Maj 2021r
„Wiesz co? Mam cię dość. Nie chcę cię więcej widzieć” - zdania te chodziły po mojej głowie już od rana. Kilka nieuważnych słów, zły ich dobór, nieudany żart. Było mi cholernie przykro. Nie chciałem jej stracić, a jednak w tamtej chwili zirytowała mnie. Kiedy uciekła jednocześnie wkurzona i zraniona, ze łzami w jasnoniebieskich oczach, zostałem. Siedziałem, nie wiedząc, co powinienem zrobić.
- Dobrze, że chociaż teraz wiesz – mruknąłem. Joel podniósł na mnie pytający wzrok, jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Nie miałem zamiaru mu się zwierzać czy coś w tym stylu.
Mogłem za nią pobiec. Przeprosić ją. Wytłumaczyć – wypominałem sobie w myślach, wzdychając. Chciałem to zrobić już jakiś czas temu, ale była na patrolu, więc zanim bym ją odnalazł i spróbował wytłumaczyć, byłbym spóźniony na konkurencję z Lind. Miałem nadzieję, że po jej ukończeniu nie będzie za późno na przeprosiny...
Przebierałem łapami mocno zniecierpliwiony. Przyszedłem na długo przed czasem, jeszcze przed Joelem. Normalnie rozejrzałbym się zaciekawiony torowi przeszkód, ale teraz nie miałem humoru. Siedziałem więc i gapiłem się na swoje łapy. Przy tym wyrzucając sobie własną głupotę, która zdawała się rosnąć z każdym dniem.
- O, Lind już jest – usłyszałem głos Joela. Podniosłem wzrok i rozejrzałem się w poszukiwaniu wilczycy. Owszem, szła w naszą stronę z uśmiechem na pysku. Skrzywiłem się, nie rozumiejąc jak może być tak wesoła. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że ona pewnie nie ma problemów do smutku i z tego korzysta.
- Cześć. Możemy wreszcie zaczynać? - zwróciłem się do jasnobrązowego wilka, gdy wymienił się już powitaniami z nowo przybyłą waderą. Nie tracąc więcej czasu, wstałem szybkim ruchem i wpatrywałem się w animatora. Chciałem mieć to jak najszybciej za sobą.
- Chyba tak. Jak tam Lind, gotowa?
- Powiedzmy – zaśmiała się wilczyca. Powstrzymałem irytację, słysząc jej śmiech. Nie miałem najmniejszej ochoty słuchać niczego radosnego... Chyba w końcu zrozumiałem czemu zdołowane wilki zaszywały się w swoich jaskiniach. Każde spojrzenie na radosnych znajomych, mogło trochę zirytować.
Joel skinął głową i zamieniwszy się w człowieka, nakazał nam się ustawić. Sznur, za którym stanęliśmy miał wyznaczać start. Mężczyzna wytłumaczył pokrótce zasady trochę znudzonym głosem. Miałem ochotę przerwać mu i związać nam te głupie łapy, żebyśmy jak najszybciej to skończyli. Lind przytaknęła, dając tym samym znak, że wszystko zrozumiała. Postanowiłem zrobić to samo. Może dzięki temu przejdziemy w końcu do rzeczy?
Jo przykucnął i zaczął nam związywać łapy. Było to dziwne uczucie, gdy sznurek zaciskał się na moich łapach i wyczuwałem bardzo dokładnie ciepło bijące od łap mojej towarzyszki.
- Pokonacie cały tor przeszkód i karty są wasze – powiedział mężczyzna, nie przerywając pracy.
Gdy skończył, Lind, która dotychczas przyglądała się z zafascynowaniem dłoniom Joela i temu, co ten robił ze sznurkiem, podniosła łapę. Moja podniosła się w identycznym czasie. Było to zdecydowanie bardzo dziwne uczucie.
- Nie powinno się rozwiązać. Możecie zaczynać. Powodzenia.
Nareszcie – pomyślałem i ruszyłem. Jak zwykle podniosłem najpierw prawą łapę. Coś – albo raczej ktoś – mnie jednak mocno spowolnił. Zatrzymałem się trochę zdezorientowany. Dopiero po chwili przypomniałem sobie o całej idei tej konkurencji.
- Ej, Lind? - spytałem, obracając łeb w jej głowę – Idziesz?
Biała wilczyca przez moją głupotę – kolejny przykład tego, że jestem idiotą – wąchała właśnie ściółkę.
- Chciałabym, tylko... - odparła, odzyskując równowagę – Zapomniałeś, że masz chwilowo więcej łap na głowie.
- Heh, wybacz Lind – zaśmiałem się. Cokolwiek nie myślałem o sobie, nie miałem najmniejszych chęci, by się do tego przyznawać – Może zaczniemy od prawej strony, co?
- Okej – skinęła głową wadera.
Zrobiliśmy jednocześnie krok, niestety, każde inną łapą. Kończyny samicy zaczęły się jeszcze bardziej rozjeżdżać. Mając nadzieję, że jeszcze bardziej nie zepsuje sprawy, podparłem ją, zanim się wywaliła.
- Zamiast o „prawej stronie” trzeba było mówić o „związanej stronie” - mruknęła.
- Dobra... To po prostu naśladuj moje ruchy. Lustrzane odbicie, wiesz.
- Czemu to ja mam naśladować ciebie?
- Tak nam pójdzie najlepiej – stwierdziłem, starając się, żeby mój głos brzmiał pewnie.
- Nie wydaje mi się. Stawiasz strasznie długie kroki – Lind zerknęła na moje łapy.
- Poważnie? - spytałem zdziwiony, podążając za nią wzrokiem. Rzeczywiście miałem trochę dłuższe łapy, ale żeby to aż tak przeszkadzało?
Kątem oka widziałem, jak wilczyca podnosi łeb. Następnie wciągnęła głośno powietrze. Ponownie wziąłem z niej przykład i szybko zrozumiałem powód jej irytacji. Pierwsza przeszkoda była nadal daleko przed nami.
W takim tempie cudem będzie, jeśli skończymy jeszcze dzisiaj – pomyślałem.
- Wystarczyłoby próbować iść w miarę równo i nie szarpać drugiej osoby – stwierdziła i musiałem przyznać, że zabrzmiało to dość sensownie. Lind obróciła łeb i zmierzyła mnie spojrzeniem spod obfitej grzywki – Jesteś w stanie to zrobić.
- Naturalnie. A co myślałaś?
Wilczyca nie odpowiedziała. Zamiast tego zerknęła na swoje łapy. Przez chwilę milczeliśmy i już miałem się wtrącić, gdy Lind zarządziła, że zaczynamy od związanych. Posłusznie podniosłem w tym samym czasie co moja znajoma. Postawiliśmy okropnie wolny krok, ale obyło się bez upadku któregoś z nas, a to był spory postęp.
- I teraz wolne – rozkazała.
Lind okazała się lepsza w te klocki. Pod jej przewodniczkiem zbliżyliśmy się – co prawda powoli, ale jednak – do pierwszej przeszkody, którą był gruby konar drzewa. Wejście na niego było dość problematyczne, ale udało się. Przeszliśmy po nim bez większych przygód – no nie licząc, ślizgających się łap mojej towarzyszki.
Gdy pokonaliśmy pierwszą przygodę, poczułem jak wypełnia mnie duma. Udało się! Miałem ochotę podskoczyć z radości i pobiec w stronę kolejnej, ale w ostatniej chwili przypomniałem sobie o Lind. Chyba nie byłaby zbyt zadowolona, gdybym to zrobił – pomyślałem, uśmiechając się.
Przyjrzałem się następnej przeszkodzie. Było to kilka... Właśnie, czego? Przypominało to swoim wyglądem drewniane płotki, które ludzie mieli wokół swoich ogródków. Ciekawie...
W każdym razie musieliśmy to przeskoczyć. Tak, to mogło się okazać znacznie trudniejsze.
- Skacz, kiedy powiem „już” - zwróciłem się do wadery. Ta w odpowiedzi skinęła głową. Ruszyliśmy powoli w stronę płotków. Każdy krok wydawał się prostszy i już po chwili zgodnie biegliśmy, zbliżając się do przeszkody – Już!
Odbiliśmy się od ziemi i wykonaliśmy piękny skok. Rozpęd, który dzięki temu uzyskaliśmy, pomógł nam stosunkowo szybko dostać się do kolejnej przeszkody. Kolejny idealny skok i kolejny... No prawie. Tyle łapy natknęły się na ostatni płotek, przewracając się. Omal nie straciłem równowagi, ale Lind lekko mnie podparła. Następnie zwróciła łeb w stronę animatora. Podobnie jak ona zwróciłem pysk w jego stronę. Mężczyzna skinął głową z uśmiechem i machnął lekceważąco ręką, dając tym samym znak, że nic się nie stało.
Wzruszyłem więc ramionami i spojrzałem na następną przeszkodę. Była to zawieszona z pomocą sznurka gałąź, a właściwie kilka gałęzi. Znajdowały się one na tyle nisko, by nawet przeciętnej wielkości szczeniak musiał się schylić. Nie mieliśmy więc innego wyjścia niż przejście pod nimi. Kolejny skok nie byłby możliwy ze względu na zbyt długą odległość.
Podeszliśmy już dość znośnym tempem – nauczyliśmy się już poruszać tak, żeby sobie nie przeszkadzać – i zniżyliśmy się. Następnie próbowaliśmy przeczołgać się w ten sposób pod wszystkimi gałęziami. Na początku źle oszacowałem odległość, przez co moje uszy ocierały się nieprzyjemnie o najniższe gałęzie. Z sykiem opuściłem niżej łeb.
Podróż w tej pozycji ani nie była szybka, ani przyjemna. Rozumiałem przejść tak mały kawałek, ale aż tyle? Mięśnie, o których istnieniu nie wiedziałem, skowyczały zesztywniałe. Kątem oka widziałem, że Lind trzyma się lepiej ode mnie, więc postanowiłem nie ujawniać się ze swoją słabością.
Kiedy nasze tylne łapy opuściły tunel mordęgi, odetchnąłem z ulgą. Pozycja w jakiej byliśmy sprawiła, że nawet moja towarzyszka nie była w idealnej formie, co trochę mnie pocieszyło. W gruncie rzeczy ta była jednak znacznie ode mnie silniejsza, a skoro nawet dla niej było to trudne...
Podniosłem łeb i jęknąłem niezadowolony. Miałem nadzieję, że ta przeszkoda była jedną z ostatnich, a teraz dostrzegłem zakręt i kolejne przeszkody. Byliśmy dopiero w połowie.
- Kiedy to się skończy? - jęknąłem cicho. Lind zwróciła w moją stronę łeb i posłała mi pytające spojrzenie. Pokręciłem pyskiem, dając jej tym samym do zrozumienia, że to nie było ważne. Ot, marudzenia Asa.
Zbliżyliśmy się rozprostowując przy tym mięśnie. Dzięki Eydis, nie czekało nas kolejne czołganie się, a jedynie przejście po szerokiej desce. Była ona oparta o niewielki pień, tworząc tym samym coś podobnego do jednej z zabawek, w tych zapiaszczonych parkach dla ludzkich dzieci.
Kiedy na nią weszliśmy, zwolniliśmy. Nasze ruchy stały się ostrożniejsze. Deska nie była tak szeroka, na jaką wyglądała z daleka. Jeśli chcielibyśmy to przejść jednocześnie bez związanych łap, musielibyśmy iść tak blisko siebie jak w tej chwili. Jakoś w połowie zatrzymaliśmy się.
- Zróbmy to delikatnie – zaproponowałem – I tak, jestem w stanie to zrobić delikatnie.
Lind słysząc drugie zdanie, przewróciła oczami. Po chwili jednak przytaknęła.
- Wolne – zarządziła.
Postawiliśmy delikatnie łapy na drugiej połowie deski. Następnie powoli przełożyliśmy ciężar na te łapy. Deska zakołysała się i zaczęła powoli się zrównywać. Wykonaliśmy kolejny ostrożny krok. Tym razem część, która jeszcze przed chwilą była na górze, teraz zaryła w ziemię. Pospiesznie – chociaż nadal uważnie – zeszliśmy z niej.
Kolejny był zbiór dużych kamieni. Zastanawiało mnie, skąd wilki je wzięły? Były wystarczająco duże, by zmieściły się na nim dwa dorosłe wilki ze związanymi łapami, czyli idealne dla mnie i Lind.
- Macie po nich skakać – usłyszałem głos Joela.
- Nie wydaje się to takie trudne – stwierdziłem na głos.
- Zobaczymy jakie będzie w rzeczywistości. Związane – nakazała Lind.
Ruszyliśmy i już po chwili staliśmy na pierwszym kamieniu. Kolejny znajdował się na skos od naszego. Wymieniliśmy spojrzenia.
- Przygotuj się – ostrzegłem – Do skoku... Już!
Wykonaliśmy piękny skok, jednak rozpęd popchnął mnie do przodu. Lind w ostatniej chwili zatrzymała mnie, tak że moje pazury wystawały poza kamień. Podziękowałem jej krótko. W podobny sposób pokonaliśmy następne. No może obyło się bez prawie-wypadania.
Kiedy zeszliśmy z ostatniego, podniosłem łeb i stłumiłem westchnięcie. Poruszyłem prawą łapą, a gdy Lind podniosła na mnie wzrok, wskazałem na przeszkodę.
- Ostatnia – stwierdziła. Pokiwałem energicznie pyskiem.
Nareszcie...
Na koniec był zbiór grubszych gałęzi – na szczęście z pourywanymi końcami, w ten sposób, by została główna część – wbitych w ziemię. Jak się domyślałem, nie mieliśmy przejść ładnie obok nich, a poruszać się slalomem.
- Musicie okrążyć każdą z nich – powiadomił nas Jo, który siedział teraz na ziemi niedaleko końca.
Czyli było gorzej niż myślałem. Jednak bez zbędnego marudzenia, podeszliśmy dość szybkim tempem do pierwszego słupka. Musieliśmy robić niewielkie okręgi, żeby nie zahaczyć o kolejny. Były one rozstawione chyba zbyt blisko siebie. Dwa nieco bardziej grubsze wilki, mogłyby mieć problem, żeby przejść. Na szczęście my byliśmy dość szczupli i jedynym problemem okazały się zawroty głowy. Gdy została nam tylko połowa słupków, zaczęło kręcić mi się w głowie. Było to naprawdę nieprzyjemne uczucie i zaburzało trochę określenie odległości. Nic więc dziwnego, że w przedostatnią gałąź uderzyłem lewym barkiem.
- Au! - syknąłem, cofają się w bok. Lind nieprzygotowana do tego, omal nie straciła równowagi. W porę postawiła stabilnie prawą łapę.
- Uważaj.
- Wybacz, ale specjalnie nie obiłem się o gałąź – przewróciłem oczami, słysząc jej niezadowolony głos.
Wadera mruknęła coś pod nosem. Rozmowa urwała się i wróciliśmy do okrążeń. Tym razem obiło się bez uderzania w gałęzie, choć kusiło mnie odrobinę, by popchnąć moją towarzyszkę na ostatni z nich. Na jej szczęście, udało mi się utrzymać to małe pragnienie na wodzy.
Podbiegliśmy do mety, przy której siedział Joel.
- Świetnie wam poszło – powiedział, wstając.
- Dzięki – mruknęliśmy w tym samym czasie. Zaskoczyło nas to na tyle, że wymieniliśmy się zdziwionymi spojrzeniami. Po chwili dodałem, na szczęście nie w tym samym czasie co Lind – Rany, mam nadzieję, że przez to wszystko nie dostaliśmy jakiegoś dziwnego synchro. To byłoby nie do zniesienia...
Lind przewróciła oczami, jednak na jej pysku widniał delikatny uśmiech.
Joel ukucnął obok nic sobie nie robiąc z naszego gadania. Następnie zaczął szybkimi, zręcznymi ruchami odwiązywać nasze łapy. Już po chwili byliśmy wolni.
- Jak miło znowu mieć tylko swoje łapy – mruknęła z zadowoleniem Lind. Przytaknąłem. Co jak co, ale już łatwiej było mieć mniej łap, niż więcej.
Mężczyzna schował sznurek do kieszeni spodni i chwilę jeszcze w nich poszperał. Chwilę później wyciągnął z nich dwa zbiory kart.
- Damy mają pierwszeństwo – przybliżył karty do Lind, dając jej wybór. Nie wiedziałem, czy było to ciekawe nawiązanie do związanych łap, czy przypadek, ale samica wybrała lewy. Mi trafił się prawy, co w sumie nawet mnie ucieszyło. I tak chciałem go wybrać.
- Dzięki – powiedziałem, gdy Jo podał mi do pyska karty. Następnie zwróciłem się do Lind – Nie było tak źle z tobą pracować.
- Mogło być gorzej – stwierdziła z uśmiechem.
Biegłem w stronę stanowiska, przy którym powinna być teraz moja przyjaciółka. Po pożegnaniu się z Jo i Lind, zdałem sobie sprawę, że było już dość sporo po południu. Tor przeszkód zabrał nam więcej czasu, niż myślałem.
Gdy dostrzegłem drobną sylwetkę Tori, przyspieszyłem. Wadera patrzyła akurat w stronę, z której nadbiegłem. Kiedy tylko mnie zauważyła, delikatny uśmiech na jej twarzy zniknął, a sylwetka się napięła.
- Czego chcesz? - spytała lodowatym tonem, gdy zatrzymałem się obok niej.
- Prze... Przepraszam – wydyszałem – Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Wcale nie uważam, że jesteś okropna i że wstyd się z tobą zadawać, i...
- Wystarczy – warknęła, na co się skuliłem. Nie pamiętałem, żeby kiedykolwiek jej głos był tak zimny.
- Tori, ja naprawdę nie chciałem...
Wilczyca w odpowiedzi prychnęła.
- Ach tak? To czemu to tyle ciągnąłeś? Twój ton głosu też był inny.
- Inny? - spytałem zdezorientowany.
- Inny – potwierdziła wilczyca – Poważny.
Westchnąłem. Czyli o to chodziło? Wadera zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem.
- To miał być taki żart... - wyjaśniłem. Mój głos brzmiał żałośnie, a w oczach zbierały się łzy, jednak nie zważałem na to – Tori, przecież umiesz odczytywać emocje. Mówię prawdę. Nie chciałem cię zranić...
Ruda samica zmrużyła oczy i zmierzyła mnie spojrzeniem. Następnie zamknęła oczy i skupiła się na czymś. Po chwili otworzyła je, więc mogłem dostrzec łzy.
- Przepraszam – mruknęła – Jestem okropna. Zrobiłam awanturę o taką głupotę.
Odetchnąłem z ulgą. Następnie dostrzegłem, że teraz ona się obwinia i zrobiło i się przykro.
- Nieprawda. Źle to powiedziałem... Obiecuję, że już nigdy nie będę tak dobrze udawał.
Tori uśmiechnęła się delikatnie, słysząc moje słowa. Widok ten poprawił mi humor na resztę dnia. Jednak nie zepsułem wszystkiego...
Uwagi: Drobna pomyłka logiczna - pomyliłaś przed z za.
Wygrane: brązowe: Wrzosowa Łąka, Wodopój, Korona Mądrości, Eliksir Młodości; srebrne: Alfa, Jednorożec; złote: Fermitate.
Uwagi: Drobna pomyłka logiczna - pomyliłaś przed z za.
Wygrane: brązowe: Wrzosowa Łąka, Wodopój, Korona Mądrości, Eliksir Młodości; srebrne: Alfa, Jednorożec; złote: Fermitate.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz