Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Od Lind "Festyn i organizacje" cz. 1 (cd. chętny spośród techników)

Opowiadanie festynowe: bonus x2 więcej pkt. umiejętności i doświadczenia, 2x więcej SG za op.

Marzec 2021
- Nie przeceniasz czasem swoich umiejętności? - zapytał mnie nagle Ting. 
Siedział kilka metrów dalej, w cieniu starego jesionu. Cały czas obracał w palcach jeden ze swoich kijów. Z każdym kolejnym obrotem ptasia czaszka, przyczepiona do tej specyficznej broni, klekotała, coraz bardziej mnie rozpraszając. 
W końcu opuściłam łapę. Płomień, który starałam się przydusić, znów buchnął do góry. Z głośnym sapnięciem usiadłam i spojrzałam spod posklejanej przez pot grzywki na ogień. Kontynuował powolne trawienie suchych konarów. Może już starczy tego na dziś...
Przekierowywanie tlenu od zawsze było dla mnie najtrudniejszą w kontrolowaniu mocą. Przynajmniej z tych odkrytych. Podobno każdy magiczny wilk skrywa w sobie więcej sekretów, niż mogłoby się wydawać... 
- Nie lepiej sobie odpuścić? - odezwał się znów odmieniec, łaskawie ukracając drażniące klekotanie czaszki. - Już od ponad tygodnia katujesz się ćwiczeniami z czymś, co nawet nie jest twoim żywiołem. 
- Mam plan i idzie mi świetnie - odparłam. - Czasu starczy nam idealnie na doszlifowanie ostatnich elementów - dodałam z uśmiechem i zajęłam się przygaszaniem ogniska. 
- A propos tego "nam"... Ja nie biorę udziału w tych twoich trubadurskich występach, Pierzasta - mruknął Ting.
- Jak to? - popatrzyłam na strażnika Wichury. - Przecież powiedziałeś wyraźnie, że...
- Nauczyłabyś się wreszcie słuchać ze zrozumieniem - rzucił rozmówca, nie pozwalając mi nawet dokończyć. 
- A ty nauczyłbyś się mówić z sensem i trzymać swoich obietnic - odparłam szorstko. 
- Niczego nie obiecywałem - Ting utrzymywał swój spokojny, ignorancki ton. 
- Ale tak powiedziałeś - oznajmiłam i wróciłam do dogaszania rozżarzonych skrawków drewna. 
Nie otrzymałam już żadnej odpowiedzi; odmieniec postanowił odpuścić sobie dalsze wyprowadzanie mnie z "błędu". Po zwolnieniu się z odpowiedzialności za pomocą ładnego gestu wzruszenia ramionami, zaczął polować na owady w trawie.  
Otrzepawszy swoje białe futro z popiołu i kurzu, oparłam się o pień powalonego drzewa. Zaczęłam śledzić zrezygnowanym wzrokiem poczynania szarego Odmieńca. Nie ukrywam, naprawdę potrzebowałam mojego towarzysza do planowanych pokazów. 
W ciągu ostatniego tygodnia zdołałam opracować dość pokaźny zestaw popisów. Dużo z nich było związanych ze sprytnym wykorzystaniem moich mocy, jednak reszta opierała się na ogniu i jego "kontrolowaniu" przy pomocy tlenu. Tutaj właśnie oczekiwałam pomocy Tinga i jego patyków z ptasimi czaszkami. Nie wyczaruję sobie płomieni sama ot tak, znikąd. Co prawda słyszałam kiedyś o wilkach powietrza, które jakimiś dziwnymi technikami rozpalały ogień, ale nawet nie wiem, na czym to dokładnie polegało. Chyba też było związane z tlenem... tylko co dalej? Ech... Mniejsza o to. Teraz muszę przekonać Tinga do zmiany zdania, albo raczej powrotu do poprzedniej decyzji. 
Następny etap: ostatnie próby generalne krótszych, solowych występów.
Zostało mi kilka dni, później razem z resztą techników rozpoczynamy budowę różnych, większych, lub mniejszych konstrukcji na festyn. Joel i Magnus już zajęli się materiałami do zorganizowania restauracji, jednak to będzie dopiero początek. 
Zebrałam ostatnie rekwizyty pozostałe z dzisiejszych ćwiczeń i wrzuciłam do torby. Oczywiście nie zamierzałam pchać się z tym wszystkim bezpośrednio na scenę. To, co przygotowywałam, wydało mi się odrobinę... za mało efektowne. 
***
Uderzyłam po raz ostatni skrzydłami z wiatru i wylądowałam miękko przed dębem o grubym pniu. Z obliczeń basiorów wynikało, że to będzie ostatnie drzewo, które wykorzystamy do budowy sceny amfiteatru. Obróciłam się i wyśledziłam wzrokiem zbliżających się Joela i Magnusa. Byli w swoich ludzkich postaciach, przez co obaj poruszali się znacznie wolniej na tych tyczkowatych nogach. Jakim cudem oni utrzymują równowagę?
Wciąż nie byłam do końca przyzwyczajona do tych form. Pierwszy szok już dawno minął, jednak nadal czułam się jakby mniej pewnie, kiedy przybierali swoją preferowaną postać. Prawie jakbym podświadomie uważała, że to nie te same osoby. Rzecz jasna, ukrywałam to odczucie przed otoczeniem, ale sama wciąż sobie o nim przypominałam. Przykładowo, właśnie na widok Magnusa i Joela jako ludzi. 
Aż głupio się przyznać, że dopiero w watasze poznałam wilki płynnie przechodzące z formy wilczej do ludzkiej. Cały czas okazuje się, że jeszcze jakaś osoba stąd opanowała tę sztuczkę, a niektórzy mają to dosłownie we krwi. Ostatnio coraz częściej zastanawiam się, czy ja też byłabym w stanie zmienić się w człowieka chociaż na chwilę.
Magnus i Joel podeszli do pnia, każdy po przeciwnej stronie i przygotowali siekiery. Wycofałam się nieco i obserwowałam, jak obaj sprawnie uderzają w pień, wdzierając się coraz głębiej w drewno. Każdy z nich trzymał swoje narzędzie zupełnie jakby na chwilę stało się przedłużeniem ich górnych, ludzkich kończyn, wyposażonych w długie palce. 
Zauważyłam, że przyglądam się basiorom w ludzkiej postaci z takim samym zainteresowaniem, z jakim spoglądałam na ludzi po drugiej stronie lasu, otaczającego mój rodzinny dom. Jeden raz Babcia zaprowadziła mnie na skraj puszczy i pokazała te śmieszne długonogie, istoty z bliska. Chociaż wyglądały nietypowo, wtedy nie rozumiałam, dlaczego Ray podkulał ogon na samo wspomnienie o nich. Obserwowani ludzie nie mieli nawet pazurów i sprawiali wrażenie, jakby lekkie trącenie wystarczyło do powalenia ich na ziemię, przez tą dziwną budowę ciała. Tamtego wieczoru zostałam tylko przestrzeżona, żeby nie zbliżać się do pospolitego człowieka w swojej wilczej formie. Okazuje się jednak, że do dnia dzisiejszego, nie dowiedziałam się o tych stworzeniach dużo więcej, chociaż tereny watahy graniczą z miastem, a ja jestem tutaj już prawie od roku. Może jednak warto by było o tym pomyśleć, coś z tym zrobić, skoro okazuje się, że ludzie potrafią wytwarzać ciekawe narzędzia i nie mniej interesujące książki. Przecież koniec końców okazało się nawet, że ponad pół życia mieszkałam w budynku wzniesionym i urządzonym przez człowieka.
Nie minęło dużo czasu, zanim przyszła kolej na moje zadanie. Kiedy grube drzewo zachwiało się po raz ostatni, skupiłam swoją moc i złapałam je ze wszystkich stron wiatrem. Mężczyźni odsunęli się na bezpieczną odległość, a ja bardzo ostrożnie przechyliłam pień i opuściłam na ziemię. Nie obyło się bez większego wysiłku, jednak na nasze (moje) szczęście grube drzewo nie było szczególnie wysokie, dzięki czemu podołałam zadaniu i umieściłam ścięty pień w wyznaczonym miejscu. Następnym etapem pracy było odcięcie zbędnych konarów i przetransportowanie potrzebnego nam bloku drewna na Wrzosową Łąkę, gdzie jego elementy staną się częścią sceny. 
Kiedy ścięte drzewo zostało już pozbawione gałęzi, dołączył do nas Danny. Wspólnymi siłami przytoczyliśmy pień na miejsce docelowe. Tam, rozcięty na mniejsze części, został ułożony obok pozostałych bloków drewna, umieszczonych w metalowym szkielecie, wyznaczającym wymiary sceny. 
- Okej, na podstawę sceny to chyba tyle - oznajmił Jo, otrzepując ręce, po czym wrócił do wilczej postaci. Magnus intuicyjnie poszedł jego ślady, jednak coś myślę, że pożałował tej decyzji. Kiedy podchodził do naszej trójki, potknął się o nieduży głaz i poleciał  na ziemię. Prosto na pysk. Stałam najbliżej, więc chciałam mu pomóc wstać, jednak ta oferta została odrzucona przez wilka o grafitowym futrze. Zdecydowanie wolał poradzić sobie sam. 
- To teraz co? - zapytał Danny, kiedy zebraliśmy się wszyscy. 
- Teraz my z Magnusem zajmiemy się obudowaniem tego nierównego bałaganu deskami - Basior o kremowym futrze omiótł wzrokiem obecny stan sceny. - Do wieczora powinniśmy się wyrobić - zatrzymał spojrzenie na stercie jasnych, "heblowanych" desek leżących nieopodal. 
- Zostało jeszcze oświetlenie - przypomniałam. 
- Potrzebne elementy będą dopiero jutro - wyjaśnił Magnus, spoglądając w ziemię. Kogoś mi to przypomina...
- A jak tam prace nad restauracją? - dopytał Dan. 
- Bar jest już gotowy - odparł Joel. - Zostały jeszcze krzesła, stoliki i reszta wyposażenia - wyliczył.
- Czyli będzie jeszcze co robić - podsumowałam z satysfakcją. 
- Niewątpliwie... - odezwał się znów Dante.
- Przez kilka dni co najmniej - przeciągnął się Jo. 
- To idziemy? - Magnus wskazał deski, zerkając nieznacznie w stronę Joela. 
- Tia - potwierdził krótko muzyk, po czym ruszył w określonym wcześniej, przez grafitowego basiora, kierunku. 
Magnus nie był daleko za kolegą. Tym razem on pierwszy zmienił postać na dwunogiego wszystkożercę w kubrakach i  szybkim ruchem wsunął na nos parę okularów. 
- W takim razie my moglibyśmy zacząć montować te stoliki i krzesła z restauracji, co nie, Dan? - spojrzałam na niebieskiego basiora. 
- Jest to... E... Jakiś pomysł - odparł Danny. 
<Jakiś technik?>
Uwagi: Brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz