(Spokojnie, to kontynuacja starej, ale z nowym linkiem)
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
poniedziałek, 15 kwietnia 2019
niedziela, 14 kwietnia 2019
CZAS NA WYPROWADZKĘ!
Nareszcie nadszedł czas przeprowadzki!
Wiem, że wiele osób czekało na ten moment. Równoznaczna z przeprowadzką naszych postaci będzie przeprowadzka linku do bloga, ale o tym w kolejnym poście. Wszystko zostaje takie samo, prócz strony. Jak już ustaliliśmy - ilość postów znacznie obciąża przeglądarki i to jedyny powód takiej decyzji. Ta strona zostanie jako pamiątka po starej wersji strony. Starych terenach, magicznych istotach, przedmiotach... I tak dalej.
Co do przeprowadzki: nasze wilki zmieniają swoje miejsce zamieszkania ze względu na złą pogodę, która nie zanosi się na szybką zmianę i grozi to doszczętnym zniszczeniem terenów. Każdy wilk otrzymał na własność pół skrzyni mającej metr na metr na metr, w którą może spakować wszystkie swoje pamiątki oraz majątek. Podróż potrwa maksymalnie 300 dni, co będzie skracane z każdym opowiadaniu o przebiegu podróży. Będę Wam podrzucać sporo eventów, więc miejcie się na baczności i korzystajcie. Będzie można zapewne wygrać przedmioty, które nie będą dostępne nigdy później. Lub są na to małe szanse. Bądź podniosą umiejętności. W tym też takie których jeszcze nie ma.
Zobaczymy.
Informacje o smokach oraz pozostałym czasie podróży pojawią się na nowym blogu w oddzielnej zakładce. :)
Wilki dotrą na miejsce: 08.02.2020 r. (300 dni)
Termin ten można przyspieszyć poprzez pisanie opowiadań. Każde przyspiesza dotarcie do celu o 3 dni.
Przystanki codziennie po 4-8 godzin. Czas ten wilki poświęcają na polowanie, wspólne zjedzenie posiłku, rozprostowanie łap i okazjonalnie sen na lądzie. Wówczas również mogą się dołączyć do watahy wilki-samotnicy.
Wilki, które jeszcze nie wybrały smoka: Dante, Navri, Torance, Leah, Magnus, Asgrim, Cess, Natanael, Beherit
Czas na zgłaszanie swojego miejsca: do 15.04.2019, godzina 16:00
Nobilium
Samiec
Ma białe łuski ze złotymi akcentami. Jest silnie zbudowany i należy do największych smoków. Leci spokojnie i cechuje się sprawiedliwością i wyrozumiałością.
Ilość miejsc: 10 (20 szczeniaków)
Zarezerwowane miejsca (2/10)
- Suzanna
- Hitam
Saltator
Samiec
Jest zielonkawy, a jego łuski błyszczą się na tęczowo. Ma duże skrzydła. Lubi zbaczać z kursu i wirować na wietrze. Lot tylko dla wilków z wytrzymałym żołądkiem. Z charakteru nieco porywczy.
Ilość miejsc: 6 (12 szczeniaków)
Zarezerwowane miejsca (1/6)
- Kai
Verum
Samica
Jest idealna biała ze szlachetnymi rysami pyska. Leci aż nazbyt spokojnie i bezpiecznie. Dba o dobro pasażerów. Cechuje się szczerością i troskliwością.
Ilość miejsc: 7 (14 szczeniaków)
Caprea
Samica
Brązowa z łuskami lściącymi na żółto. Niezbyt duża, z nieproporcjonalnie wielkimi skrzydłami. Ma olbrzymie poczucie humoru. Leci spokojnie.
Ilość miejsc: 4 (8 szczeniaków)
Passer
Samiec
Smukły, zielonkawy, z akcentami brązu. Czasem daje się ponieść emocjom i lata niekoniecznie tak, jakby sobie tego życzyli pasażerowie, ale przynajmniej wówczas zaszczyca piosenką. Uwielbia śpiewać. Jest dość wesoły.
Ilość miejsc: 4 (8 szczeniaków)
Zarezerwowane miejsca (1/4)
- Lind
Praecipitem
Samiec
Duży, czerwony i nadzwyczaj wyluzowany. Leci tak jak mu się podoba - raz jak należy, raz skręca na boki. Robi to głównie ku uciesze pasażerów. Lubi się popisywać.
Ilość miejsc: 8 (16 szczeniaków)
Somnium
Samica
Jasnoniebieska przechodząca w biel. Rozkojarzona, dość często tracąca kontrolę w skrzydłach. Wygląda na młodą. Łatwo ją zestresować.
Ilość miejsc: 5 (10 szczeniaków)
Diligitis
Samica
Maleńka i chuda. Różowawa z srebrzystymi akcentami. Ma długi smukły pysk. Lubi nawiązywać do tematu związków, a w wolnym czasie zajmuje się swataniem znajomych... nie inaczej jest w wypadku wilków. Leci zależnie od nastroju. Bywa humorzasta.
Ilość miejsc: 2 (4 szczeniaki)
Zarezerwowane miejsca (2/2)
- Crane
- Edel
Tarda
Samica
Stara i bladofioletowa. Na jej głowie i grzbiecie znajduje się siwe futro. Lata spokojnie i... powolnie. Zazwyczaj jest na końcu lub prawie końcu. Uwielbia opowiadać anegdotki ze swojego życia. Nie wiadomo czy wie, że część osób już nawet jej nie słucha, bo często się powtarza.
Ilość miejsc: 9 (18 szczeniaków)
Ieiunium
Samiec
Czerwony z żółtymi akcentami. Nie za wielki i z wiecznie ironicznym wyrazem pyska. Lubi robić na złość. Lot na jego grzbiecie to niezapomniana przygoda, gdyż nie ma zamiaru słuchać żadnych wytycznych co do ruchu w powietrzu. Czasem nawet na kogoś wpada.
Ilość miejsc: 5 (10 szczeniaków)
Argentum
Samica
Wielka srebrna smoczyca z intensywnie niebieskimi ślepiami. Troskliwa i przyjacielska. Ma świetną pamięć. Leci zależnie od nastroju, ale mając na grzbiecie pasażera zawsze bierze to pod uwagę i stara się o jak najbardziej spokojne poruszanie się.
Ilość miejsc: 8 (16 szczeniaków)
Aurum
Samiec
Wielki złoty smok z jednym długim wąsem. Dość zarozumiały i wredny. Nie lubi wilków, ale stara się słuchać nakazów przywódcy, zatem dba o zdrowie wilków w trakcie podróży, lecz nie zaszczyca ich rozmową i unika wszelakich kontaktów.Ilość miejsc: 8 (16 szczeniaków)
Salmo
Samiec
Mały łososiowy smok z bardzo długą szyją i smukłą budową ciała. Lata szybko i sprawnie. Nie jest skłonny do rozmowy.
Ilość miejsc: 1 (2 szczeniaki)
Salma
Samica
Mała łososiowa smoczyca z bardzo długą szyją i smukłą budową ciała. Lata szybko i sprawnie. Nie jest skłonna do rozmowy.
Ilość miejsc: 1 (2 szczeniaki)
Fulgur
Samiec
Niewielki brązowy smok z nieproporcjonalnie długą głową i rogami. Przyjacielski, miły i pomocny, ale bywa roztargniony. Lata machając szybko skrzydłami.
Ilość miejsc: 3 (6 szczeniaki)
Coelum
Samiec
Średniej wielkości smok o czarnych łuskach, które zdają się pobłyskiwać srebrem. Jest prawie niewidoczny na tle nocnego nieba. Samiec leci spokojnie i powoli. Nie wtrąca się w rozmowy wilków, na zadane pytania odpowiada krótko.
Ilość miejsc: 5 (10 szczeniaków)
Erica
Samica
Młoda i drobna smoczyca o ładnych, błyszczących łuskach w kolorze wrzosów. Jest ciekawska, gadatliwa i trochę niezdarna. Stara się dbać o swoich pasażerów, jednak zdarza się jej wpadać na inne smoki lub niemal strącić wilka ze swojego grzbietu. Często się uśmiecha.
Ilość miejsc: 2 (4 szczeniaki)
Surrexerunt
Samica
Stara i zrzędliwa smoczyca. Jej matowo-różowe łuski mają tendencję do wypadania. Często zamęcza swoich pasażerów marudzeniem na dosłownie wszystko lub opowieściami na temat własnych chorób. Leci spokojnie.
Ilość miejsc: 7 (14 szczeniaków)
Caesar
Samiec
Potężnie zbudowany, złocisty smok z zielonymi pręgami na grzbiecie, w okolicy skrzydeł i łap. Ma już swoje lata i doświadczenie, zazwyczaj milczący. Leci w miarę spokojnie, ale zamaszyste uderzenia skrzydłami po jakimś czasie mogą dawać się we znaki.
Ilość miejsc: 9 (18 szczeniaków)
Illae
Samiec
Niski, smukły smok o łusce barwy szafiru. Sympatyczny, ale z początku trochę nieśmiały. Bardzo lubi długie dyskusje na różnorodne tematy. Lata lekko i bardzo spokojnie, jedynie na skrętach trochę za bardzo wychyla się w bok.
Ilość miejsc: 5 (10 szczeniaków)
Ilość miejsc: 14 (28 szczeniaków)
Zarezerwowane miejsca (2/14)
- Yuki
- Joel
Od Suzanny "Czas wielkich zmian" cz. 3
Czerwiec 2023 r.
Chciałam zarządzić zebranie pod Pomarańczowym Drzewem, ale kiedy wyszliśmy na powierzchnię szybko okazało się, że to niemożliwe. Wiatr znowu szalał. Nie chciałam narażać członków watahy na ewentualne niebezpieczeństwo. Nie zdążyłam się dobrze zastanowić nad tym, co dalej, bo Ivailo natychmiast narzucił dość szybkie tempo. Na szczęście udało mi się go dogonić i dotrzymywać kroku.
- Za mocno wieje. Nie zrobimy generalnego zebrania. Co teraz? - zapytał nagle Hitam. Zaczęłam się intensywniej zastanawiać.
- Może poczekajmy, aż przestanie wiać, zbierzemy wszystkich i przeprowadzimy szybką akcję przeprowadzkową, póki pogoda znowu się nie zepsuje?
Hitam pokiwał głową w zadumie, wciąż prędko przebierając łapami.
- Myślisz, że się nie zbuntują? - zapytał po chwili.
- Nie wiem. To ty tu jesteś od myślenia - odparłam i przyspieszyłam kroku, byleby nie widzieć jego reakcji. Byłam pewna, że rzucił mi oburzone spojrzenie. Wtedy coś huknęło, a Dan rzucił się na przód. Chciałam krzyknąć, żeby uważał, bo skierował się właśnie tam, gdzie grzmotnęło, ale zaraz pojęłam o co chodziło. Zatrzymał w powietrzu w połowie powalone drzewo.
- Pospieszcie się! - krzyknął. Dosłownie przebiegliśmy przez dystans, który zaraz miał zostać przygnieciony przez konar. Dopiero będąc po drugiej stronie usłyszeliśmy jak konar z impetem spadł na ścieżkę. Dan nas dogonił jeszcze nim łupnęło. Wyglądał na bardziej spiętego niż wcześniej.
- Dziękujemy za pomoc - usłyszałam słowa Hitama. Przeszło mi przez myśl, że nigdy nie będę tak miła jak on, ale żeby dłużej tego nie roztrząsać postanowiłam zająć się czymś innym.
Dogoniłam Ivailo i spojrzałam na niego przelotnie z dołu. Był niemal tak wysoki jak Dante.
- Coś się stało, Alfo? - zapytał zdezorientowany.
- Nie, nie - mruknęłam, sama nie wiedząc czemu spojrzałam na niego jakby podejrzliwie. Może żeby udać, że z nim rozmawiam. W końcu szłam u jego boku... a raczej byłam na wysokości jego ramion.
- Chciałam zapytać tylko... chciałbyś zmienić tereny?
- Nie wiem. Obojętne mi to - odparł, wzruszając tymi swoimi wielgaśnymi umięśnionymi ramionami. Pokiwałam głową, ale jednocześnie wywróciłam oczami. Niewiele mi dała jego odpowiedź. Najwyraźniej będziemy musieli zrobić tak jak obmyślił to Hitam.
***
Kilka dni później nastał mniej wietrzny dzień. Zleciliśmy jakiemuś szczeniakowi, który już wcześniej dał do zrozumienia, że lubi krzyczeć i biegać, aby odwiedził każdą jaskinię i zarządził zebranie na Mniejszym Szczycie Góry, jak nazwaliśmy jedno z bezpieczniejszych wzniesień niewiele ponad najwyżej położoną jamą. To własnie tam ostatnimi czasy w bezpieczniejsze dni prowadziliśmy życie towarzyskie. Ja i Hitam zjawiliśmy się tam jako pierwsi, nie licząc jeszcze kilku wilków, które chciały tam po prostu porozmawiać ze znajomymi, nie spodziewając się nagłego zebrania.
Wilki zebrały się dość szybko. Nie miały nic lepszego do roboty, więc przybyły chcąc nie tylko rozprostować łapy, ale i również zapewne były poważnie zaintrygowane co sprawiło, że tak nagle chcemy narady. Kilku próbowało pytać już wcześniej, jakie mamy plany, ale uciszaliśmy ich słowami, że wszyscy dowiedzą się wszystkiego dopiero gdy zbierze się cała wataha.
Nie potrwało to długo. Co prawda jak zwykle odszukanie Bezumstvo było problematyczne, ale ostatecznie się udało. Pozwoliłam Hitamowi mówić jako pierwszemu. Zresztą ja nawet nie wiedziałam od czego zacząć. Ten cały pomysł mógł być dla niektórych trudny. Również dla mnie, choćby ze wzgląd na konieczność porzucenia cmentarza, na którym zachowały się szczątki wielu z wilków. W tym również mojego brata. Nie wiedziałam, co się z tym będzie działo gdy znikniemy. Zarośnie, a może ktoś się tym zaopiekuje i zadba o szacunek dla zmarłych? Nie wiedziałam. Trochę mnie to bolało. Hitam i tak nie znał swoich rodziców. Jego to nieszczególnie obchodziło. Ja byłam nieco bardziej związana z przeszłością stada. Urodziłam się tutaj...
- Witajcie. Cieszy nas, że zjawili się wszyscy w tak szybkim czasie - Tu przerwał, by zmierzyć wzrokiem hałasujące szczeniaki. Opiekunka młodych spróbowała ich uciszyć. Udało się. Hitam kontynuował:
- Musimy ogłosić ważną wiadomość i zarządzamy głosowanie. Bez waszej decyzji nasz plan nie ma prawa realizacji. Jak doskonale wiadomo robi się na naszych terenach dość niebezpiecznie, przez co zmuszeni jesteśmy do przebywania w jaskiniach. Zaczyna panować głód. Aby nie zakończyło się to tragedią postanowiliśmy o przeniesieniu terenów.
W tłumie poniosły się wzburzone szepty i krótkie narady. Hitam uciszył ich uniesieniem łapy.
- Pomysł ten jest w dobrej wierze. Proszę, rozważcie to dobrze, a odpowiedź podajcie za kilka minut w głosowaniu. W ten czas poprosimy jednego z waszych skrzydlatych przyjaciół o przesłanie wiadomości do smoków, które miałyby nam w tym pomóc. Czy ktoś z was ma za towarzysza ptaka lub smo... - nie dokończył, kiedy wyrwał się Joel i zaczął przepychać przez tłum:
- Ja! Ja mam!
Przeniosłam wzrok na tłum, który w milczeniu podążał wzrokiem za Joelem. Chyba myśleli, że powiemy coś jeszcze, a tym samym trochę naruszali naszą prywatność. Machnęłam łapą na wilki.
- No już, rozejść się! Macie chwilę na zastanowienie, nie marnujcie czasu!
Dopiero wtedy usłuchali, a Joelowi było trochę łatwiej do nas dotrzeć. Po umówieniu jakichś formalności posłaliśmy Dante po papier i tusz, a Joela po swojego smoka, który by miał być naszym posłańcem. Nie znaliśmy jeszcze odpowiedzi. Nie wiedzieliśmy co napiszemy w liście. Chcieliśmy mieć jednak już wszystko gotowe, bez względu na decyzję.
Dopiero gdy dotarł do nas smok Joela wróciliśmy na Mniejszy Szczyt Góry. Zgromadziliśmy wilki i tym razem ja postanowiłam przemówić:
- Nie mówiąc już zbyt wiele, bo nie mamy dużo czasu: kto jest ZA przeniesieniem się gdzieś daleko?
Najpierw podniosło się nieśmiało kilka łap, a zaraz potem jeszcze trochę, i jeszcze, aż w końcu nie była to znaczna przewaga. Powiodłam wzrokiem po wilkach, które zgadzały się na nasz plan. Jedne były niepewne, inne zatroskane, a jeszcze inne pewne swego i zimne... Westchnęłam cicho.
- A kto jest PRZECIW?
Raptem kilkanaście wilków podniosło łapę. Wyglądało na to, że kilku powstrzymało się od głosu. Wilki zaczęły się rozglądać, by zlokalizować osoby, które były przeciw. Jakby speszone tymi wzrokami pospiesznie opuściły łapy. Patrzyłam na nich w milczeniu, jeszcze się zastanawiając, co zrobić. Najwyraźniej trzeba będzie się pożegnać...
- Zatem zdecydowane. Przeprowadzamy się. Niebawem przybędą tu smoki, które wyraziły chęć pomocy, a wy macie ostatnie godziny na pożegnanie i zebranie skrzyń. Z tego co pamiętam z tyłu Góry była jakaś kolekcja jeszcze z czasów Kiiyuko. Jeżeli nie chcecie się tam tułać i wiecie jak powinna być zbudowana stabilna skrzynia, to wystarczy że zbiorą się wilki z żywiołem powietrza, metalu oraz natury, by takie zbudować. Prosiłabym, aby miały wymiary metr na metr na metr. Taka skrzynia bagażu będzie przypadać na dwa wilki. Zważywszy na to, że mamy... ilu członków? - spojrzałam pytająco na Hitama.
- Sto trzydzieści dwa wilki - odpowiedział spokojnie.
- To będzie to... - Szybko przeliczyłam w myślach - Sześćdziesiąt sześć skrzyń. W razie jakichś nowych członków czy większych miotów szczeniaków... - W tym momencie mój wzrok powędrował ku ciężarnym waderom - ...zróbcie siedemdziesiąt. Gdy przybędą smoki poślę je do doliny po gotowe skrzynie. Nie musicie ich dźwigać na górę. Tymczasem ja życzę wam powodzenia i mam nadzieję, że pogoda się nam nie zrujnuje. Do roboty!
Wilki powoli zaczęły się rozchodzić w swoje strony. Ja pomyślałam sobie, że muszę pożegnać się z bratem...
Od Cess "Niepokój" cz. 6
Styczeń 2022
- Znasz tego pana? - wskazałam łbem na rudego, zwracając się do Magnusa, który podejrzliwie mu się przyglądał. Basior poczekał chwilę z odpowiedzeniem mi na pytanie.
- Nie. - mruknął krótko.
- Widzisz? Nie znamy cię! Czas to zmienić! Wystarczy podać swoje imię i powód twojej obecności tutaj. To takie łatwe! - uniosłam głowę i uśmiechnęłam się zachęcająco. Poczułam, że chyba zbyt szybko zmieniłam nastawienie do tajemniczego wilka, siedzącego niedaleko mnie. Nie powinnam mu ufać, a jednak cały czas byłam w przekonaniu, że postępuje słusznie.
- Jaaa... Jestem Wheatley - basior uśmiechnął się, a ja westchnęłam cicho. - Ale więcej ci do życia nie będzie potrzebne.
Coś mu nie wierzyłam, ale zaprzestałam dalszym prośbom ujawnienia tożsamości. Wiedziałam, że nie powie mi prawdy.
- Więc Wheatley, czy jakkolwiek się tam nie zwiesz naprawdę... Miło mi cię poznać! - starałam się uśmiechnąć szczerze, lecz nie wyszło mi to zbytnio.
- Chciałbym powiedzieć, że mi też, ale zważywszy na okoliczności, skłamałbym. - rzekł kąśliwie, posyłając mi iście kpiący uśmiech, na widok którego skręciło mnie w środku.
- Ja przynajmniej staram się być miła. - podniosłam się z ziemi i usiadłam na przeciwko basiora. Wlepiłam w niego swoje podejrzliwe spojrzenie. - Mamy przez ciebie niezłe kłopoty teraz... - mruknęłam, mrużąc oczy. - Trzeba będzie szukać dobrej wymówki.
- No to po jakiego za mną szłaś? Gdyby nie twoja inicjatywa, każdy z nas byłby teraz duuużo weselszy! - prychnął, przewracając swoimi oczami.
- Walnęłam się zbyt mocno w głowę, gdy rozwścieczony przez ciebie gryf nas zaatakował. Magnus przez to został Skandywiankiem, a ja ruszyłam za tobą podziękować za ratunek i sprawdzić, czy nie potrzebujesz pomocy! - syknęłam nieprzyjemnie. Spojrzał na mnie jak na jakąś wariatkę, a ja starałam się jakoś wytłumaczyć. - Nie patrz się tak na mnie, już wszystko w porządku i wróciłam do nieempatycznej wersji siebie…
- Czyli już nie chcesz mi podziękować? - westchnął teatralnie, co zdenerwowało mnie trochę. - Cóż. To teraz dasz mi spokój?
- Przecież zanudzę się na śmierć, gdy dam ci teraz spokój... - przyglądałam się ulewie, mającej miejsce poza jaskinią. - A jak przeżyję, to nas zabiją.
- No właśnie, nas. Uch… - Magnus oparł łeb o ścianę. Cały czas zapominałam o jego obecności, skupiając swoją uwagę na nieproszonym gościu.
- A czemu miałabyś nie przeżyć? - wypalił Wheatley, jakby w ogóle nie domyślał się o co chodzi. Uniosłam tylko brew.
- Jestem osobą ruchliwą, a w miejscu nie usiedzę zbyt długo. - stęknęłam. - Po co ty tu w ogóle przybyłeś? Nie słyszałeś o strasznej pogodzie? Burzy?
- A co cię to obchodzi? - zdziwił się po raz kolejny. Zaczęłam zauważać jego nieporadność w zapamiętywaniu istotnych informacji. Jakby nie patrzeć, mógłby znać już moje imię, gdyby je oczywiście zapamiętał. Magnus przecież, wykrzyknął je głośno, podczas pogoni za nim. - Jestem szpiegiem, nie będę przecież zdradzać ci swoich motywów! - dodał jeszcze, wręcz zbyt pewnie. Parsknęłam, kręcąc łbem.
- W takim razie marny z ciebie szpieg. - przyznałam. Wheatley zaśmiał się, poczułam, że to właśnie ze mnie. - Co cię bawi?
- Nic takiego - wzruszył ramionami z powagą.
- Zaśmiałeś się przecież! - warknęłam groźnie, pokazując swoje uzębienie.
- Nie jestem szpiegiem. - Patrzę na niego z wymalowanym zirytowaniem na pysku. Ten posłał mi jedynie promienny uśmiech, którego powoli miałam dość. Też mi coś! Chyba nie sądził, że jego lśniące kły powstrzymają mnie. Starałam się pozbierać swoje myśli i skupić się, aby nie poznać po sobie, że nadal mu się przyglądałam. Przewróciłam oczyma i prychnęłam pod nosem. Kątem oka spojrzałam na usypiającego powoli Magnusa. Wheatley przesunął się w kąt jaskini i w zamyśleniu patrzył na deszcz. Był tak tajemniczy w swojej aurze idiotyzmu, że aż szkoda było patrzeć. Choć uspokoił się, to i tak biło od niego nieznacznym ciepłem. Więc, gdy odsunął się dalej, zrobiło mi się chłodniej.
- Więc kim jesteś? - zapytałam, licząc na satysfakcjonującą odpowiedź.
- Jestem Wheatley. Nie zamierzasz odpuścić, co? - uniósł swój łeb i z błagalnym spojrzeniem, wpatrywał się w moje oczy.
- Nie zamierzam. Jak nie szpieg, to kto? - Dopytałam po raz kolejny. Grałam twardą zawodniczkę, choć czułam, że wszystko zmierza w złą stronę.
- Nerd. - powiedział tajemniczo, a ja otworzyłam szerzej oczy. Wcześniej nie zetknęłam się z tym słowem, co ujawniło moje nagłe zainteresowanie i ekscytacja.
- Kto to? - postawiłam uszy ku górze i zaciekawiona zbliżyłam się do Wheatleya. Znów poczułam przyjemne ciepło, a po moim karku przeszedł dreszcz. Wlepiłam w niego spojrzenie mówiące wiele.
- Czarodziej, którego specjalnością jest badanie podstawowych potrzeb danego gatunku. Później wykorzystujemy tę wiedzę do samokształcenia, co pozwala nam... Manipulować innymi nerdami! - mówił pewny siebie, a ja słuchałam go jakby zaczarowana. Poznanie definicji nowego słowa, czy jak w tym przypadku - zapewne ważnej pozycji w hierarchii, było przydatne. Przeczuwałam, że może miało to związek z pochodzeniem obu basiorów. Możliwe, że „Nerd” to znana profesja na Północy, z której oni pochodzą.
- Trudno się nauczyć tych rzeczy? - Zasłuchana w jego słowa, rozmyślałam nad zostaniem takim Nerdem. Z pewnością dałabym radę, a przynajmniej tak sądzę.
- Och, i to jak! - Wheatley dumnie uniósł głowę i byłam niemalże pewna, że oczekuje jakiegoś rodzaju podziwu z mojej strony.
- Skończ. Proszę. - Magnus pokręcił głową z niedowierzaniem. Spojrzałam na niego z wymalowanym na twarzy zakłopotaniem.
- Ty też jesteś Nerdem? - zmarszczyłam brwi niepewnie. Jeśli tak, to może i ja zdołałabym stać się czarodziejem…
- To wszystko to przecież bzdury! - poderwał się z ziemi i warknął na rudego rozwścieczony.
- Psujesz mi zabawę… - z pyska Wheatleya zniknął dumny uśmiech. Zmarszczył brwi i zgromił Magnusa spojrzeniem.
- Daj już sobie spokój! - warczał, wskazując łbem na mnie. Poczułam ukłucie gdzieś w środku i spochmurniałam.
- O co chodzi? - zapytałam, kompletnie zbita z tropu. Kamiennym wzrokiem spoglądałam na basiorów, oczekując wyjaśnień. To wszystko przestało być już śmieszne. Magnus patrzył z wyrzutem na rudego, który spuścił łeb, jakby zawstydzony.
- O nic, co powinno cię teraz interesować. - odpowiedział mi grafitowy basior trochę niegrzecznie i najzwyczajniej w świecie odwrócił się do nas plecami. O dziwo już nie wyglądał, jakby się obawiał, przeciwnie, kipiał złością i niedowierzaniem. Wheatley chyba chciał coś powiedzieć, nawet otworzył pysk, ale ostatecznie tylko wlepił wzrok w podłogę.
- To chyba jakieś żarty! - uniosłam głos, wyraźnie zdenerwowana. - Czy jestem tu jedyną osobą, która nic, ale to nic nie wie? Po prostu czuję, że coś przede mną ukrywacie... - Przeniosłam wzrok na rudego i warknęłam groźnie, choć głos załamał mi się. - Nie rób sobie ze mnie jaj. Jeśli czerpiesz satysfakcję z nabijania się ze mnie, to po prostu odejdź. Chciałam okazać dobrą wolę i wcale nie miałam co do ciebie złych zamiarów. - mówiłam przez zaciśnięte zęby, a ciało drżało z emocji. Rudy był zaskoczony tak nagłym wybuchem. Magnus był o coś tak wściekły, że nie miał zamiaru się w tamtym momencie odezwać.
- Przepraszam, droga pani Kas - rudawy basior wyglądał na skruszonego. - To był tylko głupi żart.
- Cess. - mruknęłam cicho. - Ceres oraz Kas to moje ksywki, rzadko używane, ale jednak gdzieś się w życiu pojawiły. Tak naprawdę jestem Cess. - spuściłam wzrok. Nie lubiłam gdy ktoś ze mnie żartuje, lecz nie chciałam by emocje wzięły górę po raz kolejny. Starałam opanować sytuację i uspokoić samą siebie. Wzięłam kilka głębokich wdechów i spojrzałam na Wheatleya. - Przepraszam, zachowałam się głupio, znowu… - kompletnie nie rozumiałam co się ze mną dzieje. Nie było to kompletnie w moim stylu. Jestem twardą i wredną waderą, a nie miękkim kawałkiem futra z ogonem, jak w tamtym momencie. Tym razem Wheatley uśmiechnął się do mnie serdecznie.
- To ja jestem głupi, ty jesteś mądra inaczej.
- To przypadkiem nie znaczy to samo? - uniosłam brew i cicho się zaśmiałam. Ten tylko wzruszył ramionami.
- Ty na pewno nie jesteś głupia, a ja na pewno nie jestem mądry. Więc to nie może być to samo, bo mądry inaczej chyba nie znaczy głupi, a głupi znaczy... nie znaczy... mądry? - zastanawiał się nad sensem swoich słów, bądź jego brakiem. Chyba doszedł do wniosku, że jednak brakiem, bo kręcił łbem. Parsknęłam głośno, widząc jego zmieszanie.
- Ja raczej nie należę do tych mądrych osób. Nie wiem co to Nerd. - skrzywiłam się lekko. - Co to naprawdę znaczy?
- Ktoś, kto pasjonuje się naukami ścisłymi, ale przepłaca to brakami w kontaktach towarzyskich. Czy coś w tym stylu. - po chwili zastanowienia odpowiedział. Uśmiechnęłam się niepewnie. Nadal nie wiedziałam o co mu chodzi. Nauki ścisłe? Przecież nie brzmiało to nawet na prawdziwe zestawienie słów.
- Taaa, załóżmy, że rozumiem.
- Heh - zniżył się do mojego poziomu, ale zachował pewną odległość między nami, jakby nadal obawiał się mojej porywczości. - Tutaj jest ta wasza wataha, nie?
- Tak, jest. - zerknęłam na Magnusa, który był nadal odwrócony do nas tyłem. Po chwili spojrzałam z powrotem na basiora. - Powinnam ci zdradzić jakieś szczegóły czy może jednak nie? - zaśmiałam się
- Być może - odpowiada trochę dziwnym, tajemniczym tonem. Może szpiegiem nie jest, ale jednak warto zachować ostrożność.
- Jak wiesz, od dłuższego czasu panują u nas złe warunki pogodowe. - westchnęłam - Prawdopodobnie będziemy zmuszeni opuścić te tereny, ale jeszcze nic nie wiadomo.
- Funkcjonuje u was coś w rodzaju naboru czy jesteście watahą... hm, rodzinną? - po tym pytaniu, zakłopotałam się lekko, nie wiedząc co dokładnie mam mu powiedzieć.
- Przyjmowane są wilki rożnego rodzaju, ale tworzymy jedną rodzinę, tak sądzę. - Mój wzrok utkwił na moich łapach, którym z oporem się przyglądałam, byle nie spojrzeć znów na rudego basiora. - Jesteś z Północy tak? - spytałam, nadal nie podnosząc łba.
- No chyba. - chyba nie do końca zrozumiał o co mi chodzi. Ja sama często nie rozumiem.
- Skoro tam jest zimno - a przynajmniej Magnus mi tak opowiadał, to czy to nie kłóci się z twoją mocą?
- Nie, dlaczego? Śmiem sądzić, że tam to nawet bardziej pożądana zdolność.
- Bije od ciebie takim ciepłem, że lodowce mógłby by się roztopić. - przyznałam cicho, podnosząc powoli wzrok. Nie nawiązywałam jednak kontaktu wzrokowego.
- Aż tak daleko ta północ nie jest.
- Nie macie lodowców? - zdziwiłam się, lekko zawiedziona - A chociaż lód czy śnieg?
- Lodowce są jeszcze dalej. Czasami pada śnieg. - mówił o tym z lekką nostalgią. Nie potrafiłam sobie wyobrazić jak daleko. Dla mnie dużym dystansem były ścieżki w górach, a co dopiero jakbym miała przybyć z Północy. Uśmiechnęłam się nieznacznie.
- Nadal uważam, że byłbyś w stanie je roztopić, nawet bez większego wysiłku.
- Raczej szybko bym się zmęczył
- Czemu? Męczysz się teraz? - przechyliłam łeb na prawo - Przecież cały czas od ciebie bije ciepłem.
- To niezależne ode mnie. Żeby roztopić lodowiec musiałbym się nieźle namęczyć - tłumaczył mi cierpliwie, ukradkiem przyglądając się mojemu długiemu ogonowi. Nie przeszkadzało mi to o dziwo.
- Dlaczego nie zostałeś tam na Północy? Przecież nie było ci tam zimno, prawda? - zaśmiałam się
- No mówię, że tu pracowałem - wyszczerzył się do mnie.
- Pracowałeś? - spojrzałam na kolegę w kącie jaskini. Jego sierść była najeżona, a on pomrukiwał co jakiś czas, jakby denerwowała go nasza rozmowa. - Też w tym mieście, gdzie te kreatury bez sierści, tak jak Magnus?
- Ano - teraz Wheatley odpowiedział już ostrożniej, niż wcześniej.
- Ja myślałam, że szczury na dwóch łapach nie przepadają za wilkami. - zamyśliłam się przez chwilę. Wyobraziłam sobie jak wygląda takie życie w mieście.
- Tak jak wilki nie lubią szczurów. Nigdy nie słyszałaś o wilkołakach? - spytał, a ja pokręciłam lekko głową. Wheatley był ciut zaskoczony. Coś zaczął mówić, ale nagle się zatrzymał. Wyszedł z tego dziwny bełkot.
- Powtórzysz? Kim jest wilkołak? - w myślach skupiłam się na dość śmiesznych brzmieniu tego słowa. W głowie świtało mi, że kiedyś obił mi się o uszy ten wyraz. Kojarzyłam go, naprawdę. Nawet może kiedyś znałam jego znaczenie, lecz teraz nic nie przychodziło mi do łba.
- Wilkołak, to człowiek, ze zdolnością zmiany w wilka. Ludźmi nazywamy szczury z miasta. - wyjaśnił pokrótce, a ja zdziwiona otworzyłam szeroko oczy.
- To tak się w ogóle da? Jak?
- Kwestia genów...? - odpowiedział lekko piskliwym głosem.
- Geny są strasznie zdradliwe i dziwne... - burknęłam - A kreatury bez sierści jeszcze dziwniejsze. - zmierzyłam go wzrokiem. - W formie wilka wyglądasz bardzo dobrze, po co to zmieniać?
- Ludzie żyją dłużej - kilka razy pacnął łapą w skałę, prawdopodobnie bez powodu.
- No niby tak, ale po co się męczyć... - westchnęłam przyglądając się Wheatleyowi. - Skąd miałeś pewność, że jesteś ode mnie starszy? - zmieniłam temat.
- A nie widać? - parsknął.
- Nie powiedziałabym…
- Ludzie starzeją się wolniej. Powiedz, ile dałabyś mi lat? - kładzie łeb na ziemi, patrzył na mnie wyczekująco z dołu.
- Hmm… Pięć maksymalnie? - przyjrzałam mu się z przymrużonymi oczami.
- Trzydzieści parę! - wyszczerzył się.
- Jak? Powinieneś już nie żyć! - aż poderwałam się do góry, zaskoczona.
- A zgadnij ile bym dożył, gdybym był zwykłym człowiekiem? - spoglądał na mnie z triumfalnym uśmiechem.
- Czekaj nie rozumiem - jęknęłam cicho, kręcąc się w miejscu - Wytłumacz mi to wolniej…
- Ludzie żyją dużo dłużej. Wilkołaki to ludzie z wilczą formą. Nie wszyscy umiemy czarować. - mówił powoli, powstrzymując śmiech.
- No ale jak dłużej no... Czyli jak jesteś wilkiem to dożywasz nie wiem, dwustu lat? - nadal zmieszana przez napływ zbyt wielu informacji, starałam się cokolwiek zrozumieć.
- Jako wilk starzeję się tak jak ty - dalej cierpliwie tłumaczył, a przynajmniej starał się mi wytłumaczyć mechanizm starzenia się jako człowiek.
- To masz te trzydzieści-coś lat, czy nie?
- Tak. Gdybym żył jako wilk od urodzenia, już by mnie tu nie było.
- To jak to działa? Żyjesz jak wilk przez kilka lat, a jak człowiek to masz więcej, a gdy wracasz mniej? - gubiłam się we własnych słowach.
- Cały czas mam tyle samo, tylko różnie się starzeję - był bardzo rozbawiony, a ja speszona. Zrobiłam grymas na pysku.
- To nie na moją głowę... - także położyłam się, oczywiście niedaleko „źródła ciepła”. - Wolę być wilkiem i ogólnie wolę wilki... - westchnęłam ciężko, a on wybuchł śmiechem. Zawstydziłam się lekko i odwróciłam głowę w stronę obrażonego nadal Magnusa. - Co ci jest? - basior mruknął coś niewyraźnie. Dalej był zły. Wheatley pozostawił to bez komentarza, a uśmiech od razu zszedł z jego pyska.
- Coś między wami kiedyś zaszło czy jak? - zirytowana machnęłam głową - Fuczycie i burczycie na siebie prawie cały czas.
- Może ujmę to tak. - zaczął zakłopotany rudzielec. - Nie powinnaś mnie poznać, a... z Magnusem chciałem porozmawiać w nieco innych okolicznościach. - powiedział cicho. - Jakby nie patrzeć, gdyby nie ja i to ptactwo, do niczego by nie doszło. Przepraszam - podniósł wzrok na drugiego basiora.
- Gdybym nie była tak uparta, to nie poszłabym za tobą. Nawet nie zauważyłam cię podczas walki z gryfem. - przyznałam przekręcając głowę. Spojrzałam na Magnusa, który odwrócił się w końcu, gubił jednak wzrok. Na sekundę zatrzymał go na mnie, potem przerzucił na basiora. - Chyba masz mi dużo do powiedzenia, co?
- No tak wyszło - rudy zaśmiał się nerwowo.
- Dobrze cię znowu widzieć, Einar.
- Czyli nie Wheatley? - spojrzałam się na niego z wybałuszonymi oczami. Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji. Jednakże wiedziałam, że basior nie podał swojego prawdziwego imienia.
- Szczerze mówiąc, Wheatley to postać z gry. - parsknął, a Magnus się załamał.
- Och, jakiej gry? - jakoś znów zaczęłam się gubić.
- Może kiedy indziej - odpowiedział rudy dość wymijająco.
- Jeśli chcecie, to ja mogę wyjść i dać wam chwilę, lub więcej. - wstałam z ziemi i otrzepałam się z kurzu. Już zamierzałam udać się w stronę wyjścia z jaskini. Padający deszcz w ogóle by mi nie przeszkadzał.
- Nie ma potrzeby. Jeszcze będziemy mieć sporo okazji do rozmowy. - Einar był bardzo pewny tego co mówił, a Magnus wyglądał na trochę zaskoczonego.
- Jak uważasz, choć lepiej byłoby załatwić to teraz... - mruknęłam, będąc już mniej pogodna. Dziś humor zmieniał mi się w błyskawicznym tempie, co dało się zauważyć. - Wracając, nie żałuje jednak, że się spotkaliśmy, jeśli mogę wyrazić swoje zdanie. - uśmiechnęłam się lekko.
- Fakt, miło było poznać uroczą waderę o tak niesamowitym wyglądzie. Ale życie wilka jakoś mnie nie pociąga, przynajmniej teraz. - rzekł rudy, znowu ziewając. Szary basior zaczął się do nas przysuwać.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi. Choć nie umknął mojej uwadze mały komplement z jego strony, nie chciałam dać po sobie znać, że trochę mnie zawstydził. Miałam być twarda i nieugięta.
- Nie lubię surowego mięsa. - padła odpowiedź, na którą się zaśmiałam cicho.
- To jedyny powód? - spojrzałam rozbawiona na niego.
- Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
- Życie wilka jest super! Choć innego nie miałam, prawdę mówiąc... - skrzywiłam się.
- Hah, może warto spróbować? - uniósł prowokująco brew.
- Ja nie wilkołak, proszę pana! - zaśmiałam się po raz kolejny. - Nie mam tego raczej w genach.
- Magiczne wilki się czasem zmieniają, hybrydy pewnie też. - ciągnął dalej, jakby chciał mnie do czegoś zachęcić. Na słowo hybryda, jednak wzdrygnęłam się lekko. Te określenie nie podobało mi się zbytnio.
- Raczej nie ja... Nikt z rodziny nie umiał, wiec ja tez raczej nie. - po tych słowach ugryzłam się w język, aby przypadkiem nie powiedzieć zbyt dużo. O sobie, rogach, rodzicach, a także miejscowej legendzie i naszej historii. Einar wzruszył ramionami. Magnus słuchał nas z takim zainteresowaniem, że zapomniał języka w gębie. I chyba dalej był trochę zły.
Mnie zastanawiało tylko jedno - czy będą wyciągnięte jakieś konsekwencje. W końcu oddaliliśmy się od grupy bez uprzedzenia, a co gorsza pozwolenia. To wszystko była moja wina. Byłam gotowa wziąć na siebie całą winę. Najpierw jednak musiała minąć ulewa…
Uwagi: Nadal zdarza ci się mylić czas. Kilka literówek i przecinków.
poniedziałek, 1 kwietnia 2019
PRIMA APRILIS
Po raz kolejny udało nam się Was nabrać. Szczególne pozdrowienia dla Lind. :D
Żeby nie zaśmiecać strony głównej wszystkie opowiadania (oczywiście niekanoniczne! Wszyscy przeżyli, mają się dobrze, a to nigdy się nie wydarzyło) zostaną przerzucone tutaj, żeby zostało dla potomnych i żeby może ktoś się pośmiał. Za każde opowiadanie zostaje właścicielom postaci przydzielone po 5 pkt., aby mógł je oddać dowolnie wybranym przez siebie jego postaciom (choćby z uwagi na to, że przykładowo Astrid czy Yuki już nie otrzymują punktów).
Dzięki za świetną zabawę!
Cz. 1, Yuki
Coś się zmieniło. Co? Nie byłam pewna aż do samego końca. Urwał mi się film, a ocknęłam się dopiero stojąc nad zakrwawionymi zwłokami. Czyimi? Nie umiałam rozpoznać. To chyba jakiś wilk z Watahy Czarnego Kruka. Uświadomiłam sobie, że coś ciążyło w moich ludzkich rękach. Zerknęłam co to takiego.
Piła mechaniczna. Skąd wiedziałam jak to się nazywa? Nie miałam bladego pojęcia. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek Joel mi o tym wspominał.
Wycofałam się od zwłok o kilka kroków. Obiecywałam sobie już tego nigdy nie robić. Dlaczego teraz złamałam obietnicę nałożoną przeze mnie na samą siebie? Co ważniejsze - dlaczego nawet tego nie pamiętam? Nie czułam wyrzutów sumienia. Chyba mnie ponownie znienawidzą. Obawiałam się chyba tylko wygnania i zerwania kontaktu z Joelem. Nie mogłam do tego dopuścić.
Odwróciłam się i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że ktoś za mną stoi.
Cz. 2, Lind
Ściskając książki w ludzkich dłoniach, brnęłam przez przerośnięte chwasty. Coraz lepiej sobie radziłam z tą dziwaczną formą i obsługą długich nóg. Jednakże to chodzenie na tylko dwóch kończynach szybko mnie męczyło, więc wyjątkowo postanowiłam spróbować skrócić sobie drogę do jaskiń.
Przypadek. Wystarczyła jedna decyzja, bym nie zobaczyła tego, co czekało mnie na polanie.
Napotkałam tam jakąś kobietę o kruczoczarnych włosach. Stała odwrócona do mnie tyłem. Z początku chciałam spytać ją o imię, lecz po wykonaniu dwóch kroków naprzód, zamarłam. Dopiero wtedy dostrzegłam leżącego przed nią trupa. Był to wilk... Zdałam sobie sprawę, że widziałam tego samca na polowaniu, był jednym z atakujących. Więc należał do watahy. Należał, zanim... został... rozszarpany.
Kobieta schyliła nieco głowę, by spojrzeć na zwłoki, potem na dziwną skrzynię, którą trzymała. Po chwili zaczęła się wycofywać. Tymczasem ja nadal stałam tuż za nią. Miałam wielką ochotę uciec jak najdalej stąd, lecz moje dwie tyczkowate nogi odmówiły posłuszeństwa. Zupełnie jakby nagle przyrosły do ziemi. Wtem umazana krwią kobieta odwróciła się. Spojrzała mi prosto w oczy. Gdybym była wilkiem, przyjęłabym pozycję obronną, ale nadal pozostawałam w formie ludzkiej. Jak wygląda pozycja obronna człowieka?!
Książki wyślizgnęły mi się z dłoni. Cokolwiek ta wariatka teraz zrobi... nie pozwolę się zarżnąć bez walki. Coś wymyślę. Coś wymyślę...
Niestety zmiana zwrotna nie wchodziła w grę. Jeśli spróbuję wrócić do mojej prawidłowej formy, przez pierwsze minuty będę skołowana, obolała i prawie zupełnie bezbronna. Z pewnością nie miałam tyle czasu.
Cz. 3, Cess
W wyniku znudzenia, wiążącego się z ciągłym przesiadywaniem w jaskini, postanowiłam przejść się na spacer, od razu gdy przestanie lać. Wychodząc z jaskini skierowałam się szybko w stronę polany. Byłam pewna, że jeśli ktoś mnie zobaczy, będę miała kłopoty. Chciałam uniknąć kontaktu z jakimkolwiek wilkiem. Po prostu szłam rozprostować swoje kości i poćwiczyć panowanie nad wodą, ponieważ większe pole do popisu miałam właśnie na otwartej przestrzeni. Ciasna jaskinia nie była najlepszym miejscem dla pobudzonego wilka.
Jednak ktoś mnie uprzedził. W docelowym miejscu znajdowały się dwie, dziwne postacie stojące na tylnych łapach. Byli to ludzie. Te kreatury bez sierści stały wpatrzone w siebie, nie zwracając chwilowo uwagi, na wszystko to, co działo się dookoła. Wykorzystałam ten fakt i zbliżyłam się do nich. Poczułam metaliczny zapach krwi, a widok jaki zastałam zmroził mnie. Przed owymi osobami leżał martwy, rozszarpany wilk.
Zaczęłam warczeć. Nie mogłam pozwolić, by ludzie zaczęli mordować wilki z naszej watahy. Nas. Szczególnie w tak brutalny sposób. Narzędziem, które w łapach trzymał jeden z nich.
Istoty spojrzały się na mnie zdziwione, lecz nie ujrzałam przerażenia w ich oczach. Zaniepokoiło mnie to, lecz nie ucichłam. Nie miałam takiego zamiaru. Byłam gotowa w każdym momencie bronić się przed nimi. Bronić swoich przyjaciół. Z pewnością dałabym radę tej dwójce.
Cz. 4, Hitam
Pioruny zaczęły groźnie trzaskać z nieba. Wybiegłem z jaskini, mając jakieś dziwne i niezbyt dobre przeczucia. Zrobiłem to tak gwałtownie, że omal nie spadłem z urwiska, co zmusiło mnie do spojrzenia w dół, na polanę, na której... leżały zakrwawione zwłoki. Nad nimi czaiła się Yuki z piłą mechaniczną w rękach. Wiedziałem jak wygląda w formie ludzkiej chyba tylko dlatego, że już wcześniej mi ją przedstawiono w tej postaci. Czując narastający gniew rzuciłem się w dół i rozłożyłem skrzydła. Zataczając koła w powietrzu niczym sęp, powoli zbliżałem się do celu.
Lądowanie było gładkie, co wcale nie oznacza, że jednocześnie spokojne.
- Precz! Nie pozwolę na mordowanie niewinnych wilków z naszej watahy! - ryknąłem, a kobieta przeniosła wzrok to na mnie, to na Cess, która musiała się tu pojawić również przed chwilą. Wtedy szarpnięta nagłymi drgawkami została zmuszona do wywrócenia oczami, nachylenia się i w chaotyczny sposób poruszania palcami. Napiąłem mięśnie, nie wiedząc czego mam się spodziewać. Zaraz potem wrzasnęła nie swoim głosem:
- WYNOŚCIE SIĘ Z MOJEGO DOMU! TO MÓJ TEREN!
Cz. 5, Cess
Gdy zjawił się Hitam, wszystko potoczyło się dziwnie. Osoba z zakrwawionym, zapewne ostrym przedmiotem krzyknęła agresywnie:
- WYNOŚCIE SIĘ Z MOJEGO DOMU! TO MÓJ TEREN!
Odskoczyłam, trącając drugiego człowieka, który był tak samo zdezorientowany jak ja. Nie budził on we mnie takiego przerażenia, jak w tej chwili ten z czarnymi włosami. Zdziwił mnie też fakt, że zrozumiałam te słowa, choć z ludźmi mam styczność po raz pierwszy. Niepewnie spojrzałam na Hitama, oczekując wyjaśnień, choć i tak domyślałam się, że on też nie ma pojęcia. Czy ludzie zawsze się tak zachowują, czy to czysty przypadek?
- To Yuko! - krzyknął po chwili, widząc moje zakłopotanie. Otworzyłam szerzej oczy. W życiu nie przypuszczałabym, że to ona. Nie wiedziałam nawet, że potrafi zmieniać się w człowieka. Nie bardzo wiedziałam, co teraz zrobić. W końcu jak mamy powstrzymać wściekłą waderę w amoku, szczególnie, że prawdopodobnie nic, ale to nic nie pamiętała. Nie poznała naszych pysków, a polane uznała jako swój dom. Czy wariactwo to skutek uboczny przemiany? A może napiła się niebieskiej wody? Skąd w ogóle wzięła ludzką broń?! Już moje tornado było mniej śmiercionośne…
Cz. 6, Asgrim
Tamten dzień miał być zwyczajny. Obudziłem się jak zwykle we własnej jaskini, jednak obok mnie nie było mojej partnerki. Zaniepokojony wstałem i otrzepałem się. Rozejrzałem się po jaskini, jednak ta była pusta. Wszystkie moje rzeczy stały zebrane w jednym miejscu.
Zmrużyłem oczy i podszedłem do nich. Wtedy usłyszałem czyjeś kroki. Odskoczyłem i zobaczyłem, że do groty wchodzą dwie kobiety. Trzymały się za dłonie.
- To koniec - powiedziała niższa. Nagle rozpoznałem w niej moją partnerkę, która miała na imię Torance. Z nią była nasza przyjaciółka Edel.
- Co? Jak to koniec? - spytałem.
- Zrywam z tobą. Zdradzałam cię z Edel i postanowiłam w końcu zakończyć ten bezsensowny związek. Zabierz swoje rzeczy i nie wracaj - uśmiechnęła się słodko.
- Nie chcemy cię widzieć - dodała E. Jej twarz była wygięta w wesołym uśmiechu.
Cały świat zawalił mi się na głowę. Pochwyciłem mój miecz świetlny i zamieniwszy się w człowieka zacząłem nim machać na wszystkie strony. Wadery się mnie wystraszyły i uciekły. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, też wyszedłem.
Na pewnej polanie zauważyłem sylwetki dwóch kobiet (ale nie Edel i Tori, bo je spotkałem wcześniej jak się całowały w krzakach) i dwóch wilków. Jedna dziewczyna była bardzo wysoka i miała piłę mechaniczną. Reszta wydawała się być przerażona. Postanowiłem, że z nimi porozmawiam, bo nie miałem przyjaciół i powinienem zdobyć jakichś nowych.
- Hej. Co u was? - spytałem, od niechcenia machając moim mieczem.
- MILCZ I ODEJDŹ Z MOICH TERENÓW - odpowiedziała mi Yuki.
Poczułem się urażony, więc rzuciłem się na nią i spróbowałem przeciąć jej piłę moim super mieczem. Nie udało mi się. Jej piła była niezniszczalna.
Głośny warkot zwiastował, że ją włączyła. Odskoczyłem, obawiając się najgorszego.
- Zróbcie coś! - zawołałem, chowając się za Cess.
Cz. 7, Suzanna
To co odkryłam rano sprawiło, że nie mogłam się bardzo długo otrząsnąć z szoku. Tylko chodziłam w kółko i spełniałam "na odwal" swoje codzienne obowiązki. Stale myślałam tylko o jednym - gdzie podział się Hitam? Nawet nie wiedziałam od czego zacząć. Bywał w tylu nietypowych miejscach i sytuacjach, że sama czasem się dziwiłam, jak do tego doszło. Na przykład wtedy kiedy zaklinował się między gałęziami. Albo wtedy, kiedy zobaczyłam go zakopanego aż po samą brodę w ziemi. Lub wtedy, kiedy służył za most jakimś wilkom. Czasem naprawdę uważałam, że bywa ZBYT miły i ZBYT wyrozumiały.
Tym razem jednak zastałam go w towarzystwie kilku wader i Asgrima, który próbował przekroić mieczem świetlnym piłę łańcuchową Yuko. Przyspieszyłam kroku, który zmienił się w galop w momencie, gdy rozpoczęła się walka. Asgrim wymachiwał swoim mieczem, ale na niewiele się to zdawało. Piła łańcuchowa była niezniszczalna i najwyraźniej tak samo lekka i poręczna jak jego broń. Lind tylko skakała w jedną i drugą stronę, jednocześnie głośno piszcząc, a na końcu, po obcięciu jej końcówki ogona, całkiem zbiegła. Cess na początku próbowała kłapnąć zębami i przegryźć piłę, ale kiedy niemal trafiła pyskiem w miecz świetlny zrezygnowała z tego pomysłu i się wycofała.
To wszystko mnie jednak kompletnie nie interesowało.
- Hitam! Już wiem czemu nie możemy mieć dzieci! Czytałam taką książkę i wychodzi na to, że jestem chłopcem!
Wszyscy zebrani zastygli w bezruchu, wbijając we mnie spojrzenie.
- Czyli... czyli ja jestem dziewczynką? - zapytał z przerażeniem Hitam.
- Na to wygląda - odparłam z podobnym strachem. Yuko strzeliła soczystego facepalma.
Cz. 8, Astrid
Obudziłam się, czując na sobie ciepłe promienie słoneczne. Gdy tylko otworzyłam oczy, zauważyłam, że przede mną stoi jakaś postać. Początkowo nie mogłam jej rozpoznać, jednak po chwili wspomnienia wróciły.
Przede mną stała Vestar.
- Co się stało? - spytałam.
- Wskrzesiłam cię - odpowiedziała z typową dla niej kamienną miną.
- Jak to wskrzesiłaś? Przecież ja tylko spałam!
Nic z tego nie rozumiałam.
- Tak, spałaś przez trzy lata - wywróciła oczami moja siostra. - Umarłaś, a ja znalazłam twoje zwłoki. Nauczyłam się ożywiać i tak właśnie żyjesz. Możesz w końcu wrócić do domu. Jesteś zdrowa.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Jak to byłam martwa przez taki długi czas? To było niemożliwe! A jednak coś kazało mi wierzyć słowom wilczycy.
Przytuliłam ją mocno i podziękowałam jej. Z moich oczu płynęły łzy. Vestar też się popłakała, ale udawała, że wcale ją nie obchodziłam. Typowe.
Roześmiałam się i pobiegłam do domu, do mojej watahy i - przede wszystkim - do mojej rodziny.
Tereny wyglądały inaczej. Rośliny były wielkie, ziemie zdawały się błyszczeć. Wszystko było dziwne.
Od razu wbiegłam do jaskini, którą zamieszkiwał mój partner. Szczęśliwie w środku była też Navri (która wyrosła na piękną, białą wilczycę).
- Wróciłam! - obwieściłam, jakby któreś z nich nie zauważyło.
- Mamo?
- As?
Powiedzieli równocześnie i mocno mnie przytulili, przez co się wzruszyłam. Tak bardzo za nimi tęskniłam!
- Navri, muszę ci coś powiedzieć - rzekłam, gdy mnie puścili - Jesteś córką listonosza.
- Co?! - zawołał Dante - Zdradziłaś mnie?!
Uderzyłam łapą o swój pysk.
- Dante, zepsułeś żart. TY jesteś listonoszem - powiedziałam, wywracając oczami.
- A no tak, faktycznie. Przepraszam. Navri, jesteś córką listonosza.
- Co!?
- No.
Nie odpowiedziała od razu. Gdy w końcu się odezwała jej głos był obojętny. Widocznie jej to nie obchodziło. Szkoda.
- Aha, ok. Muszę już iść, bo zaraz zacznie się moja rand... spotkanie biznesowe. Pa.
I wyszła. Stwierdziłam, że nie ma co czekać i pocałowałam mocno mojego partnera. Odpowiedział mi tym samym.
- Tęskniłam - wyszeptałam wprost do jego ucha.
- Ja też - odpowiedział.
Postanowiliśmy wyjść na spacer i wtedy zobaczyliśmy jak kilkoro ludzi i wilków naparzało się na polanie.
- Cześć! Jestem As! - zawołałam, nie zważając, że rozmawiali i walczyli. Wilki odwróciły się w naszą stronę.
- Hej, piękna. Przykro mi to mówić, ale nie możesz być As, bo ja jestem As - odpowiedział jakiś wilk, którego futro przypominało kolorem cynamon. Lubiłam cynamon.
- Mhm - mruknęłam - Mam chłopaka. Cześć - powiedziałam i odeszłam kawałek dalej. Dante podążył za mną.
Usiedliśmy i udawaliśmy, że oglądamy rozgrywające się przed nami sceny. W rzeczywistości się jednak mizialiśmy.
Cz. 9, Kai
Słyszałem jakieś wrzaski dobiegające z dołu. Jako prawdziwy, rodowity Amerykaniec postanowiłem wydobyć karabin spod kamiennej poduchy i ruszyć na pogoń za nieznośną młodzieżą niszczącą moje pole. Założyłem swoją starą farmerską czapeczkę, włożyłem źdźbło trawy do ust i dopiero to aktywowało moją magiczną przemianę (niczym Sailor Moon, wiecie) do formy ludzkiej. Oczywiście w zniszczonej flanelowej koszuli, brudnych ogrodniczkach i jakichś bliżej nieokreślonych buciorach ubrudzonych obornikiem.
W takim outficie wyruszyłem na bój. Strzeliłem kilka razy z góry, choć wiedziałem, że nie trafię. Nie chciało mi się biec na dół, więc się teleportowałem, choć tego nie umiem. O dziwo pociski teleportowały się razem ze mną, chwilowo zatrzymując się w powietrzu, zupełnie jak robił to Neo w Matrixie. Wtedy ruszyły dalej i przestrzeliły w kilku miejscach Yuko. To zapewniło ciszę na moim polu, ale i tak nie było mi dość. Nakierowałem strzelbę na cudaczną rekino-wilczycę.
- Wynocha się z mojej ziemi!
Cz. 10, Cess
Kolejna dwunożna kreatura pojawiła się na polanie. Wycelowała z czegoś długiego we mnie i krzyknęła, abym się wynosiła.
- Ta przemiana wam szkody, szczury bez sierści! - zakrzyknęłam, ruszając w stronę starszego osobnika ludzkiego gatunku. Jednym szybkim susem zwinęłam z jego łba czapkę i zaczęłam uciekać z nią w zębach. Starałam unikać się świecidełka Asa oraz tego, co Yuko miała w łapach.
Wkurzyłam się i polałam na wszystkich niebieską wodą, i zrobiłam takie jakby Water Party. W tle zaczęła lecieć muzyczka. Alfy wymyślały imiona dzieci, które nie mogą się narodzić, a jakaś para miziała się w oddali ( o co Hitam i Suzanna byli zazdrośni ).
Założyłam śmieszną czapkę i zaczęłam śpiewać w zupełnie innym języku, którego nasłuchałam się na wschodzie.
- люблю колбаса молоко шапка a сыр - był to słowotok zupełnie nie mający sensu.
Cz. 11, Suzanna
Fala wody sprawiła, że nie tylko gdzieś wymiotło zwłoki Yuki i czyjeś ciało, ale i również mojego ukochanego... czy raczej ukochaną. Krzyknęłam zrozpaczona, machając moimi tiny łapkami, choć na niewiele się to zdało. Ledwie kątem oka zobaczyłam, że proch w strzelbie Kai'ego się zamoczył, dzięki czemu nie może już strzelać. Skupiłam się na poszukiwaniach Hitama. Zaczęłam biegać w tą i z powrotem, wykrzykując jego imię. W pewnej chwili odważyłam się nawet podbiec do Dante i jakiejś niebieskiej wadery mu towarzyszącej, ale nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Byli zbyt zajęci zjadaniem siebie nawzajem. Nawet nagły zalew wody nie zrobił na nich wrażenia.
Po raz kolejny się rozejrzałam i dopiero wówczas wypatrzyłam nieruchomą sylwetkę Hitama. Zdesperowana podbiegłam i po raz kolejny krzyknęłam jego imię, choć to bez sensu. Niczym bohaterowie w anime. Zrobiłam tak jeszcze z 10 razy dla lepszego wrażenia, a dopiero później zaczęłam opłakiwać jego śmierć.
- Pewnie przejadł się soku z gumijagód - oświadczył Kai opierając się na swojej strzelbie.
piątek, 29 marca 2019
Od Lind "Skupienie" cz. 2
Marzec 2023
- W takim razie mogę wymyślić coś za ciebie - oznajmiłam, uśmiechając się szeroko. - Może... "Jasnowłosa"? - znów miałam ochotę parsknąć śmiechem jak wariatka.
Ting pokręcił głową, mrużąc oczy. Nie podzielał mojego szalonego entuzjazmu, ale nie wracał w swój ulubiony kąt jaskini. Zmiana formy była na tyle niecodziennym zjawiskiem, by dalej siedział obok "ludzkiej Lind".
Znów zaczęłam oglądać swoje długie kciuki człowieka. Zginały się w tylko jednym miejscu, a mimo tego sprawiały, że uchwyt był tysiąc razy mocniejszy. Zaczęłam przebierać palcami. Parę razy zacisnęłam i rozluźniłam pięści, obracając dłońmi. Dziwnie było nagle mieć absolutną kontrolę nad czymś takim.
- W jednej książce pewną księżniczkę nazywano "Jasnowłosą" - mruknął Ting, patrząc na jasne kosmyki opadające mi na ramiona.
- Mówisz? - zmrużyłam oczy i zbliżyłam palce do oczu.
Ludzkie pazury przypominały coś na kształt pojedynczych łusek. Może ma to jakieś konkretne zastosowanie? Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, poczułam, że czyjaś łapa pociągnęła mnie za włosy.
- Hej, co ty robisz?! - spytałam Odmieńca, który był sprawcą bólu.
- Są straszliwie gładkie... - usłyszałam.
- Nie da się zaprzeczyć - odparłam sucho i wyrwałam się z uchwytu szponów.
Poprawiłam narzutę, którą się okrywałam. Chłód nocy znów zaczynał mi doskwierać. To, czym się owinęłam, z pewnością nie wystarczy na dłuższą metę. Rozumiem, że ludzie mogli stracić część futra, w końcu niektórzy żyją w gorącym klimacie, ale skąd pomysł, żeby całe? Jeśli chcę się zmieniać częściej, powinnam znaleźć jakieś porządne ubrania. Pozostawało tylko pytanie skąd je wziąć. Odpowiedź zawitała w mojej głowie naprawdę szybko:
Na początek pożyczę coś od innego wilka zmieniającego się w człowieka. A później... E tam, będzie czas żeby myśleć o "później".
Spojrzałam w stronę ulewy na zewnątrz. Najchętniej wybrałabym się do kogoś jeszcze tej nocy, ale nie było to możliwe. Nabrałam w płuca nieco wilgotno-słodkiego powietrza. Zdałam sobie sprawę, że nadal dziwnie się czułam, pozbawiona wyostrzonych, wilczych zmysłów. Byłam trochę jak oszołomione szczenię we mgle. Ledwo rozróżniałam zapach Tinga od swojego, ledwo rozpoznawałam kształty przedmiotów znajdujących się w mojej jaskini. A co do zmysłu słuchu... odnosiłam wrażenie, że prawie ogłuchłam. Odnalazłam dłonią swoje ludzkie uszy. Z jakiegoś powodu były zlokalizowane nie u góry głowy, a po bokach. Do tego miały zupełnie okrągłe czubki. Co jeszcze ciekawsze, prawie nie mogłam nimi poruszyć.
Następnie dotknęłam płaskiej, ludzkiej twarzy. Za jej linię wystawał nie za wielki, trójkątny nos. Był zimny i zupełnie suchy. Przejechałam palcami po delikatnych policzkach. Poczułam pod opuszkami niezwykle delikatną pozostałość po sierści. Postanowiłam spróbować dotknąć językiem zębów. Wiedziałam, iż będą tępe, ale nie oczekiwałam, że aż tak!
Spojrzałam w stronę ulewy na zewnątrz. Najchętniej wybrałabym się do kogoś jeszcze tej nocy, ale nie było to możliwe. Nabrałam w płuca nieco wilgotno-słodkiego powietrza. Zdałam sobie sprawę, że nadal dziwnie się czułam, pozbawiona wyostrzonych, wilczych zmysłów. Byłam trochę jak oszołomione szczenię we mgle. Ledwo rozróżniałam zapach Tinga od swojego, ledwo rozpoznawałam kształty przedmiotów znajdujących się w mojej jaskini. A co do zmysłu słuchu... odnosiłam wrażenie, że prawie ogłuchłam. Odnalazłam dłonią swoje ludzkie uszy. Z jakiegoś powodu były zlokalizowane nie u góry głowy, a po bokach. Do tego miały zupełnie okrągłe czubki. Co jeszcze ciekawsze, prawie nie mogłam nimi poruszyć.
Następnie dotknęłam płaskiej, ludzkiej twarzy. Za jej linię wystawał nie za wielki, trójkątny nos. Był zimny i zupełnie suchy. Przejechałam palcami po delikatnych policzkach. Poczułam pod opuszkami niezwykle delikatną pozostałość po sierści. Postanowiłam spróbować dotknąć językiem zębów. Wiedziałam, iż będą tępe, ale nie oczekiwałam, że aż tak!
Teraz już rozumiem dlaczego ludzie nie potrafią ugryźć surowego mięsa. Zawsze muszą je upiec... Hmph... To by znaczyło, że są zależni od żywiołu, nad którym nie panują w pełni. To trochę żałosne.
Odgarnęłam zasłaniające mi pole widzenia włosy i zajęłam się po raz kolejny oglądaniem długich nóg. Chyba najwyższy czas je wykorzystać i wstać. Położyłam obie stopy na zimnym podłożu i opierając plecy o ścianę jaskini, spróbowałam wyprostować kolana. Nie przyniosło to niestety oczekiwanych efektów, głównie dlatego, że poślizgnęłam się i wylądowałam twardo na ziemi. Zamruczałam niezadowolona i spróbowałam jeszcze raz; tak samo. Poszło odrobinę lepiej, ale kiedy byłam w połowie drogi do stania prosto, straciłam równowagę i ponownie wróciłam do punktu wyjścia. Zmarszczyłam czoło i wypuściłam głośno powietrze.
- Pomóc ci, Pierzasta? - spytał Ting, nadal obserwujący sytuację. - W takim tempie nie wstaniesz do jutra.
- Dam sobie radę - rzuciłam w odpowiedzi.
- Nie dasz sobie rady - odparł.
Nie odpowiedziałam mu nic więcej. Złapałam się po raz kolejny ściany, gotowa na kolejną próbę. Odmieniec podszedł bliżej i wyciągnął w moją stronę łapę.
- Złap się lepiej mnie.
- Mówiłam, że nie potrzebuje pomocy - oznajmiłam niezbyt miłym tonem. Czułam się urażona przez jego zachowanie.
- Potrzebujesz - mruknął Strażnik Wichury z naciskiem. - No już, Pierzasta! - potrząsnął lekko uniesioną łapą.
Spojrzałam niechętnie na jego "dłoń". Po sekundzie zdecydowałam się jednak przyjąć pomoc, byleby mieć to już z głowy. Oplotłam palce wokół "ręki" Odmieńca.
- Teraz trochę cię pociągnę do góry, a ty wyprostujesz się na nogach. Musisz zrobić to płynnym, energicznym ruchem. Nie opieraj się o ścianę - poinstruował.
- Jak to zrobić? - nie do końca potrafiłam sobie wyobrazić, o czym mówi.
- Po prostu kucnij - Ting zaprezentował, jaką pozę powinnam przyjąć zanim wstanę. Uginając kolana zbliżył tułów do ziemi, jak robił to już często.
Nadal trzymając się łapy mojego towarzysza, zrobiłam, co kazał. Była to o wiele stabilniejsza poza wyjściowa.
- A teraz wyprostuj kolana - pociągnął mnie za rękę do góry, na tyle, na ile pozwalał mu jego wzrost.
Wystrzeliłam do góry. Nie minęła sekunda, a już stałam na prostych nogach. Nagle podłoże było tak daleko, a wszytko na nim znacznie mniejsze. Szczególnie Ting. Zakręciło mi się w głowie, ale jakimś cudem nie upadłam. Wyszczerzyłam tępe, ludzkie zęby w uśmiechu. Fala euforii powróciła. Tymczasem Odmieniec skrzyżował ręce na piersi i odsunął się kilka kroków, patrząc na mnie z uznaniem.
Wtedy znów przypomniałam sobie o zimnie, które teraz sięgnęło moich nóg. Jak stałam prosto, narzuta nie zasłaniała nawet kolan. Szczególnie marzły mi stopy, dodatkowo okradane z ciepła przez skalne podłoże. Przeszło mi przez myśl, iż może już czas wrócić do formy wilczej. Postanowiłam, że najpierw spróbuję ruszyć się z miejsca na tych długich nogach i dopiero wówczas pomyślę o zmianie zwrotnej. Nie zastanawiając się, czy aby na pewno to działa tak samo, jak chód wilka, spróbowałam wykonać krok. Niestety, nie miałam jeszcze dość wprawy w odpowiednim rozkładaniu ciężaru ciała na dwie nogi. Niechybnie uderzyłabym twarzą o skałę, gdyby mój towarzysz w porę nie zareagował. Znany ze swojego nadnaturalnego refleksu, doskoczył do mnie i podtrzymał, chwytając za ramiona. Byłam całkiem zdziwiona, że mojej skóry nie rozciął nawet jeden szpon Odmieńca.
- Ugh, Pierzasta w tej formie jesteś co najmniej dwa razy cięższa - rzucił.
- Chyba trochę przesadzasz - odparłam obruszona, niezgrabnie siadając na ziemi.
- Nie ma za co tak w ogóle - dodał Ting. - Właśnie uratowałem twój ludzki nos przed złamaniem.
- Co? Nie może być aż tak kruchy... - dotknęłam swojej twarzy.
- Ludzie często się łamią - westchnął Odmieniec. - Ale zwykle nie podczas pierwszych prób chodzenia.
- Przypominam, że ja nie jestem człowiekiem - oznajmiłam, marszcząc brwi. - Wilkołakiem z resztą też nie...
Odgarnęłam zasłaniające mi pole widzenia włosy i zajęłam się po raz kolejny oglądaniem długich nóg. Chyba najwyższy czas je wykorzystać i wstać. Położyłam obie stopy na zimnym podłożu i opierając plecy o ścianę jaskini, spróbowałam wyprostować kolana. Nie przyniosło to niestety oczekiwanych efektów, głównie dlatego, że poślizgnęłam się i wylądowałam twardo na ziemi. Zamruczałam niezadowolona i spróbowałam jeszcze raz; tak samo. Poszło odrobinę lepiej, ale kiedy byłam w połowie drogi do stania prosto, straciłam równowagę i ponownie wróciłam do punktu wyjścia. Zmarszczyłam czoło i wypuściłam głośno powietrze.
- Pomóc ci, Pierzasta? - spytał Ting, nadal obserwujący sytuację. - W takim tempie nie wstaniesz do jutra.
- Dam sobie radę - rzuciłam w odpowiedzi.
- Nie dasz sobie rady - odparł.
Nie odpowiedziałam mu nic więcej. Złapałam się po raz kolejny ściany, gotowa na kolejną próbę. Odmieniec podszedł bliżej i wyciągnął w moją stronę łapę.
- Złap się lepiej mnie.
- Mówiłam, że nie potrzebuje pomocy - oznajmiłam niezbyt miłym tonem. Czułam się urażona przez jego zachowanie.
- Potrzebujesz - mruknął Strażnik Wichury z naciskiem. - No już, Pierzasta! - potrząsnął lekko uniesioną łapą.
Spojrzałam niechętnie na jego "dłoń". Po sekundzie zdecydowałam się jednak przyjąć pomoc, byleby mieć to już z głowy. Oplotłam palce wokół "ręki" Odmieńca.
- Teraz trochę cię pociągnę do góry, a ty wyprostujesz się na nogach. Musisz zrobić to płynnym, energicznym ruchem. Nie opieraj się o ścianę - poinstruował.
- Jak to zrobić? - nie do końca potrafiłam sobie wyobrazić, o czym mówi.
- Po prostu kucnij - Ting zaprezentował, jaką pozę powinnam przyjąć zanim wstanę. Uginając kolana zbliżył tułów do ziemi, jak robił to już często.
Nadal trzymając się łapy mojego towarzysza, zrobiłam, co kazał. Była to o wiele stabilniejsza poza wyjściowa.
- A teraz wyprostuj kolana - pociągnął mnie za rękę do góry, na tyle, na ile pozwalał mu jego wzrost.
Wystrzeliłam do góry. Nie minęła sekunda, a już stałam na prostych nogach. Nagle podłoże było tak daleko, a wszytko na nim znacznie mniejsze. Szczególnie Ting. Zakręciło mi się w głowie, ale jakimś cudem nie upadłam. Wyszczerzyłam tępe, ludzkie zęby w uśmiechu. Fala euforii powróciła. Tymczasem Odmieniec skrzyżował ręce na piersi i odsunął się kilka kroków, patrząc na mnie z uznaniem.
Wtedy znów przypomniałam sobie o zimnie, które teraz sięgnęło moich nóg. Jak stałam prosto, narzuta nie zasłaniała nawet kolan. Szczególnie marzły mi stopy, dodatkowo okradane z ciepła przez skalne podłoże. Przeszło mi przez myśl, iż może już czas wrócić do formy wilczej. Postanowiłam, że najpierw spróbuję ruszyć się z miejsca na tych długich nogach i dopiero wówczas pomyślę o zmianie zwrotnej. Nie zastanawiając się, czy aby na pewno to działa tak samo, jak chód wilka, spróbowałam wykonać krok. Niestety, nie miałam jeszcze dość wprawy w odpowiednim rozkładaniu ciężaru ciała na dwie nogi. Niechybnie uderzyłabym twarzą o skałę, gdyby mój towarzysz w porę nie zareagował. Znany ze swojego nadnaturalnego refleksu, doskoczył do mnie i podtrzymał, chwytając za ramiona. Byłam całkiem zdziwiona, że mojej skóry nie rozciął nawet jeden szpon Odmieńca.
- Ugh, Pierzasta w tej formie jesteś co najmniej dwa razy cięższa - rzucił.
- Chyba trochę przesadzasz - odparłam obruszona, niezgrabnie siadając na ziemi.
- Nie ma za co tak w ogóle - dodał Ting. - Właśnie uratowałem twój ludzki nos przed złamaniem.
- Co? Nie może być aż tak kruchy... - dotknęłam swojej twarzy.
- Ludzie często się łamią - westchnął Odmieniec. - Ale zwykle nie podczas pierwszych prób chodzenia.
- Przypominam, że ja nie jestem człowiekiem - oznajmiłam, marszcząc brwi. - Wilkołakiem z resztą też nie...
Wilkołaki... Podobno moja przyszywana rodzina to wilkołaki. A jednak pomimo tego nigdy nie widziałam żadnego z nich w formie ludzkiej... Ciekawe dlaczego.
<C.D.N.>
Uwagi: brak daty.
poniedziałek, 25 marca 2019
Od Magnusa "Niepokój" cz. 5 (C.D. Cess)
Sierpień 2022 r.
Bezzwłocznie wyruszyliśmy na poszukiwanie schronienia. Dreptałem niepewnie tuż przy ścianie, za Cess, co jakiś czas przystając, by się otrzepać, ale nawet pomimo to moje futro stopniowo nasiąkało wodą. Ściana deszczu gęstniała coraz bardziej. Jednak szczęście uśmiechnęło się do nas tym razem – dość szybko znaleźliśmy odpowiednio duże wgłębienie w skale.
W końcu mogłem porządnie osuszyć futro. Westchnąłem z ulgą, powoli przyzwyczajając wzrok do zmiany oświetlenia. Odwróciłem się, by rozejrzeć się po naszej tymczasowej kryjówce.
Z początku wszystko było na swoim miejscu. Ciemność pozostawała ciemnością, cztery kąty jaskini tkwiły cierpliwie na swoich miejscach. Jednak już po chwili z mroku wyłonił się długi, wilczy pysk, szaro-zielone oczy i szeroka, pokryta krótkim, złotorudym futrem pierś. Długie, potężne łapy napięły się z jakiegoś powodu, lewa cofnęła się z cichym szurnięciem. Podniosłem wzrok na ten dziwny pysk, rozciągający się w bardzo niezręcznym uśmiechu. Elementy układanki powoli składały się w spójną całość, obraz który miałem przed sobą wypełniał się realizmem. Przez chwilę wpatrywałem się w rozszerzone źrenice basiora, powoli zagarniając rozumem rzeczywistość.
Obaj jednocześnie wrzasnęliśmy.
Cess akurat spokojnie otrzepywała się z wody. Gwałtownie odwróciła łeb i również zaczęła krzyczeć. Panicznie zebrała wodę z niewielkich kałuży, powstałych na posadzce jaskini i przybrała obronną postawę.
– Kim jesteś?! – ryknęła.
Nie zabrzmiało to jak miłe podziękowanie.
Odskoczyłem i niezdarnie się cofnąłem, wlepiając paniczne spojrzenie w obcego. Rudy próbował nawiać, ale potknął się o własne łapy i upadł jak długi.
– Nikim! Jestem nikim! – wykrzyknął, usiłując wstać. – Do zobaczenia kiedy nigdziej!
Na wszystkie świętości, ten głos...
Cess skoczyła ku wyjściu i zagrodziła je długością całego swojego ciała, co, biorąc pod uwagę jej ogon i niski strop, zupełnie uniemożliwiło rudemu ucieczkę.
– Nigdzie nie idziesz! – warknęła na niego, szczerząc kły.
Basior przerastał Cess co najmniej dwukrotnie. Gdyby chciał, po prostu by ją odsunął, ale unosząca się po jej prawicy struga wody chyba go zniechęciła. Cofnął się z głupawym uśmiechem.
– Teraz ładnie się wytłumacz, ze wszystkiego! – wadera spojrzała na rudego pewnie, z tryumfem siadając u wylotu jaskini.
– To znaczy z czego? Eee, ja tylko przejazdem. Wypuść mnie, a już nigdy się nie zobaczymy! – odparł wilk.
– Zacznijmy może od gryfa, chcę wiedzieć co między wami zaszło i czemu nas zaatakował – Cess zmierzyła go wzrokiem.
Myśli kłębiły się w mojej głowie tak gęsto i chaotycznie, że nie byłem w stanie uchwycić ani jednej. Rozgrywająca się przede mną scena zdawała się toczyć w innym, odległym świecie, który ja, bezcielesny duch, tylko obserwowałem.
Dopadły mnie straszne zawroty głowy, ledwo utrzymałem się na łapach. Starając się opanować narastające mdłości, podświadomie skupiłem się na najoczywistszych rzeczach w swoim otoczeniu i nakazie, myśli wypisanej neonowymi literami w moim umyśle, że muszę opanować to nowe, nieznane uczucie. Albo zaraz wpadnę w panikę.
– Jakiego gryfa?
– Nie wkurzaj mnie! – syknęła groźnie. – To, że jesteś ode mnie większy nie oznacza, że nie będę śmiała cię zaatakować!
Przez dłuższą chwilę basior milczał.
– Okej – wyrzucił przez zaciśnięte w uśmiechu zęby.
– Więc jak będzie? – zniecierpliwiona patrzyła mu prosto w ślepia. – Masz zamiar współpracować?
Basior znowu zrobił przerwę, jeszcze bardziej wykrzywiając pysk.
– Nie.
– Dlaczego? – warknęła Cess przez zęby, chyba powoli tracąc cierpliwość – Magnus, powiedz mu coś no... – spojrzała na mnie błagalnie.
W mojej głowie nagle zapanowała cisza.
– Coś?
– Jesteście beznadziejni – mruknęła – Kolega – wskazała na mnie łapą – stwierdził po twoim akcencie, że jesteś z północy. Co w takim razie robisz tutaj?
Basior zdębiał. Niepewnie przerzucał wzrok to na mnie, to na Cess.
– Pracuję?
– Gdzie? Nad czym? Dla kogo? – wadera zbliżyła się do rudego.
– Jestem szpiegiem! – wyrzucił ewidentnie przerażony wilk, cofając łeb.
Cess zmrużyła oczy i jeszcze bardziej zmniejszyła dystans pomiędzy nimi.
– Doprawdy? A czego tu szukasz?
– Odsuń się – rudy nagle spoważniał.
– Nie. – odparła równie pewnie, patrząc na niego prowokująco.
– Proszę?
– Jakbyś przypadkiem nie usłyszał, to z chęcią powtórzę. Nie.
Sam się odsunął, ale wilczyca nie dała za wygraną.
– Mogę tak cały czas – uśmiechnęła się kpiąco.
– Ja też – ponownie się cofnął.
– Wolałabym, abyś zaczął mówić – wadera zbliżyła się.
– A ja nie.
O sekundę za późno zorientowałem się jak blisko znajduje się basior. Praktycznie na mnie wpadł. Odskoczyłem z cichym piskiem.
Wilczyca parsknęła cicho i rzuciła mi szybkie, pełne politowania spojrzenie.
– Jak ci na imię, rudy basiorze?
Dosłownie przyparła go do muru.
– Nikt! – wykrzyknął nagle. – Miło było poznać, urodziwa nieznajoma!
W dwóch ogromnych susach wyminął Cess i skoczył ku wyjściu. Wadera prawie się wywróciła. Spojrzała za basiorem zaskoczona.
– Naprawdę radzę przeczekać ulewę! – zawołała, nim ten zdążył wybiec. – Woda zgasi twój zapał, oblepi zmoczone futro niebieskim nalotem i nie wiadomo, czy przypadkiem cię nie zmutuje!
Stanął w miejscu, jeżąc sierść. Wszystko jakby zwolniło, wilk zgarbił się, tuląc uszy do łba. Gdzieś w głębi duszy czułem, że jeszcze możemy tego pożałować.
I nie myliłem się. Powoli się odwrócił, jednocześnie stając w płomieniach.
– No dobrze – rzekł powoli. – W takim razie pogadamy inaczej.
W co my się wpakowaliśmy?
– Co masz na myśli? – Cess uniosła dumnie głowę.
– Nie mam pojęcia po co za mną leźliście i chyba nie chcę tego wiedzieć, ale to nie ty tu stawiasz warunki.
Już się nie uśmiechał. Bił od niego taki gorąc, że ciężko było patrzeć w jego stronę dłużej niż kilka sekund.
– W tym stanie nie wyjdziesz na deszcz, a ja z wodą problemu nie mam – wilczyca zachowała pewność siebie. – Jednakże proszę, przedstaw swoje warunki! – prychnęła lekceważąco.
Rudy wyzywająco podsycił płomienie.
– Ty dasz mi spokój, a jak deszcz przeminie, to rozejdziemy się w swoje strony w pokoju. W przeciwnym razie... A nie wiem, jeszcze się zastanowię... W każdym razie, lepiej nie podskakuj starszym! – zakończył, z godnością unosząc łeb.
Zupełnie przestał zwracać na mnie uwagę. W sumie mu się nie dziwiłem, byłem nawet wdzięczny. Miałem wielką ochotę rozpłynąć się w powietrzu.
– Nie widzę tutaj żadnych korzyści dla mnie... – powiedziała Cess. – Nie dam ci spokoju, bo jestem wilkiem dość... upartym...
– Twoją korzyścią będzie wyjście bez uszczerbku na zdrowiu z tej sytuacji – wilk próbował brzmieć groźnie, ale zdradziło go to, że prawie zachichotał.
Wadera zaśmiała się głośno.
– Nadal chcę jednak dowiedzieć się paru rzeczy. Narażam się, aby tu być, panie starszy – podkreśliła ostatnie słowo.
Rudy nie odpowiedział. Wyglądał na niezbyt zadowolonego.
Z pewnością też jest uparty.
– Powiedz chociaż o co chodziło z gryfem – wilczyca położyła się na ziemi.
Obcy zastanowił się dłuższą chwilę. W końcu musiał stwierdzić, że panuje nad sytuacją czy coś w tym rodzaju i cofnął samozapłon.
– Po prostu go zdenerwowałem – odparł leniwie.
– Po co? Przecież to tylko przerośnięte ptactwo. – westchnęła, niespodziewanie przerzucając wzrok na mnie. – A ty co tak milczysz?
Nerwowo wzruszyłem ramionami.
– No przecież niespecjalnie! – wtrącił szybko rudy.
– Można spodziewać się wszystkiego. – posłała mi lekki uśmiech i z powrotem skupiła uwagę na rudzielcu. – Imię za imię?
– Eee... Pani pierwsza – uśmiechnął się nerwowo.
– Kas Ceres II – rzekła ze śmiertelnie poważną miną. – Znana także jako Córka Diabła. A pan?
Wilk zaśmiał się niezręcznie.
– Ja to ten... Em... hm...
– Znasz tego pana? – znowu zwróciła się do mnie.
Zmroziło mnie.
Tak, znam go, Cess.
Ale ważniejsze jest to, że on zna mnie lepiej.
<Cess?>
Uwagi: brak
sobota, 23 marca 2019
Od Suzanny "Czas wielkich zmian" cz. 2
Czerwiec 2023 r.
Dopiero po przejściu do większych hali zaczynało robić się gorąco. Nadal nie było nigdzie widać smoków, ale gdzieniegdzie wystające obgryzione trawy wskazywały na to, że ktoś od czasu do czasu tam zaglądał. Kiedy mijałyśmy coś w rodzaju ogrodu, Taria użyła na mnie zaklęcie odporności na wysokie temperatury. Ulżyło mi, choć nie ukrywałam, że lubiłam ciepło.
Dalsza wędrówka była schodzeniem w dół zbocza. Dość szybko moim oczom ukazały się pierwsze zarysy sylwetek smoków, które albo latały po monstrualnej hali, albo leżały na jakichś kamieniach i ucinały sobie drzemkę. Coś, co początkowo wzięłam za rzeki kryształowej wody, szybko okazały się być niebieską lawą. Ilość gigantycznych smoków napawała mnie niemałym lękiem. Szczególnie, że najlepszy negocjator, jakim był Hitam, został w połowie drogi, a ja byłam zmuszona załatwić wszystko w pojedynkę.
Nadal powoli posuwałyśmy się w dół, kiedy kilka smoków wykonało gwałtowny zwrot w powietrzu i skierowało się do nas. Jeden wylądował nad nami, drugi pod nami. Czułam, jak ziemia się zatrzęsła. Z trudem powstrzymałam krzyk. W ostatniej chwili chwyciłam się pazurami jakiegoś występu skalnego. Taria ześlizgnęła się, ale na szczęście przed śmiercią ocalił ją większy wystający kamień, który miała niecały metr pod sobą.
- Czego tutaj szukacie? - ryknął złocisty smok.
- Pomocy. Na naszych terenach nie dzieje się dobrze - powiedziałam szybko. Bałam się, że zaraz kamień pod moimi łapami wypadnie, a ja zjadę na sam dół. Mogłam tego nie przeżyć. Wątpiłam, aby smoki zechciały mi pomóc.
- Pomocy? - Zaśmiał się złoty smok, ale zaraz srebrna smoczyca go uciszyła cichym sykiem.
- Wasza wataha już kilka razy nam pomagała, za co jesteśmy wdzięczni. Porozmawiamy z Nobilium i jeśli tylko będziemy w stanie spełnić wasze żądanie, uzyskacie od nas niezbędne wsparcie.
- Podróż. Chcemy zmienić tereny - wydukałam, starając się podciągnąć na kamieniu. Nie miałam gruntu pod tylnymi łapami. Dopiero wtedy podleciał jakiś brązowawy mały smok, który za pomocą głowy podsunął mnie pod pobliską skałę. Nie miał najwyraźniej zamiaru wcinać się w rozmowę, więc zaraz potem odleciał.
- Fulgur, zapytaj Nobilium o pomoc naszym przyjaciołom wilkom! - krzyknęła za nim srebrna smoczyca. Złoty smok syknął niezbyt zachwycony.
- Mamy pomagać tym małym ssakom?
Srebrna smoczyca puściła tę uwagę mimo uszu. Wygodniej ulokowałam się na skale i zerkałam na Tarię. Bacznie obserwowała złotego smoka i wszystkie inne gady, które szybowały nieopodal. Wyglądała tak, jakby była gotowa do ewentualnej obrony, mimo że napastnicy byli kilka lub kilkanaście razy więksi od niej samej.
- Od dawien dawna nie byłam na powierzchni... Powiedz mi, proszę, co się teraz dzieje? - dopytała srebrna samica z zaciekawieniem. Przełknęłam ślinę. Zerknęłam na złotego smoka, a dopiero później na nią.
- Ulewy. Niepokojące. Na ziemi zostaje niebieski lśniący nalot, a zwierzęta mutują. Nie wiemy jakie będą dalsze skutki takiego stanu.
Smoczyca wydała się zmartwiona, a samiec wciąż niewzruszony.
- Nie chcę cię martwić, Argento, ale ona pewnie kłamie.
- Skoro chce przeprowadzki, to jednocześnie chce nas wyciągnąć na powierzchnię. Wtedy zobaczymy kto miał rację... - zaczęła, ale ten znowu jej przerwał:
- To na pewno pułapka.
- Po co mielibyśmy zabijać smoki? Nie oddziałujecie na naszą watahę w negatywny sposób - wtrąciłam nieco rozzłoszczona. Nie chciałam, żeby jakiś arogancki i zrzędliwy smok miał zaważyć o losach naszego stada tylko dlatego, że sobie coś ubzdurał. Już chciał coś dopowiedzieć, ale zaraz potem nadleciały dwa smoki o łososiowych łuskach. Nim zdążyłam zaprotestować, poderwały i mnie, i Tarię na swoje grzbiety. Kurczowo chwyciłam się ciała swojego wierzchowca. Miałam lęk wysokości. Dość mocny. Zacisnęłam powieki. Miałam ochotę sprawdzić co się dzieje, ale zbyt bardzo się obawiałam, że jednocześnie się ześlizgnę. Pozostawało mi się jedynie domyślać, że Nobilium nas wezwał do siebie.
Najgorsze było lądowanie. Smok zanurkował w powietrzu, a ja w duchu tylko błagałam o to, żeby nic mi się nie stało. Czułam, jak ślizgam się po jego łuskach i jeszcze chwila i zwyczajnie spadnę głową w dół. Było mi niedobrze.
Na szczęście ostatecznie nic takiego się nie stało, a ja po tym koszmarnym locie bezpiecznie wróciłam na ziemię. Nazwałabym to raczej ześlizgnięciem się i upadkiem prosto na grzbiet z powodu zdrętwiałych ze strachu łap, ale prócz ubrudzenia futra nie odczułam żadnych gorszych konsekwencji. Taria zgrabnie zeskoczyła ze swojego smoka i podbiegła do mnie, aby zapytać czy wszystko w porządku. Zamruczałam coś i dopiero po chwili postanowiłam się podnieść oraz otrzepać. Ze wstydem zorientowałam się, że tego wszystkiego dokonałam na oczach naprawdę gigantycznego białego smoka, który wbijał we mnie wzrok swoich złotych ślepi. To pewnie ten ich przywódca - pomyślałam i grzecznościowo się ukłoniłam.
- Witaj, Nobilium - oznajmiłam, starając się przestać myśleć o nie najlepszym początku.
- Witam, Suzanno - odparł ze spokojem - Słyszałem, że chcecie nas prosić o pomoc. Mogłabyś mnie zaszczyć większą ilością detali?
- Oczywiście. Chcielibyśmy przemieścić nasze tereny w zupełnie inne miejsce... A raczej przemieścić nasze stado. Obecna pogoda wróży wyłącznie kłopoty i chcielibyśmy uniknąć ewentualnych tragicznych skutków pozostania tutaj. Nie wiemy, co będzie nas czekać za kilka lat, czy może i nawet dni. Obawiamy się, że możemy nawet zginąć. Tutaj jest moja prośba: szanowny Nobilium, czy mógłby pan użyczyć nam kilku swoich podwładnych do takiej przeprowadzki? - powiedziałam, patrząc na niego z nadzieją w oczach. Mój tryb grzecznościowy jak zwykle wypadał wyjątkowo niezgrabnie, a dodatkowy stres nie polepszał sytuacji. Rzadko kiedy miałam okazję rozmawiać z kimś na równym stanowisku z moim, lub może i nawet wyższym.
Nobilium patrzył na mnie w zadumie.
- Zgoda, lecz pod jednym warunkiem: znajdziecie nowy dom również i dla naszego stada. Wówczas użyczę wam moich wszystkich podwładnych.
- Dziękujemy z całego serca! - wypaliłam, czując nagłą falę szczęścia. Poszło zaskakująco gładko. Mogłabym przysiąc, że Nobilium się nawet uśmiechał.
<C.D.N.>
piątek, 22 marca 2019
Od Suzanny "Czas wielkich zmian" cz. 1
Czerwiec 2023 r.
Sytuacja zaczynała się robić bardzo niebezpieczna. Już dawno pojawił się pomysł przeprowadzki, ale odkładaliśmy ją najbardziej jak się tylko dało z głupią nadzieją, że zacznie się poprawiać. Ostatnimi czasy jednak odnajdowaliśmy coraz więcej zmutowanych zwierząt, co nie wróżyło nic dobrego. Wilki, którym zakazaliśmy wychodzenia, zaczynały się buntować. Rosło niezadowolenie, zawitał głód. Wyglądało na to, że przestawaliśmy mieć jakieś inne wyjście. Początkowo planowaliśmy pieszą wędrówkę, ale po tak długim zwlekaniu obawialiśmy się, że to na nic ze względu na osiąganą niewielką prędkość: chmury i tak nas dopadną, deszcz nas zaleje i sami obrośniemy tymi grzybkami. Może nawet umrzemy.
Nie dało się zbadać źródła takich anomalii pogodowych. Nawet gdy Pabalu próbował coś wywróżyć, na niewiele to się ostatecznie zdawało. Podobnie sytuacja się miała z Kai'm. Nic nie widzieli. Tak jakby przyszłość watahy czy nawet tych terenów kompletnie nie istniała na linii czasu. Zupełnie jakby te chmury dodatkowo zaburzały zdolność jasnowidzenia. Najgorsze było uczucie, że jednocześnie nie mogliśmy przekazać tej informacji stadu jako powód braku szczegółów co do dalszego planowania naszych losów, bo byłoby tylko gorzej. Mogłaby powstać panika, że wszyscy niebawem zginiemy, skoro nie ma nas na linii czas, choć w rzeczywistości to mogą być zwykłe zakłócenia magiczne. Kilka wilków zgłosiło mi trudności z używaniem czarów. To musiało coś oznaczać.
Przełomowy był moment, kiedy przypomniałam sobie o tym, że kiedyś mama powiedziała mi o przysłudze, jaką nam są winne smoki. Odblokowaliśmy też ich podziemia w trakcie powodzi, co tym bardziej upewniało mnie w przekonaniu, że warto spróbować sił z ustaleniem czegoś z nimi. Smoki mają to do siebie, że dotrzymują danych obietnic. Po krótkiej naradzie z Hitamem postanowiliśmy, aby jednak o to zapytać. Wystarczyło poczekać na mniej wietrzny dzień i udać się do Smoczych Podziemi. Istniała dość duża szansa, że pomogą nam w przemieszczeniu się w jakieś bezpieczniejsze miejsce.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Wraz z obstawą aż trzech obrońców udaliśmy się na negocjacje. Hitam był znacznie spokojniejszy ode mnie. Kilka razy wspominał, że dla wilków urodzonych na terenach Watahy Czarnego Kruka normalnym niegdyś było codzienne obcowanie mniej lub więcej z jakimiś mistycznymi zwierzętami, nierzadko również i groźnymi. Ja jeszcze nie miałam okazji przeżyć czegoś podobnego i sama nie wiedziałam czego się mam spodziewać.
Ostatecznie to ja odnalazłam wejście do Tajemniczych Podziemi, o czym natychmiast dałam znać całej reszcie kompanii. Jako pierwszy wskoczył do środka Dante, przebadał grunt, po czym dał znak pozostałym, aby również skoczyli. Dół był głęboki na niecałe dwa metry metry. Można było albo tam wylądować jednym susem, albo ześlizgnąć się po pochyłej ziemi. Ja wybrałam tę drugą opcję. Bałam się od zawsze takiego skakania.
Jak się okazało woda miała znacznie wyższy poziom, niż kiedy byłam tam ostatnio. Nadal panowały tam ciemności, a jedyne źródło światła stanowiły kryształowe kwiaty (co dawało dość imponujący efekt), ale zalana do ponad połowy sala nie wróżyła niczego dobrego. Szczególnie że nawet w trakcie powodzi nie wyglądało to aż tak tragicznie. Wtedy przynajmniej ta woda gdzieś uciekała. Teraz całkowicie stała. Przed zatopieniem uratowała nas wyłącznie moc Dante, który zatrzymał falę. Nie dało się przejść wąskimi skalnymi chodnikami, jak to było wcześniej, bo wszystko zostało zalane. Zerknęłam nieco zmartwiona i zdezorientowana za razem na Hitama, który bywał kiedyś na kontrolach w Tajemniczych Podziemiach. Jego pysk jednak nie wyrażał większych emocji. W milczeniu oglądał salę. Krystaliczna woda, którą zatrzymał Dante, sięgała nam aż po czubki uszu. Mogliśmy przez nią przejrzeć i zobaczyć to, co zostało zalane oraz to, co znajdowało się na samym dnie, czy też raczej "niższym dnie". Jak się okazywało Tajemnicze Podziemia miały również więcej pięter, które mogliśmy ujrzeć dopiero wtedy. Wysłalibyśmy wilki z żywiołem wody na zwiady gdybyśmy tylko lepiej się orientowali we właściwościach tej substancji... Choć na dobrą sprawę tak naprawdę nigdy nikt nie wpadł na zamiar przebadania tego dokładniej.
W pewnym momencie moją uwagę przykuł jakiś błyszczący zarys w środku wody. Nawet po wytężeniu wzroku nie mogłam określić co do dokładniej mogłoby być. Wyglądało jak jakiś większy kamień. Był tam od zawsze, czy dopiero się pojawił? Nie umiałam na to odpowiedzieć. Zbyt rzadko tam bywałam.
- Co o tym sądzisz? - zapytałam cicho Hitama, mając na myśli całą tę podziemną jaskinię.
- Zastanawiam się, czy nasze tajemnicze ulewy nie są cięższe od zwyczajnych i dlatego spływają na niższe poziomy - odparł powoli. Z chłodnym zaciekawieniem wodził wzrokiem po hali. Najwyraźniej też uważał to za dość nietypowe zjawisko.
- Jezioro nam nie wylało, podobnie jak nie zalało nam plaż - dodał za chwilę. Pokiwałam głową. Miał rację. Z relacji członków watahy jasno wynikało, że woda wsiąkała, czy też wyparowywała, bardzo szybko. Nawet z kamieni. Oddziaływała co prawda na podłoże, ale kałuże powstawały z dość dużym trudem.
- Ta woda ma zdolności lecznicze. Tak mówiła Kiiyuko - dorzucił Dante, który nadal szedł przodem i utrzymywał wodę tak, aby nas nie zalała. Poruszał się jednak wolno...
- Dan, powiedz mi... Masz trudności z utrzymaniem tego zaklęcia? - zapytałam nagle. Obrócił w moją stronę głowę, ale szybko wrócił do patrzenia przed siebie.
- Trochę tak... - odpowiedział cicho. Dostrzegłam kątem oka wzrastający niepokój Tarii. Chyba pomyślała, że zapytałam dlatego, że czuję, iż zaraz zaklęcie padnie.
- A wy? Macie ostatnimi czasy z tym kłopoty? - zwróciłam się do pozostałych. Po chwili wahania odpowiedzieli twierdząco. Westchnęłam cichutko. Moje obawy się potwierdzały. Cokolwiek było w tym deszczu, utrudniało nam korzystanie z żywiołów.
- Tutaj jest jeszcze gorzej - dodał Dante nieśmiało.
- Dasz radę dojść do końca korytarza? - zapytał nagle Hitam.
- Tak, jasne... Ale gdyby był wyższy poziom to raczej bym nie podołał wyzwaniu - Zaśmiał się nerwowo. Sytuacja wyglądała niewesoło. Kątem oka dostrzegłam zmartwienie na pysku Hitama, ale nie skomentował tego.
Resztę trasy przebyliśmy w milczeniu. Grunt stopniowo się wznosił, a korytarz zwężał. W końcu woda nas już na reszcie nie otaczała, ale za to musieliśmy się przepychać między szczelinami w skałach. Dante był z nas najwyższy i najszerszy, dlatego miał największy problem. Hitam za to musiał się nieźle nagimnastykować, aby zmieścić skrzydła. Właściwie na niewiele się to zdało. W pewnym momencie Dante zarządził odwrót, bo - jak sam twierdził - jeszcze jeden krok i się zaklinuje, a jego zaklęcie mogłoby sprawić zawalenie się skały nad nami. Zawróciliśmy. Dopiero gdy znaleźliśmy się znowu na takiej przestrzeni, żeby się obrócić, postanowiliśmy co dalej. Byłam z nich wszystkich najdrobniejsza. Zaraz po mnie była Taria. Zdecydowali o tym, abyśmy poszły we dwie. Miała moc ognia, więc mogła utrzymać na mnie zaklęcie odporności na wysokie temperatury, jakie czekały nas na końcu korytarza. Ruszyłyśmy ponownie w trasę. Na dobrą sprawę nie miałam z tym większego kłopotu - mieściłam się we wszystkich szczelinach, a otarłam jedynie raz prawy bok. Nie wymagał opatrywania. Nie osiągałam co prawda zabójczych prędkości, ale lepsze to niż nic. Od czasu do czasu porozumiewałyśmy się z Tarią oraz krzyczałyśmy ustalone hasło, żeby oczekujące na nas basiory miały pewność, że nic nam nie jest. Echo niosło się na tyle, że słyszeli wszystko doskonale i mogli nam odpowiadać.
<C.D.N.>
czwartek, 21 marca 2019
Od Cess "Niepokój" cz. 4 (c.d. Magnus)
Sierpień 2022
Skrzeczący gryf zaatakował nas znienacka. Osaczony ze wszystkich stron, nie wiedział nawet co robić. Jego posunięcie nie miało żadnego sensu, lecz ze względu na sytuację w jakiej się znajdował, brnął w to dalej. Kręcił się we wszystkie strony, starając się strącić kogokolwiek z urwiska. Ledwo co sama uchyliłam się przed jego wielkim skrzydłem. Wyglądało to jak jakaś zabawa w ciuciubabkę. Oszołomione stworzenie nie panowało bowiem nad sobą. Było wystraszone i zagubione. Podpalone pióra i ślady oparzeń dawały znać, że coś jest na rzeczy. Szukałam wzrokiem Magnusa i sprawdzałam, czy jeszcze się trzyma. Basior radził sobie dobrze, będąc tak samo zdezorientowany jak ja.
Przyjęłam pozycję obronną i zaczęłam warczeć, gdy hybryda zamachnęła się po raz kolejny. Z pobliskich kałuż zebrałam wystarczająco wody, aby uformować z niej pociski. Zazwyczaj w takich sytuacjach potrafię skupić się jeszcze bardziej, niż zwykle. Tak też było i tym razem. Za każdym razem, gdy bestia zbliżała się do mnie, dostała prysznic błękitną wodą, która sprawiała ból, wchodząc w rany po oparzeniach.
Gdy gryf wycofał się nieznacznie, ktoś z naszej grupy rzucił bardzo idiotyczne pytanie: „Co to było?”. Wkurzona i zirytowana warknęłam niezbyt przyjemnie:
- Hm, no nie wiem… Może wściekły gryf na przykład? - kiedy wypowiedziałam te słowa, stworzenie zaskrzeczało jeszcze głośniej, strącając na bok mnie oraz jakiegoś wilka z Watahy Czarnego Kruka. Powalona na ziemię, syknęłam głośno, a po mojej czaszce przeszła fala bólu. Walnęłam łbem prawdopodobnie o kamień.
Nie wiem ile dokładnie leżałam. Może minęło kilka sekund, chwil, a nawet minut. Możliwe też jest to, że straciłam przytomność. Jakbym na chwilę straciła panowanie nad sobą i bezczynnie czekała na dalszy rozwój sytuacji. Szumiało mi w uszach i nie mogłam się skupić. Gdy otworzyłam oczy cały świat wirował, a obrazy się zlewały wzajemnie. Wyraźnie nie widziałam, a wszystko otaczał półmrok. Jakieś przytłumione dźwięki dochodziły z zewnątrz, lecz nie byłam w stanie zrozumieć, ani jednego słowa, rozpoznać wilka, do którego należał głos. Znów zamknęłam oczy, ponieważ piekły mnie, gdy były otwarte.
- Cess? - słyszę niewyraźnie, gdzieś w oddali. Niski, przytłumiony głos, należał prawdopodobnie do jakiegoś basiora. Po moim ciele przeszły ciarki, a ja zwinęłam się w kłębek.
- Tata? Ja nie chciałam ugryźć brata... - majaczę pod nosem, wzdychając co chwilę. Było mi zimno.
- Cess, pobudka. Już po wszystkim. - usłyszałam, a następnie poczułam lekkie uderzenie. Gdy dostałam po głowie, przestraszyłam się trochę i oprzytomniałam. Zerwałam się gwałtownie, w wyniku czego zderzyłam się łbami z pochylonym nade mną basiorem, w wyniku czego podskoczył.
- Magnus? Co się dzieje? - spytałam przerażona. Wilki z zaciekawieniem wpatrywały się na nas. Obracałam się nerwowo, obserwując wszystkich dookoła. Zaskoczona byłam faktem, że nikt nie ma zamiaru walczyć z gryfem. Go też nigdzie nie mogłam dopatrzeć. - Gdzie bestia?
- Już po wszystkim. Nie żyje. Wszystko w porządku? - Zachował w miarę neutralny wyraz pyska, zmartwienie zdradziły tylko zmarszczone brwi. Podniosłam się do siadu, odzyskując równowagę. Spojrzałam się na Magnusa.
- Jak to nie żyje? Kto go załatwił? - Dopytywałam się zainteresowana oraz nieco zdziwiona. Basior wyglądał na trochę zagubionego albo zmartwionego. Trudno określić o co może chodzić.
- Ten rudy.
- Co? - Rozejrzałam się po wszystkich wilkach, lecz nie dostrzegłam nikogo o sierści w tym odcieniu. - Nikt z nas nie jest rudy.
- Ten co ściągnął na nas to ptaszysko - powiedział Dante - Nawiał.
- Nie znamy go, chyba trafił tu przez przypadek - dodał Magnus, trochę niepewnie. - Pobiegł tamtą ścieżką, dalej w góry. Raczej już go nie zobaczymy.
Możliwe, że miałam luki w pamięci lub w ogóle nie zwróciłam uwagi na owego basiora. Spojrzałam w stronę ścieżki i z trudem wstałam. Otrzepałam się z kurzu i zaczęłam iść w tamtą stronę.
- Zaraz zacznie padać - obwieściłam nie zatrzymując się - Lepiej wracajcie, jeśli nie chcecie zmoknąć! - Zniknęłam za zakrętem. Szłam w zupełnie innym kierunku. Aby dojść do jaskiń musiałabym iść w drugą stronę. Zerknęła kątem oka na Magnusa, który po pewnym czasie postanowił za mną ruszyć. Nie zatrzymałam się jednak. Szłam dalej. - Nie wrócę się.
- Alfy nie będą zachwycone. - unikał kontaktu wzrokowego, gdy spojrzałam się na niego.
- Dlaczego niby? - ominęłam dużą kałużę. - Mają być złe za to, że będę poza jaskinią w trakcie deszczu, czy może za to, że chcę odnaleźć tego basiora?
- Oddalasz się od grupy bez uzyskania zgody. - z gracją godną krowy potknął się i prawie wpadł do kałuży - Za to pierwsze może też. Zatrzymałam się i popatrzyłam basiorowi prosto w oczy w oczy.
- Znajdę rudego i wrócę... Trzeba mu podziękować. Zapewne nie ma też jak schronić się przed deszczem! Może potrzebuje pomocy! - burknęłam smętnie, idąc twardym krokiem.
- Skąd taka stanowczość? - mruknął nieprzekonany. - Ile wilków, tyle hierarchii wartości. Pomógł, bo sprowadził to na nas przez przypadek. Podziękowania są teraz ostatnią rzeczą jakiej mógłby chcieć.
- Może nie była to jego wina? - Obserwując go, mrużę oczy - Coś ukrywasz? - Stwierdzam, zauważając, że unika kontaktu wzrokowego. Ten jedynie nerwowo pokręcił głową. - Na pewno nie jest, aż taki niebezpieczny jak zapewne sądzisz.
- Był bardzo wygadany. - padła zdawkowa odpowiedź.
- Rozmawiałeś z nim? - zbliżyłam się, nadal patrząc mu w oczy.
- Nie.
- A kto z nim rozmawiał? Trzeba dowiedzieć się o nim więcej! -popchnęłam go lekko, aby zaczął iść w stronę grupy. Możliwe, że tam dostałabym wiele przydatnych informacji. Odsunął się nieznacznie.
- Nikt z nim nie rozmawiał. To on mówił.
- Mogłabym się dowiedzieć o czym mówił? - warknęłam zdenerwowana na niego. Nie chciał ze mną najwyraźniej współpracować. Po co więc po mnie lazł?
- Że przeprasza. I że zaraz to naprawi. - odruchowo spuścił wzrok.
- Miło z jego strony! Możemy mu podziękować! Już dawno znaleźlibyśmy go! - ruszyłam powoli, czekając na Magnusa. Teraz już nic mnie nie zatrzyma, aby dowiedzieć się więcej o rudym.
- Grzeczny chłopiec! - powiedziałam, idąc przed siebie, kiedy wilk postanowił w końcu ulec i zacząć iść za mną. Postanowiłam na wszelki wypadek zgromadzić wodę, którą kierowałam za sobą w postaci wiru wodnego. Tym razem pilnowałam, aby nie stał się zbyt wielki.
- Jak myślisz skąd jest ten wilk? - mówię, śmiejąc się przy okazji z jego miny. Wyglądał na co najmniej niezadowolonego.
- Znam ten akcent. - przez chwilę milczał, wahając się udzielenia odpowiedzi, która mnie zadowoli. - Północ.
- Znasz kogoś z północy? - spytałam zaciekawiona, skupiając się nadal na ścieżce. Miałam nadzieję, że szybko znajdziemy tego basiora.
- Ja… jestem z północy. - mruczy cicho pod nosem, mając spuszczony łeb. Otworzyłam szerzej oczy.
- Naprawdę? Jak tam jest?
- Skandynawia raczej nic ci nie powie... No... Tam jest… zimno. - skrzywił się lekko.
- Czyli jesteś... Skandywianek? - zachwyciłam się jak dziecko nową zabawką. - Ale super! - zakręciłam się wokół własnej osi. - No może z tym, że zimno to nie super... Dlaczego już tam nie mieszkasz?
- Norwegiem - poprawił mnie. Tak czy siak będzie dla mnie już zawsze Skandywiankiem. - I, em... Pracowałem... Za granicą... znaczy tutaj... Nie do końca tutaj, w Mieście...- totalnie się zaplątał. Parsknęłam głośno, widząc zakłopotanie na jego pysku.
- Jak to w Mieście? Tam gdzie te dziwne istoty bez sierści, chodzące na dwóch łapach? - skrzywiłam się jeszcze bardziej niż on. Nic nie podobało mi się w tych stworzeniach. Wydawali się głupsi od… od nas.
- Tak - wziął głębszy wdech. - A może ty powiesz coś o sobie? Skąd jesteś?
- Z daleka, tak sądzę. Szłam w stronę zachodzącego słońca, gdy nie miałam gdzie pójść. - popatrzyłam w niebo. - Mojego domu już nie ma, tam gdzie był kilka lat temu… - ogarnął mnie chwilowy smutek, starałam się więc ciągnąć temat dalej, aby nie skupiać się zbytnio na sensie wypowiadanych przeze mnie słów. - Wiedziałeś, że ruina może stać się ruiną po raz drugi?
- Aha - odpowiedział mądrze, starając się zrozumieć o co mi chodzi.
- Gdybym znała się na kierunkach, powiedziałabym ci skąd dokładnie przybyłam. Jest to jednak dla mnie zagadką tak samo dziwną, jak mój wygląd. - powiedziałam już ciszej - Nie zdziwił cię on?
- Zobaczyłem przez ostatnie trzy lata tyle, że do końca życia chyba nic mnie już nie zdziwi - ściszył ton głosu.
- Jeszcze byś się zdziwił - mruknęłam, czując jak nasza rozmowa nie klei się od dłuższego czasu.
Nagle coś mignęło mi w oddali. Była to ruda kita. Szturchnęłam Magnusa, nic nie mówiąc. Ruszyłam biegiem za wilkiem. Starałam się nie potknąć i gnać tak szybko, jak tylko zdołam.
Biegnąc wzdłuż urwiska, zobaczyłam jak krople powoli zaczynają spadać na ziemię. Nie zniechęciło mnie to jednak i dalej ścigałam basiora. Miałam nadzieję, że daleko nie ucieknie.
- Cess! - zawołał wilk przerażony. Gdy usłyszałam Magnusa, stanęłam gwałtownie, zderzając się ze skalną ścianą. Zerknęłam jeszcze w stronę znikającego w oddali rudego basiora i wydusiłam z siebie jedynie głośne: „zaczekaj!” Skierowane w jego stronę. - No pięknie... - mruknęłam niezadowolona.
Wkurzona wstałam i wróciłam z powrotem do kolegi. Odwołałam moje tornado i zajęłam się mokrym i brudnym od toksyn futrem Magnusa. Nie zajęło mi długo, by sprawić, że znów był suchy.
- Dlaczego do cholery uciekał? - warknęłam nieprzyjemnie stojąc na deszczu.
- Bo goniła go wadera z obcego stada, z którą zapewne nie chce mieć nic wspólnego? - wzdrygnął się gwałtownie poddenerwowany.
- Przecież nie miałam złych zamiarów! Nie warczałam ani nic! - spuściłam swój łeb. - Może jeszcze zawróci…
- Wątpię. - z narastającym niepokojem patrzył na deszcz.
- Znajdźmy jakąś jaskinie... - mruknęłam, ruszając dalej. - Muszę się sama wysuszyć.
<Magnus?>
Uwagi: Zmieniasz czas z przeszłego na teraźniejszy i z powrotem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)