Jedząc padlinę czułem, że moje rany się goją. Nie wiedziałem, że "lekarstwo" zadziała tak szybko.
- Jak nazywa się to drzewo, z którego zerwałaś liście? - zapytałem.
Ta informacja mogła się przydać w przyszłości w razie jakiegoś wypadku.
- Niestety nie pamiętam. - powiedziała wadera i siedziała wpatrując się we mnie.
- Chyba nie odpowiada ci moje towarzystwo. Praktycznie się nie odzywasz.
Czy może taka już po prostu jesteś? - mruknąłem, a ona znów wzruszyła
barkami.
- Ach... No nic ja się już będę zbierał. Muszę znaleźć jakieś schronienie.
Wydaje mi się, że w nocy będzie padać. - powiedziałem i podniosłem się z
ziemi.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. - ruszyłem przed siebie.
- Hej! Zaczekaj! - wołała wadera po chwili.
Odwróciłem się i spojrzałem na nią.
- Tutaj jest wataha. Jak chcesz zaprowadzę cię do Alfy.
Zastanawiałem się przez chwilę czy to dobry pomysł. Nie chciałem znów stać się wyrzutkiem, ale w sumie warto spróbować.
- No dobrze. To chodźmy - rzuciłem i poszedłem za waderą.
Po kilkunastu minutach dotarliśmy na miejsce. Było tam sporo jaskiń. To pewnie "serce" watahy.
Nieznajoma wadera zatrzymała się przed największą jaskinią. Od razu domyśliłem się, że dotarliśmy na miejsce.
Wskazała łapą wejście i odeszła.
Wszedłem do środka. Na skale siedziała biała wadera. Była bardzo ładna.
- Kim jesteś? I co tu robisz? - zapytała
Przedstawiłem się i opowiedziałem skąd się wziąłem. Rozmawiałem z nią z
godzinę i po tym czasie zgodziła się żebym został w watasze. Pokazała mi
mój nowy dom i wróciła do siebie, a ja od razu położyłem się w koncie
jaskini, jak to było w moim zwyczaju, i zasnąłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz