jak
miałem ochotę, odstraszanie innych wilków. W ogóle nie walczyłem. A ten
basior w walce czuje się jak ryba w wodzie. Tańczy po polu bitwy i wcale
nie wysila się na uniki. Przyjmuje ciosy z największą przyjemnością. To
jest inny poziom.
Ni stąd ni zowąd pojawił się za mną. Za późno uwolniłem płomienie.
Przygwoździł mnie do ziemi. Spod niej wychodzić zaczęły blade, kościste
dłonie, które mnie przytrzymywały.
- Zanim cię zabiję - zaczął Jaffer - mam do ciebie jedno pytanie.
Chciałem mu odpysknąć, ale zaraz mnie uciszył.
- Ciiii... Nie marnuj głosu. Chcę żebyś miał siłę odpowiedzieć. Albo
nie! Wiesz co? Mam lepszy pomysł! Jak odpowiedź mi się spodoba, puszczę
cię wolno! Och, ależ wspaniała idea! Co ty na to? Podoba ci się, co? No
dobrze. To zaczynamy. M. O. J. E. P. Y. T. A. N. I. E. to - oddzielał
każdą literkę co chwila przewracając głową to na prawdo to na lewo - Czy
znasz wilka imieniem Renethrain?
Krew odpłynęła mi z twarzy. On szukał mnie! Gorączkowo zastanawiałem się
nad odpowiedzią. Powiedzieć prawdę, czy skłamać? Obydwie opcje są
ryzykowne, ale chyba zdecyduje się na wariant środkowy.
- Znam - ledwo wykrztusiłem
To jedno słowo wystarczyło żeby cała jego magia w sekundę się uspokoiła.
Wziąłem głęboki wdech i kaszlnąłem. Podniosłem się na łapach.
- Naprawdę!? - podskoczył z radości - Ojej, jak miło. Gdzie jest, gdzie jest!?
- Był tutaj całkiem niedawno. Powiem ci dokąd poszedł jak chcesz. Ale tak w ogóle... To po co go szukasz?
Wydaje mi się, że samiec nie grzeszy za wielką inteligencją. Z resztą
jest całkiem swobodny, widać, że nie przegrał wiele walk. Może uda mi
się coś z niego wyciągnąć jak właściwie do tego podejdę.
- To moja misja. - odpowiedział, wzruszając ramionami - Misja... Nadana z góry.
Skierował łapę w niebo i uśmiechnął się. Co to miało znaczyć?
- Z góry? - spytałem
- Tak, dokładnie. Z góry. Bardzo wysokiej góry. Czemu chcesz wiedzieć?
- A nic. Po prostu nie lubię tamtego wilka i jestem ciekaw komu jeszcze ten cymbał wpadł w paradę.
- Hahaha! Dokładnie! Ale on nie wpadł. Raczej wypadł z parady!
- Wypadł?
- No! Zwiał nam i Diament się wściekł, i kazał mi go znaleźć.
- Ach, rozumiem.
Nic z tego nie rozumiem. Raczej pamiętałbym kogoś imieniem Diamnet.
- No, ale koniec o tym. Mów. Bo inaczej przejdziesz na tamtą stronę i
będziesz mi służyć. Chociaż wiesz co? Nawet po tej stronie byś musiał! -
i znów się roześmiał
- Ta, jasne. Zatrzymał się w naszej watasze, ale Alfa uznała, że jest
podejrzany. Szybko go przegnaliśmy. Przystawiał się do mojej partnerki.
Chyba polazł na zachód. - skrzywiłem pysk
- Hahaha! To faktycznie zasługuje na największe piekło! Ja to bym mu
flaki za coś takiego wypruł. Wyjmowałbym baaaardzo powoli. Hahaha. Hej,
wiesz co? Lubię cię. Nawet daruje ci życie, chociaż gdy to mówiłem na
początku to kłamałem. Gdybyś go spotkał to szukaj Szlachetnych Kamieni.
- Jakich Szlachetnych Kamieni?
- Nazywają mnie Malachit. Od koloru mocy. Znajdziesz mnie wszędzie tam
gdzie nie ma życia. A teraz żegnaj, Garonie synu Garanda. Miej pewność,
że Rene już niedługo zapłaci za to co zrobił.
Mrugnąłem. A jego już nie było. Usiadłem z wrażenia. Żyję. Żyję! Gdy te
paskudne szpony chwyciły mnie za łapy, myślałem, że to koniec. Że
zaciągną mnie pod ziemię i faktycznie przejdę na drugą stronę tego
świata. Uffff... Jak dobrze, że Jaffer był trochę zbyt pewny siebie. I
przygłupi. Raczej nie wierzył, że wpadnie akurat na to co szukał, więc
od razu wykluczył mnie z grona podejrzanych. Ale to dziwne. Powinien coś
załapać. Skoro mnie szukają to mnie znają. A skoro tak to... Nikt mu
nie powiedział o mojej mocy? No dobra. Żywioł ognia to nie najrzadsza
moc na ziemi, no ale... I nagle poczułem wielką ulgę, że nie użyłem
niebieskiego płomienia. To byłby gwóźdź do trumny. Łapy miałem jak z
waty, więc nieco chwiejnym krokiem wróciłem na tereny watahy.
Dowiedziałem się kilku rzeczy: ktoś mnie szuka. Ktoś kogo nawet nie
znam. Jest ich więcej i ma to związek z Kamieniami Szlachetnymi. Jednym z
nich jest Malachit. Są silni. Nawet bardzo, skoro pokonał mnie ktoś
słabszy. Sam powiedział, że dostał rozkazy z góry. Więc jest ktoś wyżej
od niego. To się robi coraz bardziej zagmatwane.
Uwagi: "Naprawdę" oraz "niedawno" piszemy razem. Kilka razy złapałam Cię na stawianiu Spacji przed znakami interpunkcyjnymi. Niemniej jednak widzę poprawę.
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
piątek, 30 września 2016
niedziela, 25 września 2016
Od Dante "Czarna dziura w pamięci" cz. 2 (cd. Astrid)
Siedziałem przy barze wyjątkowo znudzony, podpierając głowę ręką, by ta nie upadła. Naprawdę chciało mi się spać. Sam już nie wiedziałem, po co tu przyszedłem o tak później porze. Wyglądało na to, że i mnie zaraziła bezsenność, która widocznie była u nas rzeczą rodzinną. Ziewnąłem po raz kolejny i przeniosłem wzrok z dwóch opróżnionych kieliszkach wódki na obszar łąki, gdzie stado wilków pląsało w rytm muzyki. Mój wzrok przykuła Astrid, którą rozpoznałem bez większego problemu. Chwiejnym krokiem weszła między roztańczone postacie i starała się je naśladować, pokrzykując przy tym. Aż zdumiałem się na świadomość, że ta jest kompletnie pijana. Naprawdę się tego po niej nie spodziewałem. Niezdarnie wykonywała zwroty, nie raz łapiąc się za cudzy łokieć czy ramię, byleby nie stracić równowagi. Jęknąłem w duchu i zerwałem się z krzesełka. A było już tak dobrze. Jednak silniejsze było poczucie obowiązku ratowania honoru... przyjaciółki. W sumie już sam nie do końca wiedziałem, kim dla siebie jesteśmy.
Podszedłem do niej od tyłu i delikatnie dotknąłem dłońmi jej bioder. Zaskoczona cicho pisnęła oraz spróbowała się odwrócić. Ja ją za to wyręczyłem, przechodząc tuż przed jej twarz i chwytając ją w talii. Akurat grali nieco spokojniejszy utwór, jednak ona dalej się dziko wiła, próbując naśladować ruchy wilków sprzed dwóch piosenek.
- As, spokojnie. Jesteś pijana. Odprowadzić cię do jaskini? - zapytałem ze spokojem. Ona na to zmarszczyła nos, przymrużyła powieki i przechyliła się w bok tak, jakby zaraz miała się przewrócić.
- Nie jestem... pijana - mruknęła z niezadowoleniem, gdy doprowadziłem ją do pionu.
- Naprawdę? Udowodnisz mi to jakoś?
Zamyśliła się, przestając się wić. Zamiast tego położyła dłonie na moich ramionach i próbując nie robić zeza patrzyła mi w oczy, poddając się rytmowi, w którym poruszałem delikatnie jej ciałem. Jeszcze jakiś czas temu chciałem oficjalnie być tancerzem, jednak zrezygnowałem z tej kariery... a może raczej mnie wyrzucili, tłumacząc, że ta funkcja jest przeznaczona dla nowych członków. Na rzecz owego hobby często ćwiczyłem, więc nabyłem jakieś poczucie rytmu.
- I co? Długo jeszcze będziesz się namyślać? - posłałem jej ironiczny uśmieszek. Ona próbowała go naśladować, jednak wyszła jej jakaś karykatura psychopaty.
- Nie jestem pijana. Tańcz ze mną.
- Jesteś pijana i powinnaś się położyć, aby nie zrobić krzywdy ani sobie, ani innym. Nie zapominajmy, że jesteś nieobliczalna - zaśmiałem się, na co ona ponownie zmarszczyła nos, nie bardzo rozumiejąc, co mam przez to na myśli - Poza tym wciąż mi nie udowodniłaś, dlaczego uważasz, że nie jesteś pijana.
- A ty? Dlaczego mówisz, że jestem nietrzeźwa?
- Chwiejesz się, czuć od ciebie alkohol... jeszcze mało?
Zasępiła się i wymruczała coś w stylu "nieprawda". Już nie przechylała się i o mało nie upadała chociażby dlatego, że ją mocno trzymałem, a kroki nie były zbyt trudne.
- To jak? Idziemy? - zapytałem. Nie odpowiedziała, tylko zbliżyła swoją twarz do mojej tak, jakby chciała coś powiedzieć. Czułem od niej wyraźnie, że piła. Już chciałem ją zapytać o to, co robi, kiedy zamiast przystawić usta do mojego ucha, przycisnęła je do moich warg. Zacisnąłem mocniej palce na materiale jej sukienki, czując rumieniec napływający na moje policzki. Prócz mocniejszego smaku alkoholu bardziej zwróciłem uwagę na to, że zaczęło mi się robić naprawdę gorąco. Jej ciało było równie rozpalone, co usta. Dopiero kiedy wilki zmienione w postaci ludzi zaczęły klaskać, oderwaliśmy się od siebie. Podczas pocałunku zapomniałem o oddychaniu, przez co teraz dyszałem. Patrzyłem z niedowierzaniem na przyjaciółkę... czy może raczej dziewczynę? Dan, nie rób sobie nadziei - myślałem - jest pijana. Nie wie, co robi.
- Idziemy - mruknąłem, puszczając jej talię i zamiast tego zaciskając dłoń na jednym nadgarstku. Protestowała tylko przez chwilę, aż nie pochwyciłem i drugiej ręki i nie zaciągnąłem do bliżej usytuowanej jaskini, która należała do mnie. Wielokrotnie się chwiała, czasem robiliśmy przystanki na to, by mogła zwymiotować... W końcu padła na moje posłanie, które dziwnym trafem znajdowało się dokładnie w tym samym miejscu, co to należące do niej, więc zapewne zrobiła to intuicyjnie. Mieliśmy bardzo podobne jaskinie, jednak ta moja była trochę mniejsza. W związku z zajętym łóżkiem zmieniony w wilka położyłem się pod ścianą. Czuwałem raptem przez godzinę, bo później zwyczajnie głowa mi opadła.
Coraz bardziej przerażony natłokiem wniosków podszedłem bliżej wyjścia jaskini, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Od tego wszystkiego kręciło mi się w głowie. To zbyt wiele jak na takiego półgłówka, jakim jestem... a co jeśli już dawno dorosłem i przestałem być idiotycznym młodzianem, który niczego nie mógł wynieść z życia? Może już pora, by za
Usłyszałem ciche warknięcia i poruszenia na leżysku. Odwróciłem się i spojrzałem na budzącą się samicę.
- Gdzie jestem? - zapytała zachrypniętym głosem.
- U mnie... - odpowiedziałem krótko, lekko monotonnym głosem. Wciąż nie całkiem się wyspałem.
- Czyli...? - mruknęła, opuszczając łeb na łapy i zamykając ślepia. Podszedłem nieco bliżej.
- As, czy to naprawdę aż takie trudne? - zapytałem z rozbawieniem. Starałem się nie myśleć o tym, na co wpadłem jeszcze chwilę temu i zachować tę samą żartobliwość, jaka się mnie trzymała na co dzień.
- Och, Dan... Przepraszam, że musisz mnie oglądać w tym stanie. Mam okropnego kaca - wymruczała.
- Jasne, nie ma sprawy - odpowiedziałem. Zapanowała niezręczna cisza.
- Ile razy rzygałam?
- Nie wiem. Nie liczyłem. Może... z dziesięć?
- Masakra - podsumowała, przewracając się na drugi bok - Będziesz zły, jeśli ci obrzygam poduszkę?
- Bardzo. Sama mi ją dałaś. Wybaczę tylko jeśli kupisz mi nową.
- Chyba śnisz - zadrwiła.
Ponownie zapanowała cisza. Miałem ochotę ją zapytać o wczoraj... ale chyba było na to jeszcze za wcześnie.
- Może pójdziemy nad Wodopój? Woda pomaga na kaca.
- Ok - powiedziała, powoli wstając. Kilka raz stęknęła zbolała, po czym powoli poczłapała w moim kierunku. Cały czas marszczyła nos i mrużyła oczy. W duchu cieszyłem się, że nie wypiłem tyle, co ona.
Kiedy już doszliśmy na miejsce (As po drodze jeszcze raz zwymiotowała) i pozbyliśmy się palącego pragnienia, wadera zaproponowała:
- Może pójdziemy na polowanie?
- Jasne... ale kto przystąpi do ataku? - zapytałem.
- Oczywiście, że ja. Tobie jeszcze nie całkiem ci się rany zrosły, o kościach już nie wspominając! - przekonywała.
- Przecież pewnie nadal widzisz podwójnie! Jeszcze mi tam zemdlejesz! Ja idę - upierałem się przy swoim.
- Pfff... - sapnęła, zamyślając się - Znając życie skończy się na jednej wielkiej kłótni. Jesteśmy dorośli, prawda? - Skinąłem głową. - W takim razie powinniśmy pójść na kompromis.
Niechętnie potaknąłem. Cały czas w duchu jednak powtarzałem sobie, że to właśnie ja powinienem to załatwić, nie ona. Miałem przed oczami wiele różnych wersji wydarzeń, kiedy to ona traci równowagę i upada prosto pod kopyta jelenia... Po godzinnym oczekiwaniu w krzakach i przenoszeniu się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu stada tłustych jeleni, w końcu ujrzeliśmy to, na co tak długo oczekiwaliśmy. Rzuciliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia, a następnie równocześnie ruszyliśmy pędem w kierunku najsłabszego osobnika. Nie minęła chwila, a ten już miał przerwaną tchawicę. Poszło łatwiej, niż się tego spodziewałem. Zabraliśmy się za jedzenie. Wtedy coś sobie uświadomiłem. Dopiero po posiłku odezwałem się do niej, uśmiechając się głupawo:
- Myślałem, że jesteś wegetarianką.
- Wilk nie może żyć na samych owocach... rozumiesz, coraz częściej bywałam głodna i... i... Kiedy chcesz się szybko nasycić, po co sięgasz - po kawałek wołowiny czy sałatę?
- Nie lubię sałaty - stwierdziłem. Po jej minie poznałem, że ledwo powstrzymywała śmiech.
- Skrótem mówiąc okazjonalnie mogę zjeść coś mięsnego.
- Skoro głodujesz... ja już cię nieco podtuczę. Jesteś strasznie chuda.
- A ty jesteś jedną wielką kupą mięśni - zaśmiała się. Przez chwilę byłem poważny i próbowałem ją zamordować spojrzeniem, ale miała bardzo zaraźliwy śmiech. Kiedy już się nieco obmyliśmy w rzece i położyliśmy na łące, na którą padały ostatnie promienie ciepłego, letniego słońca, by się osuszyć, As zapytała:
- W takim razie co robiłam gdy byłam pijana? Film mi się urwał.
- Tańczyłaś niczym techno muł do piosenki z Titanica.
- Ach. Coś poza tym?
- Darłaś się jak wariatka... siłą udało mi się cię opanować.
- Później od razu zaprowadziłeś mnie do swojej jaskini?
- Nie do końca... - mruknąłem, spuszczając wzrok. Na nowo poczułem ogarniające mnie poczucie winy.
- To znaczy? - dopytała z zainteresowaniem, jednak w jej głosie dało się również wyczuć nutkę zaniepokojenia. Mówić jej czy nie mówić? Mówić czy nie mówić? Teraz albo nigdy. To nie może być takie trudne. Podniosłem głowę i spojrzałem głęboko w jej oczy.
- As, czy ty czujesz do mnie coś... konkretnego?
<Astrid?>
Uwagi: brak
Podszedłem do niej od tyłu i delikatnie dotknąłem dłońmi jej bioder. Zaskoczona cicho pisnęła oraz spróbowała się odwrócić. Ja ją za to wyręczyłem, przechodząc tuż przed jej twarz i chwytając ją w talii. Akurat grali nieco spokojniejszy utwór, jednak ona dalej się dziko wiła, próbując naśladować ruchy wilków sprzed dwóch piosenek.
- As, spokojnie. Jesteś pijana. Odprowadzić cię do jaskini? - zapytałem ze spokojem. Ona na to zmarszczyła nos, przymrużyła powieki i przechyliła się w bok tak, jakby zaraz miała się przewrócić.
- Nie jestem... pijana - mruknęła z niezadowoleniem, gdy doprowadziłem ją do pionu.
- Naprawdę? Udowodnisz mi to jakoś?
Zamyśliła się, przestając się wić. Zamiast tego położyła dłonie na moich ramionach i próbując nie robić zeza patrzyła mi w oczy, poddając się rytmowi, w którym poruszałem delikatnie jej ciałem. Jeszcze jakiś czas temu chciałem oficjalnie być tancerzem, jednak zrezygnowałem z tej kariery... a może raczej mnie wyrzucili, tłumacząc, że ta funkcja jest przeznaczona dla nowych członków. Na rzecz owego hobby często ćwiczyłem, więc nabyłem jakieś poczucie rytmu.
- I co? Długo jeszcze będziesz się namyślać? - posłałem jej ironiczny uśmieszek. Ona próbowała go naśladować, jednak wyszła jej jakaś karykatura psychopaty.
- Nie jestem pijana. Tańcz ze mną.
- Jesteś pijana i powinnaś się położyć, aby nie zrobić krzywdy ani sobie, ani innym. Nie zapominajmy, że jesteś nieobliczalna - zaśmiałem się, na co ona ponownie zmarszczyła nos, nie bardzo rozumiejąc, co mam przez to na myśli - Poza tym wciąż mi nie udowodniłaś, dlaczego uważasz, że nie jesteś pijana.
- A ty? Dlaczego mówisz, że jestem nietrzeźwa?
- Chwiejesz się, czuć od ciebie alkohol... jeszcze mało?
Zasępiła się i wymruczała coś w stylu "nieprawda". Już nie przechylała się i o mało nie upadała chociażby dlatego, że ją mocno trzymałem, a kroki nie były zbyt trudne.
- To jak? Idziemy? - zapytałem. Nie odpowiedziała, tylko zbliżyła swoją twarz do mojej tak, jakby chciała coś powiedzieć. Czułem od niej wyraźnie, że piła. Już chciałem ją zapytać o to, co robi, kiedy zamiast przystawić usta do mojego ucha, przycisnęła je do moich warg. Zacisnąłem mocniej palce na materiale jej sukienki, czując rumieniec napływający na moje policzki. Prócz mocniejszego smaku alkoholu bardziej zwróciłem uwagę na to, że zaczęło mi się robić naprawdę gorąco. Jej ciało było równie rozpalone, co usta. Dopiero kiedy wilki zmienione w postaci ludzi zaczęły klaskać, oderwaliśmy się od siebie. Podczas pocałunku zapomniałem o oddychaniu, przez co teraz dyszałem. Patrzyłem z niedowierzaniem na przyjaciółkę... czy może raczej dziewczynę? Dan, nie rób sobie nadziei - myślałem - jest pijana. Nie wie, co robi.
- Idziemy - mruknąłem, puszczając jej talię i zamiast tego zaciskając dłoń na jednym nadgarstku. Protestowała tylko przez chwilę, aż nie pochwyciłem i drugiej ręki i nie zaciągnąłem do bliżej usytuowanej jaskini, która należała do mnie. Wielokrotnie się chwiała, czasem robiliśmy przystanki na to, by mogła zwymiotować... W końcu padła na moje posłanie, które dziwnym trafem znajdowało się dokładnie w tym samym miejscu, co to należące do niej, więc zapewne zrobiła to intuicyjnie. Mieliśmy bardzo podobne jaskinie, jednak ta moja była trochę mniejsza. W związku z zajętym łóżkiem zmieniony w wilka położyłem się pod ścianą. Czuwałem raptem przez godzinę, bo później zwyczajnie głowa mi opadła.
***
Kiedy się ocknąłem, był już ranek. Czułem lekkie odrętwienie i pragnienie. Popatrzyłem na wciąż słodko śpiącą As. Czy każdy, kto jest w stanie nieświadomości wygląda na młodszego, niż jest w rzeczywistości? Podszedłem bliżej i przez kilka minut patrzyłem na to, jak jej pierś się unosi i opada. Cały czas doszukiwałem się jakiegoś przesłania w tym, co zrobiła poprzedniej nocy. Faktycznie była pijana i pewnie tego nie pamięta. Czy powinienem był ją o tym poinformować? Czy może przemilczeć temat? Jeśli nie dowie się tego ode mnie, wspomni o tym jakikolwiek inny wilk z watahy, który był tego świadkiem. Niektórzy uważają, że podczas bycia nietrzeźwym jesteśmy znacznie szczersi i łatwiej nam wylać swoje prawdziwe uczucia. To cały czas napełniało mnie nikłą nadzieją, że... no właśnie. Przecież od zawsze byliśmy tylko przyjaciółmi. Czy nie od zawsze jej pragnąłem? Czy nie czułem ukłucia zazdrości za każdym razem, kiedy widziałem ją rozmawiającą z innym basiorem? Czy nie dbałem o nią już od najmłodszych lat? Jest mi najbliższą osobą, która trafiła już kilka lat temu w samo centrum mojego serca. Szczerze mówiąc nie wyobrażałem sobie związku z jakąkolwiek inną waderą, prócz niej... Choć tak różni, pasowaliśmy do siebie.Coraz bardziej przerażony natłokiem wniosków podszedłem bliżej wyjścia jaskini, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Od tego wszystkiego kręciło mi się w głowie. To zbyt wiele jak na takiego półgłówka, jakim jestem... a co jeśli już dawno dorosłem i przestałem być idiotycznym młodzianem, który niczego nie mógł wynieść z życia? Może już pora, by za
Usłyszałem ciche warknięcia i poruszenia na leżysku. Odwróciłem się i spojrzałem na budzącą się samicę.
- Gdzie jestem? - zapytała zachrypniętym głosem.
- U mnie... - odpowiedziałem krótko, lekko monotonnym głosem. Wciąż nie całkiem się wyspałem.
- Czyli...? - mruknęła, opuszczając łeb na łapy i zamykając ślepia. Podszedłem nieco bliżej.
- As, czy to naprawdę aż takie trudne? - zapytałem z rozbawieniem. Starałem się nie myśleć o tym, na co wpadłem jeszcze chwilę temu i zachować tę samą żartobliwość, jaka się mnie trzymała na co dzień.
- Och, Dan... Przepraszam, że musisz mnie oglądać w tym stanie. Mam okropnego kaca - wymruczała.
- Jasne, nie ma sprawy - odpowiedziałem. Zapanowała niezręczna cisza.
- Ile razy rzygałam?
- Nie wiem. Nie liczyłem. Może... z dziesięć?
- Masakra - podsumowała, przewracając się na drugi bok - Będziesz zły, jeśli ci obrzygam poduszkę?
- Bardzo. Sama mi ją dałaś. Wybaczę tylko jeśli kupisz mi nową.
- Chyba śnisz - zadrwiła.
Ponownie zapanowała cisza. Miałem ochotę ją zapytać o wczoraj... ale chyba było na to jeszcze za wcześnie.
- Może pójdziemy nad Wodopój? Woda pomaga na kaca.
- Ok - powiedziała, powoli wstając. Kilka raz stęknęła zbolała, po czym powoli poczłapała w moim kierunku. Cały czas marszczyła nos i mrużyła oczy. W duchu cieszyłem się, że nie wypiłem tyle, co ona.
Kiedy już doszliśmy na miejsce (As po drodze jeszcze raz zwymiotowała) i pozbyliśmy się palącego pragnienia, wadera zaproponowała:
- Może pójdziemy na polowanie?
- Jasne... ale kto przystąpi do ataku? - zapytałem.
- Oczywiście, że ja. Tobie jeszcze nie całkiem ci się rany zrosły, o kościach już nie wspominając! - przekonywała.
- Przecież pewnie nadal widzisz podwójnie! Jeszcze mi tam zemdlejesz! Ja idę - upierałem się przy swoim.
- Pfff... - sapnęła, zamyślając się - Znając życie skończy się na jednej wielkiej kłótni. Jesteśmy dorośli, prawda? - Skinąłem głową. - W takim razie powinniśmy pójść na kompromis.
Niechętnie potaknąłem. Cały czas w duchu jednak powtarzałem sobie, że to właśnie ja powinienem to załatwić, nie ona. Miałem przed oczami wiele różnych wersji wydarzeń, kiedy to ona traci równowagę i upada prosto pod kopyta jelenia... Po godzinnym oczekiwaniu w krzakach i przenoszeniu się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu stada tłustych jeleni, w końcu ujrzeliśmy to, na co tak długo oczekiwaliśmy. Rzuciliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia, a następnie równocześnie ruszyliśmy pędem w kierunku najsłabszego osobnika. Nie minęła chwila, a ten już miał przerwaną tchawicę. Poszło łatwiej, niż się tego spodziewałem. Zabraliśmy się za jedzenie. Wtedy coś sobie uświadomiłem. Dopiero po posiłku odezwałem się do niej, uśmiechając się głupawo:
- Myślałem, że jesteś wegetarianką.
- Wilk nie może żyć na samych owocach... rozumiesz, coraz częściej bywałam głodna i... i... Kiedy chcesz się szybko nasycić, po co sięgasz - po kawałek wołowiny czy sałatę?
- Nie lubię sałaty - stwierdziłem. Po jej minie poznałem, że ledwo powstrzymywała śmiech.
- Skrótem mówiąc okazjonalnie mogę zjeść coś mięsnego.
- Skoro głodujesz... ja już cię nieco podtuczę. Jesteś strasznie chuda.
- A ty jesteś jedną wielką kupą mięśni - zaśmiała się. Przez chwilę byłem poważny i próbowałem ją zamordować spojrzeniem, ale miała bardzo zaraźliwy śmiech. Kiedy już się nieco obmyliśmy w rzece i położyliśmy na łące, na którą padały ostatnie promienie ciepłego, letniego słońca, by się osuszyć, As zapytała:
- W takim razie co robiłam gdy byłam pijana? Film mi się urwał.
- Tańczyłaś niczym techno muł do piosenki z Titanica.
- Ach. Coś poza tym?
- Darłaś się jak wariatka... siłą udało mi się cię opanować.
- Później od razu zaprowadziłeś mnie do swojej jaskini?
- Nie do końca... - mruknąłem, spuszczając wzrok. Na nowo poczułem ogarniające mnie poczucie winy.
- To znaczy? - dopytała z zainteresowaniem, jednak w jej głosie dało się również wyczuć nutkę zaniepokojenia. Mówić jej czy nie mówić? Mówić czy nie mówić? Teraz albo nigdy. To nie może być takie trudne. Podniosłem głowę i spojrzałem głęboko w jej oczy.
- As, czy ty czujesz do mnie coś... konkretnego?
<Astrid?>
Uwagi: brak
sobota, 24 września 2016
Od Suzanny "Nowy rozdział życia watahy" cz. 11 (cd. chętny)
- Czy jestem gotowa? Nie wiem... - mruknęła.
- Minariu, proszę ciebie o pomoc.
- Miniru... - poprawiła mnie.
- No dobrze, Miniru - westchnęłam - Jakim cudem cię jeszcze nie zobaczyłam?
- Może dlatego, że byłam w cieniu, na drzewach...
- Wspięłaś się na drzewo? - zmarszczyłam brwi.
- Może mnie nie zauważyłaś, ponieważ byłaś strasznie wszystkim przejęta?
- Może... - odpowiedziałam niemalże szeptem, na co ona coś mruknęła pod nosem.
- Słucham?
- Już dobrze... Zgadzam się - Uśmiechnęła się lekko.
- Chodźmy tam do nich! - oznajmiłam i zaprowadziłam wątłą waderę przed stado zdziczałych wilków, które właśnie skończyły swój krwawy posiłek.
- To jest Miniru. Będzie was szkolić w manierach i kulturze - zwróciłam się do basiora, który został wysłany do mnie przez przywódcę byłej Watahy Asai.
- Zatem witam - powiedział, zwracając wzrok ku Miniru - Czy ty naprawdę myślisz, że ona podoła temu wyzwaniu?
- Nie zaszkodzi spróbować.
- Jest nas około stu...
- Proszę cię, nie zniechęcaj jej - Powiedziałam, próbując powstrzymać drżenie głosu - Poradzisz sobie, mała...
- Mam taką nadzieję... Chodź za mną, Miniru! - zarządził samiec, dając znak nie tylko nowej nauczycielce, ale i również reszcie stada, aby ruszyli wgłąb Zielonego Lasu. Patrzyłam jeszcze przez dobrą chwilę, aż wszyscy nie zniknęli mi z oczu, po czym zwróciłam się w kierunku ścieżki prowadzącej do jaskiń. Cały czas byłam cała rozdygotana na myśl o tym, że już za kilka godzin wezmę ślub z basiorem, którego nawet nie znam. Po drodze trafiłam na Desari.
- Co tu się dzieje? - zapytała zimnym tonem. Patrząc na jej pysk miałam pewność, że nie mam innego wyjścia, jak tylko jej wszystko wyjaśnić.
- Wataha Magicznych Wilków łączy się z tą. O północy biorę ślub z ich Alfą...
- Czyli rozumiem, że wybrali jakąś nową? - zapytała, unosząc brew. Skinęłam głową. - Powodzenia życzę z Shadow'em.
- Zaraz... że co?
- Shadow był przecież prawą łapą Asai, więc powinien być teraz Alfą. Czy coś mnie może ominęło?
Przeszły mnie ciarki. Na to nawet nie wpadłam. Z tego co jednak mi się zdawało to faktycznie nie mógł być on. Został wygnany? A może nie żyje? Będę musiała o to zapytać przy najbliższej okazji kogoś z byłej Watahy Czarnego Kruka.
- Ja... nie wiem. Teraz proszę, czy możesz mi pomóc w organizacji ceremonii?
Patrzyła na mnie przez dobrą chwilę, aż nie skinęła głową. Po oczach poznałam, że robi to z czystej litości. Zapewne jej w czymś przerwałam.
- Poza tobą potrzebowałabym jeszcze przynajmniej kilku wilków... trzeba zgromadzić wszystkie osoby na ważniejszych stanowiskach, omówić to, kto co ma robić...
- W takim razie prócz ganiania za pozostałymi mam się zająć...?
- Szukaniem w księgach w bibliotece przysiąg małżeńskich. Dawno nie przeprowadzaliśmy niczego takiego, więc nie mam żadnych notatek w jaskini na ten temat.
- Rozumiem. Za to chcę zająć miejsce w pierwszym rzędzie - mrugnęła do mnie. Westchnęłam i zaśmiałam się lekko.
- Nie ma sprawy.
Rozeszłyśmy się w przeciwnych kierunkach. Po drodze napotykałam jeszcze kilka wilków, każdemu z nich przydzieliłam jakieś zadanie. Desari również spełniła swoją funkcję, gdyż przyszło do mnie kilka osób z zapytaniem, co mają robić. W ten sposób pół watahy uzyskała jakąś świadomość o tym, co się tu dzieje. Niektórzy dostali nawet dyżury w byciu nauczycielami dobroci na kolejne dni.
Około godzinę później będąc już w Zielonym Lesie wpadłam na pomysł, by zajrzeć do Miniru i skontrolować, jak sobie razi. Nie chciałam przecież, aby rozzłoszczone wilki ją zaatakowały. Ku mojemu olbrzymiemu zdziwieniu zastałam ponad setkę wilków tarzających się ze śmiechu na trawie.
- Co się tu stało?! - wyrwało mi się, gdy podeszłam bliżej Miniru. Nie mogłam za nic pojąć, czego to miało niby nauczyć.
- Nic... - wadera wstała z ziemi - My tylko budowaliśmy zaufanie i...
- Chyba ty naprawdę nie nadajesz się do takich rzeczy... - przerwałam jej, mierząc wzrokiem wszystkie rozbawione wilki.
- Jest dobrze. W czym jest problem? Miniru jakoś daje radę... Daj jej chociaż trochę się wykazać - usłyszałam głęboki bas. Już miałam się zwrócić do niego i wyjaśnić, że nie tak to miało wyglądać, gdy ujrzałam znajomy pysk.
- Xander? Ty... ją bronisz?... - wykrztusiłam z zaskoczeniem pomieszanym z przerażeniem. Jakim cudem tak szybko pojął, jak nie być psychopatą? - No dobrze... Miniru, ucz ich dalej dobroci i kultury... Zatem ja wam nie przeszkadzam... Do zobaczenia! - powiedziałam, na nowo tracąc wiarę w pewność własnych czynów. Pospiesznie oddaliłam się, lecz usłyszałam jeszcze polecenie Miniru, by wszyscy udali się nad Wodospad. Co jak co, ale rzeczywiście cuchnęli. Wszyscy, prócz Xandra, od którego smród był znacznie lepiej zamaskowany. Dlaczego? Potrząsnęłam głową. Musiałam się skupić przede wszystkim na rozdzielaniu zadań, a nie roztrząsaniu takich bzdur, bo inaczej ceremonia będzie jedną wielką katastrofą.
Resztę dnia spędziłam na zaczepianiu wilków i tłumaczeniu im kilku rzeczy na temat tego, co mają robić lub zwyczajnie zapraszaniu ich na wydarzenie. Od czasu do czasu zaglądałam w okolice Pomarańczowego Drzewa, by przekonać się, że nasz "ołtarz" staje się coraz to wspanialszym miejscem. Kolory aromatycznych kwiatów oraz lśniących kamieni szlachetnych cieszyły oko, a błyskające gdzieniegdzie barwne kule ognia dodawały klimatu. Sama doszłam do wniosku, że miejsce to wyglądało to coraz lepiej, im bliżej było północy. Kiedy już zrobiło się ciemno, stojąc i patrząc na oświetlone Pomarańczowe Drzewo, którego liście zdawały się świecić na bursztynowo, zostałam zaczepiona przez dwie wadery:
- Ty jeszcze nie gotowa?! Pędź szybko wziąć kąpiel! Poczekamy na ciebie w okolicy. Wyglądasz jak chodzące nieszczęście.
Uśmiechnęłam się blado i z wdzięcznością skinęłam głową. W tej sytuacji nie umiałam już nawet trzeźwo zdać sobie sprawę z tego, jak powinnam się wyszykować na własny ślub. Całe szczęście, że moim wizerunkiem zechciały zaopiekować się inne osoby.
Kiedy już wypluskałam się dostatecznie dokładnie, wyszłam z wody i otrzepałam futro. Okazało się, że wadery te stały kilka drzew dalej i patrząc niezadowolone na moje futro wcisnęły mi kilka kostek mydła i różnego rodzaju pachnące płyny. Stwierdziły, że albo użyję tego, albo perfum, których darzyłam niezwykle szczerą nienawiścią.
Po około godzinie "upiękniania" moje futro pachniało, lśniło nie tylko czystością, ale i brokatem, było wyszczotkowane, na szyi miałam piękny medalion z misternie zdobionym sercem, a na głowę wciśnięty miałam dość duży wianek z kwiatów, których nie umiałam rozpoznać. Ponadto moje łapy były oplecione jakimiś lianami, a pazury podcięte i pomalowane. Kiiyuko upierała się by wymalować jeszcze moje powieki cieniem, jednak na to się nie zgodziłam, podobnie jak na błyszczyk Yui. Cały czas patrząc na swoją matkę ledwo powstrzymywałam szloch, jednak ona nawet tego nie dostrzegła. Była zbyt przejęta faktem, że Alfa watahy, do której należy bierze ślub i może się nią zaopiekować.
Przez kolejną godzinę siedziałyśmy nieopodal Pomarańczowego Drzewa po prostu i wpatrywałyśmy się w niebo, oczekując na to, aż księżyc nie znajdzie się w odpowiednim miejscu. Raz na jakiś czas wymieniałyśmy się zdaniami na jakiś temat. Głównie byłam pytana o to, czy zamierzam się starać o szczeniaki i jak poznałam się z Alfą oraz jaki sądzę, że jest. Byłam strasznie zmęczona tą rozmową, więc często odpływałam myślami do całkiem innej krainy, która jako jedyny dawała mi zawsze spokój ducha - do światków wykreowanych przez wyobraźnię. Chciałam je później wcisnąć do powieści... aczkolwiek ostatnio mam coraz mniej czasu na pisanie. Chyba zrezygnuję z którejś z funkcji. Zadania wiążące się z byciem Alfą były jeszcze bardziej wymagające, niż się spodziewałam.
- Już czas - powiedziała po jakimś czasie Yui. Niechętnie podniosłam się z ziemi i poczłapałam w ślad za nimi w kierunku Pomarańczowego Drzewa.
Mój puls ponownie przyspieszył, gdy tylko zobaczyłam tłum wilków, których wzroki wbite były w przepiękny ołtarz. Nigdzie nie widziałam Fermitate, jednak już po chwili dojrzałam jego lśniące, żółte ślepia na tyle całej grupy przybyłych.
- Spotkaliśmy się tutaj, aby umocnić wiązem małżeńskim Alfy dwóch dotychczas skłóconych watah - Watahy Magicznych Wilków oraz Watahy Czarnego Kruka. Od tej pory połączymy swe siły, będziemy zawsze trwać razem i wspierać się na każdym kroku. Nie będzie lepszych i gorszych - każdy tutaj jest jednym z magicznych wilków o olbrzymim potencjale. W każdym tli się choć odrobina dobra, czego doskonałym przykładem są członkowie za równo jednego, jak i drugiego stada.
- Bzdura - skomentowała Kazuma, jednak Kai, który wygłaszał przemówienie jako najstarszy z członków watahy całkowicie to zignorował. Nie mogłam się jednak nie uśmiechnąć. Uwielbiałam taki humor. Yuko otwarcie prychnęła szyderczym śmiechem, na co siedząca obok Sohara zmierzyła ją mordującym spojrzeniem.
- Od dziś Alfa Suzanna oraz Alfa Fermitate zostaną związani nierozwiązalną nicią miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej.
Rozległy się gromkie brawa, a zespół z Watahy Magicznych Wilków wraz z kilkoma muzykami z Watahy Czarnego Kruka zaczął grać jakiś utwór. W międzyczasie zostałam zaprowadzona przez Kiiyuko na tył tłumu. Ku mojemu zaskoczeniu postawiła mnie u boku mojego przyszłego męża i popchnęła lekko, zachęcając, abym się ruszyła. Szliśmy delikatnie ocierając się bokiem na sam przód, a dokładniej do Kai'ego, którego wcześniej zachęciłam do bycia kapłanem. Zaczęło mi się trochę kręcić w głowie. Gdzie jest lekarz? Ja nie chcę. Jednak nie chcę! Pomocy! Zabierzcie mnie stąd! - krzyczałam w duchu, rzucając przelotne spojrzenia wszystkim wilkom, których pyski zwrócone były w naszą stronę. Miałam wrażenie, że moje serce zaraz pęknie, a moje łapy zegną się, a ja upadnę. Było mi bardzo niedobrze. Wszyscy, a to wszyscy śledzili mój każdy ruch. Uśmiechnęłam się niepewnie, z trudem utrzymując równowagę.
Nim zauważyłam, już staliśmy na samym przodzie, tuż przy Kai'm. Uśmiechnął się do nas niemalże niezauważalnie.
- Czy obiecujecie sobie wypełniać wszystkie obowiązki dobrego męża i żony?
- Obiecujemy - odpowiedzieliśmy zgodnie.
- Czy obiecujecie sobie godnie żyć jako dobre Alfy Watahy Magii Kruka?
Rzuciłam mu pytające spojrzenie, jednak on nawet na mnie nie patrzył. Wataha Magii Kruka?
- Obiecujemy - rzekliśmy, jednak już z mniejszym przekonaniem.
- Czy obiecujecie zawsze działać na rzecz dobra stada oraz każdego jej członka?
- Obiecujemy.
- Takie są przyrzeczenia złożone przez Alfę Suzannę oraz Alfę Fermitate. Teraz możecie się pocałować.
<chętny?>
piątek, 23 września 2016
Skype
Kto chciałby dołączyć do grupy WMW na Skype?
Szczerze mówiąc jeszcze nie wiem, o czym dokładnie będziemy tam pisać,
ale znając życie po prostu o tym, co się dzieje na stronie, wymieniać
się pomysłami itd. Pożyjemy, zobaczymy. Wystarczy dodać mnie do znajomych (nazwa poniżej), wspomnieć o tym, że należy się do watahy i podać imię postaci. Może to sprawi, że będziemy się nieco rzadziej mijać, jak to bywa na czacie publicznym. :)Moja nazwa: simkaanimka
Można szukać również: Simka Animka
Na avatarze jest dziewczyna owinięta żółtym szlafrokiem.
Pozdrawiam!
czwartek, 15 września 2016
Od Miniru "Przypadek?" cz. 1 (cd. Sarah)
Biegnę ile sił w moich łapach. Drzewa usychają z każdą chwilą. Wszystko
powoli zmienia się w usunięte pędy cierni. Zbliżam się do wodopoju z
myślą, że ktoś mi pomoże. Mrok pochłania kolejne tereny watahy. Pędzę
jak najszybciej. Widzę wszystkie wilki, które znam, a one patrzą na
mnie. Ich wzrok sieje zniszczenie.
- Pomocy! Ratujcie! Trzeba uciekać! - krzyczę, a oni nadal we mnie wpatrzeni nie odzywają się. Pyski towarzyszy nie pokazują żadnych emocji. Suzy coś krzyknęła i cała reszta ruszyła w moją stronę. Byłam w pułapce... Zaczęłam uciekać w stronę tego mroku. Głosy w mojej głowie mi kazały... Wbiegłam w czerń...
Obudziłam się w zupełnie nie znanym mi miejscu gdzieś w górach. Wśród mgły zauważyłam jakiegoś wilka. Podeszłam do niego. To był mój dziadek...
- Nie ufaj... Zaufaj... Biegnij, zostań... - mówiły jakieś głosy... Bałam się strasznie...
- Podejdź, Suu. Nie możesz tak łatwo sobą pomiatać.
- Kto mną niby pomiata, dziadku? Nie rozumiem. Co to za głosy? Noc jest zła?
- Nie odpowiem ci na te pytania... Nie teraz... Za dużo pytasz...
- Gdzie jestem?!
- W śnie. - powiedział i zaczął się rozpływać.
- Nie, zaczekaj! - krzyczałam za znikającym wilkiem. Nie rozumiałam nic... Przynajmniej wiedziałam, że to tylko sen... Tylko jak się wybudzić?
- Dzień dobry... - znikąd pojawiła się biała wilczyca z fioletowymi runami na ciele. Znajdowałyśmy się w lesie. Wadera zaczęła warczeć i krążyć wokół mnie.
- Czego chcesz ode mnie?!
- Dowiesz się w swoim czasie! - powiedziała i rzuciła się na mnie. Poturlałyśmy się do... wody? Byłyśmy pod wodą!
Zaczęłam płynąć jak najdalej od niej wykorzystując chwilę oszołomienia. Rozpoczął się pościg. Próbowałam wypłynąć na powierzchnię. Wadera złapała się z całej siły za moje tylne łapy i rzuciła mnie na dno. Straciłam przytomność...
Otworzyłam oczy. Ujrzałam kanion. Wadera zniknęła... Wstałam na swoje łapy i podeszłam do małego jeziorka obok mnie. Spojrzałam na taflę wody... Ta wadera! Cofnęłam się, a tajemnicza wilczyca wyskoczyła z wody. Gdy byłam już na krańcu urwiska, z małego zbiornika wody zaczęły wylatywać fioletowe perły. Myślałam, że przywołał je ten wilk lecz one zaatakowały go. Wtapiały się w jej sierść i skórę osłabiając waderę. Zemdlała...
Ziemia pod moimi łapami zaczęła się zapadać. Powoli spadałam...
Obudziłam się zalana potem z łzami w oczach. Mój oddech był szybki i nieregularny. Był już ranek. Postanowiłam przejść się umyć, tylko nie chciałam by ktoś mnie zobaczył. Wyszłam z mojej jaskini i ruszyłam w stronę wodospadu. Droga minęła mi spokojnie. Na miejscu nie spotkałam nikogo. Podeszłam do wody i spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam strasznie... Już chciałam wejść do wody, gdy usłyszałam czyjś głos.
- Cześ... - wilk przerwał, a ja się mimowolnie odwróciłam - Czy to ty mi się przypadkiem nie śniłaś?
<Sarah?>
Uwagi: Zapomniałaś o kilku przecinkach. Cudzysłowie nie robi się za pomocą przecinków ani apostrofów! Zapomniałaś o numerze opowiadania. Nie jestem pewna, czy nie czasem w zdaniu "Za dużo się pytasz" "się" jest niepotrzebne... plus moim zdaniem lepiej brzmi "O zbyt wiele pytasz".
- Pomocy! Ratujcie! Trzeba uciekać! - krzyczę, a oni nadal we mnie wpatrzeni nie odzywają się. Pyski towarzyszy nie pokazują żadnych emocji. Suzy coś krzyknęła i cała reszta ruszyła w moją stronę. Byłam w pułapce... Zaczęłam uciekać w stronę tego mroku. Głosy w mojej głowie mi kazały... Wbiegłam w czerń...
Obudziłam się w zupełnie nie znanym mi miejscu gdzieś w górach. Wśród mgły zauważyłam jakiegoś wilka. Podeszłam do niego. To był mój dziadek...
- Nie ufaj... Zaufaj... Biegnij, zostań... - mówiły jakieś głosy... Bałam się strasznie...
- Podejdź, Suu. Nie możesz tak łatwo sobą pomiatać.
- Kto mną niby pomiata, dziadku? Nie rozumiem. Co to za głosy? Noc jest zła?
- Nie odpowiem ci na te pytania... Nie teraz... Za dużo pytasz...
- Gdzie jestem?!
- W śnie. - powiedział i zaczął się rozpływać.
- Nie, zaczekaj! - krzyczałam za znikającym wilkiem. Nie rozumiałam nic... Przynajmniej wiedziałam, że to tylko sen... Tylko jak się wybudzić?
- Dzień dobry... - znikąd pojawiła się biała wilczyca z fioletowymi runami na ciele. Znajdowałyśmy się w lesie. Wadera zaczęła warczeć i krążyć wokół mnie.
- Czego chcesz ode mnie?!
- Dowiesz się w swoim czasie! - powiedziała i rzuciła się na mnie. Poturlałyśmy się do... wody? Byłyśmy pod wodą!
Zaczęłam płynąć jak najdalej od niej wykorzystując chwilę oszołomienia. Rozpoczął się pościg. Próbowałam wypłynąć na powierzchnię. Wadera złapała się z całej siły za moje tylne łapy i rzuciła mnie na dno. Straciłam przytomność...
Otworzyłam oczy. Ujrzałam kanion. Wadera zniknęła... Wstałam na swoje łapy i podeszłam do małego jeziorka obok mnie. Spojrzałam na taflę wody... Ta wadera! Cofnęłam się, a tajemnicza wilczyca wyskoczyła z wody. Gdy byłam już na krańcu urwiska, z małego zbiornika wody zaczęły wylatywać fioletowe perły. Myślałam, że przywołał je ten wilk lecz one zaatakowały go. Wtapiały się w jej sierść i skórę osłabiając waderę. Zemdlała...
Ziemia pod moimi łapami zaczęła się zapadać. Powoli spadałam...
Obudziłam się zalana potem z łzami w oczach. Mój oddech był szybki i nieregularny. Był już ranek. Postanowiłam przejść się umyć, tylko nie chciałam by ktoś mnie zobaczył. Wyszłam z mojej jaskini i ruszyłam w stronę wodospadu. Droga minęła mi spokojnie. Na miejscu nie spotkałam nikogo. Podeszłam do wody i spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam strasznie... Już chciałam wejść do wody, gdy usłyszałam czyjś głos.
- Cześ... - wilk przerwał, a ja się mimowolnie odwróciłam - Czy to ty mi się przypadkiem nie śniłaś?
<Sarah?>
Uwagi: Zapomniałaś o kilku przecinkach. Cudzysłowie nie robi się za pomocą przecinków ani apostrofów! Zapomniałaś o numerze opowiadania. Nie jestem pewna, czy nie czasem w zdaniu "Za dużo się pytasz" "się" jest niepotrzebne... plus moim zdaniem lepiej brzmi "O zbyt wiele pytasz".
wtorek, 6 września 2016
Ciekawostka #33
Czasem
regeneracji dla WMW jest okres między czerwcem a sierpniem - wiadomo,
to właśnie wtedy kończy się rok szkolny i każdy ma więcej czasu na
pisanie. Niestety. W tym roku nie jest coraz lepiej, a coraz gorzej. Dla
porównania:
Bardzo cieszy mnie to, że piszecie długie opowiadania, jednak martwi mnie świadomość, że wataha może przygasnąć ot tak z miesiąca na miesiąc...
Czerwiec
2013 r.: 168 wyświetleń/2 op.
2014 r.: 2 221 wyświetleń/27 op.
2015 r.: 10 265 wyświetleń/54 op.
2016 r.: 5 104 wyświetleń/24 op.
Lipiec
2013 r.: 543 wyświetlenia/18 op.
2014 r.: 9 320 wyświetleń/144 op.
2015 r.: 10 107 wyświetleń/42 op.
2016 r.: 6 171 wyświetleń/27 op.
Sierpień
2013 r.: 1 401 wyświetleń/36 op.
2014 r.: 6 034 wyświetlenia/70 op.
2015 r.: 7 267 wyświetleń/30 op.
2016 r.: 6 036 wyświetleń/35 op.
Jak
widzicie - to, że możemy się niebawem na stałe pożegnać, nie jest
żartem... to, czy WMW przetrwa, zależy tylko i wyłącznie od Was.2013 r.: 1 401 wyświetleń/36 op.
2014 r.: 6 034 wyświetlenia/70 op.
2015 r.: 7 267 wyświetleń/30 op.
2016 r.: 6 036 wyświetleń/35 op.
Bardzo cieszy mnie to, że piszecie długie opowiadania, jednak martwi mnie świadomość, że wataha może przygasnąć ot tak z miesiąca na miesiąc...
poniedziałek, 5 września 2016
Od Renethraina "Cisza przed burzą" cz. 2
W donicy kwitła róża. Byłem w domu. Perspektywa jakaś inna... Jakby
wyższa? Poruszyłem palcami i zacisnąłem dłoń. Kiedy zmieniłem się w
człowieka? Ściany były białe, a w pomieszczeniu nie było niczego prócz
mnie, małego stoliczka z niebieskim obrusem i ową drewnianą donicą z
roślinką. Nagle róża zaczęła się kurczyć i marszczyć. Tak jakby
wyparowała z niej cała woda. Jej czerwone płatki stopniowo zaczęły
blednąć, a następnie przeszły w kolor zgniłej zieleni. Końcówki nieco
się wygięły i zupełnie zwęgliły.
Otworzyłem oczy. Od dwóch dni nie miałem żadnego snu. Aż do teraz. Odkąd spaliłem tamto drzewo nie działo się nic podejrzanego. Wyjrzałem zza jaskini i od razu oślepiło mnie poranne słońce. Pomimo tego dziwacznego snu, czuję się wyjątkowo wypoczęty. Wręcz rześki i pełen energii! Dziarskim krokiem ruszyłem w moje ulubione miejsce - nad wodospad. Sam nie wiem co mnie do niego tak ciągnie. Może to przez ten szum wody? Działa bardzo... Uspokajająco. No cóż, mniejsza o to. Po drodze wymieniłem spojrzenie z jakimś basiorem. Nie odezwałem się ani słowem. Uznałem, że to w porządku - skoro on też tego nie zrobił czemu ja miałbym? Dotarłem do lasu i skierowałem się na dobrze znaną mi ścieżkę. Przystanąłem przy rozwidleniu dróg. Normalnie odruchowo skręciłbym w prawo, ale tym razem przystanąłem. Tego wcześniej tu nie było - pomyślałem, gdy ujrzałem mały skrawek materiału nadziany na gałąź. Wiatru nie ma. W nocy też było cicho. Byłem tu wczoraj, a raczej zauważyłbym biały materiał na brązowej korze drzewa. I to dość spory kawałek. Podszedłem bliżej i powąchałem go. Nigdy wcześniej nie czułem tego zapachu, ale co się dziwić? Nie znam tu prawie nikogo. Może ktoś zahaczył o tę gałąź, gdy szedł przez las? A z resztą. Co mi tam? Nigdy nie szedłem w tamtą stronę, więc co szkodzi spróbować? Poznam nowe ścieżki, może wpadnę na coś ciekawego. Zerwałem materiał i ruszyłem w lewo. Las robił się coraz gęstszy, ptaki śpiewały, a wokół słychać było mnóstwo kroków zwierząt. Wziąłem głęboki wdech. To miejsce wydaje się tętnić życiem. Szedłem tak cały naładowany pozytywną energią, ciesząc się, że nie poszedłem nad wodospad. Nie wiedziałem jednak, że tak szybko pożałuję własnych myśli. Za jakieś piętnaście minut moje łapy stanęły na szarym popiele. Po drzewach zostały już tylko wyschnięte, zwęglone kikuty, a ptaki dziwnie umilkły. Z resztą tak jak i reszta zwierząt. Co tu się stało? Powietrze było gęste jak smoła, a jedynymi kolorami jakich mogłem się dopatrzeć były szary i czarny. Z wyjątkiem nieba i słońca. Po moim wspaniałym humorze nie pozostał nawet ślad. Ruszyłem naprzód. Mimo wszystko ciekawość wzięła górę. Z jam pod korzeniami drzew wydobywała się siarka. Gdzieś zauważyłem kości jeleni. Chyba całe stado. No tak. Teraz już wiem czemu w poprzedniej części było tak wiele zwierząt. One wszystkie uciekły stąd w głąb lasu. Roślinność wymiera, więc nic dziwnego. Nawet słońce wydaje się świecić tu słabiej. Ale... Czemu? Ktoś zatruł glebę? Albo wodę. Dziwne jest tylko to, że pomiędzy zniszczonym "wrakiem lasu", a tętniącą życiem puszczą jest wyraźna granica. Tylną łapę można postawić na zielonej, dorodnej trawie, a przednią na szarym popiele. Dopiero teraz zauważyłem, że już dawno opuściłem teren watahy. Nagle usłyszałem trzask. Kawałek węgla odpadł od czegoś co było kiedyś wiekowym drzewem. Zza niego wyłonił się wilk. Biały, chyba basior. O szczupłej posturze i zielonych końcówkach sierści. Od razu zwróciłem uwagę na porwaną, białą chustę, którą miał przewieszoną na szyi. Materiał, który wcześniej zawiązałem na przedniej łapę, ukradkiem wkopałem w popiół. Więc był na terenach watahy. Czego on tam szukał... Miał bardzo postrzępione uszy i paskudną minę, mimo, że z pyska taki brzydki nie był. Spokojnie można by go pomylić z waderą. Zdradzają go tylko masywne łapy. Jego długi ogon, zakończony zielonym płomieniem, wzbił w powietrze tuman kurzu, gdy podszedł bliżej.
Odruchowo najeżyłem sierść. Coś z nim nie tak.
- A ty to coś za jeden? - wykrzywił pysk w szaleńczym uśmiechu - Co? Milczysz? Czy niemowa? Język obcięli, hee? Za dużo paplałeś złociutki? Bla, bla, bla...
- Za dużo paplasz tu tylko ty - warknąłem
- Och! Jakże miło mi usłyszeć twój głos! Dziękuję za ten zaszczyt - ukłonił się teatralnie - Czy teraz wyjawisz mi swoje tajemnicze imię? "My lord"?
- Garon - skłamałem
- Witaj Garonie, synu...?
- Garanda - dokończyłem
Tylko wilki z południa, a dokładniej z klanu Nara, tytułują się w ten sposób. Więc jest z moich stron. Co w takim razie robi tak daleko na północy?
- Jaffer syn Darona wita cię Garonie, synu Garanda. - powiedział
- I ja cię witam Jafferze, synu Darona - wyrecytowałem
Co jest z nim nie tak... Nie mogę pozbyć się wrażenia, że już gdzieś to czułem. To dziwne uczucie osłabienia i pustki. Jakby... Jakby życie ze mnie uchodziło. O kurde.
- Śmierć kroczy za tobą, Jafferze synu Darona. - wyszczerzyłem kły - Jesteś zaprzedanym nekromantą.
Mój ojciec mówił mi o tym kiedyś. Zwykli nekromanci swoją siłę czerpią ze świata zmarłych. Są jednak ci, którym to nie wystarcza. Zaprzedają część swojej duszy, oddając ją tym po drugiej stronie, po to aby móc czerpać też energię ze świata żywych. Jest to jeden z najbardziej haniebnych czynów jakie może dopuścić się nekromanta. Czyn karany śmiercią.
- Brawo! Brawa dla tego oto pana! Jestem pod wielkim wrażeniem. Niewiele osób rozróżnia to pojęcie od pojęcia "nekromanta". Och, naprawdę. Urosłem we własnych oczach.
- Zamknij się! - warknąłem - Czego szukałeś w lesie?!
Samiec cmoknął parę razy i pokiwał łbem. Poruszał się z przesadzoną gracją. Czułem się jakbym rozmawiał z tanim aktorem kiepskiego teatru.
- A więc to już koniec grzeczności? - przechylił głowę na lewą stronę - Szkoda. No cóż. Przynajmniej część zapoznawczą mamy już za sobą. Zawsze uważałem, że należy znać imię swojego zabójcy.
- Och, więc już planujesz ginąć z mojej łapy? - zadrwiłem
- Miałem na myśli ciebie.
Nim skończył zdanie zniknął z mojego pola widzenia.
Uwagi: Wciąż zdarza ci się stawiać Spacje przed znakami interpunkcyjnymi.
Otworzyłem oczy. Od dwóch dni nie miałem żadnego snu. Aż do teraz. Odkąd spaliłem tamto drzewo nie działo się nic podejrzanego. Wyjrzałem zza jaskini i od razu oślepiło mnie poranne słońce. Pomimo tego dziwacznego snu, czuję się wyjątkowo wypoczęty. Wręcz rześki i pełen energii! Dziarskim krokiem ruszyłem w moje ulubione miejsce - nad wodospad. Sam nie wiem co mnie do niego tak ciągnie. Może to przez ten szum wody? Działa bardzo... Uspokajająco. No cóż, mniejsza o to. Po drodze wymieniłem spojrzenie z jakimś basiorem. Nie odezwałem się ani słowem. Uznałem, że to w porządku - skoro on też tego nie zrobił czemu ja miałbym? Dotarłem do lasu i skierowałem się na dobrze znaną mi ścieżkę. Przystanąłem przy rozwidleniu dróg. Normalnie odruchowo skręciłbym w prawo, ale tym razem przystanąłem. Tego wcześniej tu nie było - pomyślałem, gdy ujrzałem mały skrawek materiału nadziany na gałąź. Wiatru nie ma. W nocy też było cicho. Byłem tu wczoraj, a raczej zauważyłbym biały materiał na brązowej korze drzewa. I to dość spory kawałek. Podszedłem bliżej i powąchałem go. Nigdy wcześniej nie czułem tego zapachu, ale co się dziwić? Nie znam tu prawie nikogo. Może ktoś zahaczył o tę gałąź, gdy szedł przez las? A z resztą. Co mi tam? Nigdy nie szedłem w tamtą stronę, więc co szkodzi spróbować? Poznam nowe ścieżki, może wpadnę na coś ciekawego. Zerwałem materiał i ruszyłem w lewo. Las robił się coraz gęstszy, ptaki śpiewały, a wokół słychać było mnóstwo kroków zwierząt. Wziąłem głęboki wdech. To miejsce wydaje się tętnić życiem. Szedłem tak cały naładowany pozytywną energią, ciesząc się, że nie poszedłem nad wodospad. Nie wiedziałem jednak, że tak szybko pożałuję własnych myśli. Za jakieś piętnaście minut moje łapy stanęły na szarym popiele. Po drzewach zostały już tylko wyschnięte, zwęglone kikuty, a ptaki dziwnie umilkły. Z resztą tak jak i reszta zwierząt. Co tu się stało? Powietrze było gęste jak smoła, a jedynymi kolorami jakich mogłem się dopatrzeć były szary i czarny. Z wyjątkiem nieba i słońca. Po moim wspaniałym humorze nie pozostał nawet ślad. Ruszyłem naprzód. Mimo wszystko ciekawość wzięła górę. Z jam pod korzeniami drzew wydobywała się siarka. Gdzieś zauważyłem kości jeleni. Chyba całe stado. No tak. Teraz już wiem czemu w poprzedniej części było tak wiele zwierząt. One wszystkie uciekły stąd w głąb lasu. Roślinność wymiera, więc nic dziwnego. Nawet słońce wydaje się świecić tu słabiej. Ale... Czemu? Ktoś zatruł glebę? Albo wodę. Dziwne jest tylko to, że pomiędzy zniszczonym "wrakiem lasu", a tętniącą życiem puszczą jest wyraźna granica. Tylną łapę można postawić na zielonej, dorodnej trawie, a przednią na szarym popiele. Dopiero teraz zauważyłem, że już dawno opuściłem teren watahy. Nagle usłyszałem trzask. Kawałek węgla odpadł od czegoś co było kiedyś wiekowym drzewem. Zza niego wyłonił się wilk. Biały, chyba basior. O szczupłej posturze i zielonych końcówkach sierści. Od razu zwróciłem uwagę na porwaną, białą chustę, którą miał przewieszoną na szyi. Materiał, który wcześniej zawiązałem na przedniej łapę, ukradkiem wkopałem w popiół. Więc był na terenach watahy. Czego on tam szukał... Miał bardzo postrzępione uszy i paskudną minę, mimo, że z pyska taki brzydki nie był. Spokojnie można by go pomylić z waderą. Zdradzają go tylko masywne łapy. Jego długi ogon, zakończony zielonym płomieniem, wzbił w powietrze tuman kurzu, gdy podszedł bliżej.
Odruchowo najeżyłem sierść. Coś z nim nie tak.
- A ty to coś za jeden? - wykrzywił pysk w szaleńczym uśmiechu - Co? Milczysz? Czy niemowa? Język obcięli, hee? Za dużo paplałeś złociutki? Bla, bla, bla...
- Za dużo paplasz tu tylko ty - warknąłem
- Och! Jakże miło mi usłyszeć twój głos! Dziękuję za ten zaszczyt - ukłonił się teatralnie - Czy teraz wyjawisz mi swoje tajemnicze imię? "My lord"?
- Garon - skłamałem
- Witaj Garonie, synu...?
- Garanda - dokończyłem
Tylko wilki z południa, a dokładniej z klanu Nara, tytułują się w ten sposób. Więc jest z moich stron. Co w takim razie robi tak daleko na północy?
- Jaffer syn Darona wita cię Garonie, synu Garanda. - powiedział
- I ja cię witam Jafferze, synu Darona - wyrecytowałem
Co jest z nim nie tak... Nie mogę pozbyć się wrażenia, że już gdzieś to czułem. To dziwne uczucie osłabienia i pustki. Jakby... Jakby życie ze mnie uchodziło. O kurde.
- Śmierć kroczy za tobą, Jafferze synu Darona. - wyszczerzyłem kły - Jesteś zaprzedanym nekromantą.
Mój ojciec mówił mi o tym kiedyś. Zwykli nekromanci swoją siłę czerpią ze świata zmarłych. Są jednak ci, którym to nie wystarcza. Zaprzedają część swojej duszy, oddając ją tym po drugiej stronie, po to aby móc czerpać też energię ze świata żywych. Jest to jeden z najbardziej haniebnych czynów jakie może dopuścić się nekromanta. Czyn karany śmiercią.
- Brawo! Brawa dla tego oto pana! Jestem pod wielkim wrażeniem. Niewiele osób rozróżnia to pojęcie od pojęcia "nekromanta". Och, naprawdę. Urosłem we własnych oczach.
- Zamknij się! - warknąłem - Czego szukałeś w lesie?!
Samiec cmoknął parę razy i pokiwał łbem. Poruszał się z przesadzoną gracją. Czułem się jakbym rozmawiał z tanim aktorem kiepskiego teatru.
- A więc to już koniec grzeczności? - przechylił głowę na lewą stronę - Szkoda. No cóż. Przynajmniej część zapoznawczą mamy już za sobą. Zawsze uważałem, że należy znać imię swojego zabójcy.
- Och, więc już planujesz ginąć z mojej łapy? - zadrwiłem
- Miałem na myśli ciebie.
Nim skończył zdanie zniknął z mojego pola widzenia.
Uwagi: Wciąż zdarza ci się stawiać Spacje przed znakami interpunkcyjnymi.
niedziela, 4 września 2016
Podsumowanie sierpnia
Rok szkolny 2016/2017 się zaczął, wszyscy się cieszą, ogólna radość i wiwaty... :'D
Tak już bardziej odnośnie naszych internetowych spraw, spraw pikselowych wilczków: sierpień do miesięcy szczególnie aktywnych nie należał. Powiecie, że jednak dość sporo postów się pojawiło... no nie całkiem. Kilkanaście z nich to ciekawostki bądź ogłoszenia. Za kilka dni pozbędę się z "terenów" restauracji, więc kto chce pisać o festynie, powinien zrobić to szybko, bo bonus zniknie. Kto już zaczął serie, nie może kupić po zniknięciu knajpy żadnego dania lub drinka. Ta opcja będzie dostępna dopiero za... realne 2 lata. Mówi się trudno. Czasu było dość (bo ponad 3 miesiące). Kto nie zdążył, to jego sprawa. ;P
Liczę się z tym, że aktywność watahy spadnie, więc dla przypomnienia - teraz obowiązek pisania op. jest nie raz w tygodniu, lecz na dwa. Ot, takie udogodnienie w razie tony nauki. Bo w końcu kto nie znalazłby tej przynajmniej godzinki w połowie miesiąca, na napisanie czegokolwiek? Mam jednak nadzieję, że nie zacznie się pojawiać tyle op., że byłabym w stanie policzyć na palcach jednej ręki, a znacznie więcej. Wydaje mi się, że jesteście w stanie to zrobić. Pamiętajcie - ja jestem jedna, a Was ponad 20. Nie będę pisać XX op., byleby coś się działo na stronie. :)
Odnośnie zmian - wciąż nad nimi pracuję. Mam zaczęte poprawki w zakładkach, jednak połowicznie, więc znajdują się w wersji roboczej WMW. Proszę o cierpliwość. O ile Wam raczej nie zmieni to za wiele, tak nowym osobom może to wiele pomóc, gdyż - nie czarujmy się - domyślne opisy i tłumaczenia w moim wykonaniu są dość chaotyczne.
O! No właśnie. Kto wziął udział w "Bitwie" powinien już napisać swoje op., bo nie możemy czekać w nieskończoność.
Ponadto zapraszam do korzystania z zapoznania oraz innych przygód. Przypominam również o konkursach. :)
Wilki, które brały czynny udział w pełnionym stanowisku:
Tak już bardziej odnośnie naszych internetowych spraw, spraw pikselowych wilczków: sierpień do miesięcy szczególnie aktywnych nie należał. Powiecie, że jednak dość sporo postów się pojawiło... no nie całkiem. Kilkanaście z nich to ciekawostki bądź ogłoszenia. Za kilka dni pozbędę się z "terenów" restauracji, więc kto chce pisać o festynie, powinien zrobić to szybko, bo bonus zniknie. Kto już zaczął serie, nie może kupić po zniknięciu knajpy żadnego dania lub drinka. Ta opcja będzie dostępna dopiero za... realne 2 lata. Mówi się trudno. Czasu było dość (bo ponad 3 miesiące). Kto nie zdążył, to jego sprawa. ;P
Liczę się z tym, że aktywność watahy spadnie, więc dla przypomnienia - teraz obowiązek pisania op. jest nie raz w tygodniu, lecz na dwa. Ot, takie udogodnienie w razie tony nauki. Bo w końcu kto nie znalazłby tej przynajmniej godzinki w połowie miesiąca, na napisanie czegokolwiek? Mam jednak nadzieję, że nie zacznie się pojawiać tyle op., że byłabym w stanie policzyć na palcach jednej ręki, a znacznie więcej. Wydaje mi się, że jesteście w stanie to zrobić. Pamiętajcie - ja jestem jedna, a Was ponad 20. Nie będę pisać XX op., byleby coś się działo na stronie. :)
Odnośnie zmian - wciąż nad nimi pracuję. Mam zaczęte poprawki w zakładkach, jednak połowicznie, więc znajdują się w wersji roboczej WMW. Proszę o cierpliwość. O ile Wam raczej nie zmieni to za wiele, tak nowym osobom może to wiele pomóc, gdyż - nie czarujmy się - domyślne opisy i tłumaczenia w moim wykonaniu są dość chaotyczne.
O! No właśnie. Kto wziął udział w "Bitwie" powinien już napisać swoje op., bo nie możemy czekać w nieskończoność.
Ponadto zapraszam do korzystania z zapoznania oraz innych przygód. Przypominam również o konkursach. :)
Wilki, które brały czynny udział w pełnionym stanowisku:
RADA ŻYWIOŁÓW
Obecni na zebraniu: -
Kto napisał op.: -
POLOWANIA
Rano: -
Popołudnie (+5 SG): Suzanna
Wieczór: -
SZPITAL
Kto napisał op.: -
WOJSKO I PATROL
Kto napisał op.: -
ROZRYWKOWE I INNE
Kto napisał op.: -
SZKOŁA
Kto napisał op. (z nauczycieli): -
*****************************
Leniwe Alfy:Kiiyuko: 0 (+0 = 0)
Suzanna: 1 (+0 = 1)
---------------------------------------------
Yuki: 4 (+3 = 7) <-- Beta
Mizuki: 3 (+2 = 5) <--- Gamma
Valka: 3 (+1 = 4) <--- Delta
Serill: 3 (+1 = 4)
Miniru: 3 (+1 = 4)
Kai: 2 (+2 = 4)
Luke: 2 (+2 = 4)
Kirke: 2 (+2 = 4)
Astrid: 2 (+1 = 3)
Nirvaren: 3 (+0 = 3)
Renethrain: 2
Sohara: 1 (+1 = 2)
Kazuma: 0 (+2 = 2)
Dante: 1 (+0 = 1)
Sierra: 1 (+1 = 2)
Sarah: 1 (+1 = 2)
Yui: 0 (+1 = 1)
Desari Valentine: 0 (+1 = 1)
Kara: 0 (+1 = 1)
Muiri: 0 (+1 = 1)
Serafina: 0 (+1 = 1)
Felix: 0 (+1 = 1)
Nirgrum: 0 (+1 = 1)
Itachi: 0 (+0 = 0)
Za zrobienie podsumowania op. z sierpnia dziękuję Yuki.
Okres próbny ukończyli:
Luke: 2 (5)
Nirvaren: 3 (5)
Serill: 3 (5)
Kara: 0 (1)
Muiri: 0 (1)
Serafina: 0 (1)
Felix: 0 (1)
Nirgrum: 0 (1)
Miniru: 3 (4)
-------
Renetharin: 2
Skreślone są te, które nie przeszły. Wilki, które napisały poniżej 3 op. i są dość długo na watasze zostają wyrzucone, a te mające powyżej 4 op. są już pełnoprawnymi członkami. Zaznaczone na fioletowo mają drugą szansę.
Nirvaren: 3 (5)
Serill: 3 (5)
Miniru: 3 (4)
-------
Renetharin: 2
Skreślone są te, które nie przeszły. Wilki, które napisały poniżej 3 op. i są dość długo na watasze zostają wyrzucone, a te mające powyżej 4 op. są już pełnoprawnymi członkami. Zaznaczone na fioletowo mają drugą szansę.
Tak, ilość napisanych op. podczas okresu próbnego też ma znaczenie!
Dodaję po 6 pkt. umiejętności i 3 pkt.mocy każdemu wilkowi (jak to zawsze czynię po podsumowaniu) za kolejny miesiąc członkostwa.
sobota, 3 września 2016
Od Kai'ego "Watson, mamy problem! Cały świat się wali!" cz. 8 (cd. Sierra)
- Sierra? Co ty tu robisz? - warknąłem zniecierpliwiony.
- O to samo mogłabym spytać ciebie - zachichotała, przekrzywiając łeb w bok. - Co basior może robić w środku nocy podczas podglądania wader, które raczej nie są jego znajomymi?
- Nie twój interes, kobieto - mruknąłem z niezadowoleniem. Chyba nawet wolałem sobie nie wyobrażać, co sobie myślała Sierra. Cmoknęła z dezaprobatą.
- Nie uważam, aby to było normalne... No, ale jak tam chcesz. - Odwróciła się, chcąc odejść, ale zwróciła się do mnie jeszcze dwoma zdaniami: - Jeżeli uznasz za stosowne porozmawiać ze mną o tym, co ty do jasnej ciasnej tutaj odwalałeś, przyjdź do mnie. Aha, i w innym przypadku nawet się do mnie nie zbliżaj.
Wywróciłem oczami. Tak to jest, kiedy ktoś przychodzi w złym momencie i nie dość, że jest zaskoczony, to jeszcze tworzy własne domysły, z których za nic w świecie nie zamierza zrezygnować.
- Jasne, idź sobie - mruknąłem tak, aby usłyszała, po czym przeszedłem przez krzaki dzielące mnie od łąki, na której jeszcze przed chwilą widziałem waderę wydzielającym słodki zapach. Kilka spojrzeń wystarczyło mi, bym przypomniał sobie, w którym kierunku mogła pójść. Zdecydowałem się pobiec w jej kierunku. Dałem z siebie wszystko, by osiągnąć jak najlepsze tempo. Nie mogła mi uciec. Nie wtedy, kiedy byłem tak blisko! Teraz został tylko nikły zapach jej perfum, który nie zostanie tu na długo chociażby przez to, że poruszała się dostatecznie szybko. W duchu cieszyłem się, że determinacja pozwoliła mi powrócić do dawnej sprawności i nie łamało mnie w kościach. Treningi jednak są niezwykle pomocną rzeczą.
Mijały minuty, ja oddalałem się od Sierry coraz bardziej i bardziej. Jedyną rzeczą, którą sobie zaprzątałem głowę, było doścignięcie wadery. Bystrym wzrokiem lustrowałem okolicę, cały czas kontrolując, czy zapach nie zanika i czy jestem na dobrej drodze. Wielokrotnie wykonywała zwroty, ale na moje szczęście za każdym razem orientowałem się, w którym kierunku.
W końcu zapach robił się naprawdę ostry. Wyglądało na to, że jest w pobliżu. Zwolniłem i zacząłem się rozglądać. Gdzie ona mogła się podziewać? Twierdząc po zapachu, zmęczyła się i gdzieś tutaj ukryła. Powoli świtało. Jeśli przez pół nocy biegła do Watahy Magicznych Wilków, a drugie pół uciekała, mogła chcieć uciąć sobie drzemkę. Zapach nie słabł, więc usiadłem i zastanawiałem się, co dalej zrobić. Jedyną słuszną decyzją zdawało się być odczekać na jakiś ruch. Zawsze może robić się niewidzialna. Wyczuwałem jakieś myśli, jednak były skutecznie zagłuszane. Być może i ona miała zdolność czytania we wspomnieniach, jednak mniej wyćwiczoną, niż ja. Cały czas "nasłuchując umysłem", siedziałem i wpatrywałem się w skupieniu w punkt, z którego najlepiej fale były wyczuwalne. Nie chciałem się zbliżać, nie chcąc jej płoszyć. W końcu nie miałem jej pojmać, tylko śledzić oraz dowiedzieć się o jej miejscu zamieszkania.
W południe w końcu wyczułem ruch. Ruszyła dalej. Zorientowałem się po tym, że po prostu sygnał zniknął. Kierując się resztkami jej słodkiego zapachu, zmierzałem dalej, tym razem spokojnym krokiem, stawiając ostrożnie każdą łapę. Ona również nie poruszała się szczególnie prędko. Najwidoczniej uważała, że jest już bezpieczna. W ciszy przemierzałem gęsty las, aż w końcu nie zaczęły być wyczuwalne różne ostre wonie różnych wilków. Wataha. Na swoje nieszczęście szybko zgubiłem jej zapach. Nie miałem teraz absolutnej pewności, czy aby na pewno tutaj mieszka, czy może tylko przechodziła. Stałem tak przez dobrą chwilę, aż w końcu nie usłyszałem głosów.
- Haha! I co wtedy powiedział?
- Że lubi pasztet.
- Poważnie? - zaśmiała się jakaś wadera.
- On naprawdę już zostanie na zawsze sam.
- Wszystko jest lepsze od tego jak mu tam było... Pączka.
- Narzeczonego Alfy? Oczywiście - ponownie wybuch śmiechu - On bardziej od niej woli ludzkie słodkości.
Stałem jeszcze tak przez chwilę. Nie wyczuli mnie. Cichnące w oddali głosy dały mi znak, że poszli dalej. Mogę kontynuować śledztwo. Ostrożnie szedłem dalej, aż nie zatrzymał mnie zimny głos jakiegoś wilka.
- Stój. Nie ruszaj się, bo może się to źle skończyć.
Posłusznie zatrzymałem się i czekałem, aż wilk stanie tuż przede mną. Nie miałem większej chęci na ucieczkę. Pewnie zaraz dowiem się, czy czarno-czerwona wadera należy do tego stada, a następnie grzecznie przeproszę i odejdę. Nie mam chęci robić żadnej draki.
- Dlaczego szedłeś za Achitą?
Nagle w moich uszach zaczęło dzwonić. Zrobiło mi się trochę słabo. Wadera o imieniu Achita? Ze zdolnościami żywiołu umysłu?
- Ja... szukałem... - nie mogłem się wysłowić. Zaczęło mi się trudniej oddychać. Co jak co, ale od zawsze miałem z tym problem w stresujących momentach. Zawsze brakowało mi powietrza. - Zgubiłem się.
- Taki staruch jak ty? Młody wilk - zrozumiałbym, ale żeby tak doświadczony z braku innych pomysłów śledzący innego? Ponadto zmierzałeś z terenów, na których aż roi się od watah. Jesteś szpiegiem.
Wtedy do mojej głowy przyszła wymówka. Wyprostowałem się i częściowo odzyskując dech, przemówiłem:
- Wasza członkini... Achita, tak? Została przyłapana na wchodzeniu na tereny naszej watahy. Co zarządziłaby każda Alfa w takim wypadku? Cieszcie się, że w ogóle żyje.
To zamknęło mu usta. Był sam, więc zapewne namyślał się, cóż począć.
- Zaprowadzę cię do Alfy. Ona zadecyduje, co zrobić.
Wywróciłem oczami, ale się zgodziłem. Kłótnia z nim nie mogłaby się skończyć dobrze. W mojej piersi serce galopowało. Czułem, że niedaleko znajduje się wadera, która naprawdę mogła być moją córką. Żałowałem, że nie przyjrzałem się jej dokładniej. Nie jestem w stanie sobie teraz nawet dokładnie przypomnieć jej pyska. Niespokojnie wypatrywałem jej, wodząc wzrokiem po każdym zakamarku mijanych krzaków, ale niestety nie dostrzegłem żadnego skrawka czerwonego futra. Kiedy dotarliśmy do miejsca, które musiało być centrum, basior który mnie zatrzymał, stanął w miejscu. Popatrzyłem na niego zastanawiając się, czy sam się zastanawia, gdzież może się podziewać Alfa.
- A ten, to co za jeden? - usłyszałem za sobą warknięcie. Po obróceniu głowy ujrzałem może pięcioletnią waderę. Wysoko uniesiony podbródek i zarozumiałe spojrzenie wskazywało na to, że mam przed sobą Alfę. Niechętnie się odwróciłem i lekko skłoniłem.
- Przybysz z daleka. Przybył w ślad za Achitą. Podobno włamała się na tereny jego watahy. Zlecono mu dowiedzieć się, dlaczego to zrobiła.
Alfa uniosła lekko brew i zamyśliła się. Zaraz potem z krzaków wyłonił się brązowy basior z iskrzącymi się radością ślepiami. Ściskał w zębach koszyczek. Kiedy posłał mi przelotne spojrzenie, pojawiła się w nich jakaś drwiąca nutka, która mi się zdecydowanie nie spodobała. Wadera odwróciła się w jego kierunku.
- Kochanie, jak radzisz? Zabić go na miejscu, skazać na tortury, chłostę czy może zamknąć w celi?
Basior wypuścił z silnych szczęk koszyk, z którego wysypały się owoce. Na jego pysku pojawił się szeroki uśmiech.
- Jestem za torturami.
Wiedziałem, że nie będą litościwi. Może nie od razu, ale mogłem się tego po prostu domyślić. Być może Achita chciała zwyczajnie od nich uciec... tylko dlaczego wróciła?
- Nie możemy po prostu sobie tego wszystkiego wyjaśnić? Uwierzcie, że należę do znacznie potężniejszej watahy od waszej i...
Przerwał mi śmiech Alfy. Nie bardzo wiedziałem, co ją tak bawi, ale i basior wyglądał tak, jakby zaraz miał parsknąć śmiechem.
- Naprawdę sądziłeś, że puścimy wam to płazem? Podejrzewam, że nawet twoja wataha nie wie, w którym kierunku wyruszyłeś.
Miała rację. O mojej wyprawie wiedziały tylko te półgłówki... i Sierra. Pewnie przypomni sobie o moim istnieniu za miesiąc, albo i może nawet wcale. Być może to jest mój koniec.
- Inuś, mogę się nim zająć? Dawno tego nie robiłem. Jeszcze trochę i zapomnę o moich popisowych torturach - wyszczerzył się jak głupi. Zacząłem się wycofywać, ale wilk stojący u mojego boku rzucił na mnie jakieś zaklęcie, które powaliło mnie na ziemię. Syknąłem z bólu. Chwilę później straciłem przytomność.
- Księżniczka już się obudziła?
Prychnąłem. Spróbowałem się podnieść, ale moje łapy były przykute do podłoża. Niech szlag to trafi. Znajdowaliśmy się na łące, na której był podest z łańcuchami, którymi zostałem spętany. Kątem oka dostrzegłem, że znajdowało się tam również wiele innych ostrych przedmiotów, których nawet nie umiałem w żaden sposób nazwać. Nie zapowiadało się to obiecująco.
- Ten twój uśmiech jest drażniący - stwierdziłem, siląc się na spokój.
- Nie odzywaj się, staruchu.
- Bo co? Wytniesz mi język? - zaśmiałem się ironicznie - Teraz już mi wszystko jedno. Nie czujesz się głupio mówiąc do osoby, która mogłaby być twoim ojcem? - zadrwiłem. Byłem od niego widocznie starszy, jednak i tak się speszył. Dopiero po chwili wypiął dumnie pierś i przemówił:
- Wiek tutaj nie gra żadnej roli. Teraz to ja jestem twoim PANEM i jeśli wypowiesz jeszcze choć słowo, śmierć będzie powolna i bolesna.
Prychnąłem. Opuścił uszy i zmarszczył nos. Zajrzałem na chwilę do jego umysłu. Zastanawiał się, o czym mógłby myśleć kat w chwilach, kiedy zamierza rozpocząć tortury "Jak tylko skończę z tym cholernym dziadygą, polecę do Marzenki po następną paczkę dountów. Nie da się żyć w takim stresie". Już się nie uśmiechał, więc tym razem to ja postanowiłem na swój pysk wpuścić odrobinę wesołości. Nie miał pewnie nawet zielonego pojęcia, że przed chwilą rozszyfrowałem jego plany pójścia do spożywczego. Zdecydowanie to nie była dobra chwila na radość, ale mój umysł był już tak skołowany, że nawet najgłupsza rzecz bawiła. To chyba zdenerwowało go jeszcze bardziej, bo trzasnął łapą o stalowy sprzęt, który z hukiem gruchnął o ziemię.
- Zginiesz marnie, śmieciu! Nikt nie jest w stanie stawić czoła bezlitosnemu Dravenowi!
Patrzyłem na niego bez wyrazu przez dobre kilka chwil, po czym oznajmiłem bez emocji:
- No i widzisz? Miałem rację. Jesteś moim synem.
<Sierra? Rzucisz się jak dzika na pomoc Kai'emu czy wolisz zostawić go na pastwę losu i paradować sobie po WMW i skarżyć się wilkom, jakim to starym zboczeńcem jest jej obiekt zainteresowania?>
- O to samo mogłabym spytać ciebie - zachichotała, przekrzywiając łeb w bok. - Co basior może robić w środku nocy podczas podglądania wader, które raczej nie są jego znajomymi?
- Nie twój interes, kobieto - mruknąłem z niezadowoleniem. Chyba nawet wolałem sobie nie wyobrażać, co sobie myślała Sierra. Cmoknęła z dezaprobatą.
- Nie uważam, aby to było normalne... No, ale jak tam chcesz. - Odwróciła się, chcąc odejść, ale zwróciła się do mnie jeszcze dwoma zdaniami: - Jeżeli uznasz za stosowne porozmawiać ze mną o tym, co ty do jasnej ciasnej tutaj odwalałeś, przyjdź do mnie. Aha, i w innym przypadku nawet się do mnie nie zbliżaj.
Wywróciłem oczami. Tak to jest, kiedy ktoś przychodzi w złym momencie i nie dość, że jest zaskoczony, to jeszcze tworzy własne domysły, z których za nic w świecie nie zamierza zrezygnować.
- Jasne, idź sobie - mruknąłem tak, aby usłyszała, po czym przeszedłem przez krzaki dzielące mnie od łąki, na której jeszcze przed chwilą widziałem waderę wydzielającym słodki zapach. Kilka spojrzeń wystarczyło mi, bym przypomniał sobie, w którym kierunku mogła pójść. Zdecydowałem się pobiec w jej kierunku. Dałem z siebie wszystko, by osiągnąć jak najlepsze tempo. Nie mogła mi uciec. Nie wtedy, kiedy byłem tak blisko! Teraz został tylko nikły zapach jej perfum, który nie zostanie tu na długo chociażby przez to, że poruszała się dostatecznie szybko. W duchu cieszyłem się, że determinacja pozwoliła mi powrócić do dawnej sprawności i nie łamało mnie w kościach. Treningi jednak są niezwykle pomocną rzeczą.
Mijały minuty, ja oddalałem się od Sierry coraz bardziej i bardziej. Jedyną rzeczą, którą sobie zaprzątałem głowę, było doścignięcie wadery. Bystrym wzrokiem lustrowałem okolicę, cały czas kontrolując, czy zapach nie zanika i czy jestem na dobrej drodze. Wielokrotnie wykonywała zwroty, ale na moje szczęście za każdym razem orientowałem się, w którym kierunku.
W końcu zapach robił się naprawdę ostry. Wyglądało na to, że jest w pobliżu. Zwolniłem i zacząłem się rozglądać. Gdzie ona mogła się podziewać? Twierdząc po zapachu, zmęczyła się i gdzieś tutaj ukryła. Powoli świtało. Jeśli przez pół nocy biegła do Watahy Magicznych Wilków, a drugie pół uciekała, mogła chcieć uciąć sobie drzemkę. Zapach nie słabł, więc usiadłem i zastanawiałem się, co dalej zrobić. Jedyną słuszną decyzją zdawało się być odczekać na jakiś ruch. Zawsze może robić się niewidzialna. Wyczuwałem jakieś myśli, jednak były skutecznie zagłuszane. Być może i ona miała zdolność czytania we wspomnieniach, jednak mniej wyćwiczoną, niż ja. Cały czas "nasłuchując umysłem", siedziałem i wpatrywałem się w skupieniu w punkt, z którego najlepiej fale były wyczuwalne. Nie chciałem się zbliżać, nie chcąc jej płoszyć. W końcu nie miałem jej pojmać, tylko śledzić oraz dowiedzieć się o jej miejscu zamieszkania.
W południe w końcu wyczułem ruch. Ruszyła dalej. Zorientowałem się po tym, że po prostu sygnał zniknął. Kierując się resztkami jej słodkiego zapachu, zmierzałem dalej, tym razem spokojnym krokiem, stawiając ostrożnie każdą łapę. Ona również nie poruszała się szczególnie prędko. Najwidoczniej uważała, że jest już bezpieczna. W ciszy przemierzałem gęsty las, aż w końcu nie zaczęły być wyczuwalne różne ostre wonie różnych wilków. Wataha. Na swoje nieszczęście szybko zgubiłem jej zapach. Nie miałem teraz absolutnej pewności, czy aby na pewno tutaj mieszka, czy może tylko przechodziła. Stałem tak przez dobrą chwilę, aż w końcu nie usłyszałem głosów.
- Haha! I co wtedy powiedział?
- Że lubi pasztet.
- Poważnie? - zaśmiała się jakaś wadera.
- On naprawdę już zostanie na zawsze sam.
- Wszystko jest lepsze od tego jak mu tam było... Pączka.
- Narzeczonego Alfy? Oczywiście - ponownie wybuch śmiechu - On bardziej od niej woli ludzkie słodkości.
Stałem jeszcze tak przez chwilę. Nie wyczuli mnie. Cichnące w oddali głosy dały mi znak, że poszli dalej. Mogę kontynuować śledztwo. Ostrożnie szedłem dalej, aż nie zatrzymał mnie zimny głos jakiegoś wilka.
- Stój. Nie ruszaj się, bo może się to źle skończyć.
Posłusznie zatrzymałem się i czekałem, aż wilk stanie tuż przede mną. Nie miałem większej chęci na ucieczkę. Pewnie zaraz dowiem się, czy czarno-czerwona wadera należy do tego stada, a następnie grzecznie przeproszę i odejdę. Nie mam chęci robić żadnej draki.
- Dlaczego szedłeś za Achitą?
Nagle w moich uszach zaczęło dzwonić. Zrobiło mi się trochę słabo. Wadera o imieniu Achita? Ze zdolnościami żywiołu umysłu?
- Ja... szukałem... - nie mogłem się wysłowić. Zaczęło mi się trudniej oddychać. Co jak co, ale od zawsze miałem z tym problem w stresujących momentach. Zawsze brakowało mi powietrza. - Zgubiłem się.
- Taki staruch jak ty? Młody wilk - zrozumiałbym, ale żeby tak doświadczony z braku innych pomysłów śledzący innego? Ponadto zmierzałeś z terenów, na których aż roi się od watah. Jesteś szpiegiem.
Wtedy do mojej głowy przyszła wymówka. Wyprostowałem się i częściowo odzyskując dech, przemówiłem:
- Wasza członkini... Achita, tak? Została przyłapana na wchodzeniu na tereny naszej watahy. Co zarządziłaby każda Alfa w takim wypadku? Cieszcie się, że w ogóle żyje.
To zamknęło mu usta. Był sam, więc zapewne namyślał się, cóż począć.
- Zaprowadzę cię do Alfy. Ona zadecyduje, co zrobić.
Wywróciłem oczami, ale się zgodziłem. Kłótnia z nim nie mogłaby się skończyć dobrze. W mojej piersi serce galopowało. Czułem, że niedaleko znajduje się wadera, która naprawdę mogła być moją córką. Żałowałem, że nie przyjrzałem się jej dokładniej. Nie jestem w stanie sobie teraz nawet dokładnie przypomnieć jej pyska. Niespokojnie wypatrywałem jej, wodząc wzrokiem po każdym zakamarku mijanych krzaków, ale niestety nie dostrzegłem żadnego skrawka czerwonego futra. Kiedy dotarliśmy do miejsca, które musiało być centrum, basior który mnie zatrzymał, stanął w miejscu. Popatrzyłem na niego zastanawiając się, czy sam się zastanawia, gdzież może się podziewać Alfa.
- A ten, to co za jeden? - usłyszałem za sobą warknięcie. Po obróceniu głowy ujrzałem może pięcioletnią waderę. Wysoko uniesiony podbródek i zarozumiałe spojrzenie wskazywało na to, że mam przed sobą Alfę. Niechętnie się odwróciłem i lekko skłoniłem.
- Przybysz z daleka. Przybył w ślad za Achitą. Podobno włamała się na tereny jego watahy. Zlecono mu dowiedzieć się, dlaczego to zrobiła.
Alfa uniosła lekko brew i zamyśliła się. Zaraz potem z krzaków wyłonił się brązowy basior z iskrzącymi się radością ślepiami. Ściskał w zębach koszyczek. Kiedy posłał mi przelotne spojrzenie, pojawiła się w nich jakaś drwiąca nutka, która mi się zdecydowanie nie spodobała. Wadera odwróciła się w jego kierunku.
- Kochanie, jak radzisz? Zabić go na miejscu, skazać na tortury, chłostę czy może zamknąć w celi?
Basior wypuścił z silnych szczęk koszyk, z którego wysypały się owoce. Na jego pysku pojawił się szeroki uśmiech.
- Jestem za torturami.
Wiedziałem, że nie będą litościwi. Może nie od razu, ale mogłem się tego po prostu domyślić. Być może Achita chciała zwyczajnie od nich uciec... tylko dlaczego wróciła?
- Nie możemy po prostu sobie tego wszystkiego wyjaśnić? Uwierzcie, że należę do znacznie potężniejszej watahy od waszej i...
Przerwał mi śmiech Alfy. Nie bardzo wiedziałem, co ją tak bawi, ale i basior wyglądał tak, jakby zaraz miał parsknąć śmiechem.
- Naprawdę sądziłeś, że puścimy wam to płazem? Podejrzewam, że nawet twoja wataha nie wie, w którym kierunku wyruszyłeś.
Miała rację. O mojej wyprawie wiedziały tylko te półgłówki... i Sierra. Pewnie przypomni sobie o moim istnieniu za miesiąc, albo i może nawet wcale. Być może to jest mój koniec.
- Inuś, mogę się nim zająć? Dawno tego nie robiłem. Jeszcze trochę i zapomnę o moich popisowych torturach - wyszczerzył się jak głupi. Zacząłem się wycofywać, ale wilk stojący u mojego boku rzucił na mnie jakieś zaklęcie, które powaliło mnie na ziemię. Syknąłem z bólu. Chwilę później straciłem przytomność.
***
Kiedy się ocknąłem, panowała noc. Naprzeciwko mnie siedział wilk będący zapewne rzekomym narzeczonym Alfy, którego żartobliwie nazywano "Pączkiem". Prócz futra koloru brązowego ciasta i pomarańczowych kropek na grzbiecie kojarzących się ze skórkami pomarańczy nie łączyło go z nim nic. Miał puszyste futro, ale nie był w każdym razie gruby. Prędzej nazwałbym go "Głupim Wyszczerzem", bo uśmiech nie znikał z jego pyska. Dookoła płonęły pochodnie. Przeszło mi przez myśl, że może ten jakże irytujący wilk ma za słaby wzrok, by widzieć dobrze w ciemności.- Księżniczka już się obudziła?
Prychnąłem. Spróbowałem się podnieść, ale moje łapy były przykute do podłoża. Niech szlag to trafi. Znajdowaliśmy się na łące, na której był podest z łańcuchami, którymi zostałem spętany. Kątem oka dostrzegłem, że znajdowało się tam również wiele innych ostrych przedmiotów, których nawet nie umiałem w żaden sposób nazwać. Nie zapowiadało się to obiecująco.
- Ten twój uśmiech jest drażniący - stwierdziłem, siląc się na spokój.
- Nie odzywaj się, staruchu.
- Bo co? Wytniesz mi język? - zaśmiałem się ironicznie - Teraz już mi wszystko jedno. Nie czujesz się głupio mówiąc do osoby, która mogłaby być twoim ojcem? - zadrwiłem. Byłem od niego widocznie starszy, jednak i tak się speszył. Dopiero po chwili wypiął dumnie pierś i przemówił:
- Wiek tutaj nie gra żadnej roli. Teraz to ja jestem twoim PANEM i jeśli wypowiesz jeszcze choć słowo, śmierć będzie powolna i bolesna.
Prychnąłem. Opuścił uszy i zmarszczył nos. Zajrzałem na chwilę do jego umysłu. Zastanawiał się, o czym mógłby myśleć kat w chwilach, kiedy zamierza rozpocząć tortury "Jak tylko skończę z tym cholernym dziadygą, polecę do Marzenki po następną paczkę dountów. Nie da się żyć w takim stresie". Już się nie uśmiechał, więc tym razem to ja postanowiłem na swój pysk wpuścić odrobinę wesołości. Nie miał pewnie nawet zielonego pojęcia, że przed chwilą rozszyfrowałem jego plany pójścia do spożywczego. Zdecydowanie to nie była dobra chwila na radość, ale mój umysł był już tak skołowany, że nawet najgłupsza rzecz bawiła. To chyba zdenerwowało go jeszcze bardziej, bo trzasnął łapą o stalowy sprzęt, który z hukiem gruchnął o ziemię.
- Zginiesz marnie, śmieciu! Nikt nie jest w stanie stawić czoła bezlitosnemu Dravenowi!
Patrzyłem na niego bez wyrazu przez dobre kilka chwil, po czym oznajmiłem bez emocji:
- No i widzisz? Miałem rację. Jesteś moim synem.
<Sierra? Rzucisz się jak dzika na pomoc Kai'emu czy wolisz zostawić go na pastwę losu i paradować sobie po WMW i skarżyć się wilkom, jakim to starym zboczeńcem jest jej obiekt zainteresowania?>
Ciekawostka #32
Istnieje możliwość, iż kolejny festyn na WMW odbędzie się w piątą rocznicę założenia.
czwartek, 1 września 2016
Ciekawostka #31
Blog jest realizowany od początku przeze mnie, ale w jej tworzenie również angażowało się kilka innych osób. Między innymi byli to: Trey, Glimmer oraz Ifus. Są to moi realni znajomi (co ciekawe wciąż się znamy i rozmawiamy, bo przyjaźnią mogę to nazwać tylko w przypadku jednej z wyżej wymienionych osób), którzy pomagali mi tworzyć zakładki i ulepszać stronę w pierwszym roku jej istnienia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)