Biegnę po miękkiej zielonej trawie. Jestem szybszy niż jakikolwiek drapieżnik na ziemi. Czuje moc, siłę i potęgę. Rozkładam skrzydła by wzlecieć ku słońcu wychodzącemu zza gęstej warstwy chmur. Delikatne promienie słońca rozświetlają moją twarz i wzmagają chęć bliższego spotkania. Jednak coś przerywa błogość. Zapach. Wyczuwam woń spalenizny. Spoglądam w dół i widzę las stojący w ogniostoczerwonych płomieniach. Nasz las. Wataha.
Zmieniam kierunek lotu, patrzę tęsknym wzrokiem po złotej gwieździe zwanej Słońcem. Szybuje w dół, moją adrenalinę wzmagają wichry, które wydaje się - pędzą razem ze mną ku ziemi.
Przerażonymi oczyma wodzę po wypalonej trawie. Języki ognia niszczą wokół siebie wszystko co stoi im na drodze. Próbuję siłą umysłu wytworzyć potężną kulę wody i powietrza. Nie udaje mi się. Moje żywioły zostają całkowicie odrzucane. Coś je odrzuca. Ciemna moc. Istota z Mroku. Odwracam się, a za mną roztacza się ogromna warstwa lawy. Wokół mnie leżą martwe ciała znanych mi wilków. Rozpacz i gniew gotują się we mnie, ale ja jestem bezradny. Cała moja pewność siebie pryska i zostaje niepokój. Śmierć.
Czuje, że świat nie jest nam tak przychylny jak podejrzewaliśmy. Wszystko ma swoją cenę.
***
Budzę się. Gwałtownie wstaje i przecieram łapami oczy. Mój puls jest przyspieszony. Mało powiedziane! Czuje, że serce wyrywa mi się z piersi, bije i przewraca się ze strachu. Prężę skrzydła i wybiegam z jaskini. Rozglądam się wokół.
Nic się nie dzieje. Ptaki śpiewają swą poranną serenadę. Zające grasują na polanie. Niebo - idealnie błękitne bez żadnego obłoczka chmury. Jest cicho. Zbyt cicho.
Spoglądam w słońce i czuje jak pali mnie w oczy. Jest jak żar. Jakby buchało z niego milionami gorących laserów, które są w stanie spalić mnie na popiół. Jak w koszmarze.
Pogrążony w myślach nie zauważam wilka, który stoi tuż za mną i wpatruje się z ciekawością w olbrzymiego śnieżnobiałego stwora o anielskich skrzydłach. To ja, Onurix. Powracam...
<Jakiś wilk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz