Jak mogłam się w ogóle dać do tego namówić? Przecież to czysta głupota by konkurować z członkami watahy, do której się należy. Ponoć aby wygrać wystarczy (podobnie jak w boksie) powalić przeciwnika na ziemię na przynajmniej dziesięć sekund. Zadawanie ran trwałych (czyli obrywanie kończyn) oraz zabijanie jest surowo zakazane. Wystarczy sponiewierać nieco przeciwnika, aby można było go z łatwością wyleczyć w szpitalu. Mimo wszystko mam co do tego bardzo złe przeczucia. Znając życie kogoś poniesie i poturbuje kogoś na tyle, że jego własna matka go nie pozna. Niewykluczone, że to może spotkać nawet mnie.
Już stojąc w punkcie, z którego mieliśmy być wysłani na jedną z siedmiu aren, patrząc na zestresowane lub - jak to było widać w przypadku mojego brata - pewne siebie wilki, po prostu wiedziałam, że będą się posługiwać nie siłą, a czarami. Tak było zawsze. Magiczny wilk? Na pewno będzie miotać różnorakimi zaklęciami. Ja niestety, ale nie zostałam obdarowana możliwością rzucania kulą ognia, ani wywoływania niszczycielskiego tsunami. Los uraczył mnie jedynie żywiołem czasu, który jest niczym w porównaniu do wielu innych, dużo bardziej bajeranckich umiejętności. Obiło mi się o słuch, że w watasze niegdyś był wilk władający... czekoladą. Nie mam pojęcia, jak taki ktoś miałby się obronić, ale w to już nie wnikałam. Możliwe, że nie miał innej opcji, niż takiej, jaką ja miałam do wyboru. Do dyspozycji uzyskałam tylko i wyłącznie siłę mięśni, spryt i swój umysł. Dzięki mojemu żywiołowi mogę za to uzyskać więcej czasu na stworzenie strategii.
Spróbowałam odetchnąć, gdyż to były moje ostatnie chwile spokoju, ale powietrze ugrzęzło w mojej klatce piersiowej. Za bardzo się denerwuję. Zawsze jestem tą spokojną i opanowaną, jednak wciąż odczuwam wszystkie emocje, zupełnie jak każdy inny wilk, co było dla niektórych było nowiną zaskakującą.
Między nami przechadzały się wilki, które odpowiadały za organizację. Zastanawiało mnie to, kto będzie decydował o tym, kto z kim konkuruje oraz kto będzie wybierał areny oraz przede wszystkim je kreował. Powiodłam wzrokiem po pyskach towarzyszów. Jedni stali sztywno, inni między sobą szemrali. Ich miny pozostawały dla mnie zagadką. Może toczyli ze sobą wewnętrzny bój, zupełnie jak ja. Nie umiem wejść do cudzej głowy. Może i nawet to dla mnie lepiej. Nie chciałabym nikogo poznać aż tak blisko. Wolę jednak wiedzieć o innych tyle, ile każdy przeciętny wilk.
Właściwie to w duchu bałam się tego, co mnie czeka. Miałam wielką nadzieję, że to się szybko skończy. Nie wątpiłam w to, że skończę w szpitalu, ale lepsze to od całodniowego pojedynku. Tego chyba bym nie wytrzymała.
- Witajcie na pierwszej edycji "Bitwy o zwycięstwo"! - odezwała się Alfa, której dotychczas w ogóle nie widziałam. Wciąż przytłaczało mnie to, że była o ponad głowę ode mnie niższa. - Bez zbędnej gadaniny, gdyż wiem, że już mieliście wcześniej wyjaśnione, po prostu przejdę do jedynego pytania, które chciałam zadać: jesteście gotowi?
Zauważyłam, że każdy z uczestników powoli pokiwał jej głową, zupełnie bez przekonania, więc ja uczyniłam to samo.
- W takim razie życzę powodzenia! Niech wyłonią się zwycięzcy pierwszej rundy! Do zobaczenia niebawem!
Niespodziewanie oślepił mnie nagły blask wydobywający się z Suzanny, która stała na środku okręgu, wokół którego staliśmy. Moje ciało zostało gwałtownie poderwane do góry, w związku z czym cała zawartość żołądka wywróciła się w drugą stronę. Ponadto uderzył mnie ból głowy tak silny, że odnosiłam wrażenie, jakby ktoś uderzył mnie w nią młotem. Zachwiałam się. Wtedy wszystko pociemniało, a ja upadłam na twardo ubitą ziemię.
Nim zamruga oczami, by się nieco przyzwyczaić, przywitało mnie uderzenie kulą skupionej energii, która musiała mnie odepchnąć na odległość kilku metrów. Niewiele brakowało, a zwyczajnie bym upadła. Chcąc się podjąć odpowiedzi na atak, zostałam przywarta do szorstkiej skalnej ściany. W końcu ujrzałam swojego przeciwnika. Tuż przed moim pyskiem znajdował się łeb Astrid. Patrzyła na mnie przepraszająco, po czym wykorzystując moje zaskoczenie i to, że przywarła mnie łapami do ściany, zadała mi cios prosto w pysk. Przechyliłam się w bok, jednocześnie wyślizgując się jej z łap. Jednakże straciłam równowagę i spadłam... do dziury. Syknęłam z bólu, gdyż wszędzie wszystko było wykonane z twardego kamienia. Szybko uświadomiłam sobie, że znajdujemy się nie nigdzie indziej, jak w jaskini przypominający wielopoziomowy labirynt. Szybko obejrzałam się na bok i ustaliłam, w które strony warto się udać. Plecy nie bolały aż tak, więc nim wadera wskoczyła do dołku w ślad za mną, ja już skoczyłam w jeden z krętych korytarzy.
Omijanie stalagmitów i stalaktytów nie sprawiało mi większego problemu, jednakże jak szybko się okazało, Astrid robiła to jeszcze sprawniej. Starałam się ją zgubić, ale nie skutkowało. Była za szybka. Niewiele brakowało, a by mnie ugryzła w ogon. W momencie, kiedy zaczęła wyczarowywać iluzje, od których zaczęło mi się kręcić w głowie, przypomniało mi się, że przecież mogę wszystko zatrzymać. Zacisnęłam powieki, uprzednio upewniając się, że na tym odcinku akurat nie ma przeszkód, pomyślałam sobie, co chcę uczynić. Poczułam, że powietrze staje się cięższe, jak zwykle, gdy wszystko stawało w miejscu. Najwidoczniej udało mi się. Żeby upewnić się o sukcesie zwolniłam i otwierając oczy, obróciłam się przez ramię. Astrid stała z otwartym pyskiem w miejscu. Dosłownie zastygła w szaleńczej pogoni. Przez chwilę jeszcze patrzyłam na swoje dzieło, po czym odwróciłam się i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie.
Nie ma sensu się teleportować, bo i tak nie znam terenu. Mogłabym wylądować w jednej wielkiej nicości. Niezbyt uśmiechała się do mnie ta wizja. Muszę odszukać jakieś spokojne miejsce, na które nałożę czar czasu, przez co Astrid nie będzie mogła mnie odszukać za pomocą jej iluzji. Aż strach pomyśleć, co oznajmi Danny, gdy tylko dowie się, że walczyłam z jego dziewczyną. Niedawno sam mi się chwalił o swoim pierwszym związku. Pierwszym i ostatnim, a przynajmniej taką mam nadzieję. Mój brat jest typem wilka, po którym można się spodziewać wszystkiego. Choć do romantycznych nie należę, wiem czym jest wierność. Nie chcę, aby jej złamał serce. Była naprawdę świetna w tym, co robi. Jednak to chyba nie jest pora, bym rozmyślała o miłości.
Uważnie rozglądałam się na boki i po kilkakrotnym skręceniu na rozwidleniach uświadomiłam sobie, że trafiłam do ślepego zaułku. Muszę szukać dalej. Idąc tak i wyglądając jakiejś większej przestrzeni, zastanawiałam się, czemu to ma właściwie służyć. Schronię się... i co dalej? Nie umiem sobie wyczarowywać broni. Teraz zaczęłam tego żałować. Muszę wymyślić coś, czym ją naprawdę zaskoczę. Nie warto nadmiernie grać na czas. I równie dobrze mogłam tuż przed nią usiąść i patrząc na jej nieruchomą sylwetkę, namyślać się nad planem. Jednakże zauważyłam, że kiedy się poruszam, do mojej głowy przychodzą lepsze pomysły.
Trafiłam na kolejny ślepy zaułek, jednak ten jak się okazało, miał ukryty za sobą mały przesmyk, przez który po chwili namysłu się przecisnęłam. Za nim znajdowała się nieco większa przestrzeń. Tutaj mnie nie znajdzie, a przynajmniej nie od razu. Od razu pozbyłam się zaklęcia, które zatrzymuje czas i przywołałam inne, tym razem ochronne. Usiadłam pod ścianą, pod którą nie będę zauważona nawet wtedy, kiedy ona wejdzie do środka.
Mijały minuty, a może i nawet godziny, a ja dalej zastanawiałam się, co później postąpić. Najwidoczniej nie pozostanie mi nic innego, jak na nią naskoczyć i spróbować poranić. Siedząc tak w mroku, dopiero uświadomiłam sobie, że nie było tutaj żadnego źródła światła. Teoretycznie nie powinnam widzieć nic... a jednak. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką sytuacją. Czułam się tak, jakby wszystko było słabo oświetlone, ale jednak zawsze... Nawet wilki nie miały tak dobrego wzroku. Czyżbym zaczęła widzieć w ciemności tak doskonale jak kot?
<Astrid?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz