Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 5 lipca 2017

Od Suzanny "Śmiertelnie ważne obowiązki" cz. 1 (cd. chętny)

Kwiecień 2019 r.
- N-nie patrz - szepce, a jego kręgosłup wygina się w łuk. Patrzę na niego beznamiętnymi, ciemnymi oczyma. Z gardła wyrywa mu się głośny wrzask, a jego ciało drży w konwulsjach. To jeden z tych momentów, kiedy nie wiem nawet o czym myślę. Z całą pewnością nie jest to ani strach, ani nawet nerwowość. Swój wzrok skupiłam na jednym z jego pazurów. Był ułamany. Nie przeszkadzał mu on?
***Parę godzin wcześniej***
- Suzanno, słabo mi - wymamrotał.
- Wyjdź poza jaskinię - mruknęłam, wciąż nie otwierając ślepi. Było wcześnie rano, a on jak zwykle żalił mi się z rzeczy, z którymi powinien radzić sobie sam. Usłyszałam, jak wymiotuje na zewnątrz, a moje nozdrza podrażnił smród jego wczorajszego posiłku. Położyłam łapę na nosie, jakby mając cichą nadzieję na ustanie nieprzyjemnego zapachu. Fermitate był już dorosły, a zachowywał się jak dziecko. Zakasłał jeszcze kilka razy i powiedział ledwo słyszalnie:
- Chyba pójdę do Wodopoju pozbyć się tego ohydnego smaku...
Nabrałam wielkiej ochoty rzucenia się na niego i wydrapania mu oczu albo chociażby porządnego potrząśnięcia nim. Skończyło się na tym, że szybko odszedł, a ja starając się naprawić zszarpane nerwy wbiłam pazury w posłanie. Po co on mi o tym wszystkim mówi? Kim była jego matka, że wychowała takiego mamisynka? Brakuje tylko tego, żeby zdawał mi relację z tego, jak się załatwia.
Im dłużej tak leżałam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę z tego, że zbliża się świt, a ja muszę wstawać, bo mam łapy pełne roboty. Podniosłam się z posłania i przeciągnęłam, starając się skupić na tym, że muszę kogoś zatrudnić do wysprzątania mieszkania w Mieście. Niespiesznie wyszłam na zewnątrz i zmierzyłam najbliższą okolicę wybrednym spojrzeniem. Ostatnio nie miałam zbyt pogodnego nastroju, ani tym bardziej chęci do uśmiechania się. Jedyne co mi dokuczało to niesamowite zmęczenie.
Co jeszcze musiałam dzisiaj zrobić? Oficjalnie ogłosić możliwość zgłaszania się na nauki matematyki i języka, znaleźć nauczyciela tego pierwszego przedmiotu, sprawdzić patrole, przeprowadzić dwa treningi oraz lekcję sztuk kreatywnych... Na samą myśl o tym wszystkim miałam dosyć tego dnia. Pewnie znowu będę spać o połowę krócej niż powinnam, a jutro czeka mnie powtórka z rozrywki. Nie wiedziałam sama do końca, skąd się wzięły te wszystkie rzeczy na mojej liście zadań. Od dłuższego czasu pojawiały się samoczynnie i sama już powoli zaczynałam zapominać, jak to jest mieć czas wolny. Teraz dla mnie było nie do pomyślenia to, że miałam go całkiem sporo. Bez względu na to, jakim półgłówkiem był Fermitate, niezaprzeczalnie sprawiał, że miałam o połowę zajęć mniej. Sama nie wiem, jak dałabym bez niego radę. Może po prostu nie zdołałabym zrobić tego wszystkiego na czas.
***
- Dziś na lekcji sztuk kreatywnych zajmiemy się malarstwem. Przyniosłam wam kilka barwników z roślin, którymi będziecie mogli pomalować kamienie i kawałki kory...
Rozległy się radosne okrzyki szczeniąt. Tylko na to czekały. Dosłownie wypytywały od swoich pierwszych lekcji. Zmierzyłam ich wszystkich beznamiętnym spojrzeniem. Najbardziej uradowana była chyba Sakura. W końcu robiła naprawdę niezłe postępy w dziedzinach związanych z jakimikolwiek formami sztuki. Już chciałam wyjaśnić maluchom, jak należy wykorzystać zawartość słoików, które wcześniej przytaszczyłam w wojskowym plecaku kupionym w Mieście, gdy na Szczenięcą Polanę wpadł Shiryu.
- Femitate jest chory!
Westchnęłam cicho i ruszyłam w kierunku posłańca.
- Biegunka? - zapytałam cicho, nie całkiem przyjemnym tonem.
- Nie, coś dużo gorszego - Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami - Pluje krwią, wije się z bólu, ma wysoką gorączkę... Nie wygląda to dobrze.
Zamarłam na ułamek sekundy. Czyli jednak wcale nie zatruł się czymś. Ostatnimi tygodniami coś wspominał, że czuje się gorzej, ale nie przywiązywałam do tego większej wagi. W końcu mogła to być kolejna drobnostka, o której mówił nie wiadomo jak długo. Przeklęłam w duchu.
- Shiryu, poprowadź lekcje do końca. Szczeniaki mają namalować to, jak widzą watahę przyniesionymi przeze mnie farbami. Mogą bez problemu umaczać futerko, ale później powinny iść się umyć.
Pokiwał głową ze zrozumieniem, a ja pobiegłam najszybciej jak tylko byłam w stanie do jaskini należącej do mnie i mojego partnera. Rzeczywiście wyglądał tak źle, jak przedstawił to Shiryu, jak nie gorzej. Miał podrapane łapy, prawdopodobnie wielokrotnie upadał. Oczy zaczerwienione, broda zalana krwią, która znajdowała się również na podłożu.
Właśnie tym sposobem znalazłam się tutaj. Stałam nad wijącym się z bólu Fermitate, skupiając się raczej na tym, że ma złamany paznokieć. Był dziwnie wygięty i postrzępiony na końcu. Zmarszczyłam nos.
- Lekarz! Lekarz! - wył mój partner, wykrzywiając się na dziwne sposoby. Pospiesznie wyszłam z jaskini. Od dłuższego czasu nie mieliśmy w Watasze Magicznych Wilków żadnego oficjalnego medyka, więc nie pozostało mi nic innego, jak udać się do byłych członków Watahy Czarnego Kruka. Wiele z nich siedziało w niepokojący sposób pod drzewami. Byli z pewnej odległości jedynie czarnymi sylwetkami ze świecącymi, złowieszczymi oczami. Nie ruszali się. Wyglądali jak jakieś zjawy z koszmaru. Przełknęłam ślinę, ale nie przestawałam się zbliżać.
- Wasz przywódca jest śmiertelnie chory! - rzuciłam, jeszcze nie stając dobrze przed nimi - Czy znajdzie się tu ktoś, kto zna się dość dobrze na leczeniu, by go uzdrowić?
Popatrzyli po sobie. Wystąpiła na przód smukła wadera o przerażająco wydłużonym pysku i bardzo długich uszach. Odór, który wydzielała skojarzył mi się od razu ze śmiercią. Nie miałam jednak innego wyjścia. Musiałam jej zaufać.
- Podejrzewam, że jego czas dobiegł końca - odezwała się w końcu. Jej głos był cichy, przypominający syczenie węża. Zadrżałam. Nie podobało mi się to wszystko. Nie znałam tradycji Watahy Czarnego Kruka, więc tym bardziej byłam zagubiona. O co mogło chodzić? Dostrzegając moje zagubione spojrzenie, opowiedziała cierpliwie:
- Za cenę naszych umiejętności musimy zapłacić nie tylko zrujnowaniem zdrowia psychicznego, ale i również krótkim żywotem. Każdy ma od początku dni policzone i zwykle mamy ich znacznie mniej, niż przeciętne wilki - przerwała, jakby straciła dech. Może była słabowita? Nie, patrząc na pozostałe wilki z jej stada nie chciałam w to wierzyć. A może i jej zostało mało czasu? - Niestety nie zawsze da się przewidzieć, ile dokładnie ich będzie. Jest to zależne od czynnika, którego nie znamy i raczej nigdy nie poznamy.
- To przez tę miksturę, którą musicie wypić przy rytuale przyjęcia do watahy?
- Tak... Dodaje nam siły, ale pozbawia częściowo wspomnień... Całe szczęście, że już tego nie praktykujemy. Całe szczęście, że wataha upada - ostatnie zdania wypowiadała już szeptem. Spojrzenie miała puste. Nigdy jeszcze chyba nie zdarzyło mi się spotkać kogoś, kto by się tak cieszył na upadek własnego stada, które w końcu już nie jedno w swoich dziejach przetrwało.
Weszłyśmy do środka. Fermitate wciąż w drgawkach już zdawał się nie mieć siły. Jego głowa bezwładnie zwisała na dół, gdyż leżał na jednej ze skalnych półek. Musiał wcześniej zrzucić wszystkie stojące tam wcześniej rzeczy. Moje rzeczy. Wazoniki się potłukły, zakurzone pudełka wraz z zawartością rozsypały, a książki leżały rozrzucone, często powykrzywiane w dziwny sposób. Z jego pyska kapała spieniona ślina zmieszana z krwią. Oczy były niemalże wywrócone białkami na wierzch. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co się właśnie działo. On naprawdę umierał. I to w tak żałosny sposób. W przeciągu zaledwie kilku godzin. Lepsze to niż jakby miał się męczyć miesiącami, ale mimo wszystko... Nie wszyscy zdołają się z nim pożegnać.
Nieznajoma wadera zabrała się za badania, lecz bardzo szybko podała diagnozę - spowodowane było to tą przeklętą miksturą. Właściwie to nawet nie byłam w stanie się ruszyć. Mogłabym pobiec po resztę watahy, ale jak sam Fermitate wcześniej prosił - nie chciał, by ktokolwiek go widział w tym stanie. Właściwie to mu się nie dziwiłam. Usiadłam więc i patrzyłam. Wadera wyszła z jaskini, żałobnie spuszczając głowę. Basior akurat ledwo łapał oddech, a jego wzrok był nieobecny. Nie miałam pojęcia, czy zdaje sobie sprawę z mojej obecności.
- Hej, chciałabym cię przeprosić - zaczęłam delikatnie. Aż wstrzymał oddech, a wzrok jego zmęczonych oczu nakierował się na mnie - Trochę cię męczyłam ten cały czas, a przecież chciałeś mi pomagać, nie? Szło ci to całkiem nieźle. Nie lubię chwalić innych, dlatego mogło ci się zdawać, że cię nienawidzę. Nie przepadałam za tobą, ale widziałam, że się starasz. To dobra cecha. W takim razie przepraszam cię i dziękuję za razem. Byłeś bardzo miłym i pomocnym partnerem, Fermitate.
Słuchał mnie z uwagą. Gdy skończyłam swoje przemówienie, które poszło mi zaskakująco łatwo, nadal się we mnie wpatrywał jak zaklęty. Wziął oddech, najwyraźniej chcąc też coś powiedzieć, ale przerwał mu kolejny bolesny jęk. Znowu zaczął się kręcić, o mało nie spadając, ale widziałam, że już nie miał sił. Jak długo się już tak męczył? Nie było mnie cały dzień w jaskini. Musiało mnie naprawdę wiele ominąć.
Nagle całkiem znieruchomiał, powietrze uleciało z jego płuc. Mięśnie zelżały, wzrok stał się pusty. Poczułam się tak, jakby zabrakło mi gruntu pod łapami.
- Fermitate? - Zapytałam. Nie doczekawszy się odpowiedzi, wstałam i podeszłam bliżej - Fermitate?
Nie odpowiadał. Jego klatka piersiowa przestała się unosić. Przyłożyłam delikatnie ucho... i nic. Żadnych oznak życia. Nawet bicia serca. Umarł. On naprawdę umarł. Odsunęłam się o kilka kroków, nie odrywając od niego spojrzenia. Ciężko było mi to przyjąć do wiadomości. I co teraz? Będę sama? Czy będę musiała ponownie wziąć ślub z kolejno wybranym wilkiem z Watahy Czarnego Kruka?
***
W jaskini byłego partnera spędziłam długi czas. Miałam cały czas nikłą nadzieję, że zaraz się obudzi, ale nic takiego się nie stało. Mogłam się tego spodziewać. Niedawno ogłosiłam zebranie pod Pomarańczowym Drzewem. Teraz wszystkie wilki siedziały pod bursztynowo-złocistą koroną drzew, kołyszącą się delikatnie na wiosennym wietrze. Niektóre liście opadały na ziemię. Żółty Las zawsze mnie trochę absorbował...
Nie mogłam jednak skupiać się na tym, jak teraz wyglądał las. Moje myśli były w dużym rozproszeniu, ale przecież musiałam ogłosić to, co stało się popołudniu. Był wieczór, a całe stado zaniepokojone czekało na wieści. Wszyscy już przybyli. Wyłoniłam się zza pnia. Ich spojrzenia zatrzymały się na drobnej mojej postaci. Znowu było mi słabo, ale musiałam jakoś przez to przebrnąć.
- Fermitate umarł! - krzyknęłam donośnym głosem - Sprawował władzę w Watasze Magicznych Wilków przez okres około trzech lat. Niestety wilki z Watahy Czarnego Kruka w dużej mierze szybko przemijają. Ich życie jest znacznie krótsze od naszego... Pogrzeb odbędzie się jutro wieczorem. Prosiłabym o obecność. Ponadto wtedy zdecydujemy, kto ma zostać nowym samcem Alfa. Obawiam się, że nie zdołam pełnić tej funkcji całkowicie sama - Zrobiłam w tym momencie pauzę, przypominając sobie o pewnej rzeczy, którą powinnam załatwić już wcześniej. Bojąc się, że jej zapomnę, dodałam: - Ponadto chciałabym wiedzieć, czy jest tu ktoś, kto zechciałby się udać do naszego mieszkania w Mieście i nieco posprzątać. Jest mocno zaniedbane... 

<Ktoś chętny?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz