Luty 2020
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Jess!
Głos najlepszej przyjaciółki. Przyjęcie niespodzianka? Potem oślepiający
błysk. Szesnaście zapalonych na torcie świeczek. Prześliczny błękitny
płomień, zupełnie jak moje włosy. Chyba nie przypadek. I to dziwne
uczucie... Niby tak dobrze mi znane, a jednak zupełnie obce. Jakby coś
siedziało wewnątrz mnie i próbowało się wydostać przy okazji
doprowadzając mnie do obłędu. Przecież tak często go doświadczam. Jednak
było inne niż zawsze. Przyszło szybciej, niespodziewanie... Nowa jaźń?
Chyba byłam się w lesie. Chyba, bo bałam się otworzyć oczy. Leżałam na
boku i wsłuchiwałam się w tak kojący śpiew ptaków. Nieruchomo. Zanim
ruszyłabym się z miejsca, chciałam spróbować przypomnieć sobie cokolwiek
pamiętając, że sny najlepiej pamięta się tuż po przebudzeniu. Błagałam
się w myślach o chociaż pierwszych kilka sekund. Niestety na próżno, to
przecież nie był żaden głupi sen. Wytrwale próbowałam tylko z jednego
powodu - życie ze świadomością, że masz w umyśle dziurę po pamięci,
której nigdy nie odzyskasz, bo należy do innej osobowości, będącej defacto
częścią ciebie, nie jest wcale komfortowa.
Do tego ten pulsujący ból w brzuchu... Czułam, że nawet jeśli
spróbowałabym się ruszyć, on szybko by mnie powstrzymał. Z każdą chwilą
czułam się coraz gorzej. Może miało to związek z ciepłą i gęstą cieczą w
której leżałam, a której ilość stale się zwiększała. W chwili gdy
dotarła do moich ust, a ja poczułam jej metaliczny posmak już ledwo
byłam w stanie myśleć.
Zrobiłam się senna i zamierzałam już poddać się temu pięknemu stanowi,
zapomnieć o wszystkim. Nie tylko o okropnej ranie, ale też o rzeczach
jakie spotkały mnie przez całe życie. Nikogo więcej nie skrzywdzę... Ale
przecież nie mogłam tak po prostu umrzeć bez żadnej walki! Muszę żyć,
udowodnić sobie, że dam sobie radę! Przecież są ludzie którym na mnie
zależy, nie mogę ich zawieść. Tyle rzeczy jeszcze chciałam zrobić,
powiedzieć im ile dla mnie znaczą...
Otworzyłam oczy. Wszystko było lekko rozmazane. Przyjrzałam się temu co
byłam w stanie zobaczyć z obecnej pozycji. Wokół widziałam pełno drzew.
Ich korony były tak gęste, że prawie całkowicie odcinały promienie
słoneczne przez co panował tu dziwny półmrok. Jedynym miejscem z którego
dało się zobaczyć niebo było to gdzie leżałam. Centralnie nade mną
znajdował się okrągły prześwit. W oddali płynął strumień, a z niego
piło... coś. Przypominało granatowego jelenia. Nie miałam wtedy siły
zastanawiać się czym było.
Drgnęłam lekko pierwszy raz od odzyskania przytomności i już poczułam
negatywne skutki zbyt późnego zrywu. Byłam cała odrętwiała, nie mogłam
się poruszać. Ostatkiem sił zdołałam unieść głowę, która niemal od razu
opadła z całym impetem na ziemię. Jedyne, co udało mi się osiągnąć to
zwinąć się w kulkę i pisnąć cicho. Ostatni raz zamknęłam oczy wiedząc,
że już nie zdołam ich otworzyć. Chciałam przywołać w myślach obraz
jakiegoś miłego miejsca w którym chciałabym umrzeć, ale nic nie
przychodziło mi do głowy. Kompletna pustka. Znikąd rozbrzmiały krzyki,
potem czyjeś słowa, ale ich znaczenie już do mnie nie docierało.
Uznałam, że to pewnie halucynacje. Że słyszę głosy najbliższych które
zapadły mi w pamięć. Wiem tylko, że brzmiały jakby dobiegały z daleka.
Odbijały się w mojej głowie echem, coraz bardziej niewyraźne w końcu
stając się tylko ciągiem liter. Potem ostatni raz wypuściłam powietrze
czekając na zbliżającą się nieuchronnie śmierć. Już słyszałam jej kroki.
Ziemia drgała coraz mocniej. Czułam jej zimny oddech kiedy się nade mną
pochylała.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
*** *** ***
Pierwszym co do mnie dotarło były przyciszone głosy. Bardzo wiele
głosów. Następnie zdałam sobie sprawę, że ból w brzuchu niemalże
całkowicie minął. Mniej więcej na wysokości rany czułam łagodny ucisk,
najpewniej pochodzący od jakiegoś bandaża. Leżałam na twardej skale, nie
dało się słyszeć też żadnych typowo szpitalnych dźwięków. Zmartwiłam
się tym, więc zanim dałam komukolwiek do zrozumienia, że już jestem
przytomna upewniłam się, że odzyskałam pełną sprawność ruchową.
Poruszyłam wszystkimi palcami po kolei. Wyczułam coś dziwnego, jakbym
nie mogła ich do końca zgiąć. Kiedy postanowiłam wstać, ktoś odezwał się
głośno:
- Kim ona jest?
- Zespół polowań odnalazł ją w bardzo ciężkim stanie. Ledwo udało nam
się ją odratować. - Poinformowała go jakaś dziewczyna. Mimo wyraźnego
zmęczenia słychać było, że jej głos był wyniosły. Zapewne była kimś
ważnym.
Chwila... Czy ja usłyszałam "Zespół polowań"? Świetnie, chyba dotarłam
do jakiejś tubylczej osady. Jak daleko od domu się znalazłam?
Uznałam, że nie ma co dłużej czekać. Zerwałam się gwałtownie przez co
wszyscy natychmiast ucichli. Zanim cokolwiek ujrzałam oślepiło mnie
światło, którego źródło znajdowało się przede mną. Zmrużyłam oczy. Kiedy
wzrok przywykł do ciemności dostrzegłam na oko ponad tuzin
wpatrujących się we mnie wilków.
Krzyknęłam jednocześnie cofając się szybko, aż uderzyłam plecami w
ścianę jaskini. Gwałtowny ruch spowodował ból w brzuchu i najpewniej
otwarcie rany. Teraz także plecy były obite.
Miałam chwilę czasu aby im się przyjrzeć. Niektóre miały dziwne kolory:
niebieski, żółty, czerwony... Wyglądały też na szczuplejsze niż zwykłe
psowate.
- Wilki... Czemu akurat wilki?! - Syczałam do siebie.
- A dlaczego nie wilki? - Niska, miedzianobrązowa wadera mówiąca głosem, jaki słyszałam wcześniej, podeszła do mnie spokojnie.
- Z... Zostaw mnie. - Zaczęłam się jąkać. - W...Wilki nie mówią...
- A więc słów, które wypowiadasz nie można już nazwać mową?
O czym ona...? Spojrzałam w dół na siebie.
Na długie łapy pokryte czarną sierścią tuż przy ziemi przechodzącą w
niebieski. Na dziwne, świecące jasno wzory na całym moim ciele. Na długi
ogon, który leżał wokół mnie, powyginany żałośnie.
- Nie... - Spróbowałam powiedzieć, jednak z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
Przewróciłam się i zaczęłam cofać znowu, aż natrafiłam na płytką wnękę skalną w którą udało mi się wcisnąć.
Teraz, zyskawszy względne poczucie bezpieczeństwa otoczona z trzech
stron ścianą mierzyłam wszystkich wzrokiem. Oni w kompletnym bezruchu
robili dokładnie to samo. Zauważyłam też, że wzory na moim ciele zaczęły
coraz mocniej świecić, a im mocniej świeciły, tym bardziej byłam
zdenerwowana. A może było na odwrót...
- Uspokój się. Razem spróbujemy dowiedzieć się...
- Nie podchodź do mnie! - Ryknęłam coraz bardziej przerażona i wściekła
zarazem. Wtedy właśnie znaki rozjarzyły się tak mocno, że niektórzy
zasłonili oczy, a wadera cofnęła się o kilka kroków.
Uczucie z urodzin powróciło, ale tym razem bardzo dobrze mi znane.
- Dhalia... - Zdążyłam jedynie z ulgą powiedzieć w stronę wilczycy zanim
znaki znikły, a przed moimi oczami znowu zapanowała ciemność.
<chętny z gromadki gapiów?>
Uwagi: Nie wszystkie litery w tytule muszą być wielkie. W tym przypadku powinien być napisany w sposób, na jaki poprawiłam. Masz problem z przecinkami - niektóre zdania bez nich brzmią całkowicie bezsensownie. Momentami przeskoki w czasie/osobowości są na tyle chaotyczne, że ciężko się połapać co się dzieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz