Czerwiec 2020
Rzuciłam
kolejny kanciasty kamień w stronę otwartej torby leżącej na brzegu. Nie
wycelowałam jak powinnam, przeleciał milimetry nad skórzanym workiem.
Zignorowałam ten fakt. Nie chciało mi się wychodzić na brzeg tylko po
to, żeby wykopać z wysokiej trawy jeden skalny okruch.
Zajmę się tym później, tak sobie powtarzałam ilekroć to się zdarzało tego dnia. Zanurkowałam po raz kolejny pod ciepłą kaskadę.
Dopiero
dzisiaj dowiedziałam się, czego tak często poszukują wilki na dnie
jeziorka pod Wodospadem. Drogie kamienie. Prawdziwe, nie zabarwione,
kruche szkiełka, które pozostawiali po sobie ludzie. Pośród otoczaków,
przykrywających dno stosunkowo płytkiego zbiornika, udało mi się tego
popołudnia znaleźć aż trzy szmaragdy, jeden cytryn, dwa turkusy i
szafir. Z powierzchni trudno było dostrzec cokolwiek pod taflą wiecznie
wzburzonej wody. Próbowałam więc zanurzać głowę i otwierać oczy, jednak
jakoś od małego sprawiało mi to problem. Po kilku marnych sekundach
byłam zmuszona zrywać się na równe łapy. Tego domagały się wiecznie
nieprzyzwyczajone, piekące oczy.
Podeszłam bliżej właściwej
kaskady i spróbowałam ostatni raz poszukać czegoś wartego uwagi.
Dostrzegłam wtedy wielki rubin, leżący idealnie pod silnym strumieniem
opadającej wody. Zamknęłam oczy i podjęłam próbę wydobycia go mocą
powietrza. Spotkałam się oczywiście z oporem, coś jakby trzymało ten
piękny kryształ przy dnie. Pochyliłam się nad wodą, obeszłam kaskadę i
spróbowałam złapać go łapami. Szło niezwykle opornie, próbowałam
wielokrotnie obu metod, wyczekując chwili, kiedy kamień ustąpi. Może
czas mi się dłużył przez zniecierpliwienie, może naprawdę trwało to tak
długo, jednak doczekałam się. Po kolejnym z wielu szarpnięć kamień
został w moich łapach. Wreszcie.
Zaczęłam go turlać
po dnie, w stronę brzegu, w kierunku torby. Nie chciałam już
niepotrzebnie tracić energii związanej z żywiołem, a przecież nie
przeniosę czegoś tak dużego w pysku. Nie podnosiłam wzroku, ze
spuszczoną głową starałam się nie zgubić położenia mojej zdobyczy.
Nagle skupienie rozproszyło coś niespodziewanego. Po wzburzonej tafli wody zaczęła rozpływać się czerwona ciecz. Krew? Skąd?!
Popatrzyłam
na brzeg. Ukryta za wodospadem, nawet nie zauważyłam, że ktoś się
zbliżył. Ujrzałam wysoką, szczupłą, czarną waderę o długich łapach. Cały
pysk i przednie kończyny miała ubrudzone krwią. Stała nad ciałem już
martwego jelenia, z którego czerwona posoka spływała do jeziorka.
Wilczyca spoglądała na zwierzę swoimi pięknymi, granatowymi oczami,
jakby z nienawiścią i zawodem. Jej bardzo długi ogon kiwał się dziwnie
na boki, żył własnym życiem. Na początku chciałam ocenić ten widok jako w
miarę normalny - polujący wilk ze zdobyczą. Wadera nie pachniała też
obco, na pewno należała do watahy. Jednak im dłużej się przyglądałam,
tym cała sytuacja zaczynała wyglądać gorzej i dziwniej.
Ofiara
była bardziej poharatana niż zwykle. Brakowało także ugryzień w
strategicznych miejscach, takich jak kark, które szybko zamieniają
szarpiące się zwierze w posiłek. Dostrzegłam jeszcze krwisty ślad i
wygniecioną roślinność ciągnące się za nadto ubrudzoną polującą.
Przeszła mi przez głowę myśl, że wlokła takie zwierze tutaj zanim padło.
Nie potrafiłam zrozumieć co mogło być powodem takich działań. Jakieś
sadystyczne zapędy, czy co?
Wtedy właścicielka granatowych
oczu dostrzegła moją obecność. Cyjanowe spirale na jej ciele zajaśniały.
Wyszłam z wody. Zdobyłam się na odłożenie wydobycia rubinu na później.
Nieznajoma odepchnęła stertę mięsa na bok i wbiła we mnie coraz
paskudniejsze spojrzenie. Obeszłam ją z drugiej strony, lecz zanim
zdołałam chociaż pomyśleć o jakimkolwiek działaniu, wilczyca rzuciła się
w moją stronę z głośnym rykiem. Tak, rykiem.
Nie zdążyłam
uskoczyć, zostałam z impetem wgnieciona w ziemię i przyciśnięta ciężarem
czarnej wadery. Jej łapy rozsmarowały czerwone ślady na moim jasnym
futrze. Uderzyłam napastniczkę tylną łapą w brzuch, jednak nawet nie
zmieniła wyrazu pyska. Wymierzyła mi w odwecie cios pazurami w pysk.
Odsłoniłam kły.
- Nie masz ze mną szans - wysyczała, przeciągając samogłoski.
Nie
odpowiedziałam nic, tylko złapałam zębami za długie futro na piersi
czarnej wilczycy i szarpnęłam. Zdołałam i ją w ten sposób powalić.
Wyrwana spod jej ciężaru, skoczyłam na cztery łapy i spróbowałam
wystrzelić w powietrze z rozbiegu. Okazałam się być jednak zbyt wolna,
nie zdążyłam dotrzeć do dużo bezpieczniejszej dla mnie pozycji. Zostałam
ponowie rzucona na ziemię, tym razem bliżej brzegu jeziorka. Zaczęłyśmy
się tarzać po mokrym piasku. Szarpałyśmy się za futro, kąsałyśmy po
łapach i uszach przeciwniczka na moje nieszczęście nadrabiała wszelkie
słabości determinacją i wściekłością. Szala przechylała się powoli na
jej korzyść. Kiedy znów znalazłam się pod łapami bezlitosnej, czarnej
wadery, moja głowa prawie zanurzała się w wodzie. Wilczyca przycisnęła
mi gardło z sadystycznym uśmiechem.
- To było całkiem ciekawe - wysyczała.
Spróbowałam
użyć jeszcze jakiś sztuczek, rzucania kamieniami, jednak nic już nie
przyniosło skutku. Zupełnie jakby nauczyła się podczas starcia
wszystkiego, co mogę mieć w zanadrzu w takich warunkach. Miałam ochotę
splunąć tej wiedźmie na pysk.
Wtedy stało się coś
nieoczekiwanego. Kiedy jej wzrok spotkał się z taflą wody, zastygła jak
zamieniona nagle w posąg. Zaczęła szybko oddychać, przestała mrugać,
jednak nie powracała do mojej osoby. Wtedy przyszło mi do głowy jeszcze
coś. Zebrałam moc wiatru i sypnęłam jej w oczy garść piasku. Zaskomlała i
odskoczyła. Szybko podniosłam się, gotowa do dalszego ciągu starcia,
kiedy usłyszałam z jej pyszczka:
- Co się dzieje, gdzie ja jestem? - głos był inny. Nagle odezwała się zupełnie inna osoba.
- Próbowałaś mnie zabić, Karou! - przypomniałam sobie jej imię, kiedy usłyszałam ten ton.
<Karou?>
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz