Basior, który stał nade mną, uśmiechał się szyderczo. Jakim
cudem wpadłam w jego pułapkę, tego nie wiem sama. Wyglądał na młodszego
ode mnie, na pewno głupszego. Przy tym był mięczakiem z niewyparzoną
gębą.
- Młodą damę to w ogóle do wojska przyjęto? - zaśmiał się. - Troszkę szybko panna wpadła w moje łapy.
- Śmiej się, śmiej - burknęłam, przyciśnięta do ziemi. Miałam gdzieś, że równie dobrze mógłby w tej chwili zadać śmiertelny dla mnie cios. Wszystko miałam gdzieś, liczyło się to, że trzeba bronić watahy. Trzeba pokazać, na co mnie stać. Uderzyłam go tylną łapą w brzuch, przednią wymierzyłam mu coś na styl policzka. Przeturlałam się na bok i wstałam. Patrzyliśmy sobie w oczy, czekając, aż któryś zaatakuje. Wilk uśmiechnął się z politowaniem.
- No dalej. Kobietom się ustępuje. - powiedział.
- Kobieta żąda, byś to ty zrobił pierwszy ruch.
- Dobrze więc.
Zamachnął się łapą, z zamiarem "podcięcia" mi nóg. Uskoczyłam. Za drugim razem jednak się mu udało i przewróciłam się na trawę. W locie zafundowałam mu trzy, krótkie rany, w okolicach płuc. Podniosłam się i rzuciłam na niego. Wbiłam pazury głęboko w jego skórę, zęby również, w okolicach karku. Usiłując mnie zrzucić, zadał mi kilka głębokich ran na nodze i brzuchu. Powstrzymując krzyk, zacisnęłam szczęki jeszcze bardziej. Usłyszałam chrupnięcie. Sparaliżowany basior opadł bez sił na ziemię, wpatrując się we mnie bolesnym wzrokiem. Próbował coś powiedzieć, ale nie mógł. Westchnęłam i mocno ugryzłam go w szyję, zabijając go. Przecież nie będę patrzeć, jak wolno umiera, mam swój honor i godność.
Poziom adrenaliny spadł, a ja poczułam tak gwałtowny ból, że o mało nie ugięły się pode mną łapy. Położyłam się na trawie i by troszkę sobie ulżyć, zamroziłam sobie łapę i podbrzusze. Leżąc chwilę, myślałam. Czy dobrze zrobiłam? Może lepiej by było, bym została w jaskini? Przecież nie jestem wojowniczką, nie powinno mnie tu być. Gdybym trafiła na silniejszego wilka, albo choćby mądrzejszego, źle by ze mną było. Trudno, czasu nie cofnę, tak jak niektóre wilki. Wrzaski na polu walki momentalnie ucichły. Dźwignęłam się i poszłam w tamtą stronę. Skryłam się za krzakiem, i wyjrzałam zza niego. Wszystkie wilki zaprzestały walki, a raczej niektóre, te, które były w centrum wydarzenia, które przyciągnęło moją uwagę.
D w ó c h A l e k s a n d r ó w stało koło siebie, mierząc się wzrokiem. Jeden z nich, trzymał swoje pazury bardzo blisko Kiiyuko, tak, jakby zamierzał ją rozszarpać. Mówił coś bardzo cicho do tego drugiego, prawie niesłyszalnie. Nagle, ten wziął leżący koło nich miecz i odciął temu pierwszemu głowę. Przerażony swoim czynem upuścił broń i spojrzał na leżącą w kałuży krwi część ciała. Za chwilę otrząsnął się, zabrał głowę i poszedł w las. Osłupiałe wilki z Watahy Asai stały jak wryte.
- Odwrót! - wrzasnął ktoś i wataha się wycofała. Po prostu.
Wataha Magicznych Wilków natychmiast przystąpiła do rozmów i leczenia ran. Ranna Kiiyuko nie mogła się podnieść. Podbiegłam do niej i pomogłam jej wstać.
- Co ty tu najlepszego robisz? - spytała tonem zatroskanej (byłej już, co prawda) Alfy.
- Jak to co, pomagam ci wstać. - Tja, ja i moja ironia.
- Sarah, nie jesteś wojowniczką - mówiła. - Mogło ci się coś stać, i stało.
- Chwilowo sobie poradzę.
Kii, dotychczasowo stojąca niepewnie na czerech łapach, przewróciła się, znowu.
- Pójdę po Astrid - powiedziałam.
Podniosłam głowę. Moim oczom ukazał się niezbyt miły widok: pobojowisko całe w plamach krwi, leżące nieprzytomnie wilki, ranne bardziej lub mniej. Niektóre z nich krążyły między poszkodowanymi, bandażując im rany i nakładając okłady. Pośród nich zobaczyłam Astrid.
- Astrid! - zawołałam. - Chodź na chwilę.
- Zaczekaj - odkrzyknęła.
Ruszyłam w jej stronę. Klęczała nad mocno poranioną od ognia wilczycą.
- Poparzona - mówiła pod nosem. - Okłady mi się skończyły...
- Kiiyuko.
- Co Kiiyuko?
- Kiiyuko jest ranna.
- Gdzie jest?
Wskazałam miejsce, w którym leżała Kii.
- Co do okładów - zaczęłam - to mogę cię wyręczyć.
- Dobrze - powiedziała i pobiegła do byłej Alfy.
Nieprzytomna wadera ocknęła się.
- Wody... - wyszeptała.
- Już podaję. - powiedziałam żartobliwie, wykopałam dół i natychmiast przywołałam wodę. Napiła się, po czym bezwładnie położyła głowę na ziemi. Zrobiłam jej okład z lodu na wszystkich jej ranach, po czym usiadłam. Słońce niemiło piekło, co nie poprawiało stanu niektórych rannych. Skupiłam się, starając przyzwać noc. Nic się nie zadziało.
No cóż - pomyślałam - mam jeszcze wiele do nauki.
Uwagi: "Nade mną" piszemy osobno. Nie "puapkę", tylko "pułapkę". Nie ma takiego słowa jak "poddźwignęłam". Rozwijaj skróty (WMW = Wataha Magicznych Wilków). Literówki...
- Młodą damę to w ogóle do wojska przyjęto? - zaśmiał się. - Troszkę szybko panna wpadła w moje łapy.
- Śmiej się, śmiej - burknęłam, przyciśnięta do ziemi. Miałam gdzieś, że równie dobrze mógłby w tej chwili zadać śmiertelny dla mnie cios. Wszystko miałam gdzieś, liczyło się to, że trzeba bronić watahy. Trzeba pokazać, na co mnie stać. Uderzyłam go tylną łapą w brzuch, przednią wymierzyłam mu coś na styl policzka. Przeturlałam się na bok i wstałam. Patrzyliśmy sobie w oczy, czekając, aż któryś zaatakuje. Wilk uśmiechnął się z politowaniem.
- No dalej. Kobietom się ustępuje. - powiedział.
- Kobieta żąda, byś to ty zrobił pierwszy ruch.
- Dobrze więc.
Zamachnął się łapą, z zamiarem "podcięcia" mi nóg. Uskoczyłam. Za drugim razem jednak się mu udało i przewróciłam się na trawę. W locie zafundowałam mu trzy, krótkie rany, w okolicach płuc. Podniosłam się i rzuciłam na niego. Wbiłam pazury głęboko w jego skórę, zęby również, w okolicach karku. Usiłując mnie zrzucić, zadał mi kilka głębokich ran na nodze i brzuchu. Powstrzymując krzyk, zacisnęłam szczęki jeszcze bardziej. Usłyszałam chrupnięcie. Sparaliżowany basior opadł bez sił na ziemię, wpatrując się we mnie bolesnym wzrokiem. Próbował coś powiedzieć, ale nie mógł. Westchnęłam i mocno ugryzłam go w szyję, zabijając go. Przecież nie będę patrzeć, jak wolno umiera, mam swój honor i godność.
Poziom adrenaliny spadł, a ja poczułam tak gwałtowny ból, że o mało nie ugięły się pode mną łapy. Położyłam się na trawie i by troszkę sobie ulżyć, zamroziłam sobie łapę i podbrzusze. Leżąc chwilę, myślałam. Czy dobrze zrobiłam? Może lepiej by było, bym została w jaskini? Przecież nie jestem wojowniczką, nie powinno mnie tu być. Gdybym trafiła na silniejszego wilka, albo choćby mądrzejszego, źle by ze mną było. Trudno, czasu nie cofnę, tak jak niektóre wilki. Wrzaski na polu walki momentalnie ucichły. Dźwignęłam się i poszłam w tamtą stronę. Skryłam się za krzakiem, i wyjrzałam zza niego. Wszystkie wilki zaprzestały walki, a raczej niektóre, te, które były w centrum wydarzenia, które przyciągnęło moją uwagę.
D w ó c h A l e k s a n d r ó w stało koło siebie, mierząc się wzrokiem. Jeden z nich, trzymał swoje pazury bardzo blisko Kiiyuko, tak, jakby zamierzał ją rozszarpać. Mówił coś bardzo cicho do tego drugiego, prawie niesłyszalnie. Nagle, ten wziął leżący koło nich miecz i odciął temu pierwszemu głowę. Przerażony swoim czynem upuścił broń i spojrzał na leżącą w kałuży krwi część ciała. Za chwilę otrząsnął się, zabrał głowę i poszedł w las. Osłupiałe wilki z Watahy Asai stały jak wryte.
- Odwrót! - wrzasnął ktoś i wataha się wycofała. Po prostu.
Wataha Magicznych Wilków natychmiast przystąpiła do rozmów i leczenia ran. Ranna Kiiyuko nie mogła się podnieść. Podbiegłam do niej i pomogłam jej wstać.
- Co ty tu najlepszego robisz? - spytała tonem zatroskanej (byłej już, co prawda) Alfy.
- Jak to co, pomagam ci wstać. - Tja, ja i moja ironia.
- Sarah, nie jesteś wojowniczką - mówiła. - Mogło ci się coś stać, i stało.
- Chwilowo sobie poradzę.
Kii, dotychczasowo stojąca niepewnie na czerech łapach, przewróciła się, znowu.
- Pójdę po Astrid - powiedziałam.
Podniosłam głowę. Moim oczom ukazał się niezbyt miły widok: pobojowisko całe w plamach krwi, leżące nieprzytomnie wilki, ranne bardziej lub mniej. Niektóre z nich krążyły między poszkodowanymi, bandażując im rany i nakładając okłady. Pośród nich zobaczyłam Astrid.
- Astrid! - zawołałam. - Chodź na chwilę.
- Zaczekaj - odkrzyknęła.
Ruszyłam w jej stronę. Klęczała nad mocno poranioną od ognia wilczycą.
- Poparzona - mówiła pod nosem. - Okłady mi się skończyły...
- Kiiyuko.
- Co Kiiyuko?
- Kiiyuko jest ranna.
- Gdzie jest?
Wskazałam miejsce, w którym leżała Kii.
- Co do okładów - zaczęłam - to mogę cię wyręczyć.
- Dobrze - powiedziała i pobiegła do byłej Alfy.
Nieprzytomna wadera ocknęła się.
- Wody... - wyszeptała.
- Już podaję. - powiedziałam żartobliwie, wykopałam dół i natychmiast przywołałam wodę. Napiła się, po czym bezwładnie położyła głowę na ziemi. Zrobiłam jej okład z lodu na wszystkich jej ranach, po czym usiadłam. Słońce niemiło piekło, co nie poprawiało stanu niektórych rannych. Skupiłam się, starając przyzwać noc. Nic się nie zadziało.
No cóż - pomyślałam - mam jeszcze wiele do nauki.
Uwagi: "Nade mną" piszemy osobno. Nie "puapkę", tylko "pułapkę". Nie ma takiego słowa jak "poddźwignęłam". Rozwijaj skróty (WMW = Wataha Magicznych Wilków). Literówki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz