Co się stało? To było pierwsze pytanie, które sobie zadałam, odzyskując świadomość. Leżałam na zimnej, nierównej posadce. To wiedziałam na pewno. Wciągnęłam powietrze i podświadomie poruszyłam łapami. Na nic szczególnego nie trafiłam. Mogłabym być właściwie tutaj sama. Rozchyliłam powieki, niewiele widząc wśród tego mroku i wciąż na wpół zaspana uniosłam głowę. Moje oczy zaczęły przypominać spodki, lub jak kto woli - dorodne filiżanki. Nie spodziewałam się, że około metr dalej położyła się moja kompanka.
- Gdzie ja jestem... Co się stało? - zapytałam drżącym głosem. Chłód, jaki odczuwałam dawał się we znaki. Nie lubiłam, gdy było mi zimno. Nawet bardzo. Wolałam nawet nie myśleć, ile może tutaj być stopni.
- W porąbanym świecie, który mamy uratować. Póki co to my ratujemy się przed nim. - uśmiechnęła się krzywo.
- Yui... - zaczęłam, ale szybko uznałam, że bezsensowne wymawianie jej imienia nie ma żadnego znaczenia w tym, co chciałam powiedzieć, tym bardziej, że zaczęłam sobie przypominać coraz to więcej szczegółów z tego, co już się wydarzyło. - Już pamiętam. Ale... Co ty tu robisz? Przecież się rozdzieliłyśmy. - zapytałam, jednocześnie marszcząc brwi. Coraz mniej rozumiałam z tej szalonej przygody.
- Dużo się wydarzyło od ostatniego spotkania, później Ci opowiem. - zrobiła pauzę, lecz po wzięciu głębokiego oddechu kontynuowała: - Ważniejsze: dobrze się czujesz? Po kiego tu lazłaś?
Przymrużyłam powieki. Mówiła tak, jakby była moją matką i miała jakiekolwiek prawo do dyrygowania tym, co robię, czego nie, gdzie jestem i dlaczego. Czy godnym zapytania było to, czemu przykładowo poszłam na spacer? Wydaje mi się, że nie. Ona jednak nie przyjmowała tego do wiadomości i musiała o wszystkim wiedzieć, tu i teraz.
- To miejsce wydawało się inne od wszystkich. Pomyślałam, że może być
jednym z ważnych miejsc i poszłam poszukać kamienia. Niestety
przerośnięte ptaszyska mnie zaatakowały i... - nagle doznałam olśnienia i odruchowo drgnęłam z podniecenia - Właśnie, kamień! Musimy po
niego iść!
- Gdzie niby? - westchnęła - Poza tym nawet nie wiemy, czy on tam jest!
- Musimy to sprawdzić! Niedaleko stąd, gdziekolwiek jesteśmy, powinny
znajdować się schody prowadzące na górę, z których spadłam. Tam
powinnyśmy się kierować!
- Skoro tak uważasz... Odpocznijmy najpierw, mam tego wszystkiego już
dosyć - mruknęła niezadowolona i położyła łeb na łapach. Zniesmaczona patrzyłam, jak zamyka ślepia i pogrąża się we śnie. Niech sobie mówi i myśli co chce, ale ja nie zamierzam tak długo po prostu bezczynnie czekać. Czas ucieka, a my mamy sobie... leżeć? Oj, co to, to nie! Zawsze może ktoś nas w międzyczasie zaatakować. Już wystarczy, że leżałam przez bliżej nieokreślony czas. Prawie zapomniałam o ranach, którymi miałam pokryty cały grzbiet, ale czym one są w porównaniu do tego, co zamierzałam zrobić? Doszłam do wniosku, że sama spróbuję odszukać kamień, czy ona tego chce, czy nie.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam w kierunku, z którego spomiędzy głazów prześwitywała odrobina światła. Podeszłam bliżej, pozwalając, aby jego smuga rozświetliła mi pysk. Szpara była na tyle szeroka, że zmieściłby się co jedynie mój pysk... Mój wzrok błądził po otwartej sali znajdującej się po drugiej stronie. Latały tam te przebrzydłe ptaszyska. Moje mięśnie na ich widok zesztywniały. Chyba mnie nie zauważyły. Nie przerywały swojego bezsensownego robienia kół tuż nad ziemią lub nieco wyżej, bądź bezcelowego podskakiwania po bruku. Jeden z nich, najmniejszy stał na czymś dość małym, co przypominało węgiel i stukał w to dziobem. Prychnęłam cicho, widząc coś tak głupiego. One chyba naprawdę nie miały nic w tych pustych czaszkach. Założę się, że jeśli się w nie popuka, byłoby słychać niosący się echem gong na znak, że są puste jak dzwon.
Nagle coś sobie uświadomiłam, a moje oczy się rozszerzyły. Coś, na czym ten kruk stał było czymś lśniącym. To był jeden z tych kamieni, jakich poszukiwałyśmy. Połyskiwał przy każdej kolejnej utracie równowagi ptaka. Nie był różowy. Był szarawo-czarny. Trzeci z pięciu. Nie sądziłam, że odnalezienie ich będzie aż tak proste... No dobrze, odnalezienie, a posiadanie to dwa różne pojęcia o innym znaczeniu.
Jak by to zdobyć bez większego wysiłku i narażania się na kolejny atak? - rozmyślałam, siadając nieco bardziej z boku, by zmniejszyć szansę dostrzeżenia. Przez cały czas w zamyśleniu wpatrywałam się w ową smugę światła. Wiedziałam, że rozwiązanie nie nadejdzie w przeciągu kilku chwil, dlatego z góry nastawiłam się na nieco dłuższy wysiłek psychiczny. Byłam uczona w wilczej szkole logiki i byłam z niej całkiem niezła. Przynajmniej lepsza od niektórych półmózgów. W takim razie dlaczego nie mogę dojść do czegoś, co zdawałoby się być tak proste? Wstałam i zaczęłam niecierpliwie krążyć wokół skromniej jamy, w której się znajdowałyśmy. Zupełnie jak te kruki. Właściwie to co one robiły? I dlaczego? Może to był jakiś rytuał? Przystanęłam tuż przy szparze i po raz kolejny wróciłam do przyglądaniu się ich dziwacznego zachowania. Wciąż robiły to, co robiły poprzednio... Dopiero teraz zaczęłam dostrzegać pewnego rodzaju rytm, zupełnie jak w zegarku - jeden trybik, a w tym przypadku ptak, kręcił się w jedną stronę, a drugi w przeciwną. Jeśli zakłóci się pracę jednego, reszty również. Rzucę w niego kamieniem - przeszło mi przez myśl, lecz wiedziałam, że to raczej zwróci ich uwagę na mnie, niż całkowicie rozstroi. Były stadem, działały jak jeden organizm. Myślały praktycznie tak samo, czyli niemalże wcale.
Zmrużyłam oczy. Musiał być jakiś sposób, aby odwrócić ich uwagę... Tylko jaki? Popatrzyłam na czarny bandaż, którym byłam owinięta, kiedy się obudziłam. Yui musiała mi go założyć, kiedy byłam nieprzytomna. Wtedy wpadłam na pewien pomysł. Szybko zaczęłam odwijać jeden z nich, tamujący krwawienie w jednej z łap, na której odczuwałam najmniejszy ból. Moim oczom ukazała się parszywa rana, która już zaczęła ropieć, ale starałam się to zignorować. Inni tracą kończyny, a to tylko zadrapanie. Wyjątkowo obrzydliwe zadrapanie. Chyba wolałabym nie myśleć, w jakim stanie są te pozostałe, które wciąż pulsowały gorącem. Pochwyciłam w pysk jedną powyginaną gałąź i zaczęłam owijać materiałem. Miałam nadzieję, że uda mi się go podpalić. Gdy skończyłam, przyjrzałam się swojemu dziełu. Gałąź była owinięta tylko na czubkach, tak, że materiał przeplatał się między kolejnymi odłamami martwego krzewu. Wyglądało to dość chaotycznie i właściwie o to w tym chodziło. Tylko... skąd ja wezmę ogień?
No nie powiem, mój pomysł był niezwykle beznadziejny. Usiadłam, tracąc już ostatki wiary w to, że mi się uda. Zawsze mogłam przecież się tam przepchnąć, szybko zabrać kamień i wrócić. Tylko, że z tym "szybko" byłby problem, bo nie jestem sprinterką. Ba! Strasznie się ślimaczę i zawsze jestem na końcu. Nie zdążyłabym przed zadaniem śmiertelnego ciosu. Musiałam wymyślić co innego. Tylko co?
Mijały minuty, a ja to chodziłam, to siadałam, to patrzyłam na Yui. Może ona by coś wymyśliła...? Nie, przecież nie warto jej budzić. Mój wzrok podążył ku szparze. Zdenerwowana uderzyłam łapą o kamień, a moje długie pazury zaorały twarde podłoże, wydając bardzo nieprzyjemny dla uszu dźwięk. Skuliłam się, przymykając oczy i zaobserwowałam coś, czego się raczej nie spodziewałam. Kamień był o ile się nie mylę krzemieniem, więc w ten sposób wskrzesiłam iskrę, która teraz zapaliła wątłą gałązkę. Nieśmiały płomyk tańczył tak, jakby zaraz miał zgasnąć, jednak w chwili, kiedy zetknął się z bandażem, buchnął ogniem. Nie pomyślałabym, że byłam owinięta czymś, co najwidoczniej jest łatwopalne... szeroko otwartymi oczami obserwowałam ognisko, lecz po chwili się ocknęłam, gdyż znajdował się niebezpiecznie blisko mojej towarzyszki. Automatycznie pochwyciłam wciąż chłodną od wszechobecnego zimna końcówkę gałęzi i wyrzuciłam przez "okienko". Tak jak sądziłam, ptaki popadły w popłoch. Ogień chyba był tutaj rzeczą rzadko spotykaną.
Kiedy wrzaski kruków się oddaliły, podeszłam bliżej, chcąc się upewnić, czy aby na pewno teren jest czysty. Tak jak sądziłam - prócz kamienia i kilkuset ptasich kup nie było tam nic. Wciągnęłam powietrze na tyle, ile tylko zdołam i zaczęłam się przeciskać między głazami. Wydostałam się z kilkoma otarciami i zabrudzeniami, ale to był obecnie mój najmniejszy problem. Szybko chwyciłam kamień i na nowo zaczęłam się przeciskać. Niestety w tę stronę było dużo ciężej. Skończyłam z licznie poobdzieraną skórą i wyrwanym futrem, ale liczyło się to, że nie było to groźne dla mojego życia lub zdrowia. Popatrzyłam na Yui. Drgnęła tylko, czując nagłe pieczenie, ale chyba nie zorientowała się, że ból był rzeczywisty. Na szczęście się nie ocknęła.
Delikatnie położyłam kamień na ziemi i go dotknęłam. Nic. Wciąż był tak samo zimny i szary. Czyżbym się pomyliła? Nieee, na pewno nie. Wyglądał dokładnie tak samo, jak pozostałe - wyszlifowany kamień szlachetny z kanciatymi bokami. Poirytowana sprawdzałam go pod każdym możliwym kątem, lecz bez skutku. Żadna wizja się nie pojawiła. A może trzeba je odnajdywać w odpowiedniej kolejności? To też jest jakiś pomysł. Włożyłam go za rąbek jednego z bandaży i położyłam się obok Yui, lecz nie zasnęłam.
***
Moje oczy same się przymykały, choć i tak wiedziałam, że nie znuży mnie sen, kiedy usłyszałam głośne burknięcie. W pierwszej chwili pomyślałam, że to kolejny wymyślny stwór, który jakimś cudem jest w pobliżu, więc nastawiłam uszy i uważnie obserwowałam okolicę. Zdawało się być spokojnie.
- Słuchaj, Pestka... - niespodziewanie odezwała się moja towarzyszka. Zwróciłam w jej kierunku głowę.
- No?
- Ile my tu już siedzimy? I ile już nie jadłyśmy ani nie piłyśmy? Czy
tu nas obowiązują te same prawa co w naszym wymiarze? Czuję się, jakbym
siedziała tu wieki...
Uśmiechnęłam się krzywo, uświadomiwszy sobie, że owe burknięcie wydał jej brzuch. Musiała być naprawdę głodna. Wstałam.
- Tego nie wiem. Wiem jednak jedno: jeśli się ruszysz i pójdziemy
szukać tego przebrzydłego kamienia, to szybciej się stąd wydostaniemy,
więc chodź już! - oznajmiłam stanowczo i po raz kolejny przepchnęłam się między głazami. Słyszałam, jak Yui drepcze tuż za mną, więc uznałam, że nie warto się przejmować tym, że ją zgubię. Ja w sumie mogłam to zrobić jako pierwsza. Kruki wciąż nie powróciły. Najwyraźniej bardzo wystraszyły się mojej gałęzi, z której zostały już tylko zwęglone, powykręcane odnogi, rzucone gdzieś w kąt. Niby takie odważne, ale i za razem tchórze. Skąd ja to znam... Obecnie już nie ma prawdziwych basiorów, zostały tylko baby sądzące, że są lepsze od reszty gatunku.
Stanęłyśmy przy kruszących się już schodach. Były tak samo wybrakowane jak te, prowadzące na sam szczyt. Zadarłam głowę ku górze. Niebo świtało kilkaset metrów nad naszymi głowami, tu prawie wszystko było pogrążone w mroku. Ponownie popatrzyłam na schody. Jak ja nie cierpię wspinaczki. Weszłam na pierwszy stopień, później drugi i trzeci, piąty i dziesiąty... Nie słysząc nic prócz mojego sapania, odwróciłam się. Yui wciąż stała w miejscu.
- A ty co? Nie idziesz? - zapytałam, na nowo rozzłoszczona. Wadera się zawahała.
- Znam pewien sposób, jak tam wejść szybciej.
- Jak? Wezwać te ptaszyska, by nas zabrały? - zadrwiłam.
- Można spróbować - odparła. Westchnęłam dramatycznie, o mało nie spadając ze stopnia.
- I ty sądzisz, że nas posłuchają? Z kim ja pracuję? - prychnęłam.
- Ze mną... i uważam, że to wcale nie tak głupi pomysł.
- Masz rację... to WYBITNIE głupi pomysł - mówiąc to odwróciłam się w przeciwną stronę i ponownie zaczęłam wchodzić na górę.
- Mówię poważnie... mam żywioł mroku, a one najwyraźniej mogą być z niej stworzone.
Myślałam, że zaraz wybuchnę, ale ostatkiem sił zdobyłam się na spokój, choć mój głos wyraźnie drżał, nie tylko ze złości, ale i również ze zmęczenia:
- Rób sobie co chcesz, ale jeśli cię zabiją, będzie to tylko twoja wina.
- No dobra - powiedziała melodyjnie, po czym zaczęła naśladować wrzaski wydawane przez kruki. Wywróciłam oczami, wchodząc na jeśli się nie mylę już pięćdziesiąty stopień. Robiła z siebie idiotkę, nic więcej. Po chwili, ku mojemu ogromnemu zdumieniu, odpowiedział jej wrzask zbliżających się kruków. Znieruchomiałam. Usłyszały ją...? Z szeroko otwartymi oczyma odwróciłam się w jej kierunku, by zobaczyć, że ta wielce zadowolona uśmiechała się pod moim adresem. Niespodziewanie czarna chmara wleciała górnym otworem do środka i całkowicie niedelikatnie chwyciła moje futro i kończyny i pociągnęła w górę. Krzyknęłam przerażona, modląc się w duchu, aby kamień przy którymś akrobatycznym obrocie nie wysunął się z "kieszonki" i ponownie spadł na sam dół.
Na szczęście moje modły zostały wysłuchane i prócz poturbowania zostałam odstawiona (a raczej rzucona) na kamień, będący najwyższym pałacem twierdzy. Yui postawiły tuż obok zachowując wszelkie możliwe środki ostrożności, kiedy to ja leżałam obolała na podłożu. Zdrętwiała i posiniaczona dźwignęłam się na łapy. Pysk mojej towarzyszki wyrażał mieszane odczucia. Patrzyła na coś pustym spojrzeniem, co najwidoczniej znajdowało się kilka lub kilkanaście metrów za mną. Powoli, licząc na to, że będzie to jakiś kolejny mutant, odwróciłam się za siebie. Błąd. To było coś dużo gorszego. To znowu ta różowa wadera, z wyższością patrząc na mnie i Yui, machając lekko skrzydłami. Nie dotykała łapami ziemi. Ciekawe co by było, gdyby je straciła... Pewnie byłby krzyk i płacz.
- Witajcie ponownie... - powiedziała, uśmiechając się troskliwie, jednak napięte mięśnie Yui wskazywały na to, że zobaczyła to samo, co ja. W jej oczach płonął ogień. Była wściekła, ale jako "jedyny pozytywny charakter" w tej historii musiała być całkowicie opanowana, miła i jednym słowem - dobra.
- Odnalazłyście omyłkowo nie ten kamień, co trzeba...
- Jaki znowu kamień? - weszłam jej w słowo, utrzymując bojowy ton głosu.
- Miał szaro-czarną barwę... Może was zniszczyć, jeśli się go nie pozbędziecie - powiedziała ze smutkiem. Moje serce zabiło mocniej. Wciąż czułam jego niewymiarowy kształt na skórze.
- Znalazłyśmy tylko dwa cukroworóżowe - broniła naszego honoru Yui. Nie miała nawet pojęcia, że ja miałam ten kamień i to w dodatku przy sobie.
- A jednak ten, o którym mówię, zniknął...
- Ale my o niczym nie wiemy - kontynuowała, nie zmieniając zdania. Skrzydlata zaczęła się wahać. W jej oczach czaiła się za równo niepewność, jak i odrobina ulgi. Nie ufała nam, tak samo jak my jej... Ten kamień musiał być tym ostatnim, możliwe, że nawet szóstym, o którym nie miałyśmy nigdy wiedzieć, mówiącym o najmroczniejszej tajemnicy tej krainy, a ona nie chciała nam tego wyjawiać. Po prostu zniknęła, nie żegnając się nawet. Popatrzyłam na Yui. Ona wciąż patrzyła w miejsce, gdzie przed chwilą stała.
- Jak myślisz? O co jej chodziło? - zapytała po chwili.
- Być może ten kamień wcale nie jest taki niebezpieczny, tylko skrywa coś, czego nie mamy się dowiedzieć.
- Tak sądzisz?
- Tak - odparłam, ruszając się z miejsca - Teraz poszukajmy kolejnego ślicznego, cudownego i przewspaniałego głaza miłości i przyjaźni.
Yui wybuchnęła śmiechem, kierując się w przeciwną stronę. Mijały minuty, a my w milczeniu poszukiwałyśmy migoczącej plamki. Prócz tego całego kamieniołomu nie było tam nic. Stanęłam na skraju podłogi, z której przez dziurę w ścianie można było wyjrzeć na całą okolicę. Wadera stanęła tuż obok mnie, również podziwiając widoki. Nie były one szczególnie fascynujące - lasy i pola, z których nie zostało prawie nic, prócz czarnego, wymarłego terenu, zakażone rzeki i jeziora, wiecznie zachmurzone niebo, przez które nie można było się nawet zorientować, czy mamy dzień, czy też noc.
- Wygląda na to, że będziemy musiały poszukać gdzie indziej - oświadczyłam po chwili.
<Yui?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz