Tak, tamta wadera dołączyła do watahy. Jednak na całe szczęście nie
zatruła mnie tym jadem, który ma w kłach. Nie byłbym wesoły wyglądając
jak wysuszona ziemia. Miałem, chociaż szczęście, że na mnie nie napadła,
bo źle bym skończył. Gdybym nie powiedział, gdzie jest tamta wadera,
nie byłoby za dobrze.
Westchnąłem cicho i podreptałem nad małą rzekę w lesie. Napiłem się
trochę. W zasadzie to nie jadłem nic prawie dwa dni, więc najedzony to
ja nie byłem. Z nadzieją, że pod moją nieobecność nie wydarzy się coś
niebezpiecznego pobiegłem szukać celu polowania. Tylko nie mogłem za nic
znaleźć jakiegokolwiek nadającego się do zjedzenia zwierzęcia. Nic
wokół nie było, pustka. Stanąłem i zacząłem zastanawiać się, co pocznę,
kiedy usłyszałem wołanie jakiegoś jelenia. Pewnie wzywał stado.
Skoczyłem i zacząłem biec.
Nie dzieliło mnie dużo od celu, ale jednak chwilę musiałem tak biec.
Myślałem wtedy jedynie o jednym – złapaniu tego jelenia. Już za chwilę
czając się w krzakach zobaczyłem go. Był to ogromny samiec, skubiący
trawę. Już miałem się na niego rzucić, ale ktoś mnie wyprzedził i go
zabił, jednym ugryzieniem.
Tak, mogłem tylko stać i patrzyć, jak ktoś pokonuje mój cel i zjada mi obiad. Nie był to nikt mi nieznany, bo była to...
- Vanderus! – krzyknąłem widząc waderę.
Uśmiechnęła się i na złość mi zaczęła jeść jelenia. Stałem tak bez
ruchu, ale za chwile po prostu zacząłem iść. Musiałem znaleźć inne
jedzenie. Zobaczyłem zająca i na niego zapolowałem. Musiałem zadowolić
się takim małym obiadem, ale ważne, że coś jest.
Zjadłem go i wróciłem do patrolowania. Zapowiadał się długi i nudny dzień...
<Vanderus? Wybacz, że tyle to trwało ale weny to ja nie mam :/>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz