Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

wtorek, 23 czerwca 2015

Od Desari ''Pierwsze spotkanie'' cz.2 (cd. Shayd)

- Ciociu... Ciociu! - zaszczebiotał nad moim uchem piskliwy głosik, którego wysoki i głośny ton spowodował moją nagłą pobudkę.
- Toboe? Która godzina? Co ty tu robisz? - wymruczałam starannie unikając niskiego sufitu nad łóżkiem, który już niejednokrotnie "umilał" mi poranki.
- Przyszedłem. Nie mogłem się doczekać pierwszej lekcji wykrywania umiejętności magicznych, więc jestem wcześniej niż się umówiliśmy. - wytłumaczył basiorek w barwach wnętrza pszczelego ula, przygotowując mi w międzyczasie ulubioną zieloną herbatę.
- O wiele wcześniej. Sora wie, że tu jesteś? - wygrzebałam się spod kuszącej wysoką temperaturą mocno kontrastującą z tą na zewnątrz i wodzona aromatycznym zapachem usiadłam przy stole, na którym czekał na mnie parujący kubek.
- Nie, ale się domyśli. - i mimo, że jego optymizm wraz z towarzyszącym mu niewinnym uśmiechem rozbroił mnie doszczętnie, wysłałam prawdopodobnie śpiącej jeszcze w najlepsze waderze wiadomość o miejscu przebywania jej pierworodnego.
- Dobrze Toboe, gdy wypijesz poczekaj na mnie na Wrzosowej Łące i zacznij koncentrować manę, a ja pójdę się odświeżyć i do ciebie dołączę, zgoda? - na te słowa malec jednym haustem wypił zawartość naczynia z rozgrzewającym napojem, który przygotował wcześniej również sobie i kiwając łebkiem twierdząco pobiegł w wyznaczonym przeze mnie kierunku. Natomiast ja dokończyłam swój napar, wzięłam szybki prysznic, przeczesałam palcami krótkie kosmyki myjąc jednocześnie zęby i ubrałam  coś stosowniejszego od piżamy. Gdy miałam już zamiar zmienić się w wilczą formę przed wyruszeniem na miejsce spotkania z moim chrześniakiem zobaczyłam kartkę informującą mnie o późniejszym powrocie z podpisem Percy'ego, na co westchnęłam. Mimo ujemnej temperatury chętnych do odwiedzania z różnych powodów stadniny nie brakuje, a to nie pierwsza taka sytuacja w ostatnim okresie. Mam świadomość, że nie mogę zrezygnować z pracy, ani żądać tego od Jared'a, jednak różne zmiany i długie godziny na stanowisku oddalają nas powoli od siebie, przynajmniej w moim odczuciu.
Pozostając jednak bezsilna na takie zrządzenie losu postanowiłam zmienić kierunek myśli na nadchodzącą naukę Toboe. I mimo, iż mogłam wydawać się rano odrobinę oschła, byłam wręcz uzależniona od tego szczeniaka. Samo jego wspomnienie wlewa w moje ciało falę błogosławionego ciepła. Czyżby tak bardzo przypominał mi Nathaniela? Na dłuższą metę jednak każde szczenię, z którym spędzałam trochę czasu pobudzało mój zaginiony instynkt macierzyński, jest to najprawdopodobniej defekt jego porwania przez Kovu.
- Ciociu, żyjesz? - otrzeźwił mnie głos Toboe.
- Co? Czemu miałabym nie żyć? - rozejrzałam się instynktownie, gdyż tak mocno pogrążyłam się w myślach, iż tymczasowo straciłam wręcz zmysł wzroku.
- Bo siedzimy tutaj już od około pięciu minut, a ty nie odezwałaś się ani słowem.
- Najmocniej cię przepraszam, wszystko w porządku. Więc, zaczynamy? - spytałam całkowicie już kontaktując.
- Jasne!

***

Słońce powoli znikało za zasłoną iglastego lasu. Wreszcie, choć właściwie niechętnie pożegnałam się z Toboe. Jedyne, czego dowiedzieliśmy się na temat jego talentów to zdecydowanie gadatliwość. Ale jako, że byłam ewidentnie typem słuchacza ani trochę mi to nie przeszkadzało. Niestety, zbliżał się wieczór, a na mnie czekała nocna zmiana w kafejce. Wtedy stwierdziłam, że nigdy nie odwiedzę w nocy żadnej instytucji gospodarczej, bo to po prostu okrutne. A zwłaszcza, kiedy twój szef postanawia urządzić sobie wolne. Lecz nie mogę obwiniać Fabiana, utrzymywał biznes Lucy i Vivimorte przez cały okres ich nieobecności całkowicie sam.
- Dobra, Des... Nie użalaj się nad sobą i zarabiaj. - skwitowałam niefortunną sytuację i ruszyłam do miejsca moich płatnych tortur.

***

Do kawiarni z impetem wpadła spóźniona kelnerka. Mimo, że wyczekiwałam na nią zdenerwowana, jej ujrzenie było prawdziwym darem z niebios, bo wysłuchiwanie miarowego stukania moich paznokci stykających się z lakierowanym drewnem lady stawało się nieznośne nawet dla mnie, choć chyba tylko dzięki tej czynności nie padłam ze zmęczenia na jeden ze stolików. Pracownica natychmiast rzuciła się w moim kierunku, przepraszając i wymigując się chorym dzieckiem, choć była to najprawdopodobniej wymówka do wzięcia mnie na litość. Jednak nie miałam ani krzty energii na takie konwersacje, przyjęłam przeprosiny i obiecałam, że nic nie powiem Fabianowi. Szybko założyłam ulubione, wrzosowe okrycie wierzchnie i ruszyłam prosto do lasu. Mimo pragnienia powrotu do domu i poczucia błogiego stanu medytacji, zdecydowałam się jednak na dłuższą drogę przez Mroczny Las. Cisza tego miejsca i okalająca mnie ciemność była niczym kołysanka. Wchłaniałam właśnie tą bezdenną martwotę kiedy została przerwana przez nagły plusk. Ktoś zapragnął odświeżyć się o takiej porze? Przecież rano Wodospad jest lodowaty. Sama zdołałam się już o tym przekonać. Wzdrygając się na samą myśl o tamtej sytuacji i prawdopodobnie wzgardziłabym tym odgłosem, gdyby w moje nozdrza nie wdarła się woń świeżej krwi. Splatając ze sobą pozyskane informacje doszłam do wniosku, że to jakaś zbłąkana dusza, pewnie ścigana przez niebezpiecznych osobników, poszukująca schronienia. A ja byłam zobowiązana jej pomóc. Takie hobby. Choć właściwie było mi to obojętne, co się z nią stanie. Nie mogłam, ani nawet nie chciałam wykłócać się z własnym umysłem o równomierne rozdzielanie uczuć wobec wszystkich. Wolałam niesprawiedliwe okazywanie emocji tylko osobom, którym ufam. C'est la vie. Wlokąc za sobą łapami skierowałam się w stronę dochodzących odgłosów wody, które teraz zastąpił miarowy dźwięk stąpania po wilgotnej powierzchni. Będąc bezwstydną, natychmiast wyszłam nieznajomemu na spotkanie. Tak jak podejrzewałam, ranny, zmęczony, a teraz w dodatku mokry basior. Spytałam o jego pochodzenie i imię, co całkowicie rozwiało wątpliwości. Milcząc okrążyłam go, przyglądając się ranom.
- Chodź. - mruknęłam niechętnie. Jeśli nie posłucha, pewnie znajdzie go ktoś bardziej skory do pomocy, ale potrwa to dłużej, wybór należy do niego. Nie oglądając się za siebie ruszyłam w kierunku domu. Będąc już na miejscu, zauważyłam, że usiadł na środku prowizorycznego salonu i nie ma zamiaru się odzywać, co było mi na rękę. Natychmiast dobrałam odpowiednie zioła i leki. Później kładąc to wszystko przed nim, zmieniłam się w ludzką formę i zajęłam okaleczeniami. Wystarczyło tylko podać napar na uśmierzenie bólu, nałożyć maść na zranione miejsca i zdezynfekować otwarte otarcia. Najwięcej czasu poświęciłam na krwawiące, głębokie skaleczenie na kufie, które bez odrobiny mojej uzdrawiającej energii potrzebowałoby zszycia. Biorąc kilka głębszych oddechów po męczącym przekazywaniu many usiadłam po turecku naprzeciw niego.
- Wychodząc z mojej groty idziesz w prawo, póki nie dojdziesz do jaskini Alfy. Jest największa, nietrudno ją przeoczyć. - powiedziałam, wprawiając go w lekkie zakłopotanie.
- Po co mi to mówisz? - zdziwił się pewnie jeszcze bardziej, niż kiedy szedł za mną do mojej sadyby.
- Chyba chcesz dołączyć? - bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
- No tak, ale... - zaczął, lecz mu przerwałam.
- Posłuchaj, Kiiyuko pewnie śpi, a nawet jeśli nie, myślę, że nie chce niespodziewanych odwiedzin o tej porze. Jak chcesz prosić ją o miejsce w watadze to poczekaj tu lub pozwiedzaj, bo nie licz, że cię oprowadzę. Możesz też po prostu pójść. Wybór należy do ciebie. - zakończyłam beznamiętnie tą rozmowę i pozostając w pozycji kwiatu lotosu, zamknęłam oczy. Lewitując na niewielką wysokość zastygłam w bezruchu, mrucząc swoją mantrę.

<Shayd? Nie bierz do serca słów Desi. Taka już jest >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz