Byłam wyprowadzona z równowagi i nie znałam powodu mojego zachowania, a
mianowicie spędzenia trzech godzin na niemym przekomarzaniu się z ledwie
znanym mi basiorem. Kiedy wreszcie nadszedł dzień, w którym
postanowiłam zaprzestać nieudanych prób stworzenia mikstury
przywracającej pamięć i wyjść na światło dzienne z ukrytej w mojej jamie
pracowni, Yusuf musiał nie dość, że naruszyć moją pilnie choć
samoistnie strzeżoną przestrzeń osobistą, to dodatkowo rzucił mi
wyzwanie, którego nie mogłam potraktować obojętnie. Miałam dziś w
planach odwiedzić Kiiyuko z zamiarem sprawdzenia jej stanu, złożenie
wizyty mojemu najdroższemu, mimo że jedynemu chrześniakowi i spotkanie
się z Kai'm, obdarzonego przeze mnie swego rodzaju sympatią. Traktowałam
go jako znajomego, zwłaszcza po ostatniej imprezie. Nadal pamiętam
przetańczone z nim piosenki. Okazuje się, iż taniec w wilczej skórze
jest dużo większym wyzwaniem od standardowego, choć całkiem
interesującym.
Zerknęłam na towarzyszącego mi basiora. Masywna kufa i rozbudowane
mięśnie otulone trójkolorowym, grubym futrem. Grzywa, spod której
wyłaniało się kilka warkoczyków, lśniący kolczyk w uchu i grzywka
przesłaniająca oczy, których tęczówki skąpane były w moim ulubionym po
fiolecie kolorze. Wyglądałam przy nim jak cień, dzięki mojej mizernej
posturze i cienkiemu, rzadkiemu, na czarno ubarwionemu włosiu. Jedyne w
czym mogłam się równać z samcem pod względem wyglądu była wysokość. W
tej kategorii byliśmy identyczni, choć moje przydługie uszy wizualnie
wywyższały mnie nad Yusufem. Następnie rozpoczęłam umysłową kontemplację
na temat tego, skąd właściwie się znamy. Kilkakrotnie prowadziliśmy
rozmowę w Wilczym Szpitalu, gdy przynosiłam tam zbędne mi zioła, czy
wynalezione receptury na mikstury lecznicze, jednak nie rozwijaliśmy ich
poza wymianę przepisów na napary czy tematu aktualnej pogody. Aż tu
nagle zaproponował wspólne polowanie, wręczając wcześniej lilię. W innej
sytuacji, pewnie instynktownie pomyślałabym jakie właściwości lecznicze
ma podarowana mi roślina, lecz do tych kwiatów miałam słabość, a tym
bardziej zdziwiło mnie, skąd wiedział jaka barwa zachęci mnie
najbardziej. Dobrze Yus, gramy dalej, ale druga runda też należy do
mnie.
- Prowadź, zanim twój żołądek zacznie trawić sam siebie. - mruknęłam,
podnosząc się z siadu. Basior odetchnął z ulgą i ruszył w stronę
Wrzosowej Łąki.
- I wice wersa, z tego co słyszę. - odpowiedział, strzygąc uchem
wykręconym w stronę mojego brzucha, który również rozpoczął arię
delikatnych pomruków. W końcu prócz snu, nawadniania i codziennego
odświeżania się nie spełniałam żadnych czynności fizjologicznych w
ostatnim czasie. Nie uraczyłam go odpowiedzią, tylko truchtem
wyprzedziłam, smagając bezboleśnie ogonem po pysku w czasie wymijania.
Już po chwili niczym niezaznajomione jeszcze z podłościami świata
szczeniaki ścigaliśmy się w drodze na Łąkę.
- Wygrałam. - sapnęłam, siadając zmęczona na uśpionych pod warstwą zaschniętego w tym miejscu błota wrzosach.
- Chyba sobie żartujesz. - odrzekł zatrzymując się obok.
- Czy kiedykolwiek słyszałeś, żebym żartowała? - spytałam grobowym
tonem, by po chwili podnieść kąciki warg na widok jego zmieszanej miny. -
Przegrałeś: idziesz polować. - dodałam już normalnie.
- To przecież ty jesteś szybsza, poradzisz sobie. - podpuszczał mnie.
- Dobrze, skoro nie możesz przyjąć do świadomości mojego zwycięstwa,
zrobimy dogrywkę. Kto pierwszy zabije zająca. Start. - i zanim zdążył
się zorientować czy zgodzić, ja już pobiegłam przed siebie wyszukując
woni kłapoucha, który wczesną wiosną był łatwiejszy do znalezienia z
uwagi na brak rozpraszających go zapachów kwiatów czy innych, zimujących
jeszcze zwierząt. Wystarczyło mi kilka minut, by wyczuć przebywającego
w zasypanej ostatnim, szarawym puchem norce. Zaczęłam kopać, jednak nim
dotarłam do wnętrza podziemnego korytarza, zajęczak wyskoczył spod
zaspy i pobiegł jak wystrzelony z procy. Obróciłam się z zamysłem
pościgu, jednak zwierzę już wierzgało umierając w zaciśniętych szczękach
basiora.
- Victoria. - wyznał, kładąc trupa na kępie trawy.
- Oszust. - odwarknęłam, biorąc się za jedzenie mojej zdobyczy. Nie
zdążyłam nawet na dobre rozpocząć posiłku, gdy ten przysiadł obok
pałaszując kolejne gatunkowo spokrewnione stworzonko, mrucząc mi
smacznego, na co podziękowałam. Jedliśmy w milczeniu, zapewne oboje
rozmyślając nad tym, iż ostatni okres głodowania zakończy się wraz ze
zbliżającym ociepleniem. Mimo to, zima znajdowała się na pierwszym listu
mej wyimaginowanej listy pór roku. Nic nie równa się z wypiciem gorącej
herbaty po sesji medytacji na świeżym powietrzu przesiąkniętym
spadającymi śnieżynkami.
- Nie powinieneś przebywać teraz w Wilczym szpitalu? - spytałam, chcąc jakoś przerwać ciszę.
- Mam dziś urlop, więc tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
- A właściwie czemu zawdzięczam ten przeogromny zaszczyt, iż mogę
spędzić czas w twoim towarzystwie? - zadałam kolejne pytanie
przepełnionym ironią tonem.
- Nie pytaj. Korzystaj. - zaśmiał się cicho, na co ja dramatycznie
wywróciłam oczami. I już miałam ochotę zrobić coś niezgodnego z
charakterem mojej osoby, gdy usłyszeliśmy donośne wycie. Instynktownie
odpowiedziałam zachrypłym głosem, co uzupełnił Yus dźwięcznym
nawoływaniem. Zaraz potem bez wymiany zdań ruszyliśmy na poszukiwanie
Alfy, chcąc dowiedzieć się, co było tak ważne, iż użyto tego sygnału.
Właściwie, chętniej odwiedziłabym Kiiyuko, która swoją osobą
przypominała mi, że to ja byłam głównym czynnikiem jej amnezji. Mimo
wszystko Suzanna przypadła mi do gustu tylko z uwagi na jej rodziców,
których darzyłam szacunkiem i nawiązką przyjaźni. Gdyby nie to,
prawdopodobnie przypięłabym do niej łatkę leniwej, rozpieszczonej wadery
bez zadatków na władczynię. Patrząc obiektywniej, wychowała się
właściwie bez ojca, a przez młody wiek nie nabrała odpowiedniego
doświadczenia. Nie mnie jednak oceniać kto powinien sprawować rządy,
więc ospałym biegiem podążałam obok Yusa, który najwyraźniej kierował
się w stronę największej jaskini watahy.
< Yus? Gra niestety przerwana >
Uwagi: Nie "strzygając", tylko "strzygąc".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz