Czerwiec 2020 r.
Siedziałam w Bibliotece, czytając tom czwarty, z
sagi "Kronikarz Przyszłości". Ku mojemu zdumieniu, przewracając kartkę,
zobaczyłam tylko biały papier. Ostatnie strony były wyrwane.
Z
irytacją odłożyłam książkę na półkę, w poszukiwaniu innego egzemplarza,
jednak, jak się okazało, ten był jedyny. Westchnęłam i rozpoczęłam
poszukiwania innej lektury. Ogromny, rudy kot wskoczył na półkę, przy
której stałam, a gdy ta zaczęła niebezpiecznie
się chwiać, futrzak zeskoczył i miauknął zaskoczony. W ostatniej chwili
przytrzymałam zsuwające się książki.
Nie cierpię kotowatych. Gdzie tylko się pojawiają, ściągają na siebie kłopoty.
Warknęłam
na rudzielca. Podskoczył z wrażenia, oddalił się na kilka kroków i
syknął na mnie, a długa, lśniąca sierść zjeżyła się na jego karku. Po
chwili czmychnął w stronę Czytelni.
Ostatecznie dałam za wygraną i wyszłam z Biblioteki. Od razu tego pożałowałam. Temperatura była nie do
zniesienia.
W tempie spacerowym pokonałam las i weszłam do
Magicznego Ogrodu. Przysiadłam koło ścieżki, przyglądając się
niewielkiemu Odmieńcowi o krótkiej, jasnobrązowej sierści i małych,
przylegających uszach. Wyglądał jakby szukał czegoś wśród kwiatów,
zażarcie węsząc. Nagle cały zesztywniał, zmarszczył nosek i obejrzał
się. Zmrużył oczy i zerwał się do biegu. Minął mnie. Mogłabym przysiąc,
że usłyszałam jak mamrocze "Żmija... A to przebiegła... Jeszcze
dwadzieścia metrów i byłoby po mnie..."
Gdy dotarłam do swojej
jaskini, poważnie zaczęłam zastanawiać się nad przeniesieniem do
Śnieżnego Lasu. Temperaturę panująca w większości terenów w watasze
coraz trudniej było mi wytrzymać. Siląc się na cierpliwość, rozważyłam
wszystkie za i przeciw.
I zdecydowałam się czasowo przenieść.
Zaczęłam szukać Alfy. Podniosłam głowę, rozglądając się. Kilka wilków siedziało na jej środku i rozmawiało. Nie było
wśród nich Suzanny, więc poszłam dalej.
Znalazłam ją pod Pomarańczowym Drzewem. Rozmawiała z Kai'm. Zaczekałam aż basior odejdzie i podeszłam.
- Suzanno...
- Tak?
- Mam pewną sprawę do załatwienia. Dość ważną...
***
- Czyli musisz przenieść się na ten czas do Śnieżnego Lasu?
- Tak. Będę się tu pojawiać, ale najczęściej w ludzkiej postaci.
- Dobrze. To wszystko co chciałaś mi przekazać?
- Tak. Dziękuje za poświęcony mi czas.
- Żegnaj.
- Do zobaczenia.
Zwróciłam
się w kierunku jaskiń i podążyłam tam wolnym krokiem. Pożegnałam się z
Lind oraz Manahane. Ruszyłam w stronę Zielonego Lasu. Podążając starą
ścieżką myśliwską, zatopiłam się w ponurych myślach.
Z zamyślenia wyrwał mnie przeciągły, gardłowy warkot i przeraźliwy syk. Zaniepokojona, ruszyłam w kierunku dźwięków.
Wpadłam na pogorzelisko. Powalone pnie drzew były praktyczne w drzazgach, a na środku pola zniszczeniem toczyły walkę dwa
stworzenia.
Potężna, złocisto-czarna mantykora o żółtych ślepiach i biały smok, niewiele większy ode mnie...
Na chwilę uchwyciłam jego spojrzenie. Przez ułamek sekundy patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Pomoc byłaby mile widziana. - prychnął niespodziewanie.
- Arkan? - Otworzyłam pysk ze zdumienia.
- Jak tam sobie chcesz. Tylko rusz się w końcu!
W mojej głowie kłębiło się mnóstwo pytań, ale chwilowo odsunęłam je na dalszy plan.
Wykonałam
skok
i z całej siły uderzyłam w bok mantykory. Czarne skrzydła drgnęły, a
bestia zachwiała się. Smok wykorzystał tą okazję. Rzucił się na na nią,
od razu jednak odskakując przed kłami stworzenia. Mantykora przeturlała
się z pleców na bok i błyskawicznie podniosła się. Z rykiem rzuciła się
na mnie, ale ponownie wylądowała na ziemi. Wyvern powtórzył manewr. Z
sykiem zerwała się na nogi, bijąc ogonem po bokach. Arkan z cichym
warkotem przyczaił się do ataku. W nagłym wyskoku
zamachnęła się na mnie łapą. O włos uniknęłam uderzenia. Między pazurami
stworzenia zostało jedynie kilka skrawków mojej sierści.
Niemal
niezauważalnie przebiegła kilka metrów, zawróciła, odparła atak smoka i
zatopiła kły w jego nodze. Po całym lesie rozniósł się wściekły syk.
Dalsza walka była tak szybka, że trudno było wyłapać szczegóły.
Nie wiedziałam jak mogę pomóc, więc zrobiłam pierwsze co przyszło mi do głowy. Wystarczyła chwila, a
całą okolicę zasnuła gęsta mgła.
- Wiesz co robisz? - prychnął smok. - Zmniejszyłaś widoczność również DLA MNIE.
- Liczyłam, że poradzisz sobie lepiej. - odparłam z wyrzutem.
Arkan pojawił się nagle tuż obok. Przypadł do ziemi, nakazując mi to samo.
- Zagęść to jeszcze trochę. Widać wszystko jak na dłoni. - mruknął.
Zdenerwowana
mantykora miotała się na wszystkie strony, a my stopniowo oddalaliśmy
się. Przy bezszelestnych krokach Arkana moje stąpnięcia
przypominały rozpędzone stado jeleni. Rzucił kilka kąśliwych uwag, ale
nic poza tym.
- Gdzie? - spytał, gdy przestało nam grozić wywęszenie przez mantykorę.
- Śnieżny Las. - odparłam.
Spojrzał na mnie zdumiony.
- Nie mieszkasz z innymi wilkami?
- No... Niby tak... Ale muszę się tam przenieść... Z powodu...
- Nie wysilaj się. O wiele przyjemniej jest słuchać wytłumaczeń niż bełkotu. Po prostu chodź i tyle.
Najbardziej zdziwił mnie głos i słownictwo smoka,
którego jak dotąd uznawałam po prostu za dziecko. Jak się okazało jest jednak starszy niż przypuszczałam...
- Nie możemy polecieć? Będzie szybciej. - burknęłam.
- Jeśli myślisz, że będę...
- Umiem latać. - przerwałam mu.
Spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
Ignorancja
Arkana zirytowała mnie do tego stopnia, że przywołałam skrzydła wiatru i
zamachnęłam się nimi, tym samym posyłając w jego stronę silny podmuch.
Przewrócił tylko oczami i z miejsca
wzniósł się w powietrze. Ruszyłam za nim.
***
Wylądowałam między
drzewami. Płatki spadającego śniegu zaczęły powoli osiadać na moim
futrze. Usiadłam i spojrzałam w górę. Słońce powoli zachodziło.
- Pomogłaś mi. - Odwróciłam się i spojrzałam na smoka.
- Prosiłeś o pomoc... Poza tym, nie mogłam cię tak zostawić.
- Daruj sobie, każdy by to powiedział. - zrobił pauzę. - Nawet nie wiem jak się nazywasz...
- Leah. - odparłam automatycznie.
-
Tak... - odchrząknął - ładnie.
Nie zabrzmiało to zbyt przyjaźnie, ale na pewno było szczere.
Grymas bólu wykrzywił nagle pysk smoka.
Mruknął pod nosem w nieznanym mi języku i usiadł, oglądając się na nogę. - Jeszcze lewa... Po prostu świetnie...
- Czy coś... - Przerwałam w pół zdania, przypominając sobie incydent z mantykorą. - Pomogę ci.
- Nie potrzebuje pomocy... - Cofnął się niezdarnie.
- Na pewno? - głos trochę mi się załamał, gdy zauważyłam
zabarwiony na czerwono śnieg.
- Sama sobie nie radzisz z widokiem krwi, a proponujesz mi pomoc w opatrzeniu rany? Spodziewałbym się tego raczej po szczeniaku.
- Poza tym... Samo się zagoi. - dodał po chwili.
Widząc moje zakłopotanie, zaśmiał się krótko.
- Ile masz lat? - zmieniłam temat.
Przez chwilę milczał, uważnie mi się przyglądając.
- A co cię to obchodzi?
- W zasadzie to nic. Pytam z ciekawości.
Znowu popatrzył na mnie z powątpiewaniem.
- Sto dziewięćdziesiąt siedem.
Tym uciszył mnie na dobre. Wzrost wskazywałby na o wiele młodszy wiek.
- Sądząc po twoim charakterze, obstawiam, że masz coś koło czterech. - Na jego "twarzy" zagościł złośliwy uśmiech.
- Mam trzy lata... - mruknęłam.
Wyvern
podleciał na najbliższe drzewo, znalazł duże rozgałęzienie i usiadł.
Patrzył w ciemniejące niebo, najwyraźniej w głębokim zamyśleniu. Po
chwili westchnął i położył się na gałęzi.
Przespacerowałam się kawałek,
szukając dobrego miejsca na nocleg. Oczywiście dla siebie... Z tego co przed chwilą zauważyłam, smok preferuje drzewa.
Położyłam
się pod sporą skałą i pogrążyłam się w myślach. Dzień, który zapowiadał
się raczej spokojnie, zakończył się bardziej niesamowicie niż mogłabym
przypuszczać.
- Chcę ci podziękować. - odezwał się nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Em... Za co?
- Za pomoc. - zrobił pauzę. - Dzięki tobie zrozumiałem, że muszę sobie jakoś radzić...
Trudno jest zostawić za sobą całe swoje życie i zacząć od nowa... Bez wsparcia, rodziny, przyjaciół...
- Czy... Możesz mi powiedzieć co się stało? Dlaczego zostałeś sam? Jeśli oczywiście chcesz... - spytałam z wahaniem.
- Rodzina mnie wypędziła. To powinno ci wystarczyć. - odparł krótko.
- To bardzo przykre...
- Nieważne.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - zmieniłam temat.
- Nie wiem...
Cisza jak makiem zasiał.
- Zawsze możesz zwrócić
się do mnie...
- Nie nabijaj się ze mnie, i tak mam dość kłopotów.
- Nie żartuję. - uśmiechnęłam się.
- Sugerujesz, że mam odpuścić prób powrotu do rodziny i zamieszkać z wilkami? Ten pomysł jest zwyczajnie głupi.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
-
Zważywszy jednak na to - kontynuował. - że jeśli w końcu nie odpuszczę,
a nikt się nie opamięta, mogę to przepłacić życiem. Spróbuję jeszcze do
nich powrócić.
- Ale?
- Ale jeśli nic
się nie zmieni, wrócę tu. Albo spróbuję cię odnaleźć.
Koniec rozmowy. I tyle.
- Dobranoc. - mruknął po kilku minutach.
- Dobranoc. - odparłam.
Od
razu było jasne, że nie zamierza spać. Obserwował niebo. Po dłuższym
czasie odniosłam też wrażenie, że cicho śpiewa. Głos wznosił się wraz z
porywami wichru, i opadał gdy wiatr zamierał. Przez chwilę próbowałam
manipulować wiatrem tak, by dosłyszeć jakieś słowa, ale w dalszym ciągu
do moich uszu docierała
tylko melodia. Piękna melodia.
Ale pozostało mi tylko domyślać się, czy to na pewno nie był tylko wiatr.
***
Otworzyłam
oczy. Piękny widok skrzącego się w promieniach wschodzącego słońca,
śniegu, przywołał odległe wspomnienia. Uśmiechnęłam się.
Wstałam, otrzepując się z białego puchu. Nigdzie nie było widać Arkana.
Ledwie zrobiłam jeden krok, a tuż obok mnie spadł zając. Odruchowo odskoczyłam.
- Zajęczy deszcz, jak rozumiem? - spojrzałam w górę i
uśmiechnęłam się do Arkana.
- Nie gadaj, tylko jedz. - Był wyraźnie rozbawiony...
- Co się tak cieszy? - spytałam.
- Szczerze? - wylądował na gałęzi. - To, że mam do kogo otworzyć gębę.
Przeskoczył na większą gałąź, poprzednią prawie łamiąc.
- A więc... Co zamierzasz zrobić? - zagadnęłam, zabierając się do śniadania.
- Mówiłem już. Chcę wrócić, a jak się nie uda... Wrócę tutaj.
- Musi się udać. To nie do pomyślenia, by po prostu od tak
cię porzucili.
Spojrzał na mnie znudzony.
- Nie sądzę, by to była ich wina. Nie ma co się użalać... Zmieńmy temat. - mruknął.
Rozmawialiśmy
w zasadzie o wszystkim i o niczym. Opowiedziałam o tym jak dołączyłam do
watahy, o swoich przeżyciach i zdarzeniach ważniejszych, czy nawet
takich, których wolałam sobie nawet nie przypominać. Sam też opowiedział
coś o sobie.
Od przybycia w te strony nie czułam się taka... szczęśliwa? To chyba dobre słowo. Szczęśliwa.
Gdy
zadałam sobie pytanie, dlaczego, odpowiedź przyszła sama.
Odnalazłam bratnią duszę.
***
- Dziękuje ci za wszystko, Leah. Postaram się wrócić.
- Żegnaj.
- Do zobaczenia.
Odleciał. Biała sylwetka, wyraźnie odcinająca się na błękitnym niebie, powoli, coraz bardziej się oddalała.
<C.D.N.>
Uwagi: "Niewiele" piszemy razem. "Rozgałęzienie" piszemy przez "e". "Mantykora" piszemy małą literą. Literówki.