Kwiecień 2021
Kiedy skończyłam wstępnie osuszać swoje futro po zimnej kąpieli w Jeziorze, skierowałam się z powrotem na polanę w Zielonym Lesie. Stwierdziłam, że czekanie, aż będę zupełnie sucha, nie ma sensu. Najpierw minęłam stanowisko Joela. Basior oczywiście zwrócił uwagę na moją wciąż wilgotną sierść.
- Skok widzę udany? - zapytał.
- Chyba nie wątpiłeś w moje umiejętności, co? - odparłam zadziornie, przystając.
- Co ty, nie śmiałbym - animator wyprostował się, kręcąc przecząco głową.
- No ja myślę - mruknęłam, po raz kolejny odgarniając sprzed oczu posklejane kosmyki włosów.
Przez wspólną pracę od początku festynu, udało mi się nawiązać bliższy kontakt z technikami. Coraz rzadziej stroniłam przy nich od żartów i udawanego dogryzania. Stali się moimi dobrymi znajomymi. Nawet tego wiecznie niechętnego do rozmów Magnusa mogłabym tak nazwać... Chyba. Hm... ciekawe, czy on też nie ograniczył się do tylko jednego stanowiska festynowego, zastanowiłam się.
Odnalazłam wzrokiem Dantego. Siedział przy swoim stanowisku, spoglądając w moją stronę. Zapewne czekał, aż dam mu znać, iż jestem gotowa do rozpoczęcia następnej konkurencji. W końcu pamięć miał dobrą, a ja zapowiedziałam wcześniej, co zamierzam.
- Już mogę biec - poinformowałam, podchodząc bliżej. Niebieski basior kiwnął głową, że rozumie.
- Na potwierdzenie, że dotarłaś do celu, musisz przynieść mi jedną z flag zawieszonych koło kuchni - wyjaśnił.
- Jasne - ustawiłam się w odpowiednim kierunku. - Do kuchni i z powrotem... - przypomniałam samej sobie na głos.
- Start!
Wystrzeliłam z miejsca z maksymalną prędkością. Zamruczałam mimowolnie, zdając sobie sprawę, iż utrzymująca się jeszcze na moim futrze wilgoć zapewni mi nieprzyjemne zimno podczas biegu. Może jednak lepiej było zacząć od tego zadania, nie od skoku do Jeziora..., pomyślałam.
Wymijałam sprawnie przeszkody w postaci krzewów, rowów i pni powalonych drzew. Podążając dalej przed siebie, bez trudu rozpoznawałam poszczególne odcinki trasy. Dzięki pracy w tej okolicy, znałam już ją lepiej, niż własną jaskinię. Chociaż wyjątkowo nie użyłam mocy, moje kolejne susy były długie i szybkie. Miałam wrażenie, że płynę w powietrzu, te kilka mikrometrów nad ziemią.
W mig dotarłam do niewielkiej jaskini, w której jakiś czas temu urządziliśmy kuchnię. O tej porze nie było tam nikogo. Wszystkie garnki, sztućce i inne akcesoria leżały poukładane z boku, a palenisko starannie zasypano. Zahamowałam i natychmiast zauważyłam kilka flag kołyszących się nad wejściem na kawałku sznurka. Złapałam jedną z nich zębami i zerwałam. Z tym dowodem pokonania trasy, zawróciłam i pobiegłam z powrotem do stanowiska Danny'ego. Zdołałam utrzymać niezłą prędkość, jednak z czasem słyszałam coraz wyraźniej mocniejsze bicie serca. Zostałam także zmuszona do przyśpieszenia oddechu. W końcu wróciłam na polanę, z której wyruszyłam i przekazałam flagę animatorowi odpowiedzialnemu za to konkretne zadanie.
- Nieźle, kolejne zadanie festynowe za tobą - pokiwał głową basior. - Kończysz już na dziś? - zapytał, wręczając mi karty.
- Chyba tak. - odparłam, próbując uspokoić nieco oddech po sprincie. - Muszę jeszcze zająć się kilkoma rzeczami. Na pewno wrócę tu jutro.
Po tych słowach, pożegnałam obu samców, odpowiadających za wydawanie kart i opuściłam polanę. Następną wizytę muszę zaplanować na późniejszą godzinę, żeby złapać także Navri, pomyślałam. Chętnie bym się dowiedziała, na jakie konkurencje można się zapisać u niej.
Poszłam głębiej w Zielony Las. Mój plan na resztę dnia wyglądał następująco: najpierw polowanie, później wizyta w Bibliotece, a na koniec ćwiczenia na pierwszy występ festynowy. Chodziło o ten z ogniem. Nie mogłam się już go doczekać.
Zbliżyłam nos do ziemi i zaczęłam węszyć. Nieważne jakiego przysmaku trop znajdę, pójdę za nim - tak postanowiłam. Te wszystkie zadania nagradzane kartami sprawiły, że zgłodniałam nie na żarty. Jakiś czas wyczuwałam jedynie ślad wilków, ewentualnie zbyt stary ślad zwierzyny, jednak w końcu natrafiłam na świeży zapach samotnie wędrującego, dorosłego jelenia. Wydało mi się to nieco dziwne; podobno osobniki tego gatunku nigdy nie odłączają się od stada.
Zgodnie ze złożoną sobie wcześniej obietnicą, podążyłam za tropem. W ten sposób dosyć szybko znalazłam parzystokopytnego. Dostrzegłszy z daleka jego sylwetkę, zwolniłam i zaczęłam się skradać, ukrywając za wyższą roślinnością. Dostrzegłam, że ten skubiący trawę samiec, dopiero co pozbył się poroża. Uśmiechnęłam się pod nosem. Atak będzie dzięki temu jeszcze prostszy.
Kiedy uznałam, że nie zdołam już podejść bliżej bez ujawniania się zwierzynie, wyskoczyłam z ukrycia i spróbowałam zaatakować. Niestety, jeleń w porę zareagował. Odskoczył, po czym rzucił się do ucieczki. Ruszyłam natychmiast za nim i wkrótce użyłam swoich kłów jeszcze raz. Zadowolona z w miarę szybkiej akcji, zabrałam się za upragniony posiłek.
Przy jednym z kęsów soczystego mięsa, poczułam na swoim (już na szczęście suchym) futrze podmuch lodowatego wiatru. Podniosłam głowę i zmrużyłam oczy. Coś za gęsto rosnącymi drzewami Lasu odbijało światło słoneczne. Zamrugałam. Śnieg.
Okazało się, że szukając pożywienia, dotarłam aż pod Śnieżny Las. Dokończyłam szybko posiłek i zostawiając resztę mięsa za sobą, poszłam w stronę lśniącej bieli. Zdałam sobie sprawę, że już dawno nie odwiedzałam tego miejsca, chociaż obecnie mieszka tu moja serdeczna przyjaciółka Leah. Ciekawe, czy akurat jest w pobliżu...
Wkrótce moje łapy zetknęły się ze zbrylonymi płatkami śniegu. Biały puch zaskrzypiał. Na tym terenie, było bez porównania zimniej, jednak jakoś nie przeszkadzało mi to specjalnie. Ruszyłam dalej przed siebie. Przypomniałam sobie, że teoretycznie jest już wiosna, a ja chodzę sobie po warstwie kruchego śniegu. Heh... Zupełnie, jak w domu.
Podskoczyłam, żeby zatopić się cała w zimnej zaspie. Otoczona przez biały puch, położyłam się i obróciłam na grzbiet. Spojrzałam stamtąd na gałęzie drzew iglastych, uginające się pod ciężarem błyszczących w słońcu sopli.
Od zawsze lubiłam zabawy w śniegu, jednak będąc tutaj przez ostatni rok... jakbym o tym zapomniała. Zajmowałam się masą innych rzeczy, mniej lub bardziej związanych z życiem całej watahy. Usiadłam i spojrzałam z zamyśleniem na taflę zamarzniętego jeziora. Chwilę tak trwałam w jednej pozycji, zatopiona we własnym morzu wspomnień i refleksji, dopóki pewien dźwięk w okolicy nie zwrócił mojej uwagi. Był to szmer dwóch łap zatapiających się w śniegu. Ktoś próbował coś wykopać spod mroźnej pokrywy. Hm... Może to Leah?
Wstałam i ruszyłam za wyłapanym, powtarzającym się odgłosem. Dotarłam do jego źródła, jednak okazał się to być zupełnie nieznany mi wilk. Miał puszyste futro w kolorach od jasnego brązu, po ciemny szary. Poczułam od niego zapach charakterystyczny dla członków Watahy Czarnego Kruka. Basior nie zauważył mojej obecności, nadal był zajęty kopaniem, więc postanowiłam się odezwać:
- Dzień dobry.
Wilk podskoczył, słysząc mój głos. Przerwał swoje dotychczasowe zajęcie i stanął na baczność, spoglądając w moją stronę. Dostrzegłam w jego wizerunku interesujący szczegół - niebieską plamę na brązowej tęczówce prawego oka. Nieznajomy odetchnął z ulgą, rozpoznawszy we mnie członka Watahy Magicznych Wilków, a nie wroga.
- Dobrze się skradasz w tym śniegu - mruknął, marszcząc na chwilę nos. - Lind, prawda? - nagle uśmiechnął się przyjaźnie.
- Tak, zgadza się - odwzajemniłam uśmiech. - A pan to...?
- Crane - ukłonił się grzecznie. - I proszę bez żadnych "pan". Nie lubię takich oficjalnych zwrotów. Moglibyśmy mówić sobie na "ty"? - zapytał.
- Pewnie - skinęłam głową. - Więc, Crane, co tutaj robisz?
- A, nic szczególnego - odparł. - Coś ostatnio zgubiłem. Liczyłem, że może to się stało gdzieś tutaj - westchnął. - Wiesz, często tutaj przebywam.
- O, ciekawe. Nie jest ci zimno? - spojrzałam na jego sierść.
- Nie tylko ty późno tracisz zimowe futro - wyjaśnił.
Chwilę nie wiedziałam co odpowiedzieć. Skąd ten basior o tym wiedział? Czy ja w ogóle komukolwiek o tym mówiłam? Być może, ale jego raczej przy tym nie widziałam...
- Skąd o tym wiesz, Crane? - odezwałam się w końcu, starając nie przybierać poważniejszego tonu.
- Wydawało mi się, że ktoś coś o tym wspominał.
A może jednak przypadkiem przechodził obok...? Nie, nadal wyglądało mi to nieco podejrzanie.
Podjęłam jednak w myślach decyzję, że na razie nie będę go brać na spytki. Może to naprawdę czysty przypadek, a ja mówię zbyt dużo, żeby o tym wszystkim później pamiętać.
- Co tak konkretnie zgubiłeś? - zapytałam, żeby zmienić temat.
- To nic ważnego. To taki mały wisiorek, czy tam jak kto woli, medalion...
- Jeśli chcesz, mogę ci pomóc w poszukiwaniach - zaoferowałam.
- Nie, nie musisz - zapewnił Crane. - Dam sobie radę. Szkoda twojej fatygi, poważnie. Pewnie masz inne rzeczy do roboty.
- Nie wiem, w sumie chyba mogłyby poczekać, skoro... - przypomniałam sobie o przygotowaniach do występu na festynie i wizycie w bibliotece. Prawda, cenny czas uciekał, ale....
Skierowałam wzrok z powrotem na brązowego basiora. Czekał aż dokończę swoją myśl. Wywnioskowałam z jego wyrazu pyska, że naprawdę nie lubił się narzucać i zawracać innym głowy. Pewnie wolałby zająć się sam swoją sprawą. Może w takiej sytuacji lepiej nie nalegać.
- Jeśli jednak będziesz potrzebował mojej pomocy, będę w okolicy jaskiń - przywołałam wiatr.
- Raczej nie, ale dziękuję, Lind - skinął głową.
Uderzyłam utworzonymi z żywiołu skrzydłami i odleciałam, spoglądając ostatni raz na nowo poznanego basiora. Ciekawe, kiedy znajdzie swój medalion. Nie widziałam już jego pyska, znów zanurzył się po uszy w zmrożonej zaspie. Dlaczego szukał tego tak głęboko pod śniegiem..?
Przekręciłam nieco głowę w zamyśleniu, po czym kazałam skrzydłom ponieść mnie prosto do Biblioteki.
***
O... Obrona... Odwrót... Ograniczenia... Oregano... Origami! Jest!
Wyciągnęłam oprawione w twardą okładkę tomisko z dotychczasowego miejsca. Przetrzymując je w powietrzu swoją mocą, zaczęłam przewracać strony. Tak, właśnie tego szukałam - objaśnień podstaw krok po kroku. Oceniając przydatność wydania jeszcze przez chwilę, odkryłam, że opisano tam także, jak robić ruchome figurki. Świetnie!
Zapakowałam książkę do torby. Miejmy nadzieję, że ta jedna mi wystarczy. Wtem przypomniałam sobie o jeszcze jednym szczególe. Miałam stanowczo za mało papieru, żeby przygotować to, co planowałam. Czyli muszę dopisać do listy jeszcze jeden element - znalezienie kogoś, kto zgodzi się wybrać do Miasta po kartki dla mnie.
Westchnęłam. Co rusz znajduję nowe przeszkody, a nie wystąpiłam jeszcze przed wilkami na festynie ani razu. Chyba nie przemyślałam tego wszystkiego wystarczająco...
Wygrane karty: brązowe: Bransoletka Życzeń, Sarny; srebrne: Ziemia, Beta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz