Styczeń 2020
Obudziłam się rano. Nie wiedziałam dokładnie, czy tego kolejnego dnia, czy może aż tydzień później. Nie czułam jednak szczególnego głodu, więc domyśliłam się, że mój pobyt w szpitalu - gdyż tak sprecyzowałam swoje położenie na podstawie ostrego aromatu ziół - nie trwał nazbyt długo. Panowała cisza tak dotkliwa, że aż buczało mi w uszach. Przewróciłam się na drugi bok, a wtedy przez moją głowę przeszła fala bólu, a także uświadomiłam sobie, że musiałam być usmarowana w tym miejscu jakimś zielskiem. Stęknęłam cicho. Nie podobała mi się cała ta sytuacja.
Dopiero po chwili zaczęłam sobie przypominać co tak właściwie się stało. Atak demonicznego zwierzęcia, próba obrony, uderzenie w głowę... Wszystko nabierało sensu. Musiałam zostać ranna. Czułam również szczypanie w łapach oraz w okolicy brzucha, musiałam się zadrapać przy upadku. Tam również byłam posmarowana jakąś maścią chłodzącą. Nie mogłam jednak doprecyzować co to mogło być, bo jeszcze nie miałam ani jednej lekcji warzenia eliksirów. Sama myśl o tym, że czegoś nie wiem była dla mnie frustrująca.
- Navri! - usłyszałam radosny okrzyk taty. Skuliłam się nieco. Musiała mnie dopaść migrena.
- Ciii... - syknęłam. Chyba zrozumiał przekaz, bo przestał biec i podszedł do mnie już spokojniej. Nie krzyczał, więc, ku mojemu wewnętrznemu uradowaniu, nie ranił moich uszu.
- Jak się czujesz? Boli cię coś? Jest już ci lepiej? Co dokładnie się stało?
Machnęłam łapą na znak, by zamilkł.
- Innym razem.
- Innym razem dowiem się jak się czujesz? - zapytał z lekką pretensją w głosie. Westchnęłam.
- Głowa. Boli mnie.
Tacie wyrwało się ciche "och".
- W sumie to logiczne, bo upadłaś na głowę. Jak to dobrze, że prócz guza nic ci nie jest. Mogłaś się potrzaskać, albo coś... Płakałem, wiesz? Bałem się, że się nie obudzisz. Leżałaś tu jeden cały dzień, kompletnie nieprzytomna. Nie ruszałaś się. No, jedynie oddychałaś. Mówiłem już, że się bałem? Śniło mi się, że się już nie budzisz. Płakałem, aż za dużo. Dostałem jeden dzień wolnego od obowiązków w watasze, bo Alfy zauważyły mój stan. Nie chcę już więcej tego przeżywać - Mówił szybko. Dalej słuchałam go tylko jednym uchem, bo zwyczajnie się powtarzał. Na końcu mówił już przez łzy. Kiedy już skończył, przytulił się do mnie, uważając, by nie zrobić mi większej krzywdy.
Właściwie było to całkiem urocze. Nie czułam takiego stresu z powodu całej sytuacji podobnego jak tata, ale kiedy mnie otulił swoim niebieskim futrem, poczułam się jakby lepiej. Zamknęłam oczy i pozwoliłam myślom się uwolnić.
Luty 2020
Dopiero po miesiącu wypuścili mnie ze szpitala. Przez ten czas okazjonalnie odwiedzali mnie nauczyciele, ale znacznie częstszym bywalcem był tata. Zdecydował, że kiedy tylko odzyskałam jakąś trzeźwość umysłu, powinien nauczyć mnie prawidłowej wymowy. Wciąż miałam z tym problem, a jako, że wówczas nie miałam jak uciec przed jego zadaniami, musiałam próbować. I próbować. Składać zdania, mówić trudne wyrazy... Początkowo strasznie mi się plątał język, więc tata nakazywał nim poruszać w dziwny sposób, prychać, parskać... Idiotyczne, doprawdy, jednakże nie mogłam mu odmówić, bo podobno było to pomocne. Chwila ośmieszenia podczas bycia sam na sam z tatą miała przyczynić się do uniknięcia kompromitujących pomyłek językowych przy innych.
Ostatecznie podobno szło mi lepiej, jednak wciąż nie sądziłam, abym zrobiła jakiś wielki postęp. Nadal nie czułam się szczególnie dobrze odzywając się, ale podobno moje wypowiedzi miały lepszy "skład". Tata tłumaczył, że przez to ma na myśli sens zdania: wcześniej mówiłam hasłami, a teraz umiem pełne zdania. Jeśli ktoś jeszcze zwróci na to uwagę, to może mu uwierzę - pomyślałam, przechodząc przez próg jaskini szpitalnej.
- To co? Gdzie idziesz? Przejść się? Jest dzisiaj całkiem ładna pogoda. Świeci słońce - mówił pogodnie tata.
- Na lekcje - odparłam hardo i zaczęłam iść w obranym przez siebie kierunku.
- Już? - Sapnął - Ledwo co wyszłaś ze szpitala i już chcesz iść do szkoły...? Powiedz mi jeszcze, że na lekcje logiki.
- Masz rację, teraz odbędzie się chyba lekcja logiki.
Wydał z siebie westchnienie dezaprobaty.
- Cieszę się, że jesteś tak pilną uczennicą, ale mogłabyś czasem się trochę rozluźnić... Jesteś młoda, nie masz zbyt wiele obowiązków, możesz się bawić. Korzystaj z młodości póki możesz, dobrze ci radzę. Później pojawia się pierwsze zakochanie, może i kolejne, później szczeniaki, dołóż do tego pracę... Można łatwo zapomnieć o istnieniu czegoś takiego jak czas wolny.
- Nie przeszkadza mi to - Odparłam tylko. Tata nie wyglądał na usatysfakcjonowanego.
- Później będziesz żałować.
Nie odpowiedziałam, więc szliśmy w milczeniu. Dopiero na Wrzosowej Łące życzył mi miłego dnia i skręcił w prawo, żeby udać się w punkt, gdzie akurat miał pełnić dyżur.
Kiedy szłam na miejsce, musiałam wysilać umysł, żeby nie pomylić drogi. Ostatecznie udało mi się dotrzeć na niewiele przed ustalonym czasem, czyli później, niż zwykłam pojawiać się na lekcjach. Tym razem brakowało jedynie Shena. Aoki, Winteren oraz Moone spojrzeli na mnie bez większego zainteresowania, za to Torance zareagowała bardziej emocjonalnie i poinformowała mnie, że od kiedy mnie nie ma, Shen przestał chodzić do szkoły i powinnyśmy go odwiedzić po lekcjach. Kiedy obejrzałam się za siebie, dostrzegłam jeszcze jedną, jasną wilczycę gdzieniegdzie zabarwioną na czerwono. Spojrzałam pytająco na koleżankę.
- To Sakura - Wyjaśniła Torance - Dołączyła do nas niedawno. Trochę się z nią zakumplowałam.
Pokiwałam głową na znak zrozumienia. Sakura uśmiechnęła się ciepło i podeszła bliżej.
- Ty jesteś Navri?
- Tak - Odpowiedziałam, skupiając wzrok na przybyłej właśnie Suzannie.
- Dzisiaj zajmiemy się konfliktami w grupie. Spróbujemy zastanowić się nad problemem zaistniałym w waszym gronie - stwierdziła bez większych ceregieli. Wszyscy niemalże zgodnie westchnęli, jednak pod jej mrożącym krew w żyłach spojrzeniem nie protestowali. - Zauważyłam, że macie między sobą jakiś konflikt. Najwyższa pora, by ustalić, co się wydarzyło i jak to opanować.
- Nic się nie wydarzyło, tylko Torance jest przeklętą zdrajczynią - syknęła Aoki.
- I to jest właśnie to, o czym mówię - odparła Suzanna - Nie macie się kłócić, tylko na spokojnie, merytorycznie sobie wytłumaczyć, w czym problem.
- Ja nie mam z nikim problemu, jedynie wolę towarzystwo Aoki i Moone - wtrącił Wii, na co Suzanna odpowiedziała skinieniem głowy. Ja również byłam w stanie uwierzyć w jego słowa.
- Aoki i Moone są niemiłe - wtrąciła Sakura.
- Możesz to uzasadnić? - dopytała Suzanna.
- Jak im coś nie pasuje, to się strasznie złoszczą... - odpowiedziała cichutko. Patrzyła na swoje łapy.
- To bardzo zła cecha - Suzanna przeniosła wzrok na Moone i Aoki, skupiając się jednak bardziej na tej drugiej. Coś mi się zdawało, że doskonale wiedziała, że to ona jest dowódcą grupy. Właściwie, nie było to jakoś szczególnie trudne do odgadnięcia. - Jednak da się ją stłumić. Wystarczy więcej tolerancji, wyrozumiałości dla inności. Mniej nerwów każdemu będzie służyć.
- Zdrajców nie powinno się pochwalać - upierała się dalej Aoki.
<C.D.N.>
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz