Maj 2021
Otworzyłem oczy najszerzej jak tylko umiałem i rozglądnąłem się po okolicy. Gdzie ja tak właściwie się znajduję? Zadałem sobie pytanie, na które nie znałem jakiejkolwiek odpowiedzi. Wciągnąłem powietrze nozdrzami i poczułem zwyczajny zapach lasu. Nie, on nie może być zwyczajny, tutaj cuchnie, albo, może to po prostu ja śmierdzę, jakby ktoś wrzucił spleśniałego śledzia do błota? Przejechałem nosem po mojej łapie, niestety to właśnie ode mnie czuć ten smród. Podciągnąłem się na lewej łapie do pozycji stojącej. Nie mam bladego pojęcia ile tu leżałem, ale wiem, że zdecydowanie za długo, skoro wszystkie stawy są jakby zardzewiałe. Dawno nic tak bardzo mnie nie bolało. Cichutko zaskomlałem, czując niesamowicie piekący ból w prawej części ciała, dokładniej w łapach. Były calutkie zabrudzone w jakiejś czarnej mazi, cokolwiek to jest. Zacząłem sobie przypominać wszystkie wydarzenia ostatnich, niech pomyślę, nie wiem nawet czego. Kompletnie zgubiłem rachubę czasu w tych wszystkich, no może jednak dniach, jak nie nawet tygodniach.
Musiałem szybko znaleźć jakąś wodę. Nie dość, że wydzielam jakiś aż przykry zapach, to jeszcze całe gardło ściska mnie od pragnienia wypicia chociaż kropli. Wypiłbym nawet benzynę. Ponownie wciągnąłem powietrze, tym razem kierując pysk raczej w lewą stronę, gdzie nie musiałem mieć niemiłej randki ze śledziem. Delikatnie wyczuwałem niewielkie raczej źródełko wody, nie mogłem liczyć na coś więcej w tych górach, mimo że znajdowałem się u ich stóp. Ruszyłem średnim raczej jak na mnie tempem, bo muszę przyznać, że biegam i tak średnio. Łapy zamaszystym ruchem uderzały o piasek, który podskakiwał i mieszał się tworząc jeszcze gorszy odór. Jasne, tylko tego pragnę. Dobrze, że nie widzi mnie żadna nieziemska wadera, chociaż może i bez tego by mi się nie oparła? W końcu rzadko widzi się kogoś takiego jak ja.
W pewnym momencie zacząłem być niesamowicie głodny, jednak nie wyczułem krwi żadnej ofiary. No cóż, muszę zjeść jakieś leśne owoce, cokolwiek bym chciał, nic innego mi nie pozostaje. Mogę jeszcze biec dalej i szukać, ale kto powiedział, że tam będą chociaż jeżyny? Biegłem dalej i rozmyślałem o mojej przeszłości i co teraz będę robił. Nie zauważyłem momentu, w którym kończył się klif, więc chcąc nie chcąc niespodziewanie trafiłem do lodowatej wody. Mimo, że wokół było w miarę ciepło jak na tą porę roku, jakieś co najmniej piętnaście stopni, to przeszedł mnie zimny dreszcz. Zacząłem wypuszczać powietrze nosem, byłem o krok od utopienia (jaka to by była strata). Wynurzyłem się z teraz już chłodnawej wody i zacząłem się trząść. Ocierałem się o korę najbliższego drzewa. Już nie obchodziła mnie moja czystość. Niech ktoś mi ześle jakąś boską waderę, błagam.
Kiedy już się ociepliłem, mogłem zanurzyć pyszczek w wodzie. Teraz jest już ciepła, niech się lepiej goni zanim jej coś zrobię. Spojrzałem na swoje odbicie w nieskazitelnej tafli wody. Nic się nie zmieniło, wyglądam tak samo gburowato jak zawsze. Ruszyłem ponownie w tym razem zabłoconą drogę. Ile jeszcze zostało do jakichkolwiek zwierząt?
- Jesteś basior nie wadera, nie jęcz lepiej - burknąłem sam do siebie. Nie możesz narzekać, stary.
Nagle w moich nozdrzach poznałem znajomy zapach dzika. To będzie proste.
- Tak, jasne, wmawiaj sobie, Valky. - Moja podświadomość delikatnie mnie drażni, czy ona nie może się zamknąć?
Przypomniałem sobie pierwsze polowanie z ojcem, był dla mnie wielkim autorytetem. Górował nade mną przede wszystkim niesamowitą szybkością, chociaż siły również mu nie brakowało, tego na pewno nie. Zdawało mi się wtedy, że to będzie zwykłe wyjście daleko od domu w szczyt gór, gdzie będziemy tak jak zawsze po prostu trenować. Nic trudnego ani skomplikowanego. Szczerze mówiąc w tym czasie bałem się świadomości, że mogę kogoś zabić, więc nawet nie pragnąłem czegoś takiego. Niczym nie wyróżniające się wyjście, dokładnie tak wtedy myślałem. Jednak jak zawsze wtedy, w moim szczenięcym życiu, musiałem się mylić. Zaczęliśmy stąpać po piaszczystym terenie, wtedy zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak, nigdy tędy nie szliśmy.
- Tatku, czy to na pewno dobra droga? - Bardzo mocno wyciągnąłem szyję w górę, żeby móc spojrzeć w jego oczy, zresztą były bardzo podobne do moich, jednak nadal mi się to nie udawało. Byłem wtedy bardzo niski, jednak w porównaniu do sióstr górowałem wzrostem, a one co najwyżej mogły polizać moje krzywe łapska.
- Valky, nie martw się o nic, dzisiaj zrobimy coś innego - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha. Zżerała mnie taka ciekawość, że byłbym w stanie go wtedy zjeść. No powiedz mi co to proszę, no błagam. - jednak jestem prawie pewny, że to spodoba ci się o wiele bardziej
Wyczułem w jego tonie, że nie powie mi o co chodzi, więc nawet się nie wypytywałem, żeby go nie wkurzyć. Nigdy nie był taki spokojny jak ja. Szliśmy dalej i słuchaliśmy równomiernego tępa łap uderzanych o ściółkę. Przynajmniej tak mi się wtedy zdawało, że obydwoje to robiliśmy. Po tak długim czasie wiem, że tylko ja się na tym skupiłem, on miał o wiele ważniejsze zadanie do wykonania. Tropił dzika, na którego miałem zapolować. Gdybym się tego wtedy chociaż domyślił, albo gdyby ktoś mi o tym powiedział, nigdy bym tego nie zrobił. Myśl prawdziwego polowania z prawdziwym drapieżnikiem paraliżowała mnie i skręcała całego mnie od środka.
- Valk, jesteśmy na miejscu. - Odparł zatrzymując się w miejscu. Nie rozumiałem gdzie jesteśmy. No niby gdzie? Stoimy w jakiś krzakach, a ojciec z niewiadomych mi powodów zaczyna szeptać i chować się w jakiś gęstwinach. Tato, to już choroba.
- Co mamy tutaj robić? - Nic do mnie nie docierało, nawet wyraźny zapach dzika.
- Zapolujesz na tego dzika. - Wskazał łapą na moją przyszłą ofiarę - Jesteś bardzo silny i zawiódłbym się na tobie, gdyby ci się to nie udało.
Teraz zdaję sobie sprawę, że te wszystkie jego słowa były tylko po to, żeby sprowokować mnie do polowania, chciał abym uważał siebie za silniejszego niż w rzeczywistości byłem. Jaki stałem się wtedy szczęśliwy, że ojciec mnie docenił. Wychodziłem z siebie przez to szczęście, stałem się zmotywowany i rzuciłem z kłami wprost na dzika. Nie zajęło mi to aż tak długo jakby mogło się to na początku zdawać. Po tym wszystkim już nigdy nie bałem się polowań, dziki, sarny, a nawet większość pum mogli mi naskoczyć.
Kiedy siedziałem tak schowany w krzakach przypomniała mi się właśnie ta sytuacja, z tą różnicą, że teraz polowanie na dzika jest jak najprostsza rzecz świata. Nie wahałem się żeby skoczyć na jego grzbiet i zadać ostateczny cios. Po skończonym posiłku z dziczyzny mogłem ruszać w dalszą drogę. Odyniec nie dał mi poczucia sytości na żołądku, jednak lepszy był jakikolwiek posiłek niż żaden, a na nic lepszego nie mogłem tutaj liczyć. Wszedłem na teren jakiegoś innego lasu, jestem pewien, że nigdy tu nie byłem. Wzrokiem wypatrzył mnie średniej wysokości basior o cynamonowym futrze, może miał bardzo pogodne oczy, ale czy one nie są takie na zwabienie swojej ofiary? Nie wygląda na silnego, ale widać zwinność w jego ciele. Pozostaje mi tylko jedno: zaczynamy problemy.
<Asgrim?>
Uwagi: Pierwszy akapit był stanowczo zbyt długi. Często zapominasz o przecinkach, a ponadto wiele zdań jest stanowczo zbyt rozlazłych. Dałoby się je bez problemu podzielić na dwa, tak jak np. z Łapy zamaszystym ruchem uderzały o piasek, który podskakiwał i mieszał się tworząc jeszcze gorszy odór, jasne tylko tego pragnę. na Łapy zamaszystym ruchem uderzały o piasek, który podskakiwał i mieszał się tworząc jeszcze gorszy odór. Jasne, tylko tego pragnę. Brakuje Spacji przy wypowiedziach. Z tego co mi wiadomo, dzik nie jest drapieżnikiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz