- Dobra, zostawmy jak na razie temat muzeów i pomyślny jak możemy zdobyć
pieniądze. - oświadczyła, kiedy napad śmiechu już ustał - Może pożyczymy
od funduszy watahy?
Astrid postawiła parujący kubek tuż przed moim nosem.
- Nie uda się. Inni od razu zaciekawią się po co nam te pieniądze... Ale może podwędzisz trochę od wypłaty...?
- Jasne, nie ma sprawy. Ale pod warunkiem, że chcesz czekać prawie miesiąc - zaśmiała się lekko.
- To ja już nie wiem - oznajmiłem, spuszczając w wzrok.
- Ja też nie... - mruknęła. Zapanowała cisza. Rzeczywiście tkwiliśmy w martwym punkcie. Już naprawdę nie wiedziałem, co mielibyśmy zrobić, aby wyprawić sobie właściwy pogrzeb.
- Chociaż... Czekaj chwilę - rzekła po chwili. Z nową nadzieją podniosłem na nią wzrok. Dziewczyna wstała i ponownie podeszła do kamienia, na którym miała postawione wszystkie swoje rupiecie. Zaczęła za nie zaglądać, przesuwać, podnosić, oglądać pod każdym możliwym kątem... Nic nie komentowałem, gdyż zbyt zajęty byłem nie tylko obserwowaniem jej poczynań, a także wdychania aromatu ziołowego naparu przygotowanego przez przyjaciółkę. W pewnej chwili uniosła przejrzysty słoik, w środku którego leżał jakiś brązowy woreczek, zapewne wykonany z jakiejś cienkiej, wyprawionej skóry. Sprawnie wyciągnęła korek, a następnie zawiniątko. Kiedy uniosła to na wysokość swojej twarzy, coś w środku zagruchotało.
- Co to? - zapytałem zainteresowany.
- Moje oszczędności jeszcze ze studiów - odparła, na następnie odstawiła słoiczek, na który delikatnie nałożyła z powrotem korek. Rozwiązała sznureczek, którym spętany był woreczek, który najwidoczniej nazywała swoim "portfelem" i wysypała drobniaki na otwartą dłoń. Z dołu dostrzegłem jeszcze kilka banknotów. Wciąż bacznie obserwując Astrid, podmuchałem w gorącą herbatę, aby przyspieszyć jej stygnięcie.
- Powinno starczyć, ale jedynie na tanią
trumnę.
- To kiedy pójdziemy do miasta po nią? - zapytałem, na co ta odwróciła głowę w moją stronę, wyraźnie bardzo zaskoczona moją wypowiedzią. Zgaduję, że właśnie palnąłem coś głupiego.
- My? Ty zostajesz. Dziwię się, że w ogóle wpadłeś na taki pomysł. Jak na razie nie możesz się przemęczać.
- Czyli co? Ja mam siedzieć na tyłku, kiedy ty będziesz podbijać miasto? - mruknąłem, ponownie dmuchając w kubek.
- Podbijać? Kupując trumnę? - Posłała mi długie, matczyne spojrzenie, na co ja patrzyłem na nią z dołu błagalnym wzrokiem. - Dante, idę sama. Ty musisz tu zostać. Ledwo żyjesz.
Postarałem się być jeszcze bardziej uroczy, unosząc wyżej brwi.
- Dam radę.
Wciąż nie odpuszczałem. Uśmiechnąłem się delikatnie, nie spuszczając wzroku z jej oczu. Westchnęła zirytowana.
- Jak ty to robisz, że potrafisz mnie do wszystkiego przekonać? - Wyszczerzyłem się jak skończony idiota... czyli tak jak zawsze zresztą. - Idziemy jutro. Za taki wyskok
Suzanna da nam nieźle popalić... Nie powinieneś zbytnio się przemęczać
jako wilk, nie wspominając o postaci człowieka...
Prychnąłem. Już lekko przesadzała... nie jest moją matką, by mi rozkazywać. Szczerze mówiąc to nikt nie miał prawa mi rozkazywać. Ja przecież nie mam matki. Już nie.
- To kiedy idziemy? - zapytałem radosnym tonem.
- Jutro - oświadczyła całkowicie pewna siebie.
- Czemu nie dziś?
Westchnęła, dramatycznie wywracając oczami.
- Znając życie wywrócisz się po drodze, nie mogąc wstać. - Uniosłem jedną brew, zaciskając usta w cienką kreskę. Popatrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, po czym oświadczyła:
- I zgaduję, że i tak nie odpuścisz, póki się nie zgodzę.
Ponownie na moim pysku pojawił się szeroki uśmiech. Cieszyłem się, że w końcu zrozumiała. Niebieskowłosa oderwała się od blatu, o który już wcześniej po raz kolejny się oparła i wzięła z wieszaka kurtkę. Mebel ten wykonała ze zwyczajnej gałęzi znalezionej w lesie. Wciągnęła ręce w rękawy i popatrzyła na mnie w oczekiwaniu.
- W takim razie idziemy - oświadczyła. Podniosłem się z ziemi tak szybko, że zapominając całkowicie o herbacie, popchnąłem kubek łapą, na co ten niebezpiecznie się zachwiał, aż w końcu całkiem nie przewrócił. Podłogę zalała gorąca ciecz. Popatrzyłem na As, opuszczając uszy i ogon.
- Ups...
- Umyjesz to jak wrócimy... rozumiemy się? - zarządziła, patrząc na mnie groźnie. Pokiwałem szybko głową. - Zatem... możesz się już zmienić w człowieka. Zobaczę, w jakim stanie będziesz. Ponownie skinąłem głową i zamknąłem oczy. Czułem się teraz już dużo bardziej na siłach, dzięki czemu to nie sprawiło mi najmniejszego problemu. Kiedy otworzyłem oczy, byłem już dwu, może trzykrotnie wyższy niż poprzednio.
- Odwróć się - oznajmiła, obserwując mnie z uwagą. Podeszła bliżej. Zrobiłem co kazała, na co ta dała znak ciągnąc delikatnie za kaptur mojej ciepłej kurtki na znak, abym ją zsunął z ramion. Wykonałem polecenie.
- Gdzie podziałeś koszulkę?
Wzruszyłem ramionami. Nie miałem zielonego pojęcia. Raz była tu, raz tam, ale nigdy nie na mnie.
- Chyba nie będziesz paradować po mieście topless... - mruknęła.
- Czemu nie? - zaśmiałem się. Odwróciłem się ponownie do niej przodem, zakładając kurtkę jak należy. Posłała mi prawdziwie mordujące spojrzenie.
- No dobra, dobra... Jest w mojej jaskini.
- No ja myślę - mruknęła i już wyszła ze swojego domu. Ja podążyłem za nią, wiedząc, że ta wie, gdzie mieszkam. Sam z zainteresowaniem popatrzyłem na to, w jakim stanie jest moje ciało. O dziwo bandaże wciąż przylegały do ciała, tamując upływ krwi. Może nawet i to lepiej. To jednak nie wykluczało tego, że gdzieniegdzie widoczna była już zakrzepła krew, co sprawiało efekt człowieka, który właśnie wyszedł spod kół samochodu, bądź jak kto woli - tira.
Chwilę później stanęliśmy przed wejściem do mojej jamy. Astrid dała mi znak, abym wszedł tam sam. Jak kazała, tak zrobiłem, jeszcze po drodze ściągając kurtkę. Szybko wypatrzyłem szary i biało-niebieski T-shirt rzucony niedbale gdzieś w kąt. Zdecydowałem, że tym razem wciągnę na siebie ten szary. Poszło gładko, dzięki czemu prędko wróciłem do As. Akurat zakładałem kurtkę, kiedy ta mierząc mnie wzrokiem zapytała:
- Od jak dawna chodzisz w tych samych ciuchach?
- Nie wiem.
- Pierzesz je chociaż?
- Od czasu do czasu się zdarzy - Zaśmiałem się, na co ta pokręciła głową, dając znak, że powinienem robić to częściej. Udawałem oburzenie, jednocześnie otulając się bardziej kurtką. - Wypraszam to sobie, ale kurtkę prałem dwa tygodnie temu.
- A koszulkę? Jeansy? I te... buty? - mówiąc ostatnie słowo, popatrzyła na zniszczone obuwie bliżej nieokreślonej firmy.
- Mam prać buty? To już chyba lekka przesada.
- A co z resztą? - uniosła brew.
- Oj, no... już nie czepiaj się.
- Będę musiała cię kiedyś zaciągnąć na zakupy. Jeśli będzie taka potrzeba, zwiedzimy każde centrum handlowe w Mieście.
Na samą myśl o tym zawróciło mi się w głowie. Cały dzień ganiać po sklepach za jedną bluzką? Miałem tylko dwie i to mi wystarczało. Jeansów miałem jedną parę, tak samo jak i butów czy kurtkę, którą w szczególności lubiłem. As ruszyła na zachód, więc ja podążyłem w ślad za nią.
- Pamiętaj, żeby nie wdarło ci się zakażenie - zakpiła. Przymrużyłem oczy, jednocześnie robiąc z ust dzióbek.
- Czy ty mi coś narzucasz?
- Że się nie myjesz? Owszem - roześmiała się. Ja odruchowo zrobiłem to samo. Może i uchodziłem w jej oczach za strasznego flejtucha, jednak przyznam szczerze, że wolę być czysty, niż całkowicie brudny. To jednak nie jest w tej chwili ważne ani istotne.
Kiedy w końcu stanęliśmy w drzwiach pierwszego zakładu pogrzebowego, od razu doskoczył do nas niski, pulchny sprzedawca.
- Dzień dobry! - rzucił na powitanie. Jak na grabarza musiał być wyjątkowo pogodnym człowiekiem.
- Witam... - odpowiedziała As. To właśnie jej swoim milczeniem powierzyłem prowadzenie rozmowy - Szukam trumny. Tylko jakiejś taniej.
- Taniej trumny, panienka powiada?
Dziewczyna skinęła głową, na co jej błękitne loki podskoczyły radośnie. Obserwowałem to w skupieniu, zwalczając dziwny impuls, by ich nie dotknąć, sprawdzić czy rzeczywiście są tak miękkie i owinąć sobie wokół palca. Ciekawe jakiej odżywki stosuje. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, a następnie potruchtał do innej sali. As niechętnie podążyła za nim, więc ja postąpiłem tak samo. Wolałem nie zostawać sam na sam z rzędami ustawionych w całym pomieszczeniu trumien, do których niebawem miały być włożone ciała nieboszczyków. Zdecydowanie milej dla mnie prezentowała się wizja podziwiana loków przyjaciółki. Zatrzymaliśmy się dopiero przy jednej z większych trumien.
- Mocna, dębowa trumna w okazyjnej cenie. Posiada wiele misternych wzorów na wieku i wewnątrz wyłożona jest miękkimi poduszkami.
As oglądała ją przez chwilę, aż nie zobaczyła ceny. Oniemiała zaskoczona.
- A jest może coś w granicach... dwustu złotych?
Pączek (bo właśnie na takiego pączka mi ten facet wyglądał) wybuchnął śmiechem, a jego rumiane policzki stały się jeszcze bardziej czerwone niż dotychczas.
- Dwieście złotych? Trumny w takiej cenie dla tak rosłego męża pani nigdzie nie znajdzie.
Dopiero kiedy dziewczyna odwróciła się w moją stronę, zorientowałem się, że mowa była o mnie. Zaskoczony i mocno zdezorientowany zacząłem wpatrywać się w grabarza.
- To... nie jest mój mąż.
- Brat?
- Po części. Po prostu przyjaciel - wytłumaczyła szybko, a ja na to tylko przytaknąłem potwierdzająco głową. Pączek westchnął i popatrzył na mnie zasmucony.
- Czyli nie ma nikogo z rodziny, kto by o niego po śmierci zadbał... rozumiem - powiedział, patrząc na zakrwawiony bandaż otaczający moją szyję.
- Ale on nie umiera...
- Jak to? - facet zmarszczył brwi, już tracąc do nas cierpliwość. Mógł przecież wziąć nas za parę nastolatków, którzy przyszli do niego tylko po to, by się ponaśmiewać. Właściwie to nie dziwiłem się temu, bacząc na jego dość zabawny wygląd. Dziwiłem się, że jeszcze nie popękały mu guziki ciasno opinającej jego brzuch marynarki.
- To... dla mojej kuzynki. Wie pan, flaki i te sprawy... miała... wypadek. Trumna nie musi być duża ani ładna. Kto będzie oglądał coś, co jest głęboko pod ziemią?
Popatrzyłem w zdumieniu na dziewczynę, jednak nie komentując jej wymysłów. Co ona kombinowała? Chciała go oszukać?
- Kuzynki? Pewnie te wilki, których wycie często słychać z lasu ją rozszarpały.
- Nie, nie, nie... To nie tak. Po prostu... nie chcę o tym rozmawiać.
- W takim razie rozumiem, lecz najtańsza trumna jest w cenie dwóch tysięcy. Ile kuzyneczka miała lat?
- Osiem. Tylko... nie mam aż tylu pieniędzy. Nie mógłby pan nieco zejść z ceny? Albo sprzedać nam zwykłe deski?
- Niestety luźnych desek nie posiadam... lecz mogę sprawdzić na zapleczu.
- W porządku. Niech pan idzie - oznajmiła. Pączek odwrócił się na pięcie i odszedł. Odczekałem, aż zniknie za grubymi drzwiami zaplecza i wlazłem do trumny, krzyżując ręce tak, jak miały mumie na tych wszystkich zdjęciach. Kiedy As odwróciła się w moją stronę o mało nie dostała zawału.
- Łaaa! Jestem Tutenchamon jakiś tam! Zjem wam mózgi! - wykrzykiwałem, wywracając oczy na zewnątrz białkami.
- Wyłaź, rozumiesz! Już! - syknęła cicho - Jak wróci i cię zobaczy, już po nas!
Zaśmiałem się i wyszedłem z trumny. Już chwilę później facet wrócił, w bezradności unosząc ręce po bokach.
- Niestety zbędnych desek brak.
- A gdzie pan je kupuje? Zna pan jakiegoś taniego drwala? - dopytywała moja przyjaciółka. Ja już jednak słuchałem tylko w połowie, bo moją uwagę przykuł kolejny klient wchodzący do środka sklepu. Oglądał z uwagą wszystkie wystawione trumny, a jego długi, czarny płaszcz powiewał przy każdym kolejnym jego kroku. Zmarszczyłem brwi. Kogoś mi on przypominał, ale nie wiedziałem, kogo.
- Tak... - odpowiedział ostrożnie - Ma siedzibę dobre kilkadziesiąt kilometrów stąd.
Miał krótkie ciemne włosy, które właśnie przeczesał palcami. Zdawał się nas nie zauważać, choć staliśmy w pustej ramie drzwi prowadzącej do kolejnego pomieszczenia, a głosy niosły się po całym sklepie.
- A dojeżdża tam jakiś autobus? Pociąg? Cokolwiek? - pytała gorączkowo niebieskowłosa.
- Niestety nie.
- W takim razie... do widzenia - mruknęła. Chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła do wyjścia. Młody mężczyzna w płaszczu w końcu podniósł na nas wzrok. As pociągnęła mnie taką drogą, że przez chwilę znajdowałem się z nim w twarzą w twarz. Przez ułamek sekundy patrzyłem w jego oczy koloru ochry, a on w moje koloru niebieskiej toni. W jego spojrzeniu była dziwna zaciętość, jakby chciał mi rzucić wyzwanie na pojedynek. Wychodząc z budynku jeszcze odwróciłem głowę przez ramię, by zobaczyć jego tyczkowate ciało przyodziane w czarny płaszcz.
- Och, to znowu pan Purpura? Czym jest pan tym razem zainteresowany? - od razu doskoczył do niego Pączek, a wtedy drzwi się zatrzasnęły. Otworzyłem szerzej oczy. Niemożliwe. Tylko mi się zdaje. To tylko złudzenie. Mężczyzna w płaszczu jeszcze patrzył przez chwilę tym swoim dziwnym wzrokiem na mnie, a następnie odwrócił twarz w stronę sprzedawcy. Nie mogłem tam wrócić, gdyż poddałem się woli As i szedłem za nią, powłócząc nogami. Wciąż ciągnęła mnie za nadgarstek. Byłem w głębokim szoku. W końcu się zatrzymaliśmy, stojąc kilkanaście metrów dalej. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę.
- Co jest?
- Co...? E... nic... - mruknąłem, wciąż patrząc w jeden punkt, gdzieś za jej barkiem. Później po moim policzku spłynęła łza. Uniosła brwi zaskoczona. Takiej reakcji chyba się nie spodziewała. Szybko otarłem ją rękawem kurtki i uśmiechnąłem się lekko.
- Wszystko ok. Nic mi nie jest. Po prostu... coś mi wpadło do oka.
<Astrid? Danny i tak nie potrafi sprecyzować, o co tak naprawdę mu chodzi, więc nic nie wyjaśni.>
Uwagi: brak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz