Kwiecień 2021r
Wracałem właśnie z patrolu, kiedy postanowiłem zahaczyć o Wodopój. Błąkałem się po terenach całe popołudnie okropnie ubolewając, że nie mogę się przydać jakoś bardziej. Moja trasa przebiegała przez Wrzosową Łąkę oraz Zielony Las – czyli na dobrą sprawę wszystkie tereny, na których coś się dzieje. I to miało sprawić, że będzie ciekawiej? Hm, no zwykle tak, ale akurat dzisiaj niekoniecznie.
Kiedy mijałem Wrzosową Łąkę, widziałem, że nastrój nie jest tam zbyt pozytywny. Powinien się tam wówczas odbywać koncert i z tego co wiem, dużo wilków cieszyło się na samą myśl o nim. W sumie ja też miałem nadzieję na posłuchanie muzyki i obserwowanie z wesołym uśmiechem na pysku, tańczące wilki. Czego się dowiedziałem, kiedy tylko tam dotarłem? Koncert odwołany przez problemy z zasilaniem. No, jakżeby inaczej. I żebym chociaż mógł jakoś pomóc, ale nie... As jak zawsze się spóźnił i przyszedł, kiedy wszystko znowu działało.
- Idiota – mruknąłem do siebie.
Tak bardzo chciałem się przydać do czegoś. Festyn był dla mnie niesamowitym przedsięwzięciem i po prostu musiałem być jego częścią. I to z jakąś ciekawszą robotą niż pilnowanie, żeby zalane w trzy ogony wilki trafiły bezpiecznie do swoich jaskiń. Nie powiem, bywało to bardzo interesującym zajęciem, ale niektóre sytuacje - „Ja jezdę trześfy przecie”, przykładowo – zaczynały być bardzo nużące. Poza tym, ostatnio nawdychałem się tyle alkoholowych oparów, że sam nie mam zamiaru tykać czegokolwiek mocniejszego niż piwo, a to i tak rzadko. Nie to, żebym nie miał mocnej głowy, co to to nie. Z pewnością wygrałbym zawody w piciu i trzymałbym się świetnie.
Pod warunkiem, że byłyby to zawody w piciu wody – pomyślałem wykrzywiając lekko pysk, by niemal natychmiast wyszczerzyć zęby w wesołym uśmiechu.
W każdym razie mój patrol dobiegał końca – zresztą tak samo jak i dzień – a ja zamierzałem napić się chociaż trochę wody doskonale wiedząc, że nie mam wystarczająco dużo pieniędzy, by zakupić coś innego w barze. Zresztą, i tak wątpiłem, że zarobione gwiazdki wydam na losy, które mnie bardzo ciekawiły. Nie mogłem się doczekać chwili, kiedy będę czekał w niecierpliwości aż się dowiem, co wygrałem. Ta chwila nieświadomości będzie cudowna – czułem to.
As, skup się – pomyślałem podchodząc do Wodopoju. Skała, który go otaczała była mokra od skapującej z pysków wody. Wodopój był czystym wybawieniem dla wilków na kacu, więc byłem mile zaskoczony, kiedy zauważyłem, że nie ma tutaj kolejnej pijanej istoty.
- Dzięki niech będą Eydis – powiedziałem wzdychając z radością. Nie miałem najmniejszej ochoty na pomoc kolejnej osobie, która nie wie, kiedy powinna przestać chlać. Gardziłem takimi wilkami. Nie myślały o konsekwencjach tego, pili ciesząc się chwilą, a potem narzekali, że umierają i to oczywiście wina alkoholu. Owszem, alkohol ma swój ogromny wkład, ale przede wszystkim szkodził im ich brak umiaru w nim. Czy było warto? Nie wiedziałem.
Zniżyłem pysk i zanurzyłem język w chłodnej wodzie. W dalszym ciągu nie mogłem wyjść z podziwu nad tym miejscem. Jak zwykła woda mogła sprawić, że nagle wszystko wydawało się lepsze? Pobudzić niczym najlepsze ziarna guarany?
Kiedy skończyłem pić, wstałem i skierowałem kroki w stronę Zielonego Lasu. Po drodze mijałem naszą „małą” leśną restaurację. Muszę przyznać, że moi koledzy technicy wykonali świetną robotę. Stoły były poustawiane w niedużej, a jednak wystarczającej by dać nieco prywatności odległości. Na każdym z nich były słoiki ze świetlikami oraz kwiaty, które musieliśmy codziennie lub - jeśli chodzi o niektóre gatunki – po kilku dniach, odnosić do Wilczego Szpitala, ewentualnie kuchni. Te z których nie dało się nic wykrzesać mówiły pa-pa, ale jednak wiele z nich okazywało się być bardziej pożyteczne i miało inne zastosowania niż ładne wyglądanie.
Restauracja szykowała się powoli do zamknięcia. Yuki chodziła wokół stolików i zgarniała z nich talerze, miski i kubki. Jeśli ktoś coś jeszcze chciał, zgarniała zamówienie i wracała do kuchni. Niemal od razu, kiedy ją zauważyłem, postanowiłem nie wchodzić jej w drogę. Chociaż bardzo ładna, wadera była dość niebezpieczna. Zresztą, jej śliczne jaskrawozielone oczy błyszczały w taki sposób, że trochę się jej bałem. Gdyby chciała pokonałaby mnie w walce bez jakiegokolwiek wysiłku. Czułem do niej chyba jeszcze większy respekt niż do Suzanny.
Szedłem dalej starając się uniknąć przejścia obok czarnej wadery. Gdy ta to spostrzegła, parsknęła śmiechem.
- Boisz się mnie, mały?
- Oczywiście, że nie. Przepraszam, Yuki, ale muszę iść. Wrócę później ogarnąć kwiatki, dobra?
Kiedy jej odpowiadałem, nawet głos mi nie zadrżał. Może mówiłem na początku trochę niepewnie, ale to wina... Nieważne czego. W każdym razie nie bałem się jej, nieważne, że niedawno mówiłem coś innego. Kłamałem, a teraz nie. Jestem świetnym aktorem, tak, zdecydowanie tak.
Wadera na szczęście odpuściła i mogłem iść już spokojnie ku części lasu niezagospodarowanej przez festyn. Miałem zamiar iść do Wodospadu i zmyć z siebie zapach alkoholu, który przylgnął do mnie przez tych pijaków.
Nagle usłyszałem czyiś głos. Nie miałem zamiaru podsłuchiwać, jednak ruszyłem w stronę, z której się wydobywał. Odbijała ona lekko w prawo od najszybszej ścieżki do Wodospadu, ale co tam.
- Za wykonanie konkretnego zadania otrzymujesz kilka kart – mówił głos, który po chwili dopasowałem do jego właściciela. - Kompletne kolekcje można wymienić na nagrody.
Dostrzegłem postać Joela zza krzaków. Był zmieniony w człowieka i pokazywał coś komuś o niskim wzroście. Jak wnioskowałem po głosie, jakiejś wilczycy.
- Karty mówisz? - wadera wychyliła się tak że dostrzegłem kolorową grzywkę. Lind, na pewno to była ona. - Wygrałam kilka w losowaniu...
- Zbieranie ich jest dość ciekawe. Powinnaś spróbować – odpowiedział Joel.
- Jeśli znajdę czas, to czemu nie?
Niespodziewanie mężczyzna odwrócił się.
- A ty, Magnus? Masz jakieś?
Dopiero gdy Jo zwrócił się do niego, dostrzegłem ludzką postać skrywającą się za drzewem. Pan Idealny też tutaj jest? Czyli pracują, bo ten gostek nie byłby tutaj i nie rozmawiałby z nimi, gdyby nie chodziło o pracę.
- Nie.
Gdy tylko się odezwał, postanowiłem się wtrącić. Siedzenie w ukryciu nie było zbyt pasjonujące i gdyby mnie dostrzegli, to... Cóż wolałbym nie tłumaczyć się przed nimi, czemu to robiłem.
- Cześć wam! Co porabiacie? - zawołałem wychodząc z zarośli.
Joel przywitał się krótkim „Czołem”, a Magnus jedynie skinął głową. Typowe.
- Hej. Musimy upolować coś do kuchni. Jelenie zostały skradzione i nie mamy zbyt dużych zapasów mięsa – odpowiedziała Lind.
Skinąłem głową na znak, że rozumiem.
- Mogę wam pomóc? - spytałem.
Magnus skrzywił się lekko słysząc moje pytanie. Chyba mnie nie lubił. Upsik. Jak mi przykro... A nie chwila, jednak nie jest. Pan Pracowity i Idealny działał mi na nerwy odkąd go poznałem, zresztą pewnie ze wzajemnością. Cóż, bywa.
- Jasne – powiedział Joel z wesołym uśmiechem na pysku.
Wyszczerzyłem zęby, na co Magnus odpowiedział przewróceniem oczu. Nieładnie, proszę pana. Gdzie pańska kultura?
Wiedziałem, że jestem wredny, ale nie mogłem na to nic poradzić. A nawet gdybym mógł, to bym nie chciał. Zresztą, wątpiłem, by ten geniusz potrafił czytać myśli. A nawet gdyby umiał, to byłby zbyt kulturalny, żeby tą moc wykorzystać. Nawet na mnie.
- Węszymy tutaj? - rozejrzałem się dookoła.
- Możemy, jednak dobrze byłoby się przemieszczać, żeby szybciej coś odnaleźć – odpowiedziała Lind.
- Spróbujmy też się rozdzielić – głos zabrał Magnus. Podskoczyłem zaskoczony, co reszta towarzystwa skwitowała dziwnym spojrzeniem. Co ja poradzę, że nie spodziewałem się, że on cokolwiek powie? Czasem zapominałem, że ten gościu nie jest niemową.
- Dobry pomysł. Dajcie znać, kiedy coś znajdziecie. I chłopaki? Będziecie szukać w tej formie? - Lind zmierzyła spojrzeniem ludzkie sylwetki Magnusa i Joela.
- Ach, faktycznie – Joel zerknął na swoje ręce i zaczął się zmieniać z powrotem w wilka o budyniowym futrze.
Magnus nawet się nie odezwał tylko od razu zabrał się za zmianę postaci. Zerknąłem na białą wilczycę, która obserwowała z zafascynowaniem jak kończyny naszych kolegów się skracają, wyrasta im ogon, a ciała zaczyna pokrywać futro. Niesamowity widok.
- Dobra, możemy zaczynać.
Obwąchiwałem kępę krzaków koło jednej z niższych sosen. Tereny, które wybraliśmy nie były ostatnio odwiedzane przez żadną zwierzynę, więc nic dziwnego, że szło nam niezbyt dobrze. Nie mieliśmy ochoty szukać z pomocą tropów sprzed kilku godzin, ale jeśli nie znajdziemy nic świeższego, chyba będziemy do tego zmuszeni.
- Mam.
Podniosłem łeb zaciekawiony. W końcu coś.
- Nie gadaj – powiedziałem czując jak na mój pysk wstępuje uśmiech.
- To grupa zająców. Była tutaj stosunkowo niedawno – zignorowała mnie Lind.
Jo podszedł do samicy i obwąchał ziemię obok niej. W końcu skinął głową i przyznał jej rację.
- Prowadź – wskazał łapą na stronę, z której miał wydobywać się zapach. Zanim Lind zaprotestowała, odezwał się ponownie – Ty to znalazłaś.
Taki argument zdawał się rozgromić wilczycę, która ruszyła za zającami mającymi pecha się na nas natknąć. Ja i dwóch pozostałych basiorów szliśmy za Lind w niezwykłej ciszy. Ślad był serio świeży i nie chcieliśmy przestraszyć zwierzątek niepotrzebnymi hałasami, których nawiasem mówiąc i tak było już sporo. Jo i Magnus często się potykali, co było całkowicie inne od tej gracji, którą się cechowali w postaci ludzkiej. A ja? Ja jako totalny mistrz skradania się po prostu musiałem nadepnąć na każdą kruchą gałązkę, na każdy ostały się z zeszłego roku liść.
Widziałem, że Lind powstrzymuje się od komentarza słysząc odgłosy towarzyszące naszemu poruszaniu się. Chyba spodziewała się, że i tak się staramy.
- Stójcie – Lind powiedziała to najciszej jak mogła – Są tutaj.
Uniosłem pysk, żeby zobaczyć coś zza sylwetek Joela i Lind, jednak nie szło mi zbyt dobrze. Bojąc się, że jeśli będę się za bardzo wychylać, stracę równowagę, dałem za wygraną.
Wycofaliśmy się kawałek, żeby obgadać strategię. Z tego co wiedziałem żadne z nas nie było wybitne w polowaniach, więc wcześniejsze dogadanie się co i jak, to była nasza szansa, że w ogóle się uda.
Niezbyt wiedzieliśmy w jaki sposób przeprowadzić ten atak, zwłaszcza teraz, kiedy było nas czworo – zwyczajna grupa do polowania liczyła trzy osoby. Czułem się przez to trochę źle. Może niepotrzebnie się wtryniałem?
- Proponuję, żeby dwie osoby naskoczyły zające z dwóch stron i popędziły je w stronę dwóch innych, które przeprowadzą atak. Coś podobnego do tego, co zrobiliśmy wcześniej z tymi łaniami – odezwał się Jo.
- Łaniami? - wtrąciłem, zanim ugryzłem się w język.
- Wcześniej trochę polowaliśmy – Lind machnęła łapą – Dobry pomysł. Magnus, co o tym myślisz?
- Możemy spróbować.
No tak. Pan Idealny był w grupie polowań i to on był najbardziej obeznany. Biorąc pod uwagę jego sposób poruszania się było to trochę zabawne. Ciekawe, czy upolował kiedyś jakieś zwierzę potykając się i wpadając na nie zmienił się człowieka, żeby przygnieść go swoim ludzkim ciałem?
Joel i Lind spojrzeli na mnie, więc czym prędzej skinąłem głową. Pomysł nie był zły. Miałem jedynie nadzieję, że go nie spapram. Co prawda polowałem lepiej, ale i tak nie byłem wybitny w tej dziedzinie. Tyle dobrego, że moją nauczycielką nie była Yuko, która zwykle uczy tego przedmiotu. Ze względu na to, że jestem dorosły muszę szkolić się sam lub z pomocą chętnego wilka, w moim przypadku była to Tori.
- Ja i Magnus będziemy goniącymi. Jo i As, przeprowadzicie atak. Może być? - wilczyca zmierzyła nas spojrzeniem. Była jedyną samicą w towarzystwie i zdecydowanie to ona tutaj dowodziła. W sumie to chyba lepiej, bo gdybym to ja miał dowodzić – albo Magnus – nie skończyłoby się to dobrze.
Przytaknęliśmy. Trochę obawiałem się, że coś zepsuję, ale nie mogło być tak źle. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
Wróciliśmy się do naszych kochanych zajączków, które grzecznie stały i pogryzały świeżą trawę. Lind i Magnus od razu się rozdzielili. Każde z nich obeszło zwierzątka i miało naskoczyć je z dwóch różnych stron. Ja i Jo schowaliśmy się w krzakach i czekaliśmy, aż tamci skierują zające prosto na nas.
Już po chwili biała wilczyca i grafitowy samiec wyskoczyli ze swojej kryjówki. Zdezorientowane zwierzątka wyczuwając zagrożenie z ich strony, zaczęły uciekać w stronę, która wydawała się być najlepszą drogą ucieczki. W stronę prawdziwego zagrożenia, na co ich małe móżdżki jeszcze nie wpadły.
Lind i Magnus poganiali chwilę zające. Kiedy te były już całkowicie przerażone i kicały z szybkością, o jaką bym je nawet nie posądzał, wkroczyliśmy do akcji my. Nie musieliśmy zbyt wiele robić - zdezorientowane zwierzaki miały problem z wyhamowaniem i praktycznie na nas wpadły. Złapałem swojego za gardło i szybkim ruchem przegryzłem tętnicę. Ledwo powstrzymałem się, żeby nie krzyczeć z radości. Udało mi się! Nie schrzaniłem tego!
A co się będę – pomyślałem prawie nieprzytomny ze szczęścia. Wypuściłem zwierzę z pyska i zacząłem nad nim tańczyć. Reszta techników patrzyła na mnie ze zdziwieniem. Nie spodziewali się, że umiem tak wywijać czy co? Phi, oczywiście, że byłem fenomenalnym tancerzem.
Cieszyłem się jak szczeniak, ale to pierwszy raz, kiedy wyszło mi od razu i... No powiedzmy, że byłem z siebie tak dumny jak nie byłem od bardzo dawna.
- Stary, co to miało być? - zapytał Jo, kiedy się uspokoiłem. Na jego pysku dostrzegałem pełen rozbawienia uśmiech.
- Taniec, oczywiście – odpowiedziałem nie wiedząc o co mu chodzi.
Basior roześmiał się.
- Przydałby ci się jakiś kurs, wiesz?
Prychnąłem. Nie mogło mi pójść tak źle, no ej. Spojrzenie na samca dało mi jednak jasny znak, że może nie wyszło to aż tak pięknie jak myślałem, ale postanowiłem to olać. Wiedziałem też, że basior nie chciał być wredny, więc tym bardziej jego słowa nie zepsuły mi humoru.
Pan Idealny odchrząknął próbując zwrócić na siebie uwagę. Przewróciłem oczami i spojrzałem na niego wyczekująco.
Czego chcesz?
- Przenieśmy je już lepiej do kuchni. Im świeższe, tym lepsze.
- Ta, jasne – schyliłem się po mojego zająca. Lind podniosła drugiego z pomocą wiatru.
- My je możemy wziąć, nie, Magnus? - odezwał się nagle Jo.
Zerknąłem na niego i zobaczyłem, że stał się na powrót człowiekiem. Przeniosłem wzrok na drugiego basiora, który właśnie kończył się zmieniać. Już po chwili stało przed nami dwóch mężczyzn. Jeden z nich, ten wyższy o jasnobrązowych włosach – Joel – wziął w swoje dziwaczne ła... ręce zająca, który unosił się w powietrzu. Odstawiłem swoją zdobycz na ziemię i wycofałem się, żeby Magnus mógł go zabrać.
- To co teraz?
Odnieśliśmy już zające. Dwie wilczyce, które zajmowały się kuchnią, podziękowały nam za nie i niemal od razu zaczęły się naradzać się w jaki sposób mogłyby je dodać do menu restauracji. Nasza czwórka natomiast odeszła kawałek dalej.
- Obiecałem Yuko, że jeszcze dzisiaj ogarnę te kwiatki. Także ja zostaję. Jak wy, to nie wiem – powiedziałem wskazując łapą na najbliższy wazon z więdnącymi już roślinkami.
<Ktoś z ekipy techników?>
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz