Lipiec 2020 r.
Shen niedawno odszedł. Nikt do końca nie wie dlaczego, ale pewne jest jedno - raczej nieprędko wróci. Minęło kilka tygodni, a słuch po nim zaginął. Nie chciałabym aby coś go zagryzło na śmierć, ale moje życzenia pewnie na nic się nie zdadzą. Wciąż w głowie brzmiały mi słowa Kai'ego - że moja moc nie ma nic wspólnego z umysłem. Nie miałam co się w ogóle trudzić... Mimo to nadal widziałam jego pysk, jak tylko zamykałam oczy. W końcu w tym ostatnim miesiącu dotrzymał słowa i dość często witał w mojej jaskini. Miałam wrażenie, że wykorzystywał dosłownie każdą chwilę wolną, byleby mnie odwiedzić. Pod warunkiem oczywiście, że nie było zbyt późno. Bywało to męczące, ale nigdy mu tego nie powiedziałam. Zdawał się tak bardzo cieszyć, że okrucieństwem by było mu to zepsuć. Poniekąd doceniałam jego starania, choć nadal nie byłam pewna zamiarów. Czasem było nawet zabawnie. Szczególnie wtedy, kiedy ja na swoich znacznie krótszych łapkach zdołałam go prześcigać, kiedy biegaliśmy przez las. Wydawał się oburzony, kiedy już docieraliśmy do umówionej mety, ale raczej tylko udawał. Chyba się trochę cieszył. Nawet, jeśli patrzyłam wtedy na niego z góry mimo bycia wciąż o głowę niższą. Czasem przynosił mi kwiaty, co tata kwitował uśmiechem. Niekiedy wracałam z całym wieńcem na głowie, czasem z bukietem w pysku... W pewnym momencie uzbierało się ich tyle, że mogliśmy na spokojnie ozdabiać nimi ściany jaskini.
Później zniknął. Lekcje stały się jeszcze bardziej smętne, jeszcze bardziej puste. Nawet, jeśli tak naprawdę tylko mnie tak dotykało zniknięcie Shena. Zawsze umiał wprowadzić trochę szczęścia, nawet niespodziewanego. Może właśnie to, że tak bardzo lubił zaskakiwać swoimi głupimi pomysłami sprawiało, że zapałałam do niego sympatią. Wszyscy, choć tak bardzo różni, zdawali się być do siebie podobni. Shen był inny. Od zawsze. Kompletnie różny ode mnie samej, zupełne przeciwieństwo. Sama nie wiedziałam, czy jestem w jakiejś żałobie czy w sumie mało mnie to obchodzi. Jak to mawiają - nie ma osób niezastąpionych. Zawsze mogę zaprzyjaźnić się z kimś innym.
Spojrzałam na Torance, teraz wpatrzoną jak zaczarowana na Hitama. Przyszedł wcześniej na lekcje, a jako, że nadal nie było połowy grupy, pozwolił sobie na opowieść z dnia poprzedniego. Nieszczególnie mnie ona interesowała, bo mówił o jakimś zagubionym na patrolu wilku, który okazał się być nad Wodospadem, zwyczajnie zapominając o swoim dyżurze. Pozwoliłam sobie na wyłączenie się. Dopiero w momencie, kiedy kończył historię, a Torance skomentowała to głośnym śmiechem, dostrzegłam Sakurę radośnie wybiegającą zza krzaków. Najpierw na jej pysku dostrzegłam szczerze przerażenie. Prawdopodobnie pomyślała, że się spóźniła, dlatego przyspieszyła, ale widząc łagodny wyraz twarzy Hitama chyba zrozumiała, że to my przybyłyśmy wcześniej.
- Coś mnie ominęło? - zapytała po zwyczajowym przywitaniu się z Alfą.
- Nie - Odparł Hitam, kręcąc głową - Jeszcze nawet nie zaczęliśmy. Czekamy na Moone i Aoki. Przyszłaś na czas.
Sakura słysząc to, rozpromieniła się. Alfa także odpowiedział uśmiechem, ale wyglądał na dziwnie zamyślonego. Zerkał w kierunku krzaków zza których zwykle wyłaniała się Aoki i Moone. Torance rozmawiała o czymś cicho z Sakurą, ale nie słuchałam. Zbyt wpatrzona byłam w pysk Hitama. Miał w sobie jakąś dziwną... nostalgię. Wyglądał młodo i staro jednocześnie. Być może był po prostu zmęczony. Mówi się, że zmęczone wilki wyglądają na starszych... Moje rozmyślania przerwało pojawienie się spóźnionych wader. Krzyknęły głośno "dzień dobry" i zajęły swoje miejsca. Hitam odpowiedział skinieniem głowy i jeszcze przez chwilę w zadumie się im przyglądał, a później rozpoczął swój wykład na temat obrony.
Jak zwykle słuchałam w maksymalnym skupieniu. Hitam posiadał zdolność rzeczowego i interesującego za razem mówienia. Było widać, że mówi o sprawach, o których ma jak największe pojęcie. Miałam wrażenie, że po lekcjach, we wszystkich wolnych chwilach od obowiązków Alfy, chodzi i pyta starsze wilki o wskazówki odnośnie potworów. W innym wypadku nie pojawiałby się na lekcjach z coraz to większą wiedzą. Czasem coś dopowiadał do poprzednich tematów. Według mnie wyróżniał się spośród innych nauczycieli. Suzanna i Yuki wydawały się wykonywać swoją pracę za karę. Kai może i miał w sobie pasję, ale momentami traktował nas jak małe szczeniaki, którymi przecież większość już nie była. Hitam był inny. Miał odpowiednie podejście, zupełnie jak do młodzieży. Temat prowadził zawsze lekko i zgrabnie...
Po lekcji postanowiłam zostać. Czekałam aż wszyscy się rozejdą. Miałam do Hitama pewne pytanie. Zdawał się on być być wilkiem bardzo inteligentnym, ale jednocześnie odpowiednio młodym, by umieć odpowiedzieć na moje pytanie dość elastycznie. Między innymi dlatego też po odpowiedź nie udałam się do Kai'ego. Ponadto Hitam wzbudził u mnie nieco większe zaufanie, a nawet trochę zainteresował.
- Proszę pana... - Zaczęłam, gdy nawet Torance i Sakura sobie poszły. Hitam, dotychczas wpatrzony w swoje własne łapy, podniósł głowę i się uśmiechnął.
- Tak?
- Co pan sądzi o miłości?
Miałam wrażenie, że uleciało z niego nieco powietrza. Mną to jednak nie wzruszyło. Nie mówiłam przecież, że będzie to proste pytanie.
- Co sądzę o miłości... - odchylił nieco głowę i przymknął oczy - Daj mi pomyśleć.
Czekałam. Wpatrywałam się w niego w skupieniu. Miałam czas. Przerwa między lekcjami trwała długo. Dopiero po upływie kilku minut na mnie popatrzył.
- Nie wiem, Navri. Nigdy się nie zakochałem. Mówi się, że to przyjemne uczucie. Chciałbym się kiedyś dowiedzieć jak to jest.
- Zakochać się w Suzannie? - dopytywałam, nie spuszczając z niego wzroku.
- Nie wiem... Traktuję ją bardziej jak przyjaciółkę. Wątpię, bym mógł ją pokochać w inny sposób - Uśmiechnął się blado.
- Mimo małżeństwa chce się pan zakochać w innej waderze?
- Wątpię, aby wasza Alfa miała coś przeciwko temu. Rozmawialiśmy już o tym. Mówiła, że mogę w tej kwestii robić co chcę.
Pokiwałam głową w zadumie. Związek naszych Alf od początku wydawał mi się czymś... ciekawym. Wyjątkowo chłodnym. Brakowało tego ciepła, jakim tata obdarzał mamę w każdej ze swoich opowieści. Opowiadał o niej z zapałem. Hitamowi i Suzannie brakowało tej iskry... Nie umiałam powiedzieć, czym ona dokładnie była, ale czegoś zdecydowanie było za mało. Tata mówił, że miłość polega na chęci bycia blisko. Nasze Alfy nie były sobie bliskie.
- Uważam, że nie ważne kogo się kocha. Grunt, by to uczucie było prawdziwe. Wtedy nie liczy się już nic - oznajmił w końcu.
- Rozumiem... - mruknęłam. Znowu zapanowała cisza. Tylko lekki, lipcowy wiatr cicho szumiał w moich uszach.
- Wybacz, Navri, ale muszę już iść... Obowiązki wzywają. Możemy dokończyć temat innym razem. Mogę zastanowić się nad tym pytaniem, jeśli chcesz.
W odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
- Zależy czy pan chce.
Uśmiechnął się jeszcze i wstał, by odejść. Kiedy już się obrócił i przeszedł kilka kroków, znowu się odezwałam:
- Proszę pana...
Obrócił się do mnie z pytaniem wymalowanym na pysku.
- Chciałabym zostać nauczycielką. Nauczycielką obrony.
Teraz jego uśmiech był szerszy, uszczęśliwiony. Skinął głową, mówiąc nieme "cieszę się" i odszedł.
<C.D.N.>
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz