Chodzę samotnie po terenach watahy, jak zwykle bez skutecznie i bez
żadnego powodu. Lubię takie samotne spacery, zwłaszcza po pięknym
złocistym lesie.
Nudno. Nie ma tutaj zupełnie nic interesującego, żadnej nowej rzeczy,
wszystkie Alfy poznikały, szczenięta wolą bawić się ze sobą, każdego
akceptują - oprócz mnie... - małej, bojaźliwej waderki. Jak tak sobie
pomyślę... po co ja tu jestem? W jakim celu? W watasze dzieje się wiele
rzeczy, i miło mi nawet popatrzeć na nie wszystkie... Tylko po co?
- Sama dałabym radę, bez nikogo. Jestem w tej watasze jak piąte koło od
wozu - czyli bez znaczenia i większych możliwości - powiedziałam sama do
siebie idąc dalej.
Właśnie wkroczyłam w pewien las. Dość ciemny i nieprzyjazny... Ja -
jak to ja - popatrzyłam się i bez chwili większego namysłu uciekłam.
Cisza tam była przerażająca i głucha, nie czułam tam żadnego żywego
zwierzęcia.. Nie lubię takich miejsc, więc postanowiłam po prostu odejść.
Tamorayn nauczył mnie polować. Niedaleko wyczułam świeżo upolowane
mięso, bez wahania zaczęłam iść w kierunku zapachu. Szłam pewnym
szlakiem, a raczej ścieżką. Doszłam w końcu do oczekiwanej ofiary. Był to
najzwyczajniejszy w świecie biały, puszysty królik, który ku mojemu
zdziwieniu był jeszcze żywy. Machał błagalnie swoimi mięciutkimi łapkami
o pomoc, o darowanie życia.. Ale przypomniałam sobie, jak to mojej
rodzinie nikt go nie darował, a także prosili o pomoc, o łaskę. Wzięłam
królika do pyska, i zacisnęłam na nim mój pyszczek tak mocno, jak tylko
potrafiłam. Jego krew napływała do mojego pyska... A ten zapiszczał, powierzgał trochę łapkami i najzwyczajniej w świecie - zdechł.
Odstawiłam ciało na ziemię i zaczęłam zjadać.
Po zakończonym posiłku oblizałam się i poszłam dalej zostawiając za sobą resztki królika.
Nagle zdałam sobie sprawę, że nie jestem na terenach watahy. Nie wiem,
gdzie jestem. Szłam przed siebie tak długo, że straciłam orientację, a
byłam na terenach obszernych, pustych, ciemnych. Co jakiś kawałek rosła
pojedyncza trawa, a w oddali widziałam drzewo. No cóż, tam gdzie drzewo,
tam musi być wodopój. Pobiegłam w jego stronę, już dobiegałam,
zobaczyłam malutkie jeziorko, już czułam smak pysznej wody w pyszczku...
Ale nagle wyskoczył przede mnie biały jak śnieg wilk, z perłowymi oczyma,
futrem ułożonym w jak najlepszym porządku i z zębami jak mniejsza
wersja sztyletu.
Wydawał mi się znajomy...
- K-kim jesteś? - zapytałam niepewnie oczekując na odpowiedź.
- Twoim koszmarem... - odpowiedział, a już po chwili leżałam, nieprzytomna.
***
Ocknęłam się w tym samym miejscu, w którym go spotkałam. Ta sama szara
gleba, ten sam kamień leżący obok mnie, to samo drzewo, to samo malutkie
jeziorko... Ale wilka brak. Nie było go nigdzie, a przynajmniej pod moim
kątem widzenia. W końcu dla pewności poruszyłam lekko łapą.
Nie, nie było nikogo. Byłam sama.
Czym prędzej się podniosłam, i po cichu podeszłam do jeziorka się napić. Piłam, cały czas w niepewności.
- Pij, pij malutka, przyda Ci się, przed Tobą długa podróż. - Usłyszałam głos dochodzący zza moich pleców.
- Ż- że co?!
- W tej torbie masz wszystkie potrzebne rzeczy, a teraz chodź, nie ma
czasu. - nie zdążyłam nawet zapytać o co dokładnie chodzi, kiedy biały
wilk chwycił mnie za kark i pobiegliśmy w głąb tego szarego pustkowia.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz