Grudzień 2018 r. i styczeń 2019 r.
Obudził nas szczenięcy wrzask:
- Pobudka!
Jednocześnie poczułem na grzbiecie małe łapki, delikatnie przyciskające mnie mocniej do ziemi. Odruchowo zerwałem się z ziemi, o mało nie zrzucając Moone, o której wizycie uświadomiłem sobie chwilę potem. Nocowała u nas? Nie mogłem sobie przypomnieć.
- Czemu przychodzisz tak wcześnie? - zapytała Astrid. W tym czasie pozwoliłem waderce zgramolić się z mojego grzbietu.
- Przecież nie jest już rano! Pora wstawać! - wrzasnęła, niezdarnie zeskakując na ziemię. Nagle znieruchomiała, namyślając się nad czymś zawzięcie. - Chciałam się coś jeszcze spytać.
- Tak?
- A jak będzie się nazywać moja nowa koleżanka?
- Najprawdopodobniej Narvi - oparła Astrid z uśmiechem. Zerkała w kierunku małej Navri, która ku mojemu zaskoczeniu wciąż całkowicie niewzruszenie drzemała. Była taka drobna... Maleńka kruszynka.
- A czy przypadkiem nie miałaś iść do szkoły? - zapytałem, przypomniawszy sobie, że Moone musiała być w wieku szkolnym. Uśmiechnęła się głupkowato, wyraźnie przyłapana na gorącym uczynku.
- No... powinnam.
- Więc idź! - powiedziałem, udając srogość. Zaśmiała się i wybiegła z jaskini.
- Do widzenia!
- Do zobaczenia, Moone - odpowiedziałem, jednak ona już tego nie usłyszała. Za to Navri się ocknęła, czym powiadomiła nas głośnym popiskiwaniem. Wyglądało na to, że zgłodniała.
***
Słońce już chyliło się ku zachodowi, kiedy wróciłem do jaskini. Cały dzień jak zwykle ganiałem to za naszą Alfą, to za niezwykle chyżym Fermitate. Było go wszędzie pełno, a po jego sposobie prowadzenia rozmowy z wilkami z dawnej Watahy Czarnego Kruka, nie mogłem przewidzieć, czy szykują się do bójki, czy może braterskiego uścisku. Wciąż niecałkowicie opanowałem zwyczaje tam panujące, więc zdarzało się, że stojąc z boku i pilnując bezpieczeństwa Alfy, miałem tak namącone w mózgu, że później nawet przyjmowanie prostych poleceń do wiadomości było wyzwaniem.
Wystające skały w jaskini rzucały długie cienie na postacie się tam znajdujące. Prócz Astrid ze zwiniętą białą kulką u boku, która wciskała się w jej bok jak tylko mogła, w środku ujrzałem również znajomą waderkę z krótkim, czarnym futerkiem. Skakała wesoło to w prawo, to w lewo, na co Navri patrzyła z szeroko otwartymi oczami.
- Moone! - powiedziałem z nieskrywanym zaskoczeniem. Spojrzała na mnie z przestrachem, ale kiedy zobaczyła, że się uśmiecham, nieco się uspokoiła.
- Przyszłam się pobawić!
- Mówiliśmy, że...
- Próbowałam jej to wyjaśnić, ale się uparła - wtrąciła As - Navri raczej nie chce się bawić, ale też jej nieszczególnie przeszkadza.
- Czemu nie chce się bawić? Wszystkie szczeniaki to uwielbiają - jęknęła młoda.
- Jest jeszcze za mała - powtórzyłem, zerkając na partnerkę. Była dziwnie zamyślona.
- Ile mam czekać? Miesiąc? Chcę już! - narzekała dalej.
- Masz chyba inne koleżanki. Navri dołączy do was trochę później, kiedy wystarczająco dorośnie do wspólnych zabaw - upierałem się dalej. W końcu westchnęła ze zrezygnowaniem.
- W sumie pan Kai kazał nam zapytać starszych członków watahy o to, jak powstała Wataha Magicznych Wilków.
- Naprawdę? - aż usiadłem, zainteresowany.
- Tak, może za to podwyższyć ocenę - Spojrzała na mnie z nadzieją.
- I rozumiem, że ty bardzo tego potrzebujesz?
Pokiwała pospiesznie głową. A więc to tak - pomyślałem, uświadomiwszy sobie, że Moone musiała być strasznym nieukiem. To pewnie przez brak opiekuna. Nie miał kto jej kontrolować i zachęcać do działania. Może by tak...? Zerknąłem na As, jednak nie umiała czytać w myślach. Wciąż wyglądała na dość nieobecną. Przyrzekłem sobie w duchu, że gdy tylko Moone zajmie się czymś innym, zapytam, w czym rzecz.
- Miło, że uważasz mnie za dość starego, by pytać o takie rzeczy - zaśmiałem się nieco ironicznie. Wyrwało jej się westchnięcie wskazujące na zawstydzenie.
- Muszę cię rozczarować, bo nie mam aż tylu lat, by być tego świadkiem. Z tego co mi wiadomo, nikt z Watahy Magicznych Wilków nie pamięta takich rzeczy.
Wyglądała na tym bardziej zdołowaną.
- ALE - zacząłem głośno, przez co gwałtownie uniosła łepek - Krąży wiele opowieści na ten temat, a jako, że leży to w podstawie programowej nauczania szczeniaków, posiadam takie informacje. W razie, jakbym coś pomylił, Astrid może mnie zawsze poprawić. Przyznaję, że nigdy do najlepszych uczniów nie należałem.
I trochę tego żałuję - przemknęło mi przez myśl, ale nie wypowiedziałem tego na głos. Moone patrzyła na mnie lśniącymi, różowymi oczami. Może były one fioletowe...? No, nieistotne.
- Watahę Magicznych Wilków założyła kilkanaście lat temu Kiiyuko, która jakiś czas temu nas niestety opuściła - zacząłem - Prawdopodobnie powodem była po prostu chęć zrzeszenia jakichś towarzyszów i osiedlenia się na stałe. Chadzały plotki, iż Kiiyuko w rzeczywistości nie pochodzi z Ziemi, stąd jej przesadzone zainteresowanie światem.
- Jak to? - poruszyła się waderka o ciemnym futerku.
- Niektóre jej zachowania początkowo rzekomo nie wskazywały, aby była Ziemianką.
- Jakie na przykład?
- Moja mama - To słowo z trudem przeszło mi przez gardło - Była jedną z pierwszych członkiń tego stada. Kiedy byłem mały, czasem żartobliwie wspominała o tym, że Kiiyuko czasem skakała z drzew, sądząc, że poleci. Innym przykładem była próba jedzenia siłą woli lub narzekanie na typowo wilcze posiłki. To jednak pozostaje dla mnie zwykłą teorią, bo nie jestem w stanie ocenić, czy miała rację, czy po prostu zebrało jej się wtedy na żarty.
- Nie masz mamy? - zapytała po chwili wahania Moone. Wyglądało na to, że zauważyła zmianę tonu mojego głosu. Pokręciłem przecząco głową. Poczułem, że As porusza się niespokojnie. - Ja też nie. Ale nie martw się, w watasze jest fajnie.
- To na pewno - zaśmiałem się, starając się zamaskować zbierające się do oczu łzy. Łzy za kimś, kogo nawet dokładnie nie pamiętałem, bo odszedł tak dawno. Uśmiechała się przyjacielsko, zerkając to na mnie, to na Navri, która zdążyła w międzyczasie zasnąć.
- Dziękuję za pomoc - skłoniła się lekko - To mogę się z nią pobawić?
Zaśmiałem się.
- Jeszcze nie teraz.
Nieco rozczarowana wyszła, ale po postawionych uszach poznałem, iż była jednak zadowolona świadomością możliwości nabycia pozytywnej oceny.
- Może byśmy ją tak przygarnęli? - zagaiłem, kiedy miałem pewność, że nas nie usłyszy.
- Jeśli chcesz, by była szczeniakiem bez matki, to proszę bardzo - odpowiedziała As cicho. Spojrzałem na nią w zdumieniu.
- O czym ty mówisz?
- O tym, co słyszysz. Muszę odejść - oznajmiła, podnosząc wzrok. Dopiero teraz dostrzegłem, że ciemne kręgi spod jej oczu wcale nie zniknęły, a co jedynie się pogłębiały. Zadrżałem. Moja mama też z dnia na dzień zniknęła. Nie chciałem powtórki z rozrywki.
- Ale... dlaczego?
- Tego już nie mogę powiedzieć - Pokręciła głową - Zostanę jeszcze kilka tygodni, aż Navri nie będzie mogła chociażby częściowo jeść jak inne wilki. Grzmiało mi w głowie. As miała odejść...?
- Wierzę w ciebie. Jesteś dość silny, by sobie z tym poradzić - Posłała mi zmęczony uśmiech. Wciąż nie wierzyłem w to, co właśnie dane było mi usłyszeć.
*** Miesiąc później ***
Leżałem w jaskini, dając się nieco nagrzać słabymi, styczniowymi promieniami słońca. Topiły śnieg pokrywający cienką, lepką warstwą całą okolicę. Choć świat o tej porze roku powinien być biały, tak ten nasz był szaro-zielono-biały. Dziwnie wyblakły i bez wyrazu. Może sam sobie to wmawiałem, od kiedy odeszła As. Pożegnała się z nami raptem kilka dni temu, a ja miałem wrażenie, jakbym był sam od wieków.
Navri o dziwo w ogóle się tym nie przejęła. Całkowicie spokojnie spała u mojego boku. Nieznacznie urosła od swoich urodzin, jednak wciąż wyglądała na tak samo słabowitą, jak wcześniej. Jako, że miewałem długie dyżury na stanowisko, często zostawiałem ją u Sohary. I ją ostatnimi czasy opóźniły siły, ale wiedząc, że nie uzyskam odpowiedzi na pytanie, co się stało, nawet nie próbowałem zagadywać. Grunt, że przyjmowała Navri z otwartymi ramionami.
Postawiłem uszy, słysząc, że ktoś się zbliża. Już chwilę później zza rogu wyłoniła się drobna, acz doskonale mi znana sylwetka waderki, która odwiedzała nas tak często, jak tylko mogła. Lubowała się w szczególności bawić kolekcją srebrnych łyżeczek Astrid.
- Tooo... mogę się pobawić z Navri?
Po chwili wahania skinąłem głową. Wiedziałem, że raczej nic z tego nie wyjdzie, ale wyglądała na uradowaną. W końcu obiecywałem jej to już od miesiąca.
<Moone?>
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz