Podniosłam gwałtownie głowę z biurka. Przede mną stał jakże szczęśliwy podinspektor, marszcząc groźnie brwi.
- Czy nie kazałem Ci pojechać na patrol? - warknął. - Jak tak dalej pójdzie, zdegraduję cię, albo nawet wylecisz z pracy, kochanieńka.
Jęknęłam.
- Psze podinspektora, prosiłam o nocną zmianę - ziewnęłam przeciągle. - W ciągu dnia nie potrafię robić nic.
Na to mój szef się naburmuszył i wycelował we mnie swój kościsty palec wskazujący.
- Jeśli nie potrafisz, to poszła stąd - wycedził. - A może jednak coś umiesz?
Podinspektor to była jedyna osoba, jakiej się bałam i czułam wobec niej respekt. Aż żal mówić, że bałam się głównie... jego chudego palucha i szczurzej twarzy. Z tego powodu moja odpowiedź była taka, a nie inna:
- Umiem, umiem. Już lecę. - znów ziewnęłam.
- No ja myślę. - pokręcił głową mężczyzna i odszedł od mojego biurka.
***
- Emm... - usiłowałam się skoncentrować. - Madnat... Ekhem, mandat... Nno, sto złotych. Za wykro... Przekroczenie prędkości... O... Ile?
- Piętnaście kilometrów na godzinę. - odpowiedział mi grzecznie kierowca srebrnego fiata. Patrzył na mnie ze zrozumieniem i kiwał głową.
- Tak. Oczywiście. Proszę bardzo, mandat. - podałam mężczyźnie papierek, na którym nagryzmoliłam kwotę mandatu i takie tego typu rzeczy.
Kierowca podał mi banknot stuzłotowy, pożegnał się i odjechał z piskiem opon. Nieładnie, pomyślałam. Nie można tak robić przy policjantce.
- Jeszcze tylko trzy godziny. - próbuję siebie samą pocieszyć, ze słabym skutkiem. Całe szczęście za chwilę zachodzi słońce, wtedy "rozwinę skrzydła".
Stoję na pustej dróżce, po której regularnie przechadza się jakieś dziki zwierz, często członkowie Watahy Magicznych Wilków, czasem nawet Alfy - aż trudno mi uwierzyć, że jedna z nich jest sprzątaczką, a druga pracowniczką huty szkła. Kiiyuko biega po różnych domach z mopem i ścierką, a ja po ulicy z lizakiem i urządzeniem do pomiaru prędkości. Nawet zawód policjanta i sprzątaczki może być podobnie męczący.
***
Jest godzina dwudziesta trzecia, a ja siedzę na komisariacie i z ożywieniem wypełniam papiery dotyczące zatrzymania przeze mnie pijanego kierowcy jadącego z prędkością dwustu kilometrów na godzinę. Na wiejskiej dróżce!
Otrzeźwiały mężczyzna siedział przede mną i wsłuchiwał się w złośliwe uwagi, jakie mu rzucałam. Żułam w skupieniu wykałaczkę i potrząsałam energicznie moją krótką czupryną. Po co? Bóg jeden wie!
- Pani sierżant... - zaczął nieśmiało winowajca.
- Słucham? - warknęłam.
- Bo... No... - jąkał się facet. Zaczęłam mieć wątpliwości, czy naprawdę otrzeźwiał.
- BO CO? - ryknęłam tak głośno, że aż mu włosy dęba stanęły.
- No bo to nie ja... Się upiłem. - wydusił z siebie mężczyzna.
- A co? Ktoś ci do gardła wlał alkohol i siłą zaciągnął do auta?
Ku mojemu zdziwieniu ten inteligent inaczej pokiwał głową. Załamałam się, jak zawsze, kiedy mój sarkazm przestaje być sarkastyczny.
- No dobra. To musimy trochę pogadać.
***
Następnego dnia podinspektor dał mi urlop. Pogratulował rozwiązania sprawy pijanego kierowcy, która jako, że trwała do wschodu słońca (wtedy tracę energię) wyczerpała mnie całkowicie.
Dziękować bogu, że szefowie też mają uczucia.
Uwagi: Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz