Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

czwartek, 31 grudnia 2015

Od Suzanny "Kiedyś nadejdzie starcia czas" cz. 2 (cd. chętne wilki)

- Ishi, już prawie południe - usłyszałam cichy głos. Niezadowolona otworzyłam oczy, chcąc się zorientować, kto śmiał nie tylko do mnie przemawiać, ale i również szturchać moje ospałe ciało łapą. Nie spodziewałam się jednak, że wilk ten przysunie swój pysk tak blisko mojego, więc widok szeroko otwartych, stalowoniebieskich oczu zaskoczył mnie tak bardzo, że zsunęłam się z sofy na twardą podłogę. Natychmiast poczułam przeszywający ból.
- Ałć, ałć - syknęłam, powoli podnosząc się z ziemi.
- Nic ci nie jest? - spytała wadera, która najprawdopodobniej mnie zbudziła. Byłam ciasno owinięta kocem, którym mogłam się owinąć przez sen. Zdarzały się w końcu sytuacje, w których to zamiast budzić się na środku swojej jaskini, otwierałam oczy, czując, że nos mam przyciśnięty do ściany. Naprawdę momentami kończyły mi się pomysły, jakim cudem mogłam dojść, do takiej, a nie innej pozycji. Na co mi joga? Mogę w końcu osiągnąć pozycję lotosu przez sen. Wygramoliłam się z koca.
- Wszystko mnie boli, przez to łóżko, bo było za twarde - mruknęłam nieco nieskładnie, po czym poczułam, jak bardzo zdrętwiałe mam mięśnie. Sofa niestety również była twarda, co odbijało się na moim obecnym stanie, a jedynie cienki koc minimalnie złagodził skutki zbyt długiego leżenia w niewygodnej pozycji. Przeciągnęłam się, jednocześnie zwiewając szeroko. Później znieruchomiałam i zaczęłam się zastanawiać, co dalej począć. Iść spać? Po chwili wahania postanowiłam pochwycić koc w pysk, a następnie ponownie wgramolić się na sofę.
- Tak bardzo mi się nie chce wstawać - mruknęłam sama do siebie, zamykając ciężkie ze zmęczenia powieki. Już kilka minut później sen po raz kolejny porwał mnie w swe objęcia.
 ***
Nie mam pojęcia, jak długo spałam, ale wnioskując po słońcu wpadającym przez małe okienko, nie mogło być to zbyt wiele czasu. Leżąc tak na grzbiecie i wpatrując się w sufit zastanawiałam się, czy warto wstawać, czy też lepiej jeszcze trochę sobie poleżakować. Wewnętrzny głos powtarzał w kółko, że jeśli nie ruszę swojego tłustego tyłka, to będzie można mnie zdecydowanie nazwać królową lenistwa, więc z cichym westchnieniem zrzuciłam z siebie koc i powoli zeszłam z sofy. Zadrżałam, czując pod łapami zimną posadzkę. Tak przyjemnie mi się leżało, będąc ciasno owinięta w materiał, że zdawało mi się, że teraz jest naprawdę zimno. Szarpiąc się z wewnętrzną chęcią powrotu do spania, lecz koniec końców wygrałam, mówiąc sobie wyraźnie (choć nie na głos), że nie wolno mi tego pod żadnym pozorem zrobić. Mrugając nieprzytomnie (zapewne podkrążonymi) oczami, skierowałam się w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz i wyszłam. Chwilę później dołączyła do mnie wadera, która wcześniej posłużyła mi jako budzik.
- Cześć... Nie gniewasz się na mnie za to budzenie?
- Ależ skąd... - mówiąc to, ponownie ziewnęłam szeroko, ukazując rząd moich białych kłów oraz śliny, która zapewne się do nich poprzyklejała. Mimowolnie również wytknęłam język.
- Uważaj, bo mnie pożresz - zaśmiała się, a ja posłałam jej na wpół znudzone, na wpół rozgniewane spojrzenie. Ta natychmiast spoważniała i odwróciła wzrok. Po raz kolejny uderzyła mnie fala zmęczenia, które dręczyło mnie przez właściwie całe moje życie. Najwyraźniej dane mi jest wyspać się jedynie w trumnie. Ciekawe, czy w wilczym raju też są budziki. Miejmy nadzieję, że nie, choć to byłoby nielogiczne. W końcu, jakby na to nie patrzeć - budzik to wytwór szatana.
Szłyśmy tak przez kilkanaście minut nie mówiąc ani słowa, bezcelowo wędrując po terenach watahy. Być może prowadziłyśmy telepatyczną rozmowę, której mój zamglony umysł nie potrafił zarejestrować... Niespodziewanie moją czujność wzbudził pisk wadery. Odwróciłam głowę, gdyż wiedziałam, że ta jeszcze chwilę temu szła metr za mną, gdyż wcześniej wypatrzyła coś ciekawego w krzakach i postanowiła się temu przyjrzeć. Teraz jej nie było. Zdezorientowana potruchtałam w tamtym kierunku, a wtedy dostrzegłam głęboki dół, który wcześniej pewnie był przykryty opadłymi liśćmi. Zatrzymałam się na jego skraju i spojrzałam w dół. Tak jak się spodziewałam, leżał tam mój "budzik".
- Mizuki? Nic ci nie jest? - krzyknęłam do niej, coraz bardziej wystraszona. Serce łomotało mi jak oszalałe. Niemalże czułam raptownie ożywiony strumień krwi, przepływający przez żyły. Ona tylko lekko poruszyła się, kontrolując swój stan, a następnie odpowiedziała:
- Chyba nic.
Już otworzyłam pysk, by jej odpowiedzieć, gdy ta zakasłała, a z jej pyska wydobył się strumień krwi. Lekko zawróciło mi się w głowie. Pisać o czymś takim to jedno, ale zobaczyć na żywo, to drugie. Nawet z takiej odległości nie wyglądało do dobrze.
 - Chyba jednak jest... - przyznała. Zadrżałam, coraz mocniej zestresowana. Moje serce teraz uderzało tak mocno, jakby domagało się, żebym wypuściła je na wolność.
- Nie ruszaj się, pobiegnę po pomoc! - odkrzyknęłam, a później popędziłam przed siebie na złamanie karku, chwilowo zapominając o niewyspaniu. Strach przepełniający moje serce skutecznie mnie rozbudził. Ba! Zadziałał lepiej niźli wiadro zimnej wody!
Przerażona ganiałam po centrum watahy, poszukując Astrid, Ice, bądź Yusufa oraz kogokolwiek, kto zechciałby pomóc przy wyciąganiu poszkodowanej przez los.
- Halo! Jest to ktokolwiek?! - wrzasnęłam, już tracąc cierpliwość. Zza drzew wychyliły się trzy obojętne pyski.
- Pali się czy co? - zapytał Dante.
- Nie zadawaj głupich pytań, jasne? To nie czas i pora na takie wygłupy! Lepiej się ruszcie i zajmijcie się Miz, bo może nam umrzeć! - krzyknęłam, czując palące łzy w oczach. Basior posłał zaskoczone spojrzenie towarzyszącej mu Yui. Desari po prostu patrzyła na mnie beznamiętnym spojrzeniem. Nie miałam jednak nastroju na zastanawianie się, co robili tam w tak nietypowym składzie.
- Idziecie w końcu, czy nie?
- Jasne, idziemy... - odparł szybko Dan - Co i gdzie tak właściwie się z nią stało?
- Wpadła do jakiegoś głębokiego dołu... Wymiotowała krwią. Nie wygląda dobrze - powiedziałam roztrzęsionym głosem i szybko otarłam łzę, która wydostała się z moich błyszczących oczu, tak, by nie zauważyli, że naprawdę nie wytrzymałam tego napięcia. Ożywiona Yui ruszyła jako pierwsza, za nią ospale podążyła Des, a Dan postanowił trzymać się mojego boku. Nie dosłownie oczywiście. Ruszyłam za nią, chwilę później ją wyprzedzając, żwawo truchtając.
- Szybko, żeby się nie okazało, że jest już za późno! - wykrzyknęłam, chyba trochę zbyt gwałtownie, bo mój głos zabrzmiał dość piskliwie. Wilki nic więcej nie powiedziały. Nawet Dan chyba zrozumiał powagę sytuacji, bo zaprzestał w rzucaniu głupimi pytaniami. Minęło kilka minut, gdy byliśmy już na miejscu. Miz wciąż się nie ruszyła, ale kiwała się na boki. Najwyraźniej kręciło jej się w głowie.
- Mizuki, już do ciebie idziemy! - wykrzyknęła Yui. Dreptałam w kółko, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie chciałam, by coś jej się stało. Prawie jej nie znałam, ale mimo wszystko... Każdy jest na swój sposób ważny. Każdy należy do jakiejś społeczności, która nie może tak sprawnie funkcjonować, jak za czasu, gdy dana osoba jeszcze tam była. Odejście każdego wilka wiązało się z ryzykiem rozpadu się poczucia bezpieczeństwa i coraz większego wrażenia, że jest się absolutnie bezpiecznym. Gdy się odwróciłam, słysząc nagłe zadowolone głosy, ujrzałam beżową waderę.
- W końcu jesteś! - wtedy Yui ją przytuliła. Poczułam ścisk serca. Nagle się zatrzymało. Sora. To ta samica, o której mówią tyle dobrego.
- No pewka! - zaśmiała się - Co się stało?
- Miz utknęła na dole - odpowiedziała spokojnie Des. Dana nigdzie nie widziałam, więc wywnioskowałam, że zszedł już na dół.
- Oki, oki... Wasza Sorcia wkracza do akcji!
Yui się zaśmiała. Nawet na pysku Des pojawił się prawie niedostrzegalny uśmiech. Mój świat rozpadł się na kawałki. Sora popatrzyła na mnie, lekko przekrzywiając głowę.
- O, hej. Jak ci na imię?
Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Jak... mi... na imię? Jak jest na imię aktualnej Alfie?
- Suzanna...
- Miło mi cię poznać! - uśmiechnęła się ciepło. Ja ani nie drgnęłam. Yui zdawała się nawet na mnie nie spoglądać, Des tak samo. Stałam się dla nich niewidoczna. W momencie pojawienia się tej Sory wszystko stało się dla nich weselsze, radośniejsze, więc zostałam w tej samej chwili wyeliminowana jako źródło nieszczęść. Moje łapy osłabły. Poczułam się bezsilna wobec sławy takich osób, do jakich zaliczała się przybyszka. Jestem jej przeciwieństwem? Czy to właśnie jest powodem takiej, nie innej reakcji?
Czyż to nie zabawne? Wszystkich uwaga jest skupiona na kimś innym. Wszyscy patrzą na swojego ulubieńca, cieszą się, gdy tylko pojawia się w pobliżu. Ten uśmiech rodzący się na pysku drugiej osoby przy mówieniu radosnego "cześć". Gdy jednak ja się z kimś przywitam, ten natychmiastowo albo poważnieje, albo ucieka...
***odsyłam do op. pt. "Ulubieniec publiczności"***
Nawet jeżeli nie wiadomo jak bym się zmęczyła, i tak nie zasnę. W tej chwili nie byłam w nastroju na jakiekolwiek pogawędki. Wolałabym spędzić ten dzień sama, z własnymi przemyśleniami.
Leniwe wylegiwanie się na łące przerwał mi jednak jakiś głos mówiący... "Mówiący" to złe słowo. Głos wrzeszczący na całą okolicę "Ej! Wracaj!" do bliżej nieokreślonego obiektu. Jak poparzona zerwałam się na równe łapy. Zdenerwowana zaczęłam rozglądać się dookoła. Nikogo jednak nie ujrzałam, zupełnie jakbym się przesłyszała, lecz to było raczej niemożliwe. Moje uszy wyraźnie zarejestrowały cudzy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam raptem trzy metry od siebie ukrytą w trawie waderę.
- Czemu się tak do mnie podkradasz, ty... - zaczęłam, ale ona dokończyła za mnie:
- Moon. A ty jesteś Suzanna, tak?
Westchnęłam, dramatycznie przewracając oczami. To już tak weszło mi w nawyk, że nawet bogata mimika twarzy oraz podświadome marszczenie brwi, świadczące o głębokim skupieniu nie mogła pod żadnym względem pobić mojego cudownego wywracania oczami. Każdy, kto się jego dopatrzył, zazwyczaj zaczynał się śmiać lub po prostu pytał, jak to robię. Wciąż nie mogłam dociec, co jest w tym takiego niezwykłego. W tych czasach to, że mogę dotknąć językiem nosa czy jest wygiąć na drugą stronę opuszki palców było czymś dziwnym.
- Jasne, że tak! Nie wiesz jak nazywa się Alfa?
- Wiem, tylko zdarza mi się zapomnieć - mruknęła nieco zawstydzona Moon.
- Dobra... tylko wolałabym żebyś mówiła do mnie Ishi lub Pestka. Jasne?
- Jasne... Pestko - dodała, mocniej akcentując ostatni wyraz, będący jednocześnie moją ksywką. Sama właściwie nie wiedziałam, skąd się wzięła, ale jako, że pasowała przez moją drobną budowę ciała, nie miałam co do niej żadnych pretensji. Nagle poczułam to, jak bardzo miałam wciąż zbolałe mięśnie po ostatniej drzemce, więc przeciągnęłam się po raz kolejny. Później przypomniałam sobie, że przecież wciąż prowadzę dialog, więc na nowo popatrzyłam na moją rozmówczynię.
- Powiedz mi Moon... jesteś tu nowa? Bo cię nie kojarzę...
"...jak każdego tutaj" - dopowiedziałam sobie w myślach, lecz nie powiedziałam tego na głos.
- Jestem tu od kilku miesięcy. I jeżeli mogę zapytać… Co robiłaś na tej polanie?
Teraz poczułam, jak moje policzki płoną ze złości, lecz w duchu dziękowałam dobremu Bogu, że jestem w wilczej skórze, a przez grube futro było to niedostrzegalne. Wystarczyło, że w moich oczach zabłysnęły gniewne iskierki.
- A co cię to interesuje? Leżałam sobie i tyle!
- Ok?
- Nie, nie ok. - odparłam mrukliwie. Coraz mniej podobała mi się ta rozmowa - Coś jeszcze?
- Raczej nie... - rzekła niepewnie. Parsknęłam poirytowana. Ten dzień stawał się coraz bardziej zawiły i niezrozumiały. Jednym słowem - ciężko było mi się zorientować w tym, dlaczego tak wszyscy uporczywie czegoś ode mnie wymagali. Jeszcze chwila i Moon również wpadnie do jakiejś zatęchłej nory i będzie walczyć z życiem. Czy oni wszyscy robią to celowo? Czy to jakaś zmowa? Przymrużyłam oczy, dzięki czemu stały się niemalże dwoma wąskimi kreskami. Wadera popatrzyła na mnie zdezorientowana. Nie musiała wiedzieć, że podświadomie zaczęłam ją bezpośrednio łączyć z osobą Mizuki. Nie wiedziałam dlaczego, zdawały się one być bardzo podobne do siebie. Już teraz wiedziałam, że w niedalekiej przyszłości będę miała problemy z rozróżnieniem tych dwóch, zupełnie różnych osób.
- W takim razie, czego jeszcze chcesz?
- Nie wiem... - mruknęła.
- Słuchaj, chciałam pobyć trochę sama i porozmyślać nad sensem swojego życia, a ty mi to ordynarnie przerwałaś! - wykrzyknęłam, próbując w ten sposób wyładować swoją złość.
- Sensem życia? - jej oczy się rozszerzyły - Chcesz popełnić samobójstwo?
Gdybym była człowiekiem, z całą pewnością zrobiłabym coś, co współcześnie można nazwać "facepalmem", lecz będąc w wilczej formie było to właściwie niemożliwe. Mięśnie oraz układ kostny uniemożliwiał tak wysokiego uniesienia łapy, przez co zwyczajnie powstrzymałam tę nieodpartą chęć zrobienia czegoś, co i tak by nie wyszło.
- Nie bierz wszystkiego tak dosłownie, a co mi chodzi, nie powinno cię w jakimkolwiek stopniu obchodzić.
- Powinno! Jesteś Alfą i nic nie może ci się stać! - wykrzyknęła. Wyglądała na mocno zaaferowaną tym jednym, nieistotnym zdaniem. Nie każdy pojmował, że uważałam, że moje życie traci sens za każdym razem, gdy przykładowo rozsypywałam na całej podłodze płatki śniadaniowe, czy też po prostu wdepnęłam w kałużę przepełnioną ciepłą wodą, choć początkowo zdawało mi się, że będzie ona zimna. Bo czyż nie tak kojarzą się wszystkim te małe, mokre plamki na ścieżce?
- Tobie coś powiedzieć... - mruknęłam, niby to do siebie, po czym kontynuowałam już nieco głośniej, używając przy tym słodkiego tonu głosu: - Po prostu nie przejmuj się, uspokój, a ja poradzę sobie z tym niezmiernie skomplikowanym i zawiłym problemem sama.
- Ale co to za problem? Pomoc drugiej osoby w takich wypadkach mimo pozorów jest bardzo pomocna - odparła, delikatnie machając na boki ogonem. Chyba sądziła, że już nawiązała ze mną przyjacielską więź. Myliła się. Wciąż uważałam ją za nadprzeciętnie irytującą.
- Żaden - warknęłam.
- No powiedz, proszę - nalegała. Czy rzeczywiście akurat w TEJ watasze wszystkie, a to wszystkie wadery musiały mieć taki sam, jednolity i przesłodzony charakter? Ciekawi mnie tylko, jakie były pod tą różową osłonką. Niemożliwe by było, aby każda była tak przyjacielska i pomocna w duchu, jakie są na co dzień? Nie mają tego dość? Nie nudzi to ich? Ta ciągła pomoc? No może nieco przesadziłam, ale jakby nie patrzeć... Jest tylko kilka wyjątków od tej reguły. Jak już się jakieś zdarzą, to raczej nie prezentują nazbyt "dobrze" na tle tych uroczych paniusi. Są... odmieńcami. Już od samego początku zdawałam się być inna, nielubiana, odrzucana. Może ta nienawiść właśnie się stąd bierze? Z oryginalności? Charakteru "z jajem"? Choć wiem, że sama nie jestem przesadnie odważna, to jednak skądś musi się brać ta wyjątkowość, bo jak dobrze wiadomo - to właśnie ci, którzy najwięcej osiągają są najbardziej znienawidzeni w społeczeństwie. Bezpośredniość, jaką posiadam nie zawsze była akceptowana i najwidoczniej wciąż nie jest. Wygląda na to, że żebym była ulubieńcem publiczności wystarczy, abym była... Wiecznie wesoła? Pomocna? Wierna każdemu słowu bez względu na dzień i pogodę? I co za tym idzie - do bólu przewidywana? Oj, co to, to nie. Nie cierpię, a wręcz nie znoszę takiego plastiku. Kto nie poczuł, ten nie zrozumie, jak cuchnie formowany na gorąco plastik.
- To ja już może sobie pójdę... - powiedziała niewesoło Moon.
- Idź, idź - ponagliłam, chcąc jeszcze bardziej podkreślić to, że rzeczywiście mam zły humor. Machnęłam łapą w przeciwnym kierunku na znak, aby już odeszła. Zrobiła, co kazałam. Czułam się pewniej. Już wiedziałam, że powinnam trzymać się tego, co już osiągnęłam i nie przejmować się tym, że nie każdy mnie toleruje. Żyję w świecie idiotów. I tyle. Powinnam się do tego przyzwyczaić, bo to stanie się rutyną w tym wiecznym, bo nieśmiertelnym życiu. Zakłamana rzeczywistość. Brak podejrzliwości odnośnie własnych czynów. Poczucie niewinności bez względu na to, czy poniosło się winę, czy też nie. Z tym będę walczyć i nie przestanę, póki to całkiem nie zamilknie. Mam władzę i muszę z tego korzystać. Może w końcu zauważą to, w jakim zatęchłym świecie przyszło im spędzić życie.
Precz z fałszem! Wiwat prawda!
***
Następny dzień był jednym z tych deszczowych. Lało jak z cebra. Znudzona patrzyłam na ulewę z wylotu od jaskini i zastanawiałam się, kiedy nadejdzie upragniona wena twórcza. Miałam kontynuować zaczętą powieść, lecz jakoś nie miałam na to zbytniej ochoty. Wdychałam cudowny zapach deszczu i rozkoszowałam się chwilą. Ku mojemu zaskoczeniu, kilka wilków wciąż spacerowało po terenach, całkowicie zdając się nie zwracać na to uwagi, że są cali przemoczeni, a woda spływa po nich strumieniami. Zabawnie było dostrzec, jak zwykle puszyste i zadbane futro nagle staje się oklapłe i ulizane. Całe piękno chwilowo znika. Tacy jesteśmy naprawdę, kiedy niczego nie ukrywamy.
Tylko deszcz może nam uświadomić to, jacy jesteśmy w rzeczywistości.
Deszcz w tym przypadku może nam zobrazować nie inne uczucie, jak tylko smutek, a dosłowniej - płacz. Tak, to zdecydowanie dobra myśl. Postanowiłam ją zanotować w swoim zeszycie. Był już niemalże zapełniony... ale nic nie znaczącymi, krzywymi literkami lub po prostu skreśleniami. Na marginesach walały się pętelki, będące próbami rozpisania kończącego się już wkładu długopisu. Uśmiechnęłam się blado. Z takim zapałem wzięłam się do pisania, ale wygląda na to, że w tej chwili zanosi się na kryzys twórczy... Przemieniłam się w człowieka i chwyciłam ostatni długopis, jaki mi został i postanowiłam zapisać tę myśl. Koślawe literki powoli zaczęły się pojawiać na papierze, a gdy skończyłam, moja ręka zawisła w powietrzu. Takim tempem to chyba nigdy tego nie skończę.
Może powinnam się przejść? Powoli przeniosłam wzrok na zewnątrz. Z jednej strony mogłam się przeziębić i zachorować... Ale z drugiej skoro inni sobie spacerowali, to deszcz raczej jest w miarę ciepły. Powoli wstałam i przemieniłam się z powrotem w wilka, po czym równie wolno wymaszerowałam na dwór. Zadrżałam, gdy jednak okazało się, że deszcz chłodniejszy, niż początkowo sądziłam, a w przeciągu kilku sekund byłam przemoczona. Targała mną mocna chęć powrotu do ciepłej jaskini, lecz wiedziałam, że gdybym tam wróciła, ponownie pojawiłaby się nieodparta chęć wyjścia i pójścia gdzieś na spacer. Potrząsnęłam głową, chcąc odsłonić sobie nieco widoku, bo ta upierdliwa grzywka wszystko mi zasłaniała, a pojedyncze włoski wpadały mi do oczu.
Kiedy ujrzałam już nieco więcej, dostrzegłam, jak bardzo magiczny i zaskakujący świat wydaje się otoczony wieńcem deszczu. Zupełnie, jakby nie patrzyło się na tę samą, znudzoną dolinę, a na kompletnie inne miejsce. Mrużąc oczy, czułam, jak kropelki deszczu przyklejają się do moich długich, ciemnych rzęs. Nie było to wcale uciążliwe. Nie dla mnie. Ochoczo ruszyłam przed siebie. Moje łapy lekko ślizgały się na trawie i mchu porastającego kolejne to strome kamienie. Musiałam najpierw zejść z Góry, by następnie podążyć Wrzosową Łąką do Wodospadu. Podobno podczas ulew woda lała się tam najprawdziwszym strumieniem i koniecznie chciałam to zobaczyć. Sama nie wiem, dlaczego. Po prostu ciekawiło mnie to i tyle.
Minęło kilka minut, a ja już bez problemu stanęłam przy Wodospadzie. Rzeczywiście woda lała się tak, jakby w ogóle nie dotykała dna, gdyż szaleńczo podskakiwała na wybojach i z hukiem wpadała do bajorka.
- Suzi?! Co ty tutaj robisz?! - wykrzyknęła Astrid. Nieco wystraszona zachwiałam się na łapach i odwróciłam się w jej stronę. Woda huczała mi w uszach, dlatego połowy z tego, co się działo zwyczajnie nie słyszałam, dlatego też nie zorientowałam się, że ktoś się do mnie zbliża. Ponadto poczułam w duchu kolejną falę irytacji, że ktoś jeszcze mówi do mnie jako do "Suzi".
- Stoję, a co?! Nie widać?! - odkrzyknęłam. Nie ważne było to, że stała pięć metrów ode mnie. Ważne, że ona również na mnie nawrzeszczała. Szybko podeszła do mnie bliżej.
- Przyszłaś tutaj po coś konkretnego? Szukać kogoś? A może czegoś? - zapytała.
- Nie. Po prostu przyszłam i tyle - odparłam, wciąż mrużąc oczy. Znając życie miałam również zmarszczone brwi, dlatego też ona mogła to źle zinterpretować.
- Jesteś zła?
- Nie... - mruknęłam. Odwróciłam wzrok w stronę bajorka. Nie lubiłam patrzeć na swojego rozmówcę, sama nie wiem dlaczego. Nie potrafiłam skupiać swojego wzroku na wilkach. Bardziej podobało mi się obserwowanie czegoś z boku, lecz to nie przeszkadzało w niczym, by rozmowa toczyła się dalej. Nagle mój wzrok zarejestrował jakiś nietypowy ruch. Próbowałam wypatrzyć, co to było.
- Popatrz na mnie - poprosiła.
- Teraz nie mogę, jestem zajęta - odparłam, choć nie miało to najmniejszego sensu.
- Czym? - mówiąc to, odwróciła głowę w tę samą stronę, gdzie próbowałam zobaczyć, co takiego miałam okazję widzieć. Jej oczy się rozszerzyły.
- Matko, tam ktoś leży!
Dopiero wtedy zobaczyłam czyjąś sylwetkę "rzuconą" na kamienie przy Wodospadzie. Jej jedna łapa była wygięta pod nienaturalnym kątem i wpadała do wody. Astrid od razu do niej podbiegła i zaczęła coś krzyczeć, najprawdopodobniej sprawdzała, czy zareaguje. Gdy osłupienie już zniknęło, ostrożnie podeszłam bliżej. Była to wadera o nieładnym, bardzo jaskrawym umaszczeniu. Nie znosiłam takich kolorów. Nie mogłam na nie patrzeć, a nawet rozróżniać. Przyprawiały mnie o ból głowy. Była może żółta, może zielona... sama już nie wiem.
- Co teraz zrobimy? - zapytałam ostrożnie.
- Jest ranna. Trzeba ją przenieść do szpitala.
Przełknęłam ślinę. Wiedziałam, że do najsilniejszych nie należałam, pomimo tego, że byłam Alfą i posiadałam nieco szerszy wachlarz umiejętności od pozostałych wilków. Wciąż pozostawała ta niepewność, czy aby na pewno nie poślizgnę się i nie upuszczę nieprzytomnej, skazując ją na śmierć lub dostanę jakiegoś skurczu, moja łapa zdrętwieje i nie będę mogła nią poruszyć, w efekcie czego upadnę. W mojej głowie pojawiały się kolejne to inne, dość wymyślne przypadki. Patrzyłam pustym spojrzeniem przed siebie, usilnie próbując przeliczyć, czy warto podejmować takie ryzyko, czy też nie.
- Halo? - zapytała As. Drgnęłam i popatrzyłam na nią tak, jakbym nie miała zielonego pojęcia, o co jej chodzi. Wyglądała na zdenerwowaną.
- Obudź się wreszcie - cmoknęła niezadowolona. Po raz kolejny zalałam się rumieńcem, którego nie było i tak widać. Można było dostrzec tylko zmieszane spojrzenie, jakie rzuciłam na nieprzytomną waderę.
- Czyli, że... Mam ją przenieść?
- Pomogę ci, ale w sumie to tak, masz rację - odparła. Niepewnie popatrzyłam na "truchło".
- Nie wiem, czy to dobry pomysł...
- A masz jakieś inne wyjście? Działaj i nie gadaj - zarządziła. Niechętnie zanurzyłam łeb pod jej barki, tak, że już chwilę później bezwładnie zwisała z moich pleców. As kiwnęła głową na znak, że wszystko jest w porządku i mogę iść. Po drodze kontrolowała, by ta nie zjechała z mojego mokrego grzbietu. Deszcz nie ustawał, więc moja opinia o nim uległa gruntownej zmianie - teraz nie był ani trochę pomocny, ani tym bardziej przyjemny, a co jedynie irytujący i uciążliwy. Każdy krok sprawiał trudność, gdyż łapy zapadały się w błocie, które utworzyło się już w nocy.
Gdy dotarłyśmy już na miejsce, Astrid zaniosła ją na wolne miejsce i sprawnie zaczęła opatrywać jej zranioną łapę. Odwróciłam głowę w stronę wejścia do jaskini. Wciąż padało. Wyszłam po wenę, wróciłam z obcym wilkiem, który najwidoczniej pilnie potrzebował pomocy. Mogła być ścigana lub po prostu przez kogoś zaatakowana... Inną, lecz mniej zaskakującą teorią było to, że zwyczajnie została skaleczona podczas polowania. Wiedziałam przynajmniej tyle, że powinnam była jej pomóc bez względu na to, po której stronie stoi. Najwyżej później zostanie wygnana... Ale nie wolno jej dobijać ani zostawiać na pastwę losu. Tego nauczyła mnie mama. Teraz jednak tego nie pamięta... Nie wie nawet, że jestem jej córką. Traktuje mnie co jedynie jako przyjaciółkę, z którą może miło spędzić czas. Kiedyś jednak jej powiem, jak jest naprawdę. Pewnie zrozumie. Ale sobie nie przypomni. I to jest właśnie straszne. Te wszystkie wspólne chwile, czas poświęcony na moje wychowanie... to wszystko prysnęło. W sumie to z jednej strony dobrze, bo poczuła w końcu ukojenie po stracie, ale z drugiej strony tym zraniła jeszcze bardziej mnie, czyli tą, która przeżywała to tak samo mocno, jak ona sama.
Może po prostu była nieco słabsza psychicznie ode mnie...? To w sumie całkiem możliwe, gdyż jest starsza i mogła więcej w życiu przeżyć. Ja przez te dwa lata niewiele mogłam zdziałać... ale jednak przede mną cała wieczność. Mam czas. Mogę działać. Jest jednak jeszcze jedno "ale"... Przypadek mojego taty pokazuje jasno i wyraźnie to, że jednak istnieje możliwość utraty życia. Właściwie to dobrze. Nie chciałabym poprzez wieki patrzeć, jak kolejne pokolenia płoną, później przygasają, a później ledwo co się tlą i znikają... Pozostaje tylko czarny, powykręcany knot, jaki może symbolizować ciało. Ogień będący duszą zniknie.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że po moim policzku spływa łza. Byłam zmarznięta po zbyt długiej wizycie na dworze, więc odrobina ciepła nie oddziałała na mój zimny policzek i mokre futro. Nikt nawet tego nie zauważył. Astrid była zbyt zajęta owijaniem łapy rannej jakimiś liśćmi, a Yusuf jej w tym pomagał.
- Jestem jeszcze potrzebna? - zapytałam.
- Raczej nie. Możesz już iść - zarządził Yusuf, przeglądając kolejne buteleczki z aromatycznymi ziołami, które były rozstawione niemalże na każdej wolnej powierzchni w jego pobliżu. Nie mówiąc już nic więcej, skierowałam się do wyjścia. Mijając wciąż nieprzytomną Mizuki, posłałam jej troskliwe spojrzenie. Choć nie znałyśmy się dobrze, to i tak powinna zdrowieć. Jeśli miałabym być szczera - niemalże o niej zapomniałam. Powinnam jej jutro złożyć wizytę... Dziś już nie chciałam zawracać głowy lekarce i pielęgniarzowi. Mieli kogoś innego jeszcze do opatrzenia.
- Ała... - usłyszałam nagle zachrypnięty, obcy głos. Odwróciłam się w tamtym kierunku.
- Moja bania... - mruczała dalej jaskrawa wadera. Spróbowała się poruszyć, ale nie wyszło jej na to dobre, bo sprowadziło na nią kolejne fale bólu. - Wszystko ładnie, pięknie, ale gdzie ja jestem?
- W Watasze Magicznych Wilków - odparła spokojnie Astrid. Nie widziałam jej wyrazu pysku, bo stała do mnie tyłem, ale wychodziło na to, że nie odczuwała wobec nowej żadnych szczególnych emocji.
- Ok... - odpowiedziała i na nowo opadła na kamienną półkę odgrywającą rolę łóżka szpitalnego. Postanowiłam podejść bliżej i z nią porozmawiać. Natychmiast mnie dostrzegła i obserwowała, podążając za mną wzrokiem.
- Widzę, że już się obudziłaś. Napędziłaś nam niezłego stracha - uśmiechnęłam się delikatnie. Wciąż nie miałam pojęcia, jak zaczynać rozmowy tak, aby wilki zapałały chociażby minimalną sympatią do mojej osoby - Jak się nazywasz?
- Jestem Takashi.
- A ja to Alfa, Suzanna. - odparłam. Wciąż byłam mokra, więc mogłam wyglądać w jej oczach nieco... dziwacznie. Teoretycznie ona również była mokra, ale nie aż tak, bo leżała w najcieplejszej części naszego szpitala.
- Alfo. - zaczęła, patrząc na mnie szczerym spojrzeniem. Choć tego nie lubiłam, ja również popatrzyłam na jej pysk - Czy jest możliwość dołączenia do twojej watahy?
Zamyśliłam się. Nie znałam jej, nie wiedziałam, jaka jest. I równie dobrze mogła stanowić zagrożenie, a patrząc na nią... zaraz, ja w ogóle nie mogłam na nią patrzeć. Najprawdopodobniej zrobiłam zeza i spuściłam wzrok, jak to mam w zwyczaju. Tym razem nie było to z winy tego, że nie lubię patrzeć na rozmówcę, ale z tego, że była zbyt... jaskrawa. Moje oczy nie mogły tego wytrzymać.
- Nie wiem, zobaczymy jak będzie. Jak na razie trafiasz na okres próbny pod obserwację - odparłam. Nie widziałam innego wyjścia. Nie wiedziałam również, jak na to zareagowała, gdyż nie potrafiłam zwyczajnie już na nią popatrzeć. Czułam ten charakterystyczny ucisk pod czaszką i zawroty głowy. Oparłam się lewym bokiem o ścianę i zwiesiłam łeb. Zamknęłam oczy.
- Wszystko w porządku? - zapytał Yusuf.
- Tak, tak... - pokiwałam lekko głową. Zabolało jeszcze bardziej.
- Na pewno? - mówiąc to, podszedł bliżej, by przypilnować, abym nie upadła.
- Tak... Daj spokój, nic mi nie jest - otworzyłam oczy i spróbowałam uśmiechnąć się, ale skończyło się na krzywym grymasie. Wciąż mój wzrok wędrował po szarych ścianach jaskini. Musiałam popatrzeć na coś o nieco łagodniejszej barwie. Ból stawał się lżejszy.
- Po prostu... mój mózg źle znosi kontakt z jaskrawymi kolorami - wyjaśniłam - Zaraz mi przejdzie.
Yusuf powoli odsunął się ode mnie, chyba nie bardzo wiedząc, co zrobić. Astrid patrzyła na mnie zmartwiona.
- Już pójdę do siebie... Jutro do was przyjdę.
- Ok - odparła krótko As. Unikając zbędnego patrzenia na nieznajomą prędko wyszłam na zewnątrz. Gdy poczułam na sobie falę deszczu, wrzasnęłam rozwścieczona. Kompletnie o tym zapomniałam, a woda niestety była zimna. Na nowo zaczęłam się trząść i żwawo wchodzić po śliskich kamieniach coraz wyżej, do swojej jaskini. 
***
Kolejny dzień nie należał do moich ulubionych. Było zimno, a ja nabawiłam się kataru. Kichałam przy każdej okazji i to jeszcze kilka razy z rzędu, a siorbanie nosem było jeszcze większą katorgą. Po południu postanowiłam udać się do wilczego szpitala, ale coś, a raczej ktoś postanowił mnie zatrzymać... Ciemna postać z rumorem wbiegła do mojej jaskini. Nie wyglądała ani odrobinę znajomo. Pierwszy raz ją na oczy widziałam. Nie wyglądała zbytnio przyjaźnie, ba! Przypominała te wilki, które zamieszkiwały wymarłe terytoria Asai. Czyżby nowa wadera sprowadziła na nas kłopoty? Szok minął szybko, więc zaczęłam na nią warczeć ostrzegawczo. Będąc Alfą nie mogłam okazać się słaba.
- Kim jesteś?! - krzyknęłam bojowo.
- Jestem Yuki - odpowiedziała. Potrzebowałam chwili, by przypomnieć sobie, o kim ona w ogóle mówi. Yuki była nastoletnim szczeniakiem... Nie znałam jednak jej dobrze, ale mimo to potrafiłam bez problemu stwierdzić, że owa wadera nie jest tym, za kogo się podaje.
- Nie jesteś Yuki.
- Mówię prawdę... - powiedziała prawie, że szeptem. W jej oczach błyszczały małe, srebrne perełki, jakimi były łzy. Wiedziałam, że niektóre wilki mają talent aktorski, dlatego też nie zwróciłam na to większej uwagi.
- Wyjdź! - wrzasnęłam coraz bardziej rozzłoszczona.
- Proszę... - błagała.
- Mówiłam, WYJDŹ! - krzyknęłam jeszcze głośniej. Nie lubiłam, gdy mówiłam coś, a do innych to najwyraźniej nie docierało. To chyba zwróciło uwagę innych wilków na tyle, że już chwilę później usłyszałam stukot łap, a raczej pazurów z nich wyrastających o kamienistą ścieżkę. Pierwszy w wejściu zjawił się Toboe, który z automatu rzucił:
- Odejdź od Alfy!
Na to ona zrobiła, a raczej krzyknęła coś niespodziewanego, czego nie przewidziałam w jakimkolwiek stopniu.
- BĘDZIE WOJNA!!
Po tych słowach upadła na ziemię i zaniosła się szlochem. Wyglądała na wycieńczoną za równo fizycznie, jak i psychicznie. Zdezorientowana patrzyłam na nią, tak samo jak i reszta przybyłych wilków. Wtedy porwała mnie kolejna, dość niewyraźna wizja... Mała wadera, którą poznałam jako Yuki została pojmana przez Shadow'a i resztę jego gangu, przytrzymana i brutalnie napojona trucizną... Zaczęła krztusić się krwią i skręcać z bólu, aż całkiem znieruchomiała. Później jej barwa zaczęła się zmieniać na ciemniejszą i dopiero wtedy oprzytomniała.
Otworzyłam oczy, równocześnie z sykiem wypuszczając zaległe powietrze z płuc. Najgorsze z tego wszystkiego było właśnie to, że można było nas uznać za niemalże rówieśniczki... Przeniosłam jej wzrok z jej delikatnie drgającego ciała na resztę zebranych.
- Macie iść i to przekazać wszystkim. Już!
Coraz bardziej zaskoczeni popatrzyli po sobie. Nie wiedzieli kompletnie co się dzieje.
- JUŻ! - wrzasnęłam głośniej. Tym razem posłuchali i pobiegli. Popatrzyłam na Yuki. Wciąż płakała. Cokolwiek tam się stało, nie mogło być jej winą. Wilki z Watahy Asai od zawsze zżerała zazdrość, gdy porównywały swoje terytoria do naszych. Zazdrościli nam ich. To właśnie było przyczyną już wielokrotnie wybuchających starć pomiędzy tymi dwoma watahami... Kiiyuko, ta dawna Kiiyuko wciąż pamiętała każdą z nich. I każdą dyrygowała tak, aby wygrać. Teraz to na mnie spadł ten obowiązek. Nie miałam pojęcia, czy podołam temu wyzwaniu. Nie mieliśmy dowódcy wojska... dlatego też ja musiałam objąć to stanowisko. Ciężko było mi to przyznać, ale byłam raczej kiepskim strategiem. Nie mając nikogo do pomocy, byliśmy już z góry skazani na klęskę. Wataha Asai liczebnie powiększyła się kilkakrotnie od ostatniej wojny. Teraz była bardziej zgrana i co za tym idzie - bardziej niebezpieczna. Można jednak zawsze próbować. Trzeba liczyć na cud.
Szybko wyszłam na zewnątrz i skierowałam się do wilczego szpitala, by wypełnić dane sobie zdanie w nieco inny sposób.
- Co tam się dzieje? - zapytała przy wejściu Astrid. W tej samej chwili leżąca tuż obok mnie Mizuki się ocknęła.
- Co się stało? - zapytała, zupełnie jakby inaczej formułowała pytanie lekarki. Zamierzała się podnieść, lecz ja powstrzymałam ją jednym ruchem łapy.
- Zbliża się wojna. Szykujemy się do obrony. W razie potrzeby będziemy walczyć.
Oczy Mizuki rozszerzyły się, a Astrid aż otworzyła pysk ze zdumienia.
- Ja będę walczyć! - oznajmiła hardo chora, po czym zakaszlała.
- Nie, ty tutaj zostaniesz - skarciła ją medyczka. Ta odpowiedź nie spodobała się Miz, ale nie powiedziała już nic więcej. Uznając, że już nic tam po mnie, a czasu do zmroku pozostało niewiele, gdyż zima zbliżała się wielkimi krokami, a ciemno robiło się dużo prędzej, niż latem. Musiałam pilnować tego, jak będzie funkcjonować owa ochrona watahy.

<Może jakiś chętny? Najlepiej dwóch, żeby do TW zaangażowało się jak najwięcej osób. Pokończyłam za jednym zamachem 3 op., jestem z sb dumna :') A i tak swoją drogą... do otwartego starcia nie dojdzie od razu, do końca dnia wilki z WMW będą się zbierać i pilnować granic. Wojska Asai przybędą dopiero w okolicach północy. Należy pamiętać również o tym, że nasz wróg mimo pozorów nie jest tak słaby, jak kiedyś. Większość z nich jest równa sprawności Kiiyuko, a sam Shadow mógłby ją zabić, gdyby tylko chciał. Ponadto Wataha Asai jest czterokrotnie liczniejsza od WMW>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz