Szłam... Biegłam... Latałam... To nie działo się naprawdę. Coś jest tu nie tak.
Umarłam? Czy ja umarłam? Tak młodo? Nie miałam jeszcze
przyjaciela, nie doczekałam się szczeniąt, nawet nie wiem czy moja rodzina żyje. Co z matką? A gdzie moje
rodzeństwo? Czy uratowała je przed złem? Zastanawiam się gdzie jestem?
Co to za dziwne miejsce?
Patrzyłam przed siebie. Widziałam czwórkę mojego rodzeństwa, brakowało dwóch. Za nimi stała matka. Odezwałam się pierwsza.
- Co się tutaj dzieje?
Matka uśmiechnęła się. Rodzeństwo zawyło. Zamachałam ogonem ze
szczęścia. W końcu ich zobaczyłam po takim czasie. A właśnie ile ja tu
jestem? Czy tutaj jest coś takiego jak czas?
A przypomniało mi się, że mama nie odpowiedziała na moje pytanie.
- Mamo... no... odpowiedz mi... czy ja umarłam? - spojrzała na mnie, ale posmutniała.
- Odziedziczyłaś dar po mnie, wykorzystaj go dobrze... Będę cię chroniła całą wieczność, nie zapominaj o tym.
- Jaki dar ? Nie rozumiem, a co z wami? Czy ja zostanę z wami?
- Przekonałaś się już, właśnie z niego korzystasz. Porozumiewasz się z
nad ludzkimi istotami czyli martwymi.
Myślałam, że zemdleję. Oni... umarli?... Zostawili mnie?
- A co z pozostałymi? Czy oni też mają to co ja? Czy oni żyją?
- Zaopiekuj się nimi, kocham was wszystkich.
Zniknęli. Położyłam się
na czymś podobnym do ziemi i spróbowałam poczuć się tak jak przed
spotkaniem...
***
Byłam już w realnym świecie. A jednak nie umarłam. Tylko... muszę szukać rodzeństwa.
Ciało mojej matki znalazłam 500 metrów od miejsca, w którym miałam ten
dziwny sen. A jej szczeniaki kilometr dalej. Wszyscy mieli rany
postrzałowe. Było mi żal, smutek rozsadzał mi
serce. Myślałam, że mi pęknie. Życie w tym momencie wydawało mi się
bezsensowne, gdyż jedyne osoby w moim życiu, które kochałam odeszły.
Zostawiły mnie samą. Jak mam sobie poradzić skoro, mam dopiero rok. Jak
ja będę funkcjonowała w tym społeczeństwie? Wszystkie wilki będą się ze
mnie na pewno śmiały, w życiu nikt nie weżnie sobie wadery bez stada.
Będę przeklęta, ponieważ..zaprzepaściłam szansę matki. Gdyby nas nie
urodziła, mogłaby dalej być z jej basiorem, założyliby stado z
wędrującymi wilkami, a teraz... nie żyje. Mam ochotę skrócić sobie to
życie. By już więcej nie cierpieć. By nie zaznać bólu. Wiem co zrobię.
Wykorzystam do tego trujące owoce zwane "jagłagami". Mama mi o nich
mówiła. Ale nigdy nie przeczuwałabym, że zostanę sama i będę chciała
skończyć ze sobą. Znalazłam je, ale szukanie ich zajęlo mi nie co czasu.
Przybliżalałam już pysk do krzewu, gdy nagle odezwał sie nieznany mi
głos.
- Nie! Zostaw je! - odwróciłam się.
Nikogo tam nie ujrzałam.
Ponownie próbowałam to zrobić ale jakieś bardzo jasne światło
przeleciało mi przed oczyma...
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz