Listopad 2019 r
- Teraz ja się nią zajmę. Możecie iść – powiedział wilk. Skinęliśmy głowami i odłożyliśmy w dalszym ciągu nieprzytomną waderę. Kiedy już chcieliśmy odchodzić, wilk zatrzymał nas – Myślę, że powinniście jutro wytłumaczyć całą tę sytuację Alfom. Przyjdę po was z samego rana - zmierzył nas spojrzeniem od łap po czubek uszu. - I lepiej, żebyście byli wtedy w swoich jaskiniach.
Ponownie skinęliśmy głowami i totalnie wymęczeni ruszyliśmy w stronę jaskiń.
Nie wiem jak Shen i Moone, ale już czułam, że będę mieć zakwasy na całym ciele, a łapy to chyba mi odpadną. Żadna lekcja nie była tak męcząca jak ten dzień. Serio jeszcze dzisiaj ścigałam się z waderami nad jezioro? Czułam się jakby minęło przynajmniej kilka lat, a nie godzin. Totalna masakra.
Wlekliśmy się w ciszy. Co jakiś czas któreś z nas potykało się, a wtedy pozostała dwójka pomagała wstać tamtej osobie. Nie mieliśmy sił na spory, a nawet gdybyśmy je mieli, to może w końcu zapanowałby między nami spokój?
Marzenie ściętej głowy. Gdybyśmy czuli się świetnie, to byłaby tutaj Aoki. Nic by się nie stało i byłoby tak jak zawsze. Ogarnij się, Tori.
W końcu po dłuższym czasie dowlekliśmy się do jaskini zajmowanej przez szczeniaki nie mające opiekunów, czyli właśnie naszą trójkę. Chociaż w watasze było całkiem sporo szczeniaków, to tylko Navri miała tatę. Reszta z nas przywędrowała nie wiadomo skąd uciekając przed przeszłością. W sumie byliśmy taką zgrają, która nie była zżyta z nikim dorosłym w takim stopniu jak powinien być szczeniak ze swoim rodzicem. Super!
- Jak wy wyglądacie? - Sohara podbiegła do nas, kiedy tylko nas dostrzegła. Musiała czekać, aż jej podopieczni – to znaczy ja, Shen, Moone i Aoki – wrócą. Teraz mierzyła nas zmartwionym spojrzeniem – Gdzie Aokigahara? Co się stało?
Podnieśliśmy na nią zmęczony wzrok. Chyba żadne z nas nie miało sił na tłumaczenie tego wszystkiego.
- W-w szpitalu – powiedziała cicho Moone. Ja i Shen skinęliśmy głowami potwierdzając jej słowa.
- Co się stało? - powtórzyła pytanie opiekunka. Jednak gdy zauważyła, że nie mamy sił na cokolwiek, pokręciła głową. - Opowiecie mi później. Chodźcie do jaskini. Wyglądacie jak chodzące nieszczęścia.
Wcześniej stanęliśmy, żeby na spokojnie wysłuchać Sohary. Miło było chociaż na chwilę przestać chodzić, ale szybko się okazało, że ponowne ruszenie z miejsca jest o wiele gorsze od nieprzerwanego chodu. Niewyrobione mięśnie nóg bolały mnie jak jeszcze nigdy w życiu. Ogromnym wysiłkiem woli powstrzymywałam się, żeby nie upaść, zwinąć się w kłębek i piszczeć.
Sohara szła tuż za nami gotowa w każdej chwili pomóc, gdyby ktoś miał upaść. Nie zadawała więcej pytań, a gdy widziałam jej pysk, samica choć zmartwiona, uśmiechała się. Chciała dodać otuchy wymęczonym szczeniakom?
- No, dalej. Już bliziutko – mówiła. Jej głos nie zdradzał zbyt wiele o niej, jednak w tej chwili – i w każdej innej, kiedy zwracała się do szczeniaków – brzmiał ciepło i przyjemnie.
Wilczyca miała rację. Od jaskini dzieliła nas naprawdę niewielka odległość, ale w tym momencie wydawała się być przeogromna. Czułam jak moje łapy zaczynały drżeć ze zmęczenia.
Jeszcze jeden krok, tylko jeden... Dasz radę, Tor. Super, teraz kolejny. Ostatni. No dobra, nie, ale niedługo koniec – obiecywałam sobie w myślach.
Nie musiałam spoglądać na pozostałe szczeniaki, żeby wiedzieć, że i dla nich każdy krok to prawdziwa udręka. Chociaż w sumie Moone trzymała się nieco lepiej niż ja i Shen... Co i tak nie zmienia faktu, że z tego co widziałam, nie było z nią jakoś bardzo dobrze.
Po kilku zdecydowanie zbyt długich chwilach dotarliśmy do sporej jaskini. Zwykle wpadało do niej dużo światła, jednak teraz ze względu na późno porę panował w niej półmrok. Widziałam zarysy naszych legowisk pod ścianami oraz kilku osobistych rzeczy położonych koło nich. Z mojego gardła wydobył się dziwny odgłos przywodzący na myśl mruknięcie zadowolonego kota. Nareszcie w domu...
Podeszłam do swojego kąta i wprost rzuciłam się na swoje legowisko. Było takie wygodne, takie przyjemne. Westchnęłam cicho z zadowolenia i zamknęłam oczy.
Liczyłam, że sen pomoże mi na obolałe mięśnie, ale szybko okazało się to pobożnym marzeniem. Kiedy wstawałam, słyszałam nieprzyjemne dźwięki, które wydawały moje stawy. Musiałam spać, dłużej niż sądziłam. Zerknęłam w stronę wejścia chcąc zrozumieć jaka jest pora dnia. Nie był to chyba zbyt dobry pomysł, bo jasne światło wpadające przez spory otwór w skale całkiem skutecznie oślepiło mnie na kilka chwil.
Trzeba było rozejrzeć się najpierw po jaskini. Mądry pies – lub wilk – po szkodzie.
W końcu, gdy przed oczami migotały mi jedynie małe plamki – były irytujące, jednak można było przez nie widzieć – mogłam kontynuować rozglądanie się. Szybko zauważyłam, że w jaskini brakuje Sohary.
Natomiast w najbardziej odległej od wejścia części jaskini dostrzegłam dwie sylwetki. Moone i Shen rozmawiali o czymś cicho. Musieli być w trakcie jakiejś bardzo interesującej rozmowy, bo nie zwracali uwagi na nic innego. Byłam bardziej niż ciekawa, co za temat ich tak pochłonął, ale wolałam nie podchodzić. Poza tym obserwowanie tej dwójki jak rozmawia – tak, rozmawia, a nie kłóci się – było jakieś takie dziwne i interesujące.
Czarna wadera chyba poczuła na sobie mój wzrok, bo obróciła pysk w moją stronę. Powiedziała coś do Shena, który niemal od razu się odwrócił do mnie. Na jego pysku widniał jak zwykle szeroki uśmiech. Ku mojemu zaskoczeniu i Moone się uśmiechnęła. Następnie machnęła łapą, żebym przyszła. Podeszłam do nich z lekkimi obawami. Przy każdym kroku czułam ból rozchodzący się po mięśniach łap.
- Ruszaj się – syknął Shen.
Zmarszczyłam brwi. O co mu chodziło? Przyspieszyłam mając nadzieję, że łapy mi przy tym nie odpadną. Kiedy stałam tuż przy nich, nie mogłam powstrzymać ciekawości.
- Co jest?
Shen zmierzył mnie zniecierpliwionym spojrzeniem.
- Pamiętasz tego gościa?
- Jakiego gościa? - nie rozumiałam o co mu chodzi. Co za gość?
- Jakiego gościa? - powtórzył parskając. Moje pytanie go chyba zirytowało. - No tego, co miał po nas przyjść dzisiaj.
Z mojego pyska wyrwało się krótkie „Aaa”, co jeszcze bardziej zirytowało Shena. Co on taki nerwowy dzisiaj? Owszem, pamiętałam tego wilka. Trochę jak przez mgłę, ale zapadły mi w pamięć jego słowa i nieufny ton.
- Znasz go? - wtrąciła się Moone.
- Nie. A co? Wiecie kto to?
Moone i Shen wymienili spojrzenia.
- Właśnie nie. Podejrzewamy, że należy do Watahy Czarnego Kruka – wyjaśniła wadera.
- Nie znamy ich jakoś dobrze, ale próbujemy skojarzyć na podstawie wyglądu. Tylko jest problem... - Shen zawiesił głos – nie pamiętamy go jakoś super dobrze. Pamiętasz coś?
Zamyśliłam się. Głos tego wilka był wysoki i raczej cichy. Brzmiał dziwnie: nie potrafiłam sprecyzować czy należał do wadery, czy do basiora o bardzo wysokim głosie. Może kobiecy, ale z drugiej strony kto wie, jakie wilki są w tej części naszej watahy?
Z lekka zdezorientowana postanowiłam skupić się na wyglądzie. Wilk miał na pewno ciemną sierść – czarną, a może ciemnobrązową? Czy widziałam oczy tego wilka? Nie, chyba nie. Chociaż może? Nie, szłam złą ścieżką. Jakieś znaki rozpoznawcze. Coś, co mogło odróżniać tego wilka od reszty...
- Chuda sylwetka i długie uszy!
Shen i Moone skrzywili się słysząc moje głośne słowa.
- O rany. Tori, ciszej. Nie wiemy, kiedy przyjdzie – upomniał mnie Shen.
Wyszeptałam przeprosiny i spojrzałam wyczekująco na dwójkę szczeniaków. Czekałam na ich reakcję względem tego, co powiedziałam.
- Tak, to zdecydowanie był ktoś bardzo szczupły. W tym jesteśmy zgodni. Shen poza tym twierdzi, że wilk miał sylwetkę, która mogła należeć jedynie do wadery. Pasowałoby to do głosu. Jesteśmy również niemal pewni, że wilk miał ciemną sierść. Wydaje mi się również, że wilczyca – o ile to była wilczyca, co jest całkiem możliwe – miała sporą grzywkę, która zasłaniała jej większość pyska.
Słuchałam w pełnym skupieniu słów Moone. Chociaż osobno nie wiedzieliśmy zbyt wiele, to razem mieliśmy już niezły obraz, kto to mógł być. W każdym razie, rozpoznamy tę wilczycę, kiedy po nas przyjdzie.
- Znacie kogoś takiego? - spytał Shen z nadzieją w głosie. Sam widocznie nie miał pojęcia.
Pokręciłyśmy głowami.
- Ktoś od Kruków, tego jestem pewna. Gdyby to był ktoś od nas, to byśmy go znali – powiedziała skrzydlata wilczyca.
- A może to ktoś nowy? - spytałam.
Shen potrząsnął głową.
- Na pewno nie. Nowy by się tak nie panoszyli.
- Jesteś pewny? - odezwał się czyiś głos. Wzdrygnęłam się i spojrzałam w stronę, z której się wydobywał. Czułam jak mój pysk otwiera się z zaskoczenia.
C.D.N.
Uwagi: Kilka literówek i brak kilku przecinków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz