Listopad 2021
Po raz pierwszy od dawna, zza chmur wyłoniło się słońce. Lśniący dysk był coraz bliżej horyzontu, więc z czasem duża część jego promieni zawitała do środka jaskini, w której siedziałem. Gdyby nie falujące na wietrze futro, zapewne wyglądałbym jak posąg. Wpatrywałem się bez przekonania w Bransoletkę Życzeń. Kiedy światło sięgnęło moich łap, zdałem sobie sprawę, że nie mam już za wiele czasu na podjęcie decyzji. Nawet po tych długich godzinach rozmyślania i planowania, nadal wahałem się. Nadal nie wiedziałem, czy faktycznie stąd wyjdę i pójdę do jaskini Lind. Szczególnie zniechęcała mnie świadomość, iż nie wiem co wadera zrobiła z nowo zdobytym Naszyjnik Nieśmiertelności, czy w ogóle trzyma go u siebie. Wówczas to wszystko będzie próżnym trudem; straconym czasem, zbędnym narażaniem zdrowia i reputacji.
Wtem w mojej głowie zawitała myśl, że nie muszę dokonywać kradzieży akurat dzisiaj; w końcu jutro też jest dzień. Po chwili zrozumiałem jednak, że okłamuję samego siebie. To może być ostatnia szansa. Pogoda nadal pogarsza się w zastraszającym tempie. Szczeniętom i słabszym wilkom nakazano pozostawać w norach. Ja sam nie należę do najpotężniejszych w stadzie. Tak więc jutro, pojutrze zagrożenie wynikające z wychodzenia na zewnątrz może się okazać dla mnie zbyt wielkie. Położyłem łapę na Bransoletce Życzeń. Zacząłem zadawać sobie pytanie, czy w ogóle potrzebuję tego medalionu. Przecież dotychczas radziłem sobie bez niego. Dotychczas... Nie wiem, co będzie dalej, z czym jeszcze przyjdzie mi się zmierzyć. Lepiej mieć taki przedmiot. To nie ulega wątpliwości.
Spojrzałem na słońce. Warta Lind zacznie się za niecałą godzinę. Teraz albo nigdy. Mogę zaryzykować albo dalej tkwić tutaj, a później nienawidzić siebie za to, że nie skorzystałem z okazji. Wbiłem pazury w ziemię i przysunąłem bransoletkę bliżej siebie. Wybrałem. Wypowiedziałem w myślach treść swojego życzenia: "Chciałbym stać się niewidzialny od teraz, aż do wschodu słońca". Nigdy nie należałem do wilków posiadających tę zdolność, więc oczekiwałem, że coś poczuję, znikając. Wyglądało to jednak zupełnie odwrotnie. Z początku zacząłem myśleć, iż Bransoletka Życzeń nie zadziałała. Skierowałem oczy w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu leżała. Nie dostrzegłem ani magicznego przedmiotu, ani własnych łap. Spojrzałem na ścianę jaskini. Moja sylwetka przestała rzucać na nią cień. Dokładnie tak powinno być. Powoli wstałem i skierowałem kroki ku wyjściu. Na odchodnym upewniłem się, że szalik, który znalazłem pod Miastem, leży tam, gdzie wcześniej. Kiedy już zdobędę Medalion Nieśmiertelności, będę go ukrywał właśnie pod tym kawałkiem materiału. Od kilku dni przyzwyczajałem inne wilki, a przede wszystkim Lind, do widywania mnie w nim. Gdybym nagle zaczął przykrywać czymś szyję zaraz po tajemniczej kradzieży cennego, magicznego wisiorka, automatycznie stałbym się głównym podejrzanym.
Ruszyłem zdecydowanym krokiem w stronę lokum białej wadery. Niby czułem, gdzie są moje kończyny, a jednak potykałem się o każdy kamień na szlaku. Silny wiatr także nie ułatwiał wędrówki. Sypał w oczy tony okruchów skalnych, nieraz próbował mnie zrzucić ze stromej półki skalnej. Dbał także, by nie było mi czasem zbyt ciepło, nawet pomimo grubego futra. Szczękałem zębami, z trudem łapałem równowagę i coraz mniej miałem ochotę iść dalej. Wkrótce napotkałem na swojej drodze Premure'a. Przystanąłem. Basior odwrócił pysk w moją stronę. Czekałem, aż znów zacznie ględzić o zakładzie, po którego przegraniu jestem mu winien Złoty Księżyc, jednak basior milczał. Wyglądał, jakby patrzył na coś za mną. Otworzyłem pysk, ale w ostatniej chwili zreflektowałem, że przecież jestem niewidzialny. O mało nie pozwoliłem, by pokierowały mną odruchy, nakazujące nawiązywać rozmowę przy każdym spotkaniu sam na sam z innym członkiem stada. Przylegając do kamiennej ściany, ostrożnie wyminąłem zajętego własnymi myślami samca. Całe szczęście, że wiatr dął na tyle głośno, by zagłuszyć moje kroki.
Wreszcie dotarłem przed lokum Lind. Miałem jeszcze około pół godziny. Po upłynięciu tego czasu, wadera powinna się obudzić. Ta konkretna strażniczka terenów miała w zwyczaju przesypiać całe popołudnie i wstawać dopiero o zachodzie słońca - na swoją wartę. Zajrzałem niepewnie do jaskini. Natychmiast wypatrzyłem jasne futro samicy. Leżała na boku, odwrócona w moją stronę. Gęsta czupryna zasłaniała jej oczy i część pyszczka. Spokojny oddech sugerował, że śpi, ale wolałem się upewnić. Delikatnie odgarnąłem tęczową grzywkę Lind i z ulgą spostrzegłem, iż nie podnosi powiek. Cofnąłem łapę i rozejrzałem się po całkiem obszernym (przynajmniej w porównaniu z moją jaskinią) wnętrzu. Postawiłem kilka kroków w stronę pozostawionej nieopodal torby. Wtem przystanąłem, przypomniawszy sobie o towarzyszu wadery. Zacząłem szybko omiatać wzrokiem każdy kąt nory, jednak sylwetki Odmieńca nie odnalazłem. Wygląda na to, że nadal sprzyjają mi wszystkie okoliczności. Oby tylko ta dobra passa nie skończyła się zbyt szybko - pomyślałem.
Podszedłem do manatków białej samicy. Zdawałem sobie sprawę z jej bardzo wyczulonego słuchu, jednak dokarmianie Tantibusów odwiedzających jej jaskinię nauczyło mnie, iż ta wadera ma wyjątkowo mocny sen. Gdyby nie to, nie mogłaby spać pomimo odgłosów zawieruchy z zewnątrz. Dopóki nie narobię nadzwyczajnego hałasu, jestem bezpieczny.
Podniosłem klapę torby i zajrzałem do środka. Kolekcja magicznych przedmiotów zgromadzonych przez Lind okazała się być naprawdę imponująca. Pierścień Niezgody, Proszek Omylności i wiele, wiele więcej... Każdy z nich mógłby mi się bardzo przydać. Szkoda, że nie mógłbym zabrać od razu wszystkiego. To by było przecież szaleństwem. Chociaż... Nie, to zdecydowanie zły pomysł. Ignorując z całych sił te myśli, zacząłem szukać pośród dobytku wilczycy Medalionu Nieśmiertelności, po który tutaj przyszedłem. Wreszcie odnalazłem swój cel. Złapałem go w zęby i natychmiast spróbowałem wyciągnąć ze skórzanego worka. Niestety, nie zauważyłem, że łańcuszek wisiorka zaplątał się z tym od Błękitnego Oka, a także Medalionu Upływającego Czasu. Jakby tego było mało, zapięcie jednego z nich zahaczyło jeszcze o Lampkę Motyla. Tak więc, wykonując zamaszysty ruch głową, poderwałem z ziemi całą torbę. Większość jej zawartości rozsypała się po jaskini. Oprócz magicznych przedmiotów, skalne podłoże przykryły także drogie kamienie znad Wodospadu. Jednakże, najgorsze z tego wszystkiego były Srebrne Gwiazdki i Złote Księżyce. Dzwonienie metalu przez kilkanaście sekund rozchodziło się echem po jaskini. Zastygłem, trzymając w pysku plątaninę medalionów. Byłem przekonany, że to koniec. Gdybym potrafił odczuwać strach, zapewne sparaliżowałoby mnie doszczętnie. Spojrzałem w stronę posłania, na którym leżała bezwładnie wilczyca. Odczekałem chwilę. Nie poruszyła się.
Opuściłem głowę i ostrożnie odłożyłem Medalion Nieśmiertelności na ziemię. Jest jeszcze szansa na powodzenie, ale najpierw muszę posprzątać ten bałagan. Wpadka sprzed minuty sprawiła, że mimowolnie starałem się działać znacznie ciszej, niż dotychczas. Zacząłem od zebrania Złotych Księżyców i Srebrnych Gwiazdek z powrotem do sakiewki. W moim odczuciu trwało zbyt długo. Następnie zająłem się rozrzuconymi dookoła drogimi kamieniami. Bez problemu mogłem podnosić kilka na raz, więc z nimi poszło mi znacznie szybciej. Później odkładałem na miejsce wszystkie magiczne przedmioty, poza tymi, które będę musiał odwiązać od właściwego celu mojej wizyty tutaj. Kończąc zbieranie dobytku Lind znalazłem jeszcze jeden naprawdę wyjątkowy naszyjnik - Medalion Śmierci. Z początku ruszyłem z nim w stronę torby, tak jak ze wszystkimi pozostałymi rzeczami, lecz kiedy miałem go wypuścić z pyska, zawahałem się. Stwierdziłem, że to także może się okazać niezwykle przydatne w kryzysowej sytuacji. Po kilku minutach rozmyślenia nad argumentami za i przeciw, podjąłem decyzję o wyniesieniu stąd nie jednego, a dwóch medalionów.
Wróciłem do odłożonych na bok wisiorków. Wbrew pozorom, supły nie były ani zbyt ciasne, ani skomplikowane. Szybko uprałem się z tym problemem, który bądź co bądź naraził mnie na porażkę. Kiedy już ostatecznie rozdzieliłem trzy naszyjniki, nagle moich uszu dobiegł charakterystyczny głos Odmieńca noszącego imię Ting.
- Pierzasta! Pierzasta! Zaraz zaśpisz na wartę! - ryknął towarzysz wilczycy, wpadając do jaskini.
Poderwałem się na równe łapy i kopnąłem Medalion Nieśmiertelności w głąb nory, jak najdalej od posłania. Instynkt mówił mi, że już za późno, by lepiej ukryć to, co chcę ukraść. Lind podniosła się z posłania.
- Spokojnie, nie śpię przecież - mruknęła, ziewając szeroko.
- Nie śpisz, bo w porę wróciłem - odparł jej towarzysz.
- Aham... - pokiwała głową wilczyca, przeciągając się. - Doceniam twoją troskę o mnie.
Zacząłem wycofywać się na koniec jamy. Być może nie byłem dostatecznie cicho, ponieważ biała wadera podniosła uszy i zerknęła na krótką chwilę w moją stronę.
Uwagi: Zapis słowa Słońce (słońce) jest zależny od tego, czy piszesz o tej gwieździe z astronomicznego punktu widzenia. Z kontekstu wynika, że Crane miał na myśli coś nam znacznie bliższego, zwykłe słońce, które grzeje nas swoimi promieniami, wchodzi i zachodzi, więc powinno być to zapisane z małej litery. Przed albo nie stawiamy przecinka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz