Wrzesień 2020 r.
Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp – czy raczej łap – do głów. Analizowała każdy detal. Ostatecznie chyba uznała moją sztuczkę za autentyk. Wciąż jednak nie była zbyt przyjaźnie nastawiona.
– Co ty tutaj robisz, hę?
– Z-zwiedzam – odpowiedziałem, tym razem wstając z siadu i odsuwając się o kilka kroków. Czułem, jak moje wilcze ciało intuicyjnie reaguje na lęk: zacząłem się kulić. Ta samica mnie przerażała. Im dłużej stała nieopodal mnie, tym więcej detali, choćby mięśni, widziałem. Sprawiała wrażenie silniejszej ode mnie i zdecydowanie bezwzględniejszej. Ja nie byłbym w stanie zabić żadnej w pełni świadomej istoty, ona pewnie nie miałaby żadnych skrupułów...
– Nie powinno cię tu być – warknęła. Zrobiłem jeszcze jeden krok w tył.
– D-dlaczego? – wydukałem. Dopiero zwróciłem uwagę na trzęsący się głos. Dodatkowo ulizane przez deszcz futro powinno potęgować żałosny efekt. Niemal sobie współczułem.
– Jesteś na terenie Watahy Magicznych Wilków. Lepiej by Suzanna nie dowiedziała się o twojej obecności – oznajmiła lodowatym tonem. Nieznacznie uniosła podbródek. Miałem wrażenie, że patrzy na mnie z nienawiścią, może obrzydzeniem.
– W takim razie wrócę i nie będę tutaj przechodził... – Wymamrotałem, chyląc jeszcze bardziej głowy. Nie przestawałem na nią patrzeć, oczekując na jakąkolwiek reakcję. Wciąż miałem cichą nadzieję, że pozwoli mi tu zostać.
– Tylko żartowałam – Oznajmiła po chwili milczenia, nadal patrząc na mnie tym bezwzględnym wzrokiem. Wypuściłem powietrze, ale nadal coś mi nie dawało spokoju:
– Z czym żartowałaś?
– Z Suzanną – bąknęła i obróciła się do mnie tyłem. Zamiotła mokrym ogonem równie mokrą ziemię i zaczęła iść przed siebie, zapewne albo załatwiać swoje sprawy, albo schronić się pod jakimś drzewem, jaskini, czy gdzie tam jeszcze wilki by się mogły chować...
– Czyli mogę tutaj zostać?! – krzyknąłem, wciąż nie będąc zorientowanym do końca w tej wyjątkowo nieszczęsnej sytuacji. Dopiero wtedy moja poza nieco się rozluźniła. Już nie byłem zbitym wilczkiem.
– Tak, zostawaj sobie na ile chcesz, lecz nie ręczę za to, co inni z tobą zrobią.
Ta wiadomość trochę mnie przygnębiła. Czyli lepiej jakbym się stąd wynosił...? Niespodziewanie dokończyła moją myśl, przekrzykując nadal bębniący o liście drzew deszcz:
– Dlatego lepiej byś trzymał się kogoś z tych stron!
Obróciła w moją stronę głowę. Jej oczy zdawały się złowieszczo świecić nawet w ciemnościach. Może ona nie była aż taka zła? Nigdy nie wiadomo kim jest ta cała Suzanna i jakie ma podejście do nowych... Podobnie sprawa się ma z całą resztą stada. Nie brzmiało to obiecująco, a ja miałem dalej do domu niż do prawdopodobnego schronu.
– Mógłbym iść z tobą? – zapytałem z nikłą nadzieją.
– Jeżeli chcesz – odrzekła obojętnie, wciąż idąc leniwie przed siebie. Poderwałem się z miejsca i do niej podbiegłem. Nie wyglądała jednak na skorą do rozmowy, toteż milczeliśmy. Postanowiłem wsłuchiwać się w deszcz. Czasem to on przynosił najlepszą inspirację.
Niekiedy zdarzało się, że zasłuchany potykałem się o jakiś korzeń, którego nie zauważyłem. Yuki komentowała to cichym prychnięciem lub zwyczajnie ignorowała.
– Tak w ogóle, dokąd właściwie idziemy? – zapytałem, gdy już ułożyłem w głowie do końca nową piosenkę. Byłem pewien, że ją zapamiętam. Spiszę ją zaraz po powrocie do domu...
– Do mojej jaskini – odparła wciąż tym zimnym i nieprzyjemnym tonem. Przełknąłem ślinę. Raz się żyje.
– Nie przeszkadzałoby ci gdybym poszedł razem z tobą?
– Rób co chcesz – rzekła po raz kolejny równie obojętnie. Jeszcze chwilę przyglądałem się jej badawczo, a później, potyknąwszy się o kolejny kamyk, skupiłem się na drodze.
Jak się okazało, wieloma leśnymi ścieżkami płynęły cienkie strumyki wody. Miałem także wrażenie, że wchodzimy coraz wyżej i wyżej... Z czasem okazało się, że rzeczywiście mam rację, bo strumyki przybierały na sile, a nasza wspinaczka robiła się coraz trudniejsza i bardziej niebezpieczna. Waderze szło to znacznie lepiej. Zazdrościłem jej kondycji. Sprawnie przeskakiwała z kamienia na kamień, a mnie łapy się non stop ślizgały.
Z czasem drzewa nad nami zaczęły się przerzedzać, aż w końcu całkiem nie zniknęły. Wtedy ujrzałem szczyt jakiejś góry. Jak to możliwe, że mieszkając w Mieście nigdy jej nie dostrzegłem? Może to jakieś czary...? Właściwie, to miałoby sens... Chwila, to stado zostało nazwane Watahą Magicznych Wilków. Czy to by oznaczało, że nie jestem jedyny łączący wilkołactwo z czarami? Przelotnie zerknąłem na dzwoniący cicho medalion samicy. Może on również miał jakieś zdolności?
Ostatecznie wadera zatrzymała się przed jedną ze szczelin w skale. Bez problemu weszła do środka. Ja jednak musiałem wciągnąć brzuch, ale na szczęście okazałem się dość szczupły, by nie musieć się przeciskać. Zacząłem wodzić wzrokiem po wnętrzu. Nie było zbyt wytwornie, bo była to zwykła, szara jaskinia z jakimiś porostami. W zasadzie nie było tam żadnego większego wystroju. Zresztą... czego ja się spodziewałem? Kryształowych sal?
Z zadumy wyrwało mnie ochlapanie drobnymi drobinkami wody. To wadera otrzepywała się z deszczówki. Naszła mnie myśl, że ja również powinienem. Szkopuł w tym, że nie umiałem. Samica ułożyła się na czymś, co mogło być jej posłaniem, bo składało się w dużej mierze z mchu. Ja ten moment wykorzystałem na własną próbę wysuszenia się. Szło mi to jednak delikatnie mówiąc słabo. Prawdopodobnie z boku wyglądało to jak jakiś dziwny taniec, bądź też skurcz. Nie miałem bladego pojęcia jak psy to robią.
– Co ty niby masz zamiar osiągnąć? – Skomentowała wadera. Zamarłem i obróciłem w jej stronę łeb. Poczułem się jak dziecko przyłapane na jakiejś głupocie.
– Próbuję wytrząsnąć wodę...? – chciałem oznajmić, ale zabrzmiało to raczej jak pytanie. Roześmiała się.
– Jeżeli chcesz się tak wytrzepać to chętnie popatrzę – powiedziała równie ironicznie. Uśmiechała się w sposób idealnie pasujący do jej tonu głosu. Wpatrywałem się w nią jeszcze przez chwilę. Nie było sensu by dalej się ośmieszać. Smętnie poczłapałem pod ścianę jaskini, z której miałem widok na ulewę. Było w niej coś dziwnie hipnotyzującego. Ponownie w mojej głowie zabrzęczała melodia, którą ułożyłem po drodze. Umiałem sobie wyobrazić, jak przebiegam palcami po strunach gitary, jak dźwięk by brzmiał, jakbym grał we własnej sypialni...
– Jak ci na imię? – zapytałem z nostalgią w głosie. Nadal miałem w głowie cały akompaniament. Przydałby się też jakiś tekst...
– A co cię to obchodzi? – warknęła.
– Jeśli już mamy spędzić ze sobą jakieś kilka godzin, to chyba warto poznać choćby własne imiona.
– Niedoczekanie – mruknęła i prawdopodobnie przekręciła się na drugi bok. Wciąż wpatrzony w deszcz, zmrużyłem oczy. Może by tak zaśpiewać o dziewczynie, która nie chce wyjawiać swojego imienia?
– Hm... Powiedz mi... Co robi twój wisiorek?
– Nie twój interes.
"Nie mój interes" też brzmiało jak dobra linijka tekstu piosenki, pomyślałem. Zawahałem się przed ostatnim pytaniem. Ostatecznie stwierdziłem, że jednak wolałbym się upewnić.
– Skoro to Wataha Magicznych Wilków, to wszyscy z was są wilkołakami i umieją czarować, tak?
– Co ty taki ciekawski? – zapytała ironicznie, obracając w moją stronę głowę, co zarejestrowałem kątem oka.
– Intryguje mnie to. Nigdy nie byłem w żadnym stadzie... – Przy drugim zdaniu zwiesiłem nieco głowę.
– Samotnik? Czy może mieszczuch? – zakpiła.
– Mieszczuch, jeśli masz na myśli mieszkańca Miasta... – mruknąłem pod nosem. Coś o byciu samotnikiem czy też samotnym też by mogło być..., myślałem dalej.
– Wychowany wśród ludzi... żałosne – wypowiedziała to tak jadowitym tonem, jakby chciała splunąć. Aż na usta cisnęła mi się uwaga, że ludzie są rasą jednak wyższą intelektualnie od jakichś wilków, ale stwierdziłem, że jednak lepiej trzymać nerwy na wodzy. Z tą waderą nigdy nic nie wiadomo.
Znowu jedyne, co słyszałem, to jedynie głuchy deszcz. Drobniutkie kropelki, które rozprysły się przy wejściu do jej jaskini delikatnie zraszały moje futro. Było to uczucie nawet przyjemne. Rzadko kiedy miałem okazję siedzieć tak blisko deszczu. Nadal myślałem nad piosenką i układałem logicznie brzmiący tekst. Chciałem, by opowiadał o dziewczynie, która nie chce wyjawić zbyt wielu rzeczy o sobie i regularnie powtarza zainteresowanemu nią chłopakowi, że to nie jego interes. Ona zaś o nim wie wszystko i naśmiewa się z jego szarej codzienności, lecz to jemu nie przeszkadza szczególnie. Sądzi, że znoszenie tego to droga do lepszego poznania tej dziewczyny... Ostatecznie na końcu wyjawia mu swoje imię i jest to początek co najmniej przyjaźni.
Z tą wiedzą i połowicznie ułożonymi linijkami poczułem się nieznacznie lepiej w towarzystwie niczego nieświadomej wadery.
– Wiesz, twoja obecność jest inspirująca. Pomogłaś mi napisać tekst piosenki – oznajmiłem w końcu. Nabierając nieco pewności siebie, postanowiłem na nią spojrzeć. Gwałtownie obróciła się w moją stronę.
– Co?
– Jestem muzykiem. Czasem piszę piosenki.
– W jakim sensie pomogłam? – zapytała, marszcząc w niezrozumieniu brwi.
– Wspomogłem się niektórymi twoimi wypowiedziami, co ciekawszymi ich fragmentami... Jak wrócę do domu, postaram się zapisać i stworzyć coś sensowniejszego. Melodię ułożyłem już po drodze.
– Jakie to romantyczne – Wywróciła oczami i znowu położyła głowę na łapach.
– Wcale nie chciałem, by było romantyczne – Znowu popatrzyłem na ulewę. Zdawała się nie słabnąć. – Inspiracji trzeba szukać wszędzie – Zrobiłem pauzę. Dalszą część zdania wypowiedziałem już bardzo cicho: – Choć chciałbym kiedyś układać piosenki specjalnie dla swojej miłości życia...
<Yuki?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz