Po dołączeniu do watahy na stałe, bardzo się ucieszyłam. W
wilkach było jednak coś, co nie pozwalało mi długo z nimi przebywać,
coś, czego nie mogłam znieść. Nie było to na pewno zbytni optymizm lub
pesymizm, ani gadatliwość niektórych, tylko coś innego.
No tak. Ta wataha była ze sobą bardzo mocno zżyta, zupełnie jak moja...
Przez te smutne wspomnienia postanowiłam, że pójdę i znajdę sobie jakiś kąt, w którym poczuję się lepiej, ale dopiero po zmroku. Lubiłam spacerować kiedy było ciemno.
Co prawda, to prawda, rzucałam się wtedy w oczy przez moje białe futerko, no ale kto by na to zwracał uwagę? Jak ktoś mnie zauważy, to po prostu powiem, że idę na spacer. W sumie będzie to prawdą.
Do nocy zostało jednak sporo czasu. Postanowiłam wybrać się w góry, więc spytałam waderę, która wcześniej przedstawiła się jako Astrid, o drogę. Ta wyjaśniła mi bardzo dokładnie, a potem spytała:
- Idziesz polować?
- Nie, raczej się przejdę. Chociaż... - zamyśliłam się. - Macie tam jakąś zwierzynę? Troszkę głodna jestem.
- Hm. W górach mamy oczywiście dużo zwierząt, ale tam królują kozice. Mniam... Aż mi ślinka cieknie.
- Lubię kozice. Nawet smaczne i łatwo złapać.
- Ha! Łatwo? - zaśmiała się wilczyca. - Żartuj sobie, żartuj. Jak cię kopnie to nie będziesz już w nastroju do...
- Ja wcale nie żartuję.
- Hahaha! Ta! Na pewno! - wilczyca tak się rozchichotała, że aż musiała usiąść.
- No co? Tam gdzie mieszkałam, zwierzyny było bardzo mało. Same kozice. Szkoliłam się na polowania na nie w poprzedniej... - urwałam. Wspomnienia wróciły. Miałam przed oczami okropny widok, który zobaczyłam, zanim uciekłam jak tchórz. W moich oczach pojawiły się łzy, które szybko wytarłam.
Astrid musiała to zauważyć.
- Coś jest nie tak? - spytała.
- Wszystko dobrze... Po prostu... Nie, już nic - wytarłam kolejne łzy i twardo spojrzałam przed siebie.
- No, mam nadzieję. - powiedziała, dając wyraźny znak, że chce zmienić temat.
- Więc... Idziemy na te kozice, czy tchórzymy przed kopniakiem? - zmusiłam się do uśmiechu.
Na razie nie mogę przecież myśleć o takich sprawach, aktualnie tylko mój żołądek się liczy.
No tak. Ta wataha była ze sobą bardzo mocno zżyta, zupełnie jak moja...
Przez te smutne wspomnienia postanowiłam, że pójdę i znajdę sobie jakiś kąt, w którym poczuję się lepiej, ale dopiero po zmroku. Lubiłam spacerować kiedy było ciemno.
Co prawda, to prawda, rzucałam się wtedy w oczy przez moje białe futerko, no ale kto by na to zwracał uwagę? Jak ktoś mnie zauważy, to po prostu powiem, że idę na spacer. W sumie będzie to prawdą.
Do nocy zostało jednak sporo czasu. Postanowiłam wybrać się w góry, więc spytałam waderę, która wcześniej przedstawiła się jako Astrid, o drogę. Ta wyjaśniła mi bardzo dokładnie, a potem spytała:
- Idziesz polować?
- Nie, raczej się przejdę. Chociaż... - zamyśliłam się. - Macie tam jakąś zwierzynę? Troszkę głodna jestem.
- Hm. W górach mamy oczywiście dużo zwierząt, ale tam królują kozice. Mniam... Aż mi ślinka cieknie.
- Lubię kozice. Nawet smaczne i łatwo złapać.
- Ha! Łatwo? - zaśmiała się wilczyca. - Żartuj sobie, żartuj. Jak cię kopnie to nie będziesz już w nastroju do...
- Ja wcale nie żartuję.
- Hahaha! Ta! Na pewno! - wilczyca tak się rozchichotała, że aż musiała usiąść.
- No co? Tam gdzie mieszkałam, zwierzyny było bardzo mało. Same kozice. Szkoliłam się na polowania na nie w poprzedniej... - urwałam. Wspomnienia wróciły. Miałam przed oczami okropny widok, który zobaczyłam, zanim uciekłam jak tchórz. W moich oczach pojawiły się łzy, które szybko wytarłam.
Astrid musiała to zauważyć.
- Coś jest nie tak? - spytała.
- Wszystko dobrze... Po prostu... Nie, już nic - wytarłam kolejne łzy i twardo spojrzałam przed siebie.
- No, mam nadzieję. - powiedziała, dając wyraźny znak, że chce zmienić temat.
- Więc... Idziemy na te kozice, czy tchórzymy przed kopniakiem? - zmusiłam się do uśmiechu.
Na razie nie mogę przecież myśleć o takich sprawach, aktualnie tylko mój żołądek się liczy.
***
- Dobra, prezentuj swoje umiejętności. - powiedziała Astrid, gdy dotarłyśmy na miejsce.Rozejrzałam się wokół. Widok cudowny, niemożliwy do opisania. Jasnoszare skały pięknie wyglądały przyprószone białym puchem. Prawie bezchmurne, niebieskie niebo silnie kontrastowało z porośniętymi partiami gór.
Dostrzegłam młodą kozicę, na półce skalnej jakieś pięć metrów nad nami. Podbiegłam trochę w prawo i zaczęłam dość zwinnie wdrapywać się na górę, omijając cel szerokim łukiem. Gdy znalazłam się około metr nad nią, upewniłam się, że nie spadnę, a potem zeskoczyłam tuż obok kozicy. Skoczyłam na nią zanim się zorientowała, że w ogóle jestem tuż obok niej. Przygwoździłam ją łapami do ziemi, a zęby zanurzyłam w jej szyi. Ale ona zrobiła coś, czego kompletnie się nie spodziewałam: zrzuciła mnie i - co prawda - krwawiąc, rzuciła się do ucieczki. Najgorsze było to, że zdążyła jeszcze zamachnąć się swoimi "ozdobami" na głowie, raniąc moje prawe ucho. Było to tylko zadrapanie, więc bólu nie czułam. Bardziej czułam tylną łapę, w którą musiała kopnąć, kiedy jeszcze leżała.
Zdezorientowana patrzałam na skałę, za którą zniknęła.
- Nic ci nie jest? - zawołała z dołu Astrid.
- Nie, nic - odparłam i zaczęłam schodzić z górki, lekko kulejąc.
- Nic? A twoje ucho? Przecież kulejesz!
- Ee, tam. To tylko zadrapanie, nogę też sobie wyliżę.
- No dobra, ta ranka niedługo zejdzie, ale nie wiem co z nogą.
- Mówiłam będzie okej. Ale... jakim cudem ta kozica mi umknęła? Ona jakaś zmutowana jest, czy co?
- Nie - wadera roześmiała się. - te nasze są po prostu wymagające. Ale było nawet okej. Nieźle ją poraniłaś.
- No może, ale nadal jestem głodna. - jęknęłam.
- Zaraz pójdziemy zapolować na coś innego - stwierdziła i uśmiechnęła się. - Jak na razie to z tą nogą trzeba coś zrobić. Powinnam mieć ze sobą jakieś bandaże...
Odwróciłam głowę, żeby znaleźć jakąś inną kozicę. Gdy znowu spojrzałam w jej stronę, zamiast zobaczyć wilczycę, dojrzałam niebieskowłosą kobietę, która szukała czegoś w kieszeniach.
- Odsuń się ode mnie! - krzyknęłam i zaczęłam się cofać z położonymi po sobie uszami.
- Sarah, co jest? - powiedziała.
- Zostaw mnie w spokoju! - obnażyłam szczęki.
Dziewczyna spojrzała za siebie, w prawo i lewo, a potem znowu na mnie. Podniosła dłoń i na nią popatrzała.
- Aha, o to ci chodzi! To ty nie wiedziałaś, że umiem zmienić się w człowieka?
- Co? Astrid?
- No raczej, baranie. - zaśmiała się.
- Ja... sory, że na ciebie nawrzeszczałam.
- Nic się nie stało. Tylko... czemu tak reagujesz na ludzi?
Nie odpowiedziałam. W sumie nawet nie musiałam, bo chyba się domyśliła.
- Dawaj łapę. Muszę ci ją zabandażować, a tak mi będzie łatwiej - powiedziała po chwili ciszy.
Przyłożyła mi bez słowa kawałek gałęzi do bolącego miejsca i starannie owinęła.
- Na razie tyle wystarczy. Kiedy wrócimy do watahy, zbadam cię lepiej - zaczęła i zmieniła się w wilka. Nareszcie. - a na razie idziemy do lasu. Złapiemy jakąś sarnę czy jelenia.
***
Gdy byłyśmy syte, wróciłyśmy na tereny mojej nowej "rodzinki". Zaprowadziła mnie do jaskini, która służyła wilkom jako
szpital. Zdjęła opatrunek, zbadała mnie, coś tam mruknęła.
- Masz skręconą łapę - powiedziała w końcu. - muszę ci ją unieruchomić, a potem zdezynfekuję twoje ucho.
- Okej, cokolwiek to znaczy.
Usztywniła mi łapę, potem na chwilę poszła czegoś poszukać. Gdy wróciła (w formie człowieka), niosła malutkie pudełko. Otworzyła je, wyjęła coś podobnego do kropel do oczu, które miałam już okazję zobaczyć. Kazała mi przez chwilę mieć uszy nieruchomo. Zamknęłam na chwilę oczy, chcąc już stąd wyjść. Miałam zamiar pobiegać, nawet ze skręconą łapą, w końcu muszę troszeczkę potrenować na stanowisko goniącego. Poczułam lekkie pieczenie.
- Puścisz mnie już stąd? - spytałam, znudzona.
- Za chwilę, szczeniaku - uśmiechnęła się. - Musimy poczekać. Zaraz cię wypuszczę.
Po kilku minutach wyszłam z jaskini. Po drodze spytałam się Astrid, gdzie mogłabym troszkę udoskonalić mój żywioł lodu, choć o tym, że go posiadam na razie nie wspomniałam.
- Śnieżny Las jest doskonały. Tam jest wiecznie zimno, nawet latem. Pójdziesz na północny wschód, to dojdziesz na miejsce. Tylko jeszcze jedno: może być ci lodowato, bo aktualnie jest tam dużo na minusie.
- Przecież mój żywioł to lód. Nie odczuwam niskich temperatur.
- Naprawdę? Czemu więc nie zamroziłaś tej kozicy, na którą polowałyśmy, albo nie odcięłaś jej drogi ucieczki?
- Nie do końca znam swoje możliwości.
- Aha - ucięła. - Tak czy siak, tam pewnie poczujesz się lepiej - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłam uśmiech i utykając, ruszyłam w drogę.
O to że się zgubię, nie musiałam się przecież martwić.
Dotarłam na miejsce.
- Jak tu pięknie... - wyszeptałam. Rzeczywiście, czarne kontrasty na korze rosnących tutaj brzóz ślicznie wyglądały na tle nieskończonej bieli.
Rzuciłam się na śnieg i zaczęłam się tarzać. Zanurzyłam pysk w kryształkach lodu i położyłam się. Machnęłam kilka razy ogonem. Poczułam coś, dotyk czegoś zimnego. Obejrzałam się za siebie.
Ujrzałam częściowo zagrzebane w śniegu biało-złote kolczyki. Wstałam i im się przyjrzałam. Miały lekką, jasną poświatę. Nie miałam chwilowo gdzie je włożyć, więc postanowiłam, że schowam je w swojej jaskini. Najwyżej później popytam, czy ktoś ich nie zgubił.
- Masz skręconą łapę - powiedziała w końcu. - muszę ci ją unieruchomić, a potem zdezynfekuję twoje ucho.
- Okej, cokolwiek to znaczy.
Usztywniła mi łapę, potem na chwilę poszła czegoś poszukać. Gdy wróciła (w formie człowieka), niosła malutkie pudełko. Otworzyła je, wyjęła coś podobnego do kropel do oczu, które miałam już okazję zobaczyć. Kazała mi przez chwilę mieć uszy nieruchomo. Zamknęłam na chwilę oczy, chcąc już stąd wyjść. Miałam zamiar pobiegać, nawet ze skręconą łapą, w końcu muszę troszeczkę potrenować na stanowisko goniącego. Poczułam lekkie pieczenie.
- Puścisz mnie już stąd? - spytałam, znudzona.
- Za chwilę, szczeniaku - uśmiechnęła się. - Musimy poczekać. Zaraz cię wypuszczę.
Po kilku minutach wyszłam z jaskini. Po drodze spytałam się Astrid, gdzie mogłabym troszkę udoskonalić mój żywioł lodu, choć o tym, że go posiadam na razie nie wspomniałam.
- Śnieżny Las jest doskonały. Tam jest wiecznie zimno, nawet latem. Pójdziesz na północny wschód, to dojdziesz na miejsce. Tylko jeszcze jedno: może być ci lodowato, bo aktualnie jest tam dużo na minusie.
- Przecież mój żywioł to lód. Nie odczuwam niskich temperatur.
- Naprawdę? Czemu więc nie zamroziłaś tej kozicy, na którą polowałyśmy, albo nie odcięłaś jej drogi ucieczki?
- Nie do końca znam swoje możliwości.
- Aha - ucięła. - Tak czy siak, tam pewnie poczujesz się lepiej - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłam uśmiech i utykając, ruszyłam w drogę.
O to że się zgubię, nie musiałam się przecież martwić.
Dotarłam na miejsce.
- Jak tu pięknie... - wyszeptałam. Rzeczywiście, czarne kontrasty na korze rosnących tutaj brzóz ślicznie wyglądały na tle nieskończonej bieli.
Rzuciłam się na śnieg i zaczęłam się tarzać. Zanurzyłam pysk w kryształkach lodu i położyłam się. Machnęłam kilka razy ogonem. Poczułam coś, dotyk czegoś zimnego. Obejrzałam się za siebie.
Ujrzałam częściowo zagrzebane w śniegu biało-złote kolczyki. Wstałam i im się przyjrzałam. Miały lekką, jasną poświatę. Nie miałam chwilowo gdzie je włożyć, więc postanowiłam, że schowam je w swojej jaskini. Najwyżej później popytam, czy ktoś ich nie zgubił.
kilka godzin później
Zapadał zmrok, a ja czułam to samo, co wtedy, kiedy opuściłam tereny mojej watahy.
Dlaczego o tym pomyślałam, znowu? - pytałam się w duchu. - Nigdy tego nie pojmę.
Jak już wcześniej postanowiłam, wyruszyłam na nocny spacer. Dość długo krążyłam po terenach watahy, aż natrafiłam na dużą polanę na klifie, z morzem "na widoku". Całe to miejsce było otoczone różowo-fioletową poświatą, co dodatkowo sprawiało, iż było piękne. Może nawet magiczne. Pod klifem zobaczyłam plażę, z jasnym, prawie białym piaskiem. Zeszłam na nią, i usiadłam. Piasek był ciepły, co było dość dziwne przez fakt, że była noc. Ciągnęło mnie do morza. Chciałam wejść i się porządnie zanurzyć, a jednocześnie coś podpowiadało mi, że lepiej zostać na brzegu.
Zdecydowałam się pomoczyć łapę (YOLO, jak to mówią). Woda również była ciepła, niepokój się rozwiał. Już miałam zrobić krok i wejść do morza, ale usłyszałam głos, a raczej krzyk:
- Stój! Nie wchodź do wody!
Dlaczego o tym pomyślałam, znowu? - pytałam się w duchu. - Nigdy tego nie pojmę.
Jak już wcześniej postanowiłam, wyruszyłam na nocny spacer. Dość długo krążyłam po terenach watahy, aż natrafiłam na dużą polanę na klifie, z morzem "na widoku". Całe to miejsce było otoczone różowo-fioletową poświatą, co dodatkowo sprawiało, iż było piękne. Może nawet magiczne. Pod klifem zobaczyłam plażę, z jasnym, prawie białym piaskiem. Zeszłam na nią, i usiadłam. Piasek był ciepły, co było dość dziwne przez fakt, że była noc. Ciągnęło mnie do morza. Chciałam wejść i się porządnie zanurzyć, a jednocześnie coś podpowiadało mi, że lepiej zostać na brzegu.
Zdecydowałam się pomoczyć łapę (YOLO, jak to mówią). Woda również była ciepła, niepokój się rozwiał. Już miałam zrobić krok i wejść do morza, ale usłyszałam głos, a raczej krzyk:
- Stój! Nie wchodź do wody!
<Astrid? Lihtium Vane? Sorki, że tak długo, szkoła :/>
Uwagi: "Na pewno", "na razie", "coś tam" i "po prostu" piszemy osobno. "Przyprószone" pisze się przez "ó". Nie środkuj tekstu za pomocą Spacji! Nie pisz cudzysłowie za pomocą dwóch przecinków.
Napisalam te slowa razem? Sory xD
OdpowiedzUsuń