Obudził mnie chłód wkradający się do jaskini. Mój Boże, jak zimno!
Poczułam, że jestem głodna. Już przyzwyczaiłam się, że nie muszę tak
często polować odkąd rzuciłam funkcję goniącej dla lekarki. Nowa praca
jest trudniejsza, bardziej wymagająca. Tam po prostu biegałam za ofiarą,
zaganiałam ją do pułapki stworzonej przez atakujących, zabijających i
Tsu, który dowodził. To była po prostu sielanka. Obecna praca wymagała
ode mnie większej zręczności, opanowania i troski. Czułam się nie do
końca dobrze, musiałam cały czas grać, udawać kogoś innego niż jestem
tak w środku. Musiałam pozbyć się swojej wewnętrznej wariatki, która
cały czas się wydurnia i śmieje. Nie mogłam taka być, nigdy. Nigdy, nie
pokaże tak naprawdę siebie. Takiej jaką chcę być, ale brakuje mi odwagi.
Spróbowałam wstać, jednak zgrubiałe z zimna łapy nie reagowały. Po
dłuższym czasie przeznaczony na wysiłek, by w ogóle się podnieść
znalazłam się w pozycji stojącej. Lekko się zataczając ruszyłam ku
wyjściu z jaskini. Kiedy z niej wyszłam skrzywiłam się. Było jeszcze
zimniej. Lodowaty wiatr mierzwił moją sierść. Włosy, które porastały mój
łeb wpadały mi do oczu. Praktycznie na ślepo przechodziłam przez
tereny. Prowadzona jedynie przez instynkt w końcu doszłam do Zielonego
Lasu. Dzięki drzewom, tutaj tak nie wiało, więc w spokoju mogłam
rozejrzeć się wokoło. Zielony Las o tej porze roku nie był zbyt zielony.
Nagie drzewa ukazywały dookoła swoje puste, zaśnieżone gałęzie. Na
ziemi leżało pełno śniegu. Długo rozglądałam się za jakimś zwierzątkiem,
który nadawałby się na śniadanie. W końcu zobaczyłam lichego zająca
rozglądającego się dookoła. Przyjrzałam się na niego łapczywie i
skoczyłam. Po chwili rozgryzałam kości zwierzaka. Nie był to obfity
posiłek, zając był jeszcze mały i strasznie wychudzony dlatego zaczęłam
łazić w okolicach lasu za jakąś lepszą zdobyczą. Niestety w lesie
pustki. Kiedy zrezygnowana wychodziłam z lasu zobaczyłam ładną sarenkę.
Rozejrzałam się czy w pobliżu nie ma kogoś, kto mógłby mi przeszkodzić i
rzuciłam się na sarnę. Wtedy zauważyłam przed sobą czarną skrzydlatą
waderę. Sarna uciekła.
- Przez ciebie uciekło mi śniadanie! - powiedziała niezadowolona.
Zignorowałam to. Ta wadera kogoś mi przypominała, w końcu kiedy
zidentyfikowałam jej wygląd zapytałam:
- Patty?
- Jaka Patty? Ja jestem Vanessa. - spojrzała badawczo na mnie wadera.
- Patty to wadera należąca kiedyś do Watahy Magicznych Wilków, wyglądała identycznie jak ty. - wyjaśniłam.
- Wyglądała?
- Tak, poszła w świat i nie wiadomo gdzie teraz jest. - odparłam –
Zresztą nie ważne. Miło mi cię poznać, Vanesso. Ja jestem Astrid.
<Vanessa?>
Uwagi: brak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz