Czerwiec 2021
Wracałem z patrolu wczesnym popołudniem. Szedłem akurat przez Żółty Las i przyglądałem się mijanym, zamkniętym grupkom bliskich znajomych. Tym razem widziałem tylko członków, niegdyś oddzielnej, Watahy Magicznych Wilków. Skakali w złocistych liściach z szerokimi uśmiechami na pyskach. Zajęci sobą nawzajem, nie zwracali na mnie uwagi. Pomimo tego, ja nie opuszczałem uszu dla pewności, że nikt się do mnie nie podkrada.
Ale co bym zrobił, gdyby zaatakowano mnie z góry? Popatrzyłem na rozłożyste gałęzie wszechobecnych drzew. Gdyby ktoś teraz stamtąd uderzył, najpierw uskoczyłbym w bok. Potem unik przed następnymi ciosami. Następnie podesłałbym przeciwnikowi jakiś ryk groźnego stwora... Powiedzmy, że Wyverna... i spróbowałbym dosięgnąć jego karku kłami. O ile będzie miał odsłoniętą szyję. A jeśli nie to... Rzuciłbym się na niego i powalił na ziemię używając swojego ciężaru ciała. Gdyby jednak atakujący był zbyt wielki, uciekłbym. Najlepiej w stronę tych wesołych wilków. Jeśli jednak nie pomogą mi, jest szansa, że chociaż na chwilę odwrócą uwagę nieprzyjaciela. Będę miał czas, żeby umknąć z pola widzenia...
Dalej wpatrywałem się w żółte korony drzew. Nie było tam nikogo... i dobrze.
Wszedłem na nadgryzione zębem czasu deski Żółtego Mostu. Cicho zaskrzypiały pod moimi łapami. Zatrzymałem się w połowie drogi na drugi brzeg rzeki i nieznacznie wychyliłem, żeby spojrzeć na płynącą dołem wodę. Porywała wszystkie dostępne opadłe liście i zabierała je w dalszą podróż. Wtem dostrzegłem pod szumiącą falą jakiś poruszający się obiekt, odbijający promienie słoneczne. Chociaż prąd próbował pociągnąć go ze sobą, przedmiot o dziwo nie ustępował. Wyciągnąłem łapę, żeby schwycić to błyszczące coś. Znalazło się w moim uścisku, ale ja też nie mogłem go tak po prostu zabrać z dotychczasowego miejsca. Szybko zlokalizowałem przyczynę takiego zjawiska. Łańcuszek tego, jak się domyślałem, medalionu, utknął między elementami mostu. Złapałem zawieszkę w pysk i podważając łapami jedną z luźniejszych belek, wreszcie wydostałem znalezisko. Na zdobytym medalionie dostrzegłem kota, trzymającego... drugi medalion. Wtedy skojarzyłem, że to na pewno Medalion Giętkiego Kota. Założyłem go sobie na szyję i ruszyłem dalej, całkiem zadowolony ze swojej spostrzegawczości. Tak samo cieszyłem się, że w okolicy chwilowo znów zapanowała cisza i gdyby ktoś się do mnie podkradał, natychmiast bym zauważył.
Idąc dalej, wyminąłem szerokim łukiem Drzewo Wiedzy. Później, dotarłszy do Pomarańczowego Drzewa, dostrzegłem samicę Alfa - Suzannę. Pochylała się nad jakimś pergaminem. Nie umiem czytać, więc nie było mowy o tym, żebym zdołał podejrzeć, co tam takiego ciekawego napisano. Nie zmieniłem kierunku, żeby uniknąć ewentualnej wymiany zdań z tą waderą. Gdyby podniosła wzrok w złym momencie, niechybnie pomyślałaby, że specjalnie jej unikam i mam ku temu prawdziwy powód. Szkoda ryzyka, szkoda nienagannej opinii, szkoda podejrzeń Alfy.
Tak więc, szedłem dalej przed siebie i mijając Suzannę, przywitałem ją jak należało:
- Witaj, Alfo.
Odpowiedziała mi skinięciem głowy i wróciła do swojego pergaminu. Heh, czyli jest zbyt zajęta, żeby pytać mnie o cokolwiek.
Wróciłem do Zielonego Lasu. Nagle przed moim nosem przemknęli dwaj technicy. Byli to Joel i Asgrim, gonili grupkę zajęcy. Widać restauracja stale potrzebuje zaopatrzenia.
Wtem skojarzyłem, że przecież Joel jest też animatorem. On, Dante i mała Navri wydają karty za wykonywane zadania. A karty można sprzedać...
Nie mam lepszego zajęcia, pójdę na tę ich polanę i wezmę udział w jakiejś konkurencji. Nawet jeśli wilkołak-muzyk jest tutaj, może tamta dwójka akurat pilnuje swoich stanowisk.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Szybko znalazłem miejsce, gdzie siedziała, tym razem samotnie, uczennica imieniem Navri. Patrzyła w jakiś bliżej nieokreślony punkt na ziemi, skupiona na swoich myślach. Szkoda, że nie umiem w nie zaglądać. Podszedłem bliżej i uśmiechnąłem się przyjaźnie.
- Witaj, Navri.
Waderka podniosła głowę i zmrużyła nieznacznie oczy.
- Dzień dobry panu. Chce pan wziąć udział w jakiejś konkurencji?
- Tak. Jakie są dostępne u ciebie? - zapytałem.
Młoda wilczyca chyba trochę się denerwowała. Niech więc zapamięta taki mój wizerunek; cierpliwego i uprzejmego.
- Odpowiadam obecnie za dwie. Pierwsza konkurencja, to gra dwuosobowa, a druga jest dla jednego wilka - wydukała.
- Wybieram drugą takim razie - oznajmiłem. - Na czym polega zadanie do wykonania?
- Musi pan odnaleźć pewien mały przedmiot ukryty tutaj w pobliżu. - omiotła wzrokiem okolicę. - Promień poszukiwań jest od mojego stanowiska do tamtego świerku - wskazała.
- W porządku. Czego szukam konkretnie? - utrzymywałem ten sam, spokojny ton.
- O takiej zawieszki - Młoda wilczyca pokazała mi nie za duży, oszlifowany, czerwony kamyk, umieszczony w metalowym uchwycie.
- Jest określony czas, w którym mam to znaleźć? - dopytałem.
- Nie - odparła animatorka.
- Dobrze. To zaczynam - odszedłem kawałek od jej stanowiska.
Jak się za to w ogóle zabrać...? Pole poszukiwań jest duże, a przedmiot niewielki. Hm... Już mam.
Wróciłem się do młodej wadery i poprosiłem, żeby pozwoliła mi obwąchać pokazaną wcześniej zawieszkę. Jeżeli obie pochodzą z jednego kompletu i jednego miejsca, powinny pachnieć bardzo podobnie, jeśli nie tak samo. Navri oczywiście zgodziła się. Zbliżyłem nos do oszlifowanego kamyka Poczułem metal, ludzkie dłonie i pewien charakterystyczny zapach jakby-lawendy. Mając już odpowiednią wskazówkę, zacząłem węszyć dookoła. Nigdy nie byłem specem od tropienia, jednak takiego zapachu nie powinienem przeoczyć. Postanowiłem, że będę zataczać koła wokół pola poszukiwań. Każde następne będzie coraz mniejsze, aż dotrę do stanowiska animatorki. Plan wręcz idealny. Przystąpiłem do jego realizacji. Zacząłem od okolic niskiego krzewu z czerwonymi owocami. Stamtąd, szedłem już po lekkim łuku i sprawdzałem, czy kolejne elementy otoczenia nie są miejscem ukrycia zawieszki. Czas mijał, a ja dalej cierpliwie krążyłem z nosem przy ziemi. Nie wiem ile to trwało. Może długo, jak na tę konkurencję, może i nie.
W końcu poczułem zapach, którego szukałem. Znalazłem drugą zawieszkę ukrytą pod rozłożystymi liśćmi jakiejś rośliny. Wziąłem ten błyszczący przedmiot w pysk i przyniosłem animatorce.
- Gratuluję wygranej - oznajmiła. Niewykluczone, że za każdym razem powtarza uczestnikom to samo. - Oto pana karty - Podsunęła mi moją nagrodę: jedną kartę złotą, jedną srebrną i dwie brązowe. Dobrze wybrałem konkurencję.
- Dziękuję - skinąłem głową. - Nie wiesz kiedy wrócą pozostali animatorzy, prawda?
Uczennica pokręciła głową na znak, że nie ma pojęcia.
- No to ja już pójdę. Do widzenia, Navri.
- Do widzenia.
Wziąłem swoją wygraną w pysk i opuściłem polanę. Poszedłem w stronę Gór, gdzie mieściła się moja ciasna, ale własna jaskinia. Pewnie znów ze stosami suchych liści w środku.
Byłem już blisko celu, jednak wtem usłyszałem jakby uderzenia skrzydeł. Chwilę potem, przed wejściem do swojego lokum ujrzałem Lind. Głośno oddychając, rozgoniła swoje skrzydła i popatrzyła gdzieś w górę.
- Cześć, Lind - powiedziałem, odkładając karty na skalistą ziemię.
Wilczyca odwróciła się gwałtownie i spojrzała na mnie. Potargana grzywka opadła jej na pysk.
- O, Crane... Co ty tu robisz?
- Mieszkam - zaśmiałem się, ale pilnowałem, żeby nie zabrzmieć złośliwie.
Dopiero wtedy wadera o jasnym futrze zauważyła wejście do mojej nory.
- A... faktycznie - zawstydziła się trochę przez swoją nieuwagę. - Jak coś, ja tylko goniłam kozicę, nie chciałam ci przeszkadzać. Zupełnie zapomniałam, że wy tu mieszkacie.
- Żaden problem - mrugnąłem do niej okiem.
Lind uśmiechnęła się, żeby ukryć swoje zażenowanie, po czym spojrzała na leżące przede mną karty.
- Widzę ty też zbierasz karty... - oznajmiła, zmieniając temat.
- No... niezupełnie. Nie miałem co robić, wziąłem udział tylko w jednej konkurencji - wyjaśniłem. Wtem w mojej głowie pojawił się nowy pomysł, co mogę zrobić z moją wygraną. - Jeśli chcesz, mogę ci je oddać.
- Tak po prostu? - zdziwiła się wadera. Spojrzała na moją skromną kolekcję. - Nie, nie mogę ich wziąć za darmo. To twoja nagroda za wykonane zadanie.
- No to... Odsprzedam ci je.
Tak też mogę zrobić i wyjdę na tym jeszcze lepiej.
- Na to już prędzej się zgodzę - mruknęła. - Ile Srebrnych Gwiazdek od sztuki?
- Po jednej - odparłem. Wadera znów się na mnie dziwnie popatrzyła.
- Na pewno..?
- Chcesz te karty, czy nie? - usiadłem na ziemi.
- Chcę, niech będzie. Tylko muszę skoczyć do jaskini po zapłatę - po tych słowach wilczyca przywołała z powrotem skrzydła i poszybowała w stronę swojego miejsca zamieszkania. Zaczekałem aż wróci. Skoro zapłata była równa ilości odkupowanych kart, łatwo było się połapać w nazwijmy to rozliczeniu.
Jeśli się nie mylę, będę miał teraz dosyć oszczędności, żeby kupić los na loterię.
Wygrane karty: brązowe: Pielęgniarz, Bibliotekarz; srebrne: Białe Królestwo; złote: Xander.
Uwagi: "Dotarłszy" piszemy bez "w".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz