Opowiadanie festynowe: bonus x2 więcej pkt. umiejętności i doświadczenia, 2x więcej SG za op.
Marzec 2021 r.
Odrobinę spóźniłem się na umówione wcześniej spotkanie techników, co zauważyłem kiedy grupka wilków próbowała przetoczyć zdecydowanie zbyt wielki pień drzewa. Przyspieszyłem do biegu i krzyknąłem:- Hej, pomogę wam!
Nie spodziewali się chyba jednak tego, co zaraz nastąpi, bo pień zaczął się na ich oczach toczyć sam. W dodatku ze stałą prędkością, przez co musieli mieć wrażenie, że turla się z jakiegoś zbocza. Ruszyli takim samym pędem, jak mój, w ślad za pniem.
- Spokojnie, nic się nie dzieje! - krzyczałem, przyspieszając tempa. Byłem z nich najszybszy, zatem nie sprawiło mi to większego problemu. Już niedługo potem byłem tuż za drzewem. Odczuwałem opór powietrza, to Lind musiała próbować hamować pościg. - Lind, przestań!
Posłuchała, więc pień nabierał coraz to większej i większej prędkości, a ja nadal cwałowałem tuż za nim. Cała reszta została gdzieś w tyle, niewykluczone, że dostając zadyszki. Dopiero wtedy znalazłem się na terenie, gdzie akurat przechadzały się inne wilki. Uskakiwały przerażone do krzaki, a ja wrzeszczałem do innych przechodniów ostrzegawczo.
Dopiero kiedy dotarłem na miejsce, gdzie miał być postawiony amfiteatr, użyłem mocy ziemi, by tym razem zwolnić tempo pnia. Silniejszym uderzeniem łapy w wilgotną nadal ściółkę wytworzyłem rampę, która wyrzuciła w powietrze ścięte drzewo. Skomentowałem to głośnym okrzykiem zachwytu, bo lot był iście perfekcyjny. Zwieńczony był uderzeniem z impetem w ziemię skromnej doliny wybranej przez Alfę.
- Ale czad! - wrzasnąłem radośnie, wciąż drżąc z emocji. Ostatnio rzadko kiedy miewałem okazję do takich wygłupów, w końcu musiałem być godnym autorytetem dla dorastającej córki.
- Dante, coś ty najlepszego zrobił! - krzyknęła przestraszona Lind, która najwyraźniej już zdołała mnie dogonić. - Trawa jest kompletnie zdewastowana!
- Spokojna głowa! - Ponownie puściłem się galopem w dół dolinki. Wadera podążyła w ślad za mną, po raz kolejny nie mając pojęcia co mam w zamiarze uczynić. Tym razem jednak nie panikowała, i słusznie. Kiedy tylko byłem wystarczająco blisko, zatrzymałem się, gwałtownie wysuwając przed siebie jedną z łap. To wystarczyło, by przesłać wiązkę mocy przez ziemię, która natychmiast naprawiła to, co zniszczyłem, wcześniej wyrzucając w powietrze pień. Z uśmiechem obróciłem się do Lind.
- Ta-daaa!
Chyba trochę zaniemówiła, bo stała i wpatrywała się w tamten punkt z trudną do opisania miną.
Wtedy na horyzoncie ukazał się Magnus i Joel, dwóch nowych samców należących do stada. Może i nie tak nowych, bo dołączyli o ile mnie pamięć nie zawodzi jesienią, ale nadal przyzwyczajenie się do nowych twarzy (czy raczej pysków) było dla mnie wyzwaniem.
- Co się stało?! - krzyknął Joel z szeroko otwartymi oczyma.
- Dan znowu oszalał - odpowiedziała krótko Lind i podeszła bliżej pokaźnego pnia. Magnus i Joel wymienili spojrzenia, a później znowu popatrzyli na mnie. Uśmiechnąłem się zagadkowo i obróciłem do kawałka drewna, który mieliśmy posiekać.
- Byłbyś w stanie się tym zająć...? - zapytała, patrząc na mnie nieco podejrzliwie.
- Tak - odparłem krótko i wykonałem kolejny czar. Ten za to wymagał ode mnie znacznie większej precyzji i skupienia. Magnus i Joel wyczuwając moje napięcie nie komentowali, ale czułem na sobie ich spojrzenia.
Dopiero po chwili dostrzegalne były skutki moich działań, bo drzewo zaczynało się niespiesznie dzielić na mniejsze kawałki. Nie były one idealnie równe, ale starałem się jak tylko mogłem. Wymagało to ode mnie podzielnej uwagi, bo musiałem kontrolować wszystkie brzegi desek na raz.
Dopiero po zakończonym procesie przyszła kolej na Lind i pozostałych samców, jednak tym razem przemienionych w ludzi. Jeśli wierzyć plotkom, wygodniejsza dla nich była akurat ta forma, gdyż spędzili w niej znaczną część życia, zupełnie jak było to w przypadku Karou. Właściwie obserwując ich swobodne zachowaniu byłem w stanie w to uwierzyć.
Gdy odpocząłem po trudnym zaklęciu, także przemieniłem się w człowieka i pomogłem w budowie. Coś mi się zdawało, że Lind początkowo mnie nawet nie poznała. Joel skomentował moją przemianę radosnym okrzykiem, a Magnus tylko spojrzał przelotnie i wrócił do roboty.
Te co mniej równe i bardziej niezgrabne dechy posłużyły za bazę pod scenę, a pozostałe starannie odłożyliśmy na bok, by móc je wykorzystać do stworzenia ostatecznej formy. Przynajmniej tak zadecydował Joel, który zdawał się być zarządcą całego projektu.
- Okej, na
podstawę sceny to chyba tyle - oświadczył, kiedy ułożyliśmy już ostatnią wadliwą deskę.
- To teraz co? - zapytałem z zainteresowaniem, kiedy już podszedłem bliżej. Pod drodze zmieniłem się na powrót w wilka.
-
Teraz my z Magnusem zajmiemy się obudowaniem tego nierównego bałaganu
deskami...
Do wieczora powinniśmy się wyrobić - Mówiąc to, wodził wzrokiem to po scenie, to po stercie pozostałych desek.
- Zostało jeszcze oświetlenie - odezwała się Lind, na co odpowiedzi wyjątkowo udzielił Magnus:
- Potrzebne elementy będą dopiero jutro.
- A jak tam prace nad restauracją? - dopytałem.
- Bar jest już gotowy. Zostały jeszcze krzesła, stoliki i reszta wyposażenia - wyjaśnił Joel.
- Czyli będzie jeszcze co robić - oznajmiła radośnie Lind.
- Niewątpliwie... - mruknąłem zadumany. Prawdę mówiąc sama myśl o ilości pozostałej pracy sprawiała, że czułem zmęczenie. Może i efekty działały w jakimś stopniu motywująco, ale wciąż wyglądało to bardzo nieporadnie, pokracznie wręcz. Przynajmniej ja miałem takie wrażenie.
- Przez kilka dni co najmniej - dorzucił Joel.
- To idziemy? - Magnus dał znak głową koledze, że chce się zająć resztą konstrukcji sceny. Joel mu przytaknął i obaj udali się w tamtym kierunku. Później obserwowałem zafascynowany ich przemianę w ludzi. Właściwie... ta forma nawet nie była taka zła. Znacznie precyzyjniejsze ludzkie palce bywały niezwykle pomocne.
Z zamyślenia wybudziła mnie dopiero samica:
Z zamyślenia wybudziła mnie dopiero samica:
- W takim razie my moglibyśmy zacząć montować
te stoliki i krzesła z restauracji, co nie, Dan?
Popatrzyłem na nią w taki sposób, jakbym ledwo co zrozumiał jej słowa. Wprawdzie coś w tym było...
Popatrzyłem na nią w taki sposób, jakbym ledwo co zrozumiał jej słowa. Wprawdzie coś w tym było...
- Jest to... e... jakiś pomysł - wymamrotałem, uśmiechając się w miarę możliwości jak najsympatyczniej. Nie zareagowała na to w żaden konkretniejszy sposób, a zamiast tego obróciła się i zaczęła maszerować w stronę Wrzosowej Łąki, czyli miejsca, gdzie mieliśmy zorganizować restaurację i bar.
- Masz jakiś pomysł, co zrobić z tymi meblami? - zapytałem w pewnym momencie.
- Widziałam, że umiesz się zmieniać w człowieka... W domu mojej Babci były takie całkiem zgrabne krzesła, podobno były wystrugane przez ludzi, a ci mieli podobno niegdyś dużo targów. Mógłbyś udać się do Miasta i poszukać...
- Co powiesz na wykorzystanie krzeseł i stolików z poprzedniego festynu? - Zapytałem z szerokim uśmiechem. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
- Poprzedni...? Zaraz... Był już jakiś festyn? - Zrobiła krótką pauzę - Ile masz... ma pan... lat?
- Żadnych "pan" nie oczekuję - Potrząsnąłem głową - W tym roku skończyłem dziewięć. I, tak, mieliśmy już jeden festyn. Nie pamiętam kiedy, bo straciłem rachubę, ale mieliśmy. Na pewno zostało przynajmniej kilka rekwizytów z wtedy.
- I dopiero teraz się o tym dowiaduję? - sapnęła z niezadowoleniem.
- Najwyraźniej... - mruknąłem - Choć podejrzewam, że to, co wykorzystaliśmy kiedyś niewiele zdałoby się do tego, co budowaliśmy teraz... a krzesła na pewno się przydadzą.
- Gdzie są chowane rzeczy tego typu? - zainteresowała się Lind.
- Podejrzewam, że mamy jakiś schowek, lub coś w ten deseń... Alfy powinny wiedzieć.
- Jak zwykle... - Wywróciła oczami - Jak to jest, że Alfy są poinformowane o wszystkim, a my wiemy tyle co nic? To by nam znacznie ułatwiło robotę, a tak musimy im ciągle zawracać głowę...
- Może za mało się interesujemy życiem watahy? Nie wiem, nie jestem pewien. Jakiś sposób pewnie istnieje, ale czy jest prosty? Kto wie, kto wie...?
Przez chwilę szliśmy w ciszy, coraz bardziej zbliżając się do Góry. Już za kilka minut truchtaliśmy po kamiennej ścieżce prowadzącej do jaskiń. Tam zauważyliśmy zarys smukłej sylwetki Hitama, która rzucała cień w popołudniowym słońcu. Obserwował okolicę. Dzielił nas od niego jeszcze spory dystans.
- Dante, Dan, Danny... - urwała, bo najwyraźniej nie wiedziała jak mnie nazwać. Na jej pysku malował się wyraz konsternacji.
- Może być Dan, jeśli tak ci najwygodniej. Mnie to wszystko jedno, byleby nie było uwłaczające. Po dowiedzeniu się ile mam lat wcale nie musisz niczego innego wymyślać - Zaśmiałem się.
<Lind? Jaką masz sprawę? Możesz dokończyć myśl>
Uwagi: Brak.
- Masz jakiś pomysł, co zrobić z tymi meblami? - zapytałem w pewnym momencie.
- Widziałam, że umiesz się zmieniać w człowieka... W domu mojej Babci były takie całkiem zgrabne krzesła, podobno były wystrugane przez ludzi, a ci mieli podobno niegdyś dużo targów. Mógłbyś udać się do Miasta i poszukać...
- Co powiesz na wykorzystanie krzeseł i stolików z poprzedniego festynu? - Zapytałem z szerokim uśmiechem. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
- Poprzedni...? Zaraz... Był już jakiś festyn? - Zrobiła krótką pauzę - Ile masz... ma pan... lat?
- Żadnych "pan" nie oczekuję - Potrząsnąłem głową - W tym roku skończyłem dziewięć. I, tak, mieliśmy już jeden festyn. Nie pamiętam kiedy, bo straciłem rachubę, ale mieliśmy. Na pewno zostało przynajmniej kilka rekwizytów z wtedy.
- I dopiero teraz się o tym dowiaduję? - sapnęła z niezadowoleniem.
- Najwyraźniej... - mruknąłem - Choć podejrzewam, że to, co wykorzystaliśmy kiedyś niewiele zdałoby się do tego, co budowaliśmy teraz... a krzesła na pewno się przydadzą.
- Gdzie są chowane rzeczy tego typu? - zainteresowała się Lind.
- Podejrzewam, że mamy jakiś schowek, lub coś w ten deseń... Alfy powinny wiedzieć.
- Jak zwykle... - Wywróciła oczami - Jak to jest, że Alfy są poinformowane o wszystkim, a my wiemy tyle co nic? To by nam znacznie ułatwiło robotę, a tak musimy im ciągle zawracać głowę...
- Może za mało się interesujemy życiem watahy? Nie wiem, nie jestem pewien. Jakiś sposób pewnie istnieje, ale czy jest prosty? Kto wie, kto wie...?
Przez chwilę szliśmy w ciszy, coraz bardziej zbliżając się do Góry. Już za kilka minut truchtaliśmy po kamiennej ścieżce prowadzącej do jaskiń. Tam zauważyliśmy zarys smukłej sylwetki Hitama, która rzucała cień w popołudniowym słońcu. Obserwował okolicę. Dzielił nas od niego jeszcze spory dystans.
- Dante, Dan, Danny... - urwała, bo najwyraźniej nie wiedziała jak mnie nazwać. Na jej pysku malował się wyraz konsternacji.
- Może być Dan, jeśli tak ci najwygodniej. Mnie to wszystko jedno, byleby nie było uwłaczające. Po dowiedzeniu się ile mam lat wcale nie musisz niczego innego wymyślać - Zaśmiałem się.
<Lind? Jaką masz sprawę? Możesz dokończyć myśl>
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz