Luty 2020 r.
Otworzyłam oczy. Patrzyłam przez chwilę w sklepienie jaskini. Zwlokłam
się z posłania, z zamiarem udania się na zbiórkę. Nie mogłam za bardzo
określić własnego humoru… Byłam nieco znudzona monotonią życia.
Śniadanie było jakieś bez smaku… Widoki nie były takie ciekawe. Świat
wokół zdawał się być szary. Powolnym krokiem wlokłam się na trening. Po
drodze napotkałam Alfę. Odetchnęłam i spróbowałam zamaskować
,,kamienny’’ humor.
- Leah, czy mogłabyś zająć się nową? – spytała Suzanna.
- Co dokładnie mam zrobić?
- Oprowadź ją po terenach watahy i zapoznaj z naszymi zwyczajami.
- Dobrze. – powiedziałam, zawracając.
Przez dłuższy czas szukałam jej jaskini. Prychając z irytacją,
sprawdzałam każdą wolną. Zajrzałam do ostatniej. Ale… Co w niej robi
szary lis z liliową grzywką? Przyjrzałam się dokładniej małej istotce.
Nie… To nie lis. To wilk. Mały wilk! Szczeniak? Nie, zapach mówi co
innego. Obojętność zaczęła ustępować ekscytacji. Niesamowite…
- Witaj w Watasze Magicznych Wilków! Suzanna wyznaczyła mnie, abyś mogła
zapoznać się z zasadami, obowiązkami i atmosferą panującą tutaj!
Uśmiechałam się promiennie do wadery. Chyba ją obudziłam, bo spojrzała
na mnie wzrokiem mogącym zabić wołu. Podeszła do mnie bez słowa.
- Jestem Leah. – powiedziałam, nie przestając się uśmiechać.
- Manahane. – mruknęła.
Jej niski wzrost fascynował mnie. Sięgała może do wysokości moich łap.
Ale nawet jak na tak mały wzrost miała długie łapy, więc pewnie dobrze
biega.
- Na początek zwiedzimy tereny. Najpierw Zielony Las. Tu odbywa się
większość polowań. Można stąd dostać się na Cmentarz, nad Wodospad, do
Pomarańczowego Drzewa, na Wrzosową Łąkę, do Śnieżnego Lasu oraz do
Miasta. Czasami można też trafić do Tajemniczych Podziemi. – zamyśliłam
się. – Jesteś głodna?
- Trochę. – odparła.
- To chodź, upolujemy coś. – uśmiechnęłam się do niej.
Jedząc wspólnie złapane dwa zające, przyglądałyśmy się Wodospadowi.
Opowiadałam Hane o panujących tu zwyczajach. Wzrost nadrabiała
charakterkiem. Zadawała pytania w odpowiednich momentach, pytania
których bym się po niej nie spodziewała. Bardzo interesująca osoba…
***
- A to jest Rzeka Przyjaźni i Śnieżny Las. – powiedziałam, wskazując
swoje ulubione miejsce w watasze. – Chodź! – dodałam, wskakując do wody.
Przepłynęłam akwen, tym samym dostając się do Śnieżnego Lasu.
Spojrzałam na Mani. Nie ruszyła się z miejsca.
- Dziękuje, zostanę po tej stronie. – powiedziała, patrząc z niechęcią na śnieg.
- Nie to nie. – odparłam.
Z lubością wskoczyłam w biały puch. Skacząc, nadepnęłam na mały, twardy przedmiot. Rozkopałam śnieg, by zobaczyć co to.
- Niemożliwe… Amulet Przyjaźni! – bardzo ucieszyłam się znaleziskiem. Tym bardziej, że tym razem odnalazłam je sama.
Następnym punktem w programie było zaznajomienie Manahane z członkami
watahy. Niektórzy witali się z nią chętnie, inni byli raczej sceptyczni.
Tak czy inaczej krótko opisywałam jej każdą osobę.
- Tamta to Allive, jest strażniczką terenów oraz tancerką, a dalej Aurelliah, zajmuje się tym samym…
Zapoznawanie Hane z resztą naszych zwyczajów, zajęło mi resztę dnia. Słońce zachodziło.
- Jesteś wojownikiem, tak? – spytałam Manahane.
- No tak. – powiedziała.
- Wojownicy, mordercy i szpiedzy muszą pojawiać się na jednej zbiórce
dziennie. Odbywają się rano i wieczorem. Chodź. I tak muszę tam iść. –
potruchtała w moją stronę.
- A na czym taka zbiórka polega?
- To po prostu trening. – posłałam jej uśmiech. – Trzeba trzymać kondycję.
Przyszłyśmy ostatnie na zbiórkę. Większość przychodzi rano, więc oprócz nas, na łące była tylko Suzanna i Kai.
- W szeregu zbiórka! – wykonaliśmy rozkaz. – Dzisiaj przećwiczymy przede
wszystkim umiejętności wspinaczki oraz kamuflażu. Na początek musicie
wejść na te drzewa, zdjąć zawieszone na gałęziach chorągwie, zejść i
położyć je tutaj. Tylko jedna uwaga – wchodzimy jako wilki, a nie
ludzie. – zerknęła na mnie znacząco.
Wejście na drzewo nie uznałabym za duży problem, gdyby nie to że miało
przynajmniej dziesięć metrów wysokości. Ponadto najniższa gałąź była
jakiś metr nad moją głową. Spróbowałam tam wskoczyć. Udało się, nawet
zrobiłam to z dużą łatwością. Następne gałęzie znajdowały się blisko
siebie, więc dość szybko się z tym uporałam. Kai był pierwszy, ja druga,
a Mani ostatnia.
Łączka była blisko Gór, dlatego następnym zadaniem było wejście na
wyznaczone wzgórze. Zbocza pagórków były bardzo strome i niepewne.
Minęło dobre pół godziny, zanim wszyscy zaliczyliśmy szczyt.
Trening sztuki kamuflażu był o tyle łatwy, że słońce już zachodziło i
widoczność nie była zbyt duża. Można by nazwać to zabawą w chowanego –
Alfa czeka pewną ilość czasu, a my w tym czasie mamy się jak najlepiej
ukryć. I tak przez następne dwadzieścia minut. Potem biegaliśmy jeszcze
wokół łączki, dokładnie to dwadzieścia pięć razy. A do małych nie
należała. Kiedy Alfa oświadczyła, że na dzisiaj to już koniec, z
westchnieniem ulgi usiadłam, opierając się o drzewo.
Kierowałam się z Manahane w stronę jaskiń. Prowadziłyśmy
niezobowiązującą rozmowę. Nagle przypomniałam sobie o refleksjach z
ostatnich dni.
- Manahane…
- Tak?
- Dość niedawno dołączyłam do watahy i... jak by to ująć... Nie mam za
bardzo nikogo bliższego. Zdajesz się być sympatyczna i pomyślałam...
Może się zakumplujemy czy coś...?
< Manahane? >
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz